Pierwszy łyk wolności

Koronawirus uderzył we Francję osłabioną konfliktem Żółtych Kamizelek. Walka z pandemią łączy ludzi, ale też wskazuje, jak krucha to solidarność.
z Beauvais (departament Oise, strefa czerwona)

25.05.2020

Czyta się kilka minut

Nie całkiem legalne, ale bardzo francuskie: spotkanie sąsiedzkie w czasach pandemii, Paryż, 2 maja 2020 r. / RICHARD KALVAR / MAGNUM PHOTOS / FORUM
Nie całkiem legalne, ale bardzo francuskie: spotkanie sąsiedzkie w czasach pandemii, Paryż, 2 maja 2020 r. / RICHARD KALVAR / MAGNUM PHOTOS / FORUM

Słoneczne majowe popołudnie. Nad brzegiem paryskiego kanału Saint Martin dziesiątki rozbawionych mieszkańców chłoną swobodę i piękną pogodę z winem w ręku, siedząc ciasno obok siebie. Śmieją się i zawzięcie dyskutują. Zbliża się wieczór, ale podniebny aperitif trwa w najlepsze.

Cóż w tym niezwykłego? Nadbrzeże kanału w X dzielnicy Paryża od lat jest jednym z ulubionych miejsc na piknikowanie. Tyle że tego dnia w końcu zjawia się policja i wzywa przez megafon zebranych, aby się rozeszli: „Zgromadzenia powyżej dziesięciu osób są zakazane! Łamiącym przepisy grożą grzywny”. Gdy to nie skutkuje, policjanci przystępują do rozpraszania piknikujących. Obywa się bez użycia siły, ale uczestnicy aperitifu są niepocieszeni. „Przyszliśmy tu świętować wyzwolenie Paryża i nici z tego” – rzuca jeden z nich reporterowi dziennika „Le Parisien”.

Wydarzyło się to 11 maja, a więc pierwszego dnia złagodzenia obowiązującej we Francji od blisko dwóch miesięcy narodowej kwarantanny. Złagodzenie nie oznacza jednak zniesienia: nadal obowiązuje zakaz zgromadzeń publicznych i szereg innych ograniczeń. O czym, jak widać, przekonali się na własnej skórze biwakujący pod chmurką paryżanie.

Wyjść z tunelu, krok po kroku

Od 17 marca, czyli początku wprowadzenia kwarantanny w całym kraju, Francuzom nie wolno było wychodzić z domów poza kilkoma wyjątkowymi sytuacjami – przemieszczaniem się do pracy, robieniem zakupów, najpilniejszymi wizytami medycznymi czy uprawianiem sportu (ale w tym ostatnim przypadku – nie więcej niż godzinę dziennie).

Za złamanie tych zasad przewidziana była grzywna w wysokości 135 euro, za powtórkę – 200 euro. Upartym recydywistom groziło nawet do pół roku więzienia. Kary stosowano bez pobłażania: według francuskiego MSW tylko przez pierwszy miesiąc powszechnej kwarantanny policja wlepiła ponad 760 tys. mandatów za omijanie restrykcji.

Ogłoszeniu kwarantanny towarzyszyła militarna retoryka. W telewizyjnym przemówieniu, wygłoszonym 16 marca, prezydent Emmanuel Macron powtórzył sześć razy frazę: „Jesteśmy na wojnie”. Dodając, że w tym przypadku chodzi o niewidzialnego wroga, i wzywając wszystkich obywateli do mobilizacji w walce z wirusem.

Dziś, po dwóch miesiącach confinement (to francuski odpowiednik angielskiego słowa lockdown), epidemia wydaje się we Francji hamować, ale daleko jeszcze do jej zatrzymania. Pod względem liczby zakażonych Francja jest w pierwszej trójce Europy, za Wielką Brytanią i Włochami. Według oficjalnych statystyk do 20 maja COVID-19 zabił we Francji ponad 28 tys. osób – to również trzecie miejsce w Europie pod względem liczby ofiar śmiertelnych. W ostatnich dniach stale spadają dwa wskaźniki: liczba hospitalizowanych oraz liczba pacjentów przyjętych na reanimację. Lecz mimo że zasięg zakażenia zwolnił, codziennie przybywa kilkaset nowych przypadków. Wobec tego władze przedłużyły nadzwyczajny stan sanitarny w całym kraju do 10 lipca.


CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>


Jednocześnie prezydent Macron zadecydował, aby wracać do normalności – tyle że w kilku etapach. Rygory ciążące Francuzom są zatem uchylane stopniowo.

Pierwszy etap rozluźniania kwarantanny obowiązuje właśnie od 11 maja. Ponownie każdy może się przemieszczać – choć nie całkiem swobodnie, bo tylko w promieniu 100 km od miejsca zamieszkania. Ci, którzy chcą pojechać dalej, muszą mieć specjalne zezwolenie. W pociągach, autobusach i metrze nosić trzeba maseczki. Na ulicy nie są obowiązkowe, choć zalecane.

Otwarto ponownie wiele żłobków, przedszkoli, szkół podstawowych, gimnazjów, sklepów. Nadal zamknięte są jednak – do odwołania – restauracje, bary i hotele.

Czerwień i zieleń

Sytuacja różni się przy tym znacznie w zależności od regionu Francji. Cały kraj podzielono na dwie strefy epidemiologiczne: zieloną i czerwoną. W pierwszej, obejmującej większość państwa, liczba chorych na COVID-19 jest mniejsza niż w drugiej, w związku z czym uchylono tam więcej restrykcji.

