Pikantny szczegół

Na Międzynarodową Stację Kosmiczną poleciały właśnie lody. O to, co naprawdę smakuje na orbicie – i dlaczego – zapytaliśmy astronautę Story’ego Musgrave’a.

28.08.2017

Czyta się kilka minut

Story Musgrave z emblematami misji kosmicznych, w których wziął udział, 2013 r. / ACADEMY OF ACHIEVEMANT
Story Musgrave z emblematami misji kosmicznych, w których wziął udział, 2013 r. / ACADEMY OF ACHIEVEMANT

Przypomina kawałek styropianu. Ze srebrzystej torebki, na której widnieje astronauta w skafandrze, wypada w kawałkach, wśród pylistych okruszków. Ma bladopastelowy kolor i konsystencję przesuszonej bezy. Oblepia język jak gips. Skojarzenia z dzieciństwem może pobudzić najwyżej u tych, którzy jako mali próbowali zjeść szkolną kredę.

Jeśli to ma być przysmak astronautów, to przyszłość eksploracji kosmosu stoi pod poważnym znakiem zapytania.

Astronaut Ice Cream, czyli „lody dla astronautów”, sprzedają jako suweniry centra turystyczne NASA i sklepy muzeów nauki. Reklamowane są jako stworzone na potrzeby programu Apollo. Są liofilizowane – czyli zamrożone, a następnie poddane działaniu bardzo niskiego ciśnienia. Im niższe ciśnienie, tym niższa temperatura wrzenia. W liofilizatorze woda więc od razu sublimuje, czyli z lodu zmienia się w parę. W ten sposób można pozbawić wody substancje, które źle znoszą zwykłe suszenie przez podgrzewanie. Na przykład lody.

Bez wody nie mogą się rozwijać bakterie, takie lody wytrzymują więc do trzech lat bez lodówki (co skądinąd sprawia, że wymykają się definicji lodów) i zachowują kształt. Są też lekkie jak pianka montażowa. To dobra wiadomość dla agencji kosmicznej, którą wysłanie każdego kilograma na orbitę kosztuje tysiące dolarów. I nie najlepsza dla astronautów.

Sześć dyplomów

Choć nie wszyscy narzekają na orbitalną kuchnię.

– Dobrze mi się tam jadło – mówi „Tygodnikowi” astronauta Story Musgrave, który w latach 80. i 90. XX w. odbył sześć misji na wszystkich pięciu amerykańskich wahadłowcach. – Mieliśmy około stu rodzajów jedzenia i mogłem sobie dowolnie budować menu. To jedzenie było dobre – zapewnia. – Ciało odczuwa, że to inny rodzaj pokarmu, ale można się przyzwyczaić.

Story Musgrave to legenda. Jest bodaj jednym z najlepiej wykształconych astronautów w historii ludzkości. Urodzony w 1935 r., jako nastolatek zaciągnął się do US Marines, gdzie zakochał się w samolotach. Po służbie w rekordowym tempie zrobił licencjat z matematyki i statystyki, a następnie MBA z analityki i programowania. Programowanie sprawiło, że zainteresował się działaniem mózgu, sztuczną inteligencją i neurofizjologią. Zrobił więc licencjat z chemii, żeby móc iść na medycynę. Na praktykę lekarską przeniósł się do Kentucky, gdzie wrócił też do lotniczej pasji i zdobywał szlify w pilotażu.

W 1964 r. Musgrave przeczytał, że NASA, która dotychczas wysyłała w kosmos pilotów oblatywaczy, planuje rekrutować astronautów spośród naukowców przeszkolonych w pilotażu. I doznał olśnienia. Postarał się więc o kolejny tytuł naukowy – w fizjologii, zdobył uprawnienia instruktora pilotażu i złożył papiery do Agencji. W kosmos poleciał w roku 1983, w dziewiczym locie promu Challenger. W grudniu 1993 r. brał udział w naprawianiu Kosmicznego Teleskopu Hubble’a, który okazał się mieć wadliwe zwierciadło i mało brakowało, aby ludzkość nigdy nie ujrzała zdjęć, dzięki którym kształtowało się nasze wyobrażenie o wyglądzie odległego Wszechświata.

Ważną kartę legendy astronauty – nawiasem mówiąc, w 1987 r. ukończył też magisterium z literaturoznawstwa – stanowi również wkład w orbitalne kulinaria. Ale o tym za chwilę.

Trawienie w kosmosie

Początkowo nic tego nie zapowiadało. – Jestem prostolinijny, więc codziennie przygotowywałem sobie takie samo menu – wspomina. – Od czasu do czasu dietetycy dopadali mnie z żądaniem, żebym odżywiał się w zbilansowany sposób.

