Józef Czechowicz i Lublin to para doskonała

„Miasto, które nie pamięta o swoim poecie – przemija”, mówił nad jego grobem Miłosz. Do dziś w każdą pierwszą pełnię lipca lublinianie wędrują ścieżkami Józefa Czechowicza.

19.08.2023

Czyta się kilka minut

Jak w baśni: sowa i lis rządzą
Spacer trasą „Poematu o mieście Lublinie” organizowany przez Ośrodek „Brama Grodzka” – Teatr NN, Lublin, lipiec 2016 r. / JAKUB ORZECHOWSKI / AGENCJA WYBORCZA.PL

Lubelski cmentarz przy ulicy Lipowej był dla znawcy polskich nekropolii, nieżyjącego już prof. Jacka Kolbuszewskiego, najpiękniejszym w kraju. Na pewno zgodziliby się z nim literaci, którzy przed stuleciem przychodzili tu w poszukiwaniu inspiracji.

To wtedy – w latach 20. i 30. XX wieku – Lublin stał się prawdziwym „miastem poetów”, którzy skupili się wokół swojej najjaśniejszej gwiazdy, Józefa Czechowicza. I to on właśnie, w towarzystwie Wacława Gralewskiego i Konrada Bielskiego, jakoś w 1927 r. postanowił udać się na cmentarz. Był „zamyślony i zasępiony”. Jeden z towarzyszy dla żartu zawołał: „Józiu, nie odwracaj się. Bo jeśli głowę odwrócisz, to ja tupnę w ścieżkę, a wtedy ukryta dźwignia poruszy się i wyrzuci w górę nieboszczyka, który spadnie ci na plecy!”.

Czechowicz, zapamiętał Gralewski, „krzyknął przeraźliwie, upadł na ziemię i uległ poważnemu atakowi nerwowemu”.

Następnego dnia, gdy towarzysze odwiedzili poetę, już spokojnie wyjaśnił: „W momencie gdym się odwrócił, zobaczyłem poza cerkwią w stronie miasta jakby jakiś wybuch: widziałem w górę strzelające płomienie i kłęby dymu, a ze środka tej eksplozji jakby jakieś widmo wyciągało ku mnie długie, kościste ręce – jedną usiłowało złapać mnie za gardło, a drugą pokazywało na ziemię pod moimi nogami”.

Dziś niektórzy widzą w tym proroctwo, a owe 12 lat, jakie dzieliły te wydarzenia od września 1939 r., nazywają „kroniką zapowiedzianej śmierci”. Na pewno jest tak, że cierpienia mieszkańców Lublina mające nadejść wraz z II wojną światową można zrozumieć pełniej, gdy spojrzy się na nie właśnie z perspektywy biografii Czechowicza.

 

Fryzjernia zwana wiecznością

Józef Czechowicz i Lublin – miasto, w którym poeta się urodził (w 1903 r.) i w latach 20. XX w. objawił jako awangardowy twórca – to para doskonała, świetnie się uzupełniająca. Choć dzieje, jakie opowiada, nie są wesołe. Finał tej historii wpisuje się w wydarzenia września 1939 r. To od nich właściwie należałoby zacząć.

W pierwszych dniach niemieckiego ataku na Polskę Czechowicz był w Warszawie, gdzie od niemal dwóch lat pracował w dziale literackim Polskiego Radia. W stolicy mieszkał od 1933 r. i współprowadził kilka pism, w tym, z Wandą Wasilewską, „Płomyczek” i młodzieżowy „Płomyk”.

Mimo to rodzinne miasto pozostawało dla niego najważniejsze. Wielokrotnie tu przyjeżdżał, organizował wydarzenia literackie. Także w pierwszych dniach wojny postanowił wracać nad Bystrzycę, choć nie znamy dokładnej daty, kiedy opuścił Warszawę. Wiadomo za to, że od lat obawiał się o swoje życie, ostatnie pół roku przed wybuchem wojny spędził wręcz w chronicznym lęku. Historycy literatury mówią o wątkach katastroficznych w jego twórczości, ale Czesław Miłosz, który się z nim przyjaźnił, widział tu po prostu człowieczą „obsesję rychłej śmierci”.

