Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tuż naprzeciwko, przy ulicy Dobrej, wynajmowali wspólny pokój jego poplecznicy, niemal straż przyboczna, to znaczy kilku młodych poetów, bez stałych źródeł utrzymania, mogących liczyć w każdej chwili na małą pożyczkę z jego kieszeni. Byli to, o ile pamiętam: Henryk Domiński, który zaginął podczas wojny bez wieści, Stanisław Piętak, Hieronim Ludwik Michalski, niekiedy Józef Łobodowski. Ich żywot, przeważnie nocny, przyczyniał się do wstawania około południa i sennego uczestnictwa w życiu ulicy Dobrej.
Czechowicz redagował też “Miesięcznik", wydawany przez Związek Nauczycielstwa Polskiego, a poświęcony literaturze i sztuce. Ten pomyślny dla niego okres zakończył się serią katastrof. Związek Nauczycielstwa Polskiego znalazł się pod obstrzałem z powodu numeru “Płomyka", zredagowanego przez Wandę Wasilewską i niewątpliwie w pochwałach Związku Sowieckiego nieco przekraczającego miarę. Zarazem Czechowicz stał się przedmiotem ataków, które przypuścił recenzent “Wiadomości Literackich" Karol Zawodziński, z profesji i z upodobań kawalerzysta, tzn. człowiek wychowany na poezji rosyjskiej i nie uznający innej poezji niż ta Skamandra, układana w rymowane strofy. Znęcał się nad poezją Czechowicza jako nad estetycznym dziwactwem, a dołączał do tego wzmianki o jego homoseksualizmie, co w ówczesnym klimacie politycznym bardzo szkodziło. Czechowicz stracił pracę, po czym przez pewien czas redagował “Pion", a potem było jeszcze gorzej i dopadło go ubóstwo oraz zadłużenie. Podźwignął się jednak z tego, kiedy pracował ze mną w Biurze Planowania Programów Polskiego Radia przy placu Dąbrowskiego. Był to czas naszej szczęśliwej przyjaźni, w czym pewien udział miał pierwszy w Warszawie Delikatessen, przy ulicy Marszałkowskiej, tuż koło placu Dąbrowskiego. Był to lokal odznaczający się tym, że można tam było nabyć smaczne zakąski, ale także usiąść i wypić kieliszek wódki.
Był to już chyba rok 1938, a Czechowicz najwidoczniej marzył o berle, jeżeli nie królewskim, to przewodnika poetów. Współpracownika i powiernika znalazł w krytyku literackim Ludwiku Frydem. Blady, wiecznie niedożywiony młodzieniec Fryde pochodził z ubogiej rodziny żydowskiej. Wybitnie oczytany i pozostający (też szczegół nie bez znaczenia dla ówczesnych tendencji) pod wpływem tomizmu Jacques’a Maritaina.
Razem zmontowali i wydali numer pisma pt.: “Pióro", zawierający ich wypowiedzi programowe, ale też był to jedyny numer, który się ukazał, bo z drugiego, wydanego w 1939, z powodu pożaru w drukarni ocalały nieliczne egzemplarze.
Wyobraźmy sobie, że wojna nie wybuchła i że “Pióro" stałoby się jednym z ważnych centrów opinii literackiej. Było ono wymierzone przeciwko “Wiadomościom Literackim" i poetyce Skamandra, eklektyczne, chociaż zmierzające do przekroczenia krakowskiej Awangardy, o czym świadczy miejsce udzielone wypowiedzi Juliana Przybosia. Przyboś, według Frydego, poszedł dalej niż Awangarda krakowska i nowy styl w poezji jest w pewnym sensie dalszym ciągiem jego poszukiwań poetyckich.
Fryde wymienia także tomy wierszy realizujące nową poetykę. Są to: “Nic więcej" Czechowicza, “Trzy zimy" Miłosza, “Wyprawy" Zagórskiego, “Tropiciel" Rymkiewicza, “Wiersze i proza" Świrszczyńskiej, “Obłoki wiosenne" Piętaka.