Era promów kosmicznych była też nową erą kosmicznego jedzenia. W przeszłość odeszły tubki z pastą przypominającą pokarm dla niemowląt, z czasów, gdy nie wiadomo było jeszcze, czy w stanie nieważkości posiłek nie utknie w przełyku, a treść pokarmowa zamiast spływać jelitami do miejsca ostatecznego przeznaczenia, nie będzie swobodnie błądzić po trzewiach. Zwykły lunch mógłby się wtedy skończyć bardzo źle. Dlatego jednym z zadań kosmicznych pionierów było też spróbować coś zjeść.

Sławetnego 12 kwietnia 1961 r. dokonał tego Jurij Gagarin. Pierwszym pokarmem w kosmosie stały się tym samym pasta z wołowiny i wątróbki oraz mus czekoladowy. Niespełna rok później, 20 lutego 1962 r. o godzinie 10.09 czasu nowojorskiego astronauta John Glenn wycisnął z tubki do ust nieco półpłynnej pasty z wołowiny i warzyw oraz sosu jabłkowego. Dowodząc, że organizm amerykański na orbicie przyjmuje pokarm nie gorzej niż radziecki.

– Wręcz nie do wiary, jak układ trawienny sprawnie radzi sobie w nieważkości – mówi Musgrave. – Bez grawitacji odseparowanie gazu od płynu i części stałej powinno być niemal niemożliwe, ale w jakiś sposób się to dzieje. Wszystko wchodzi jednym końcem i wychodzi drugim. Całkiem normalnie.

Ale to dopiero po tym, jak miną mdłości.

– Trzeba pamiętać, że ma je 70 proc. astronautów. Połowa wymiotuje – dodaje. – Trwa to około trzech dni, potem przechodzi.

Jak tłumaczył portalowi Space.com badacz kosmicznej choroby Charles M. Oman z Massachusetts Institute of Technology, jej fizjologia jest dość złożona. To nie do końca to samo, co choroba lokomocyjna, działają tu także problemy z orientacją oraz ból głowy, opuchlizna twarzy i zaburzenia przemieszczania się płynów w ciele, powodowane przez stan nieważkości.

Story Musgrave ujmuje sprawę prościej: – Astronauci przez cztery miliardy lat ewoluowali do życia w grawitacji, a nie bez niej! Nasz system neurofizjologiczny nie od razu umie się do tak dziwnego środowiska dostosować.

Włóż stek pod kran

– Kuchnia na orbicie to głównie kraniki z zimną lub gorącą wodą – opowiada Story Musgrave. Bo liofilizowaną żywność przed zjedzeniem trzeba ponownie nawodnić. – Ale część dań zabezpiecza się inaczej – dodaje. – Niektóre mięsa się napromieniowuje, co sprawia, że mogą leżeć całą wieczność. Albo konserwuje. Czasem w puszkach, ale przeważnie w przezroczystym, plastikowym woreczku. Niektóre dania można też było odgrzewać w piecyku.

Na liście ponad stu rodzajów żywności dostępnej na promach kosmicznych były m.in. liofilizowany klops wołowy i boeuf Strogonow z makaronem, napromieniowany stek, konserwowy kurczak cacciatore i liofilizowany kurczak teriyaki, trzy rodzaje liofilizowanej jajecznicy, konserwowe klopsiki w ostrym sosie pomidorowym, liofilizowane pilaf, tetrazzini z indyka i szparagi oraz – co okaże się ważne – liofilizowany koktajl z krewetek. Jak u mamy.

Ponowne nawadnianie liofilizowanej żywności ma jeszcze inne zalety. – Jeśli danie jest wilgotne, można je w nieważkości obsłużyć – tłumaczy Story Musgrave. – Na początku sądzono, że to nie będzie możliwe, również dlatego pakowali wszystko do tubek. Ale okazało się, że w kosmosie można jeść nawet zupę. Łyżką. Za sprawą tzw. sił kapilarnych zupa się do niej przykleja.

Po drugie, wilgotna żywność się nie kruszy. – A okruszki to poważny problem – dodaje Musgrave. – Latają wszędzie. Nawet sól i pieprz muszą być w płynie, w przeciwnym razie natychmiast mielibyśmy je w oczach.

NASA / MONTAŻ TP

 

Troska o oczy i nosy załogi oraz o elektronikę i wentylację, dla których okruszki też są poważnym zagrożeniem, sprawiła, że w czasach programu Apollo suche przekąski dzielono na kawałki wielkości kęsa i pokrywano żelatyną. I do dziś zamiast chleba astronauci używają niekruszącej się tortilli [pisał o tym Wojciech Brzeziński w „TP” nr 27/17 – czytaj na ­­­powszech.net/kosmiczne-jedzenie]. Dlatego wśród owych stu rodzajów żywności nie mogło być liofilizowanych lodów, przy każdym kęsie rozpylających kredowy pył. A ich powtórne nasączanie chłodną wodą... No cóż, sprawdziliśmy: oględnie mówiąc, nie czyni to z nich atrakcyjnego deseru.