Do dziś jest niejasne, kiedy i jak w początkach września Czechowicz dotarł do Lublina. Z obszernej noty Tomasza Pietrasiewicza, szefa Ośrodka „Brama Grodzka” Teatru NN, który organizuje lubelskie spacery poświęcone poecie oraz rekonstruuje jego biografię, dowiadujemy się, że są świadkowie, którzy widzieli go w Lublinie już wieczorem w piątek 8 września. Inni twierdzą, że przyjechał albo też pieszo przybył do miasta następnego dnia rano. Według różnych relacji, m.in. fotografa Edwarda Hartwiga, tuż przed bombardowaniem postanowił pójść do fryzjera i ogolić się.

Jeszcze w 1932 r., jako redaktor naczelny „Kuriera Lubelskiego” Czechowicz publikował w swojej gazecie reklamę tego miejsca: „Pierwszorzędny Zakład Fryzjerski Męsko-Damski Ostrowskiej. Lublin Krak.-Przedm. 46 tel. 9-69. Wykonuje najmodniejsze fryzury podług najświeższych paryskich żurnali oraz wykwintne manicure dla Pana i Pani. Przyciemnia brwi i rzęsy na stałe w przeciągu 5 minut. Wykonanie solidne. Ceny najniższe”.

To właśnie tu zakończyła się ziemska historia Czechowicza.

 

Józef Czechowicz, zdjęcie niedatowane / NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

A więc… uciekamy

Jeszcze w marcu 1939 r. premier Felicjan Sławoj Składkowski zadecydował, że w przypadku wybuchu wojny i zagrożenia dla Warszawy Lublin stanie się siedzibą rządu, a w okolicznych miasteczkach, „w promieniu do 100 km”, ulokowane zostaną ministerstwa. Nie zakładano zatem, że atak Niemców może być aż tak gwałtowny. Niemniej w pierwszych dniach wojny przystąpiono do realizacji wiosennych planów i do Lublina ruszyły masy przedstawicieli administracji oraz wojska. I kiedy drogi były już zakorkowane, panował na nich chaos i tysiące ludzi gnało na Lublin, miejscowa prasa 1 września pisała: „Bez skutku pozostają wysiłki niemieckiej propagandy wszczęcia zamętu i załamania gospodarczego Polski. Wieś lubelska organizuje dożynki, pracując z całym spokojem i sumiennością”.

Jeszcze przez kilka dni miasto nad Bystrzycą żyło w świecie wyobrażonym. Z materiałów zebranych przez Ośrodek „Brama Grodzka” wynika, że 3 września na ulicach „pojawiły się flagi, panował podniosły nastrój”. „Ekspress Lubelski” informował: „Lublin ma nadmiar artykułów spożywczych”, cukru jest „pod dostatkiem, a mąki aż za dużo”. Podobnie miało być z mięsem, bo „wstrzymane zostały dostawy eksportowe do Niemiec”. Zapewne szczytem myślenia życzeniowego stały się informacje z 8 września, kiedy „Głos Lubelski” pisał: „Berlin wali się w gruzy. Sześćset angielskich bombowców nad stolicą Rzeszy. Zakłady Kruppa... ruina”.

Mieszkańcy wiedzieli jednak, że sytuacja coraz bardziej się pogarsza. 2 września na Lublin spadły pierwsze bomby. Celem Niemców była Lubelska Wytwórnia Samolotów, gdzie pracowano nad egzemplarzami nowoczesnych maszyn rozpoznawczych LWS-3 „Mewa”. Zniszczone zostało również lotnisko w Świdniku. Szacuje się, że tego dnia zginęło bądź zostało rannych 200 osób.

Mniej więcej nazajutrz zaczęli docierać uchodźcy, a 7 września Zygmunt Klukowski, lekarz oraz kronikarz Lubelszczyzny i Roztocza, pisał, że miasto „wygląda wręcz przygnębiająco”. Z jego relacji wiemy też, że przybyli tu warszawscy „dygnitarze z rodzinami, ministrowie, wyżsi wojskowi, korpus dyplomatyczny [i] wszyscy pędzą na wschód i na południe”. Przy niejednym aucie można było dostrzec „chorągiewki państwowe”.

Klukowski konkludował: „Ucieka elita, wnosząc niesłychane zamieszanie graniczące z paniką, udzielającą się coraz szerszym warstwom społeczeństwa”.

 

Bomba trach!