“Pióro" prezentowało publiczności nowy układ nazwisk, jakiś alians Wilna i mniej znanej Warszawy. Przypomnę tutaj, że parę lat wcześniej, w 1934, odbył się Najazd Awangardy na Warszawę, z widoczną wtedy przewagą ośrodków prowincjonalnych.
Topografia literacka ówczesnej, tzn. z końca lat 30., Warszawy jest trudna do odtworzenia, w każdym razie pamiętam, jak Bolek Miciński, kiedy po powrocie z Francji wykładał przez pewien czas propedeutykę filozofii w warszawskich szkołach średnich, rozpaczał z powodu czysto endeckiego nastawienia uczniów najwyższych klas licealnych. W istocie przeważające nastroje były trudne do zniesienia. I moje spotkanie z Bolesławem Piaseckim zaaranżowane przez Ankę Woroncow w nadziei, że charyzmat Wodza na mnie oddziała, można by było uznać za moje pożegnanie z tamtą epoką.
Bolesław Piasecki to był już duch bardziej radykalny niż, wywierające zresztą duży wpływ, “Prosto z Mostu". Równocześnie jednak z tymi prawicowymi nastrojami ukazywało się “Ateneum" Napierskiego i “Pióro" Czechowicza. Wtedy to też, za pośrednictwem Bolka Micińskiego, poznałem Tadeusza Krońskiego, który właśnie wrócił z Pragi i miał w mieszkaniu matki Micińskiego wykład o fenomenologii oraz o myśli Patočki. Nad wszystkim jednak wówczas dominowała sprawa żydowska i propaganda “narodowa", czyniąca nieznośnym życie, także w naszym Radio. A więc pożegnanie tamtej Polski dwudziestolecia; jednak “Pióro" nie ukazuje mi się jako jego postscriptum. Przeciwnie jego program i jego wiersze - zdają się być zapowiedzią innej mentalności i innej ery. Wiedzie ono swój byt niematerialny i razem z Anną Świrszczyńską przekraczamy jakąś granicę zatrzymującą tamtych ludzi, a robimy to razem z Józefem Czechowiczem, który zginął od niemieckiej bomby, i Ludwikiem Frydem, zabitym niemiecką kulą. Dzisiaj Czechowicz miałby przeszło sto lat, ale nadal jest w nim i w jego dziele pewna ocalająca młodzieńczość, pomimo przeczucia nadciągającej grozy.
Wiersz “Żal", zamieszczony w pierwszym numerze “Pióra", biorę ze zbioru pt.: “Z lat wojny. Poezja polska 1938-1945", ze wstępem i w wyborze Kazimierza Wyki. Zbiór ten jest maszynopisem, przekazanym prawdopodobnie, jak mnie poinformowała profesor Marta Wyka, przez jej ojca jednemu z dwóch podziemnych wydawców: Zbigniewowi Mitznerowi albo Władysławowi Ryńcy.
Żal
Głowę która siwieje a świeci jak świecznik
kiedy srebrne pasemka wiatrów przefruwają
noszę po dnach uliczek
jaskółki nadrzeczne
świergocą to mało
idźże
Tak chodzić tak oglądać sceny sny festyny
roztrzaskane szybki synagog
płomień połykający grube statków liny
płomień miłości
nagość
Tak wysłuchiwać ryku głodnych ludów
a to jest inny głos niż ludzi głodnych płacz
Zniża się wieczór świata tego
nozdrza wietrzą czerwony udój
z potopu gorącego
zapytamy się wzajem ktoś zacz
Rozmnożony cudownie na wszystkich nas
będę strzelał do siebie i marł wielokrotnie
ja gdym z pługiem do bruzdy przywarł
ja przy foliałach jurysta
zakrztuszony wołaniem: gaz
ja śpiąca pośród jaskrów
i dziecko w żywej pochodni
i bombą trafiony w stallach
i powieszony podpalacz
Ja czarny krzyżyk na listach
O żniwa
Żniwa huku i blasków
Czy zdąży kręta rzeka z braterskiej krwi odrdzawieć
nim się kolumny stolic znów podźwigną
nade mną
naleci wtedy jaskółek zamieć
świśnie u głowy skrzydło
poprzez ptasią ciemność
idźże idź dalej
1938