Jak przyznała portalowi NASA Vickie Kloeris, przez wiele lat odpowiadająca w Agencji za żywność na orbicie, liofilizowane lody były wprawdzie zamówieniem specjalnym dla jednej z misji programu Apollo, ale „większości załogi nie smakowały”. Misją tą miał być lot Apollo 7 z 1968 r., ale według portalu Vox.com to także mit. Zapytany przez portal uczestnik tamtej misji Walt Cunningham uciął: „Nigdy nie mieliśmy ich ani trochę”.

Wygląda więc na to, że choć wyprodukowane zgodnie z kosmiczną technologią, liofilizowane lody nigdy w kosmosie nie były. Co więcej, w wypowiedziach astronautów powtarza się wrażenie, że słodkie nie smakuje w kosmosie zbyt dobrze. „Na ziemi lubiliśmy słodkie soki owocowe, np. z mango, ale na orbicie okazują się zbyt słodkie” – mówił „New York Timesowi” już w 1985 r. astronauta Robert L. Stewart.

Ulubionym posiłkiem astronautów okazuje się coś zupełnie innego. Z zaskakujących, choć w gruncie rzeczy banalnych przyczyn.

Rzecz w papryczkach

Oto kolejna zasługa Story’ego Musgrave’a. Jak mówi „Tygodnikowi”, to on odkrył kosmiczny delikates i przekonał do niego wielu kolejnych astronautów. Owym smakołykiem okazuje się... koktajl z krewetek. Liofilizowana wersja nieco pretensjonalnego specjału, który w czasach prohibicji serwowano na pociechę w kieliszkach, i który przez kolejne dekady to przydawał prestiżu przyjęciom klasy średniej, to znów obśmiewany był jako passé. Krewetki zwieszało się z krawędzi kieliszka, w którym znajdowała się sałata z pokrojonym w kostkę ogórkiem i ostry sos – a w istocie mikstura keczupu, majonezu i tabasco.

Wersja orbitalna zamiast kieliszka przewiduje woreczek. Nie ma zieleniny. Garść trupiobladych krewetek, zduszonych w uścisku próżniowej folii i unurzanych w paście o kolorze stołówkowej pomidorówki sprzed tygodnia, czeka na nawodnienie jak na zmiłowanie. A mimo to koktajl z krewetek doczekał się drugiej młodości w erze lotów kosmicznych.

– Brałem go do każdego posiłku – zapewnia Musgrave. – Albo i dwa. Lubię krewetki, ale tu chodziło o co innego: o dodane do sosu ostre papryczki i chrzan.

Język odbiera tylko pięć podstawowych smaków: gorzki, słony, słodki, kwaśny i umami (oraz, według niedawnych badań, szósty smak: tłusty). Złożone smaki odbieramy nosem. – Tymczasem w warunkach nieważkości nie działa konwekcja. Substancje o mniejszej gęstości nie unoszą się – tłumaczy Musgrave. – A więc i aromaty nie mają jak się unieść z ust do nosa. Po drugie – dodaje – w mikrograwitacji płyny mają tendencję do gromadzenia się w górnej części ciała, w tym w głowie. W efekcie większość astronautów doznaje objawów podobnych do przeziębienia: mają opuchniętą głowę, zatkane drogi oddechowe i zatoki.

Dlatego na orbicie znacznie gorzej odczuwa się smaki. Według części badaczy dokłada się do tego też znużenie ograniczonym menu, a także zmiany smaku samej żywności. – Wszystko wydaje się mdłe. Ale chrzan w koktajlu z krewetek bardzo pomaga – zaświadcza Musgrave.

Przetkać nos

Już wiele lat wcześniej Edward White, uczestnik misji Gemini 4, zauważył, że koktajl z krewetek na orbicie smakuje mu najbardziej. Niedawno kanadyjski astronauta Chris Hadfield uznał go za swoje ulubione orbitalne danie. Zaś Bill Gregory, podczas 16-dniowej misji na pokładzie promu Endeavour w marcu 1995 r., zjadł łącznie – jak relacjonował wówczas „Orlando Sentinel” – 48 porcji koktajlu z krewetek do każdego posiłku. Jak przyznał, poradził mu to właśnie Musgrave.