Z „Ognistych kół”, opowiadania o cechach reportażu autorstwa Wacława Gralewskiego, można wywnioskować, że Czechowicz wyruszył z Warszawy pieszo w towarzystwie literatów, Henryka Domińskiego, Kazimierza Wójcika i Stefana Górskiego. Po drodze zabrał ich samochód Polskiego Radia i do Lublina wjechali autem. Mężczyźni towarzyszyli Czechowiczowi także podczas wizyty u fryzjera.

Domiński wspominał: w zakładzie „bomba trach!”, wpadła do środka, wszyscy skoczyli w przeciwległą stronę, a „Józef tymczasem rzucił się wprost na bombę, jakby go ciągnęła magnesem”. „Poszarpała, że nic z niego nie zostało”, a pozostali pod zwałami gruzu przeżyli. Domiński podkreślił też niekonsekwencję Czechowicza, który wcześniej się „bał tych bomb” i jeszcze podczas wychodzenia z Warszawy krył się przed każdym atakiem. „Co tylko samoloty wylecą, on już w rowie leży”, a w ostatniej chwili życia, paradoksalnie, sam ruszył ku niebezpieczeństwu.

Przez witrynę Józefa Czechowicza dostrzegł również inny pisarz, Stanisław Maria Saliński. Obaj się rozpoznali, Czechowicz przywoływał go nawet, ale wtedy spadły bomby.

Odgruzowywanie trwało około godziny. Z fryzjerni wyciągnięto śmiertelną ofiarę. Saliński twierdził, że zwłoki – jak uznał, Czechowicza – były „zupełnie zmiażdżone, jedynie nietknięty był znaleziony w kieszeni jego poszarpanej marynarki mały słownik polsko-niemiecki”. Byłby to potężny symbol, niczym Biblia, która w dziesiątkach podobnych opowieści jest jedynym artefaktem, uratowanym bez uszczerbku z pożogi czy zgliszczy.

Mimo to historia nie jest oczywista. Pietrasiewicz, który pozbierał różne wersje, pisze: „nie ma (…) pewności co do tego, kiedy (…) ciało [Czechowicza] zostało wydobyte spod gruzów, jak zostało zidentyfikowane i gdzie je pochowano”. Nie potwierdza też wersji ze słownikiem polsko-niemieckim i podaje alternatywną, jakoby miał w kieszeni słownik polsko-angielski. Dzieli włos na czworo i nie tai relacji, zgodnie z którą poetę wydobyto spod gruzów dopiero w październiku. Argumentem za tym byłby m.in. akt zgonu, który 26 października, już wobec niemieckich władz, podpisali „świadkowie śmierci” Czechowicza, Wójcik i Górski.

Istniały też świadectwa, jakoby poeta zginął nie w centrum, a na przedmieściach Lublina. „Nie mamy też pewności, czy został pochowany w zbiorowej mogile, czy też w pojedynczym grobie – konstatuje Pietrasiewicz i w ostatnim zdaniu noty pyta – Może pochówku nie było?”.

 

Dni trudne

Wydarzenia te, choć ważne, były epizodem w tym tragicznym dla Lublina dniu. Nikt się nie spodziewał tak masowego ataku. Obrona przeciwlotnicza w praktyce nie istniała, w efekcie niemieccy piloci po zrzucaniu bomb schodzili na niższy pułap i, niezagrożeni, atakowali miasto z broni maszynowej.

Tym razem ich głównym celem było samo serce Lublina, w tym siedziba władz oraz koszary przy ulicy Kraśnickiej.

Inny poeta, który uciekał z Warszawy i 9 września znalazł się w Lublinie, Aleksander Maliszewski, pisał, że ze wzgórz dzielnicy Sławinek nad rzeką Czechówką patrzył, jak na miasto spadają pierwsze bomby „po dwie, po trzy, migotliwym ukosem”, następują detonacje i „powoli rosną wysokie, białe kolumny; wygląda to jak wiraż starogreckich ruin”. Według jednej z wersji był to atak rozpoznawczy i z Maliszewskim obserwował go Czechowicz, który potem miał udać się do Śródmieścia.

