Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nawiązując do postaci frankijskiego władcy, jezuita pokazywał, że Kaczyński widzi siebie w roli opiekuna Kościoła, ale i tego, który ma prawo tę instytucję pouczać, czy może raczej po ojcowsku upominać. Teza Prusaka znalazła kolejne potwierdzenie podczas obrony przez Kaczyńskiego Radia Maryja, kiedy w ostrych słowach nie zawahał się on nazwać przeciwników rozgłośni "wrogami demokracji". Miało to miejsce na dwa dni przed planowanym na 2 maja spotkaniem Konferencji Episkopatu i Zespołu Troski Duszpasterskiej o Radio Maryja, poświęconego dalszym losom toruńskiego radia.
Nic dziwnego, że wielu uznało tę wypowiedź za niedopuszczalną próbę wpływania na biskupów. Ja jednak - patrząc na sprawę kategoriami Kościoła średniowiecznego - widzę to zupełnie inaczej. W średniowieczu istniała, ustanowiona zresztą kiedyś za czasów Pepina Małego, instytucja wójta kościelnego (łac. advocatus). Pełnił ją pan włości, który łożył na budowę kościoła, utrzymanie plebana, dbał o interesy świątyni (podobną funkcję w skali kraju pełnił król). W zamian za to wójt zastrzegał sobie prawo wpływu na losy "swego" kościoła, na czele z utrzymującym się do początków XX wieku prawem prezenty, czyli przedstawiania biskupowi kandydata na proboszcza (jak widać - wbrew powszechnemu przekonaniu - świeccy mieli w średniowiecznym Kościele mocną pozycję). Skoro więc staraniem PiS budżet państwa ma wyłożyć na budowę Świątyni Opatrzności Bożej 20 mln złotych (jak pisze Jacek Maj w "TP" nr 18/06), dlaczegóżby ów dobrodziej Kościoła, prezes tej partii, nie mógł mieć prawa do powiedzenia czegoś w kościelnych sprawach? Zgodne to jest - jak widać - ze starymi tradycjami i naszą zdroworozsądkową zasadą: płacę - wymagam.
GRZEGORZ PAC (Warszawa)