Astronauci wolą pikantne. Jeśli posiłek poprzedzi się koktajlem z krewetek, w ustach zaczyna działać znajdujący się w nim chrzan. A ściślej – tiocyjaniny, które zawiera. Tak, nazwa tych związków słusznie się kojarzy: to trucizna, którą roślina produkuje dla samoobrony, uwalniająca się z jej komórek, gdy zostaną one uszkodzone. Ostrość chrzanu nie jest smakiem – nie wyczuwają jej receptory na języku – lecz w sensie ścisłym reakcją bólową, podrażnieniem. Jak tłumaczy Harold McGee w książce „On Food and Cooking: The Science and Lore of the Kitchen”: tiocyjaniny to małe cząsteczki, łatwo się więc ulatniają z pokarmu do powietrza wypełniającego nasze usta. To dlatego na Ziemi chrzan od razu „idzie do nosa”. Na orbicie najwyraźniej również się tam ostatecznie przedziera, podrażniając zakończenia nerwowe i powodując reakcję organizmu: jak najszybciej oczyścić zaatakowane drogi oddechowe. Co, przy okazji, przywraca możność odczuwania innych smaków.

Podobnie jest w przypadku zawartej w chili kapsaicyny, choć to cięższa cząsteczka działająca głównie w ustach. Ostrość to nie smak, więc nie poddaje się orbitalnemu upośledzeniu odczuwania smaków. W dodatku kapsaicyna powoduje, że receptory nerwowe stają się nadwrażliwe – ożywia więc atmosferę w ustach. Innym ulubionym posiłkiem wielu astronautów jest ostra salsa.

Ciężarówka z lodami

Co nie znaczy, że astronauci nie lubią lodów. Przeciwnie, już w latach 70. NASA, przygotowując się do misji na stację kosmiczną Skylab, prowadziła badania psychologiczne w podwodnym laboratorium – habitacie Tektite. Zamknięci w nim badani mieli spisać listę rzeczy, za którymi tęsknią najbardziej. Lody znalazły się na miejscu czwartym, tuż po rodzinie, seksie i zajęciach kreatywnych.

Tyle że chodziło o prawdziwe lody, nie liofilizowane.

To właśnie ze stacją Skylab wiąże się mit o afekcie astronautów do lodów. – Na Skylabie była lodówka i zamrażarka – opowiada Musgrave, który brał udział w projektowaniu stacji. – Od tamtych czasów nigdy później nie było na orbicie mrożonego jedzenia. W 1973 r. były wtedy przysmakiem astronautów, bo w ogóle były!

Bez zamrażarki nie ma lodów. A lodówki spożywcze – bo na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) jest niewielka lodówka, lecz przeznaczona na próbki do badań – zastąpiły technologie niewymagające tyle energii i przestrzeni składowej. NASA pamięta jednak, że jedzenie to nie tylko kwestia przeżycia i zdrowia, ale też samopoczucia astronautów. A liofilizowana żywność nie każdego nastraja radośnie. Dlatego, jak opowiada Musgrave, na pierwsze dni misji zabiera się świeże warzywa i owoce. Dlatego papkę z tubek szybko zastąpiono daniami przynajmniej próbującymi naśladować ziemskie. I dlatego już w latach 60. XX w. wybito sobie z głowy pomysł żywienia się w kosmosie pastylkami. Również dlatego od czasu do czasu przemyca się w kosmos łakocie.

W październiku 2012 r. wystartował na orbitę Dragon, kosmiczna ciężarówka firmy SpaceX, z historyczną, pierwszą komercyjną dostawą zaopatrzenia na ISS. Znajdująca się na pokładzie lodówka laboratoryjna miała przywieźć próbki ze stacji na Ziemię, w tamtą stronę leciała pusta. Zabrała więc na orbitę lody dla załogi. Najprawdziwsze, waniliowe z sosem czekoladowym, teksańskiej marki Blue Bell, a więc doskonale znanej astronautom trenującym przed misją w Centrum Kosmicznym Johnsona w Houston.

Lody poleciały też na orbitę kilkanaście dni temu, 16 sierpnia, wraz z trzynastą misją zaopatrzeniową Dragona. Waniliowe, czekoladowe i o smaku tortu, a także batony lodowe podróżowały tym razem już za pomocą rakiety nośnej wielorazowego użytku – która zamiast spłonąć w atmosferze, usiadła bezpiecznie na przylądku Canaveral. Takie rozwiązanie, opanowane właśnie przez SpaceX, ma znacznie obniżyć koszt wysyłania ładunków na orbitę.

Może więc prawdziwe lody zaczną trafiać na orbitę częściej? O ile, rzecz jasna, astronauci zamiast nich nie zażyczą sobie świeżych krewetek w lodzie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2017