Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wtedy czas przestaje nas uwierać - ani zagraża, ani goni, ani doskwiera jałowością. A równocześnie staje się jakby nieobecny, przecież świętując, nie patrzymy na zegary, nie poganiamy siebie ani innych. Jesteśmy wtedy w innym wymiarze rzeczywistości, w jakimś teraz, o którym nie trzeba myśleć, oddając się sprawom bez porównania ważniejszym: radości, a może wzruszeniu, a może po prostu uciszeniu, w którym odnajdujemy wszystko, co najważniejsze, a czego tak długo szukaliśmy na próżno.
Kiedy ewentualny Czytelnik będzie to czytał, pora świąteczna będzie już poza mną i poza nim. Chciałoby się, aby przynajmniej wszystkie następne święta, które w tym roku obficie zabiegną nam drogę, uchronione zostały od jazgotu doraźności, będącej dla czasu jednym z najmniej sprzyjających wyzwań. Nie myślę tu tylko o jubileuszach i o spodziewanej beatyfikacji Jana Pawła II, której daty ciągle nie znamy, ale już zapowiedziano nam wchodzenie w okres przygotowawczy, jakby w przedsionek święta. Myślę także o datach bolesnych, których świętowanie nie będzie miało wymiaru radości, ale które zasługuje na jeszcze większe niż radość wyciszenie i skupienie się na ich sensie najgłębszym - tym niosącym mądrość i dojrzałość, bez których zostałyby zmarnowane. Nade wszystko o rocznicy katyńskiej. Bo to przecież już zaraz...
A wracając do mądrości świętowania, z każdego jej powrotu wynosimy przypomnienie, że to właśnie czas jest największym dobrem, jakie człowiek może ofiarować bliźniemu. Nasze kontakty międzyludzkie polegają przecież głównie na pośpiechu, który równa się odmawianiu nawet najbliższym tego akurat czasu, którego potrzebują. Zakochany, przyjaciel i duszpasterz to ludzie, których istnienie polega na tym, że się nie śpieszą. Otóż właśnie...