Właściwe uderzenie nadeszło niebawem. Najprawdopodobniej było naprowadzane radiowo przez znajdującego się w Lublinie zdrajcę, Niemca Hansa Grabowsky’ego. To dzięki niemu hitlerowcy wiedzieli o obecności w mieście warszawskich tuzów i nawet podejrzewali, że kolumna samochodów, która ustawiła się koło magistratu, może należeć do naczelnych władz kraju. Stąd frontalny atak na Śródmieście i Stare Miasto.

Tamtego feralnego dnia, w efekcie największego bombardowania w historii miasta, zginęło, według różnych źródeł, od 600 do tysiąca mieszkańców oraz kilkudziesięciu przybyszów, w tym włodarz Torunia, Leon Raszeja. Zniszczonych zostały dziesiątki budynków, głównie reprezentacyjnych i o walorach historycznych.

Ale najtrudniejsze psychologicznie chwile dla 120-tysięcznego Lublina nastały wieczorem, kiedy władze miasta, z prezydentem Bolesławem Liszkowskim na czele, postanowiły się ewakuować. Wraz z nimi Lublin opuściła policja oraz – co po bombardowaniu wydaje się szczególnie dotkliwe – zawodowa straż pożarna. Wymaszerowało też wojsko. Miasto w obliczu nieuniknionego szturmu pozostało samo.

Dowództwo cywilne przejął wówczas sędzia Sądu Apelacyjnego w Lublinie Stefan Lelek-Sowa, a wojskowe rotmistrz rezerwy Stanisław Lis-Błoński. Z rannych i ochotników sformowano na szybko dwutysięczny batalion, który bronił Lublina przez kolejne osiem dni. W tym czasie udało się odeprzeć kilka ataków Niemców, zestrzelić samolot, a także co najmniej raz przejść do kontrofensywy i przegonić rowerowy oddział rozpoznawczy Wehrmachtu.

Niestety szans na pokonanie Niemców nie było. Bezcelowe było też tzw. wiązanie ich sił, bo nikt nie przyszedłby obrońcom z pomocą. Wieczorem 17 września po raz drugi władze opuściły miasto – choć tym razem było to prawdziwe wycofanie się, a nie ucieczka.

Spacer trasą „Poematu o mieście Lublinie”, lipiec 2016 r. / JAKUB ORZECHOWSKI / AGENCJA WYBORCZA.PL

Chrońcie grób Józka

Po bombardowaniu lublinianie chcieli jak najszybciej pogrzebać swych bliskich. Po mieście zapewne jeździła zbierająca zwłoki furmanka. Jeśli tak, jakiś „strzęp ciała” Czechowicza został przywieziony „na [lubelski] cmentarz przy ulicy Lipowej – zakłada Pietrasiewicz – i tam pochowano [go] w szybko przygotowanej mogile, w której spoczywa 9 osób, w tym dwie anonimowo”.

Następnie, w dniu, gdy podpisano akt zgonu – 26 października – najprawdopodobniej odnaleziono inny fragment ciała i złożono go na tym samym cmentarzu, ale w innej kwaterze, i tę mogiłę do dziś uznaje się za oficjalne miejsce pochówku poety.

Później nad śmiercią i grobem Czechowicza rozmyślał Miłosz. W „Traktacie poetyckim”, opublikowanym w 1956 r., prosił ptaki: „Od czasu chrońcie grób Józka w Lublinie”, bo on sam nie mógł się stawić. W końcu w 1981 r. przyjechał do Lublina odebrać honorowy doktorat i, a jakże, poszedł na cmentarz, bo obiecał sobie zapalić „Józefowi świeczkę”. Wrócił jeszcze do miasta nad Bystrzycą w 1999 r. i również udał się na Lipową. Towarzyszył mu wtedy prof. Władysław Panas i to on zakarbował sobie, że Miłosz powiedział wówczas: „pamiętajcie o grobie Józka, bo miasto, które nie pamięta o swoim poecie – przemija”.

Panasowi słowa te nie dawały spokoju i w 2003 r. wcielił w życie idée fixe upamiętnienia lubelskiego poety oraz jego miasta. Wtedy też pierwszy raz wyruszył na spacer trasą „Poematu o mieście Lublinie” Czechowicza.

Do dziś w każdą lipcową pełnię lublinianie i przybyli z całego świata lublinerzy wędrują przez swoje miasto. Pamięć wydreptana, mury zachowane – można by powiedzieć – i życie trwa.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Jak w baśni: sowa i lis rządzą