Inaczej w strefie czerwonej, która obejmuje centralną, północną i północno-wschodnią część kraju – inaczej mówiąc, cztery regiony: Hauts-de-France, Burgundia-Franche-Comté, Grand Est oraz region paryski. Tutaj wciąż utrzymano niektóre ograniczenia, w tym zakaz wstępu do parków publicznych, mimo postulatów mer Paryża, Anne Hidalgo, aby zwrócić mieszkańcom zieloną przestrzeń. Sprzeciwiają się temu jednak władze centralne z Macronem na czele, argumentując to ryzykiem ponownego wybuchu pandemii.

Co więcej, w strefie czerwonej – np. w departamencie Oise, ok. 100 km na północ od Paryża – wiele szkół podstawowych jest nadal zamkniętych właśnie ze względu na wysokie zagrożenie COVID-19. To duże obciążenie dla pracujących rodziców, którzy muszą zostawiać dzieci w domu, bo nie są w stanie wykonywać swojej pracy przez internet.

Premier Édouard Philippe ogłosił, że w czerwcu, jeśli sytuacja się uspokoi, przyjdzie pora na otwarcie barów i restauracji – ale też nie wszędzie, tylko na razie w strefie zielonej. W tym samym czasie wierni w całym kraju będą mogli powrócić do uczestnictwa w mszach i ceremoniach religijnych, które, decyzją władz państwa, zawieszono w połowie marca.

Ze szczególną ulgą Francuzi przyjęli kolejną zapowiedź premiera: że będą mogli wyjechać na krajowe wakacje w lipcu i sierpniu, bo do tego czasu znikną ograniczenia dotyczące przemieszczania się po Francji. Jednocześnie Philippe ogłosił bezprecedensowy program pomocy rządowej dla rodzimego sektora turystyki, przewidujący 18 mld euro wsparcia (w tym pokrycie części płac pracowników tej branży w okresie pandemii, zwolnienia z podatków itp.). To ważne w kraju, gdzie w turystyce pracują 2 mln ludzi i gdzie stanowiła ona 7 proc. rocznego PKB.

Gospodarcza depresja

Mówi się, że kraj Galów i Franków stoi gastronomią. Tak przynajmniej było do tej pory, bo w następstwie pandemii restauracje i małe lokalne bistra – prawdziwe instytucje francuskiej kultury kulinarnej – znalazły się na skraju bankructwa.

Hervé Becam, wiceprzewodniczący organizacji zrzeszającej sektor hotelarstwa i restauracji UMIH uważa, że obecny kryzys nie ma precedensu. „Możliwe, że [po kwarantannie] nawet 40 proc. restauracji już nigdy nie wznowi działalności” – szacował w połowie kwietnia na antenie radia RTL.

Apel Becama i wielu innych restauratorów nie pozostał najwyraźniej bez echa. Rząd, który od momentu ogłoszenia stanu klęski sanitarnej przeznaczył 8 mld euro na ratowanie restauracji, ogłosił już kolejny nadzwyczajny program pomocy dla tej gałęzi gospodarki.

Nikt nie ma wątpliwości, że po pokonaniu epidemii Francję, jak i całą Europę, czeka jeszcze większa bitwa. „To, co nadejdzie, nie będzie recesją, to będzie głęboka depresja gospodarcza” – prognozuje znany francuski publicysta gospodarczy François Lenglet. Jej następstwem może być większe rozwarstwienie i dalsza deklasacja grup społecznych. A może także powrót na ulice ludzi, którzy wywołali we Francji jesienią 2018 r. antyrządowe bunty Żółtych Kamizelek.

Błędy, braki, zaniechania

Choć nadal trwa walka z wirusem, w prasie i w prywatnych rozmowach coraz częściej pojawiają się pytania: czy można było uniknąć aż tylu ofiar COVID-19? Czy w zarządzaniu kryzysem władze i instytucje medyczne stanęły na wysokości zadania? Pogłębiona odpowiedź wymaga czasu i analiz. Jednak już dzisiaj wiele wskazuje na to, że reakcja na koronawirusa władz centralnych i służby zdrowia była spóźniona.

Jedno z pierwszych ognisk choroby na terytorium francuskim pojawiło się w Miluzie, w Alzacji, już na przełomie lutego i marca. Jeszcze wcześniej jeden z tamtejszych lekarzy, Patrick Vogt, ostrzegał władze medyczne przed epidemią. Bagatelizowano te sygnały – do tego stopnia, że jeszcze 15 marca zorganizowano w całym kraju pierwszą turę wyborów samorządowych, wbrew protestom wielu władz lokalnych. Dopuszczono do głosowania – tradycyjnego, w lokalach wyborczych – choć dzień wcześniej premier Philippe nakazał natychmiastowe zamknięcie aż do odwołania barów, restauracji, teatrów i kin.

U licznych członków komisji wyborczych stwierdzono potem infekcję; nie wiadomo, czy i ilu z nich w trakcie głosowania mogło zarazić innych. Trudno jednak nie uznać decyzji o utrzymaniu wyborów w tej sytuacji za błąd Macrona (prezydent zdecydował o przełożeniu na czas nieokreślony drugiej tury, zaplanowanej tydzień po pierwszej).

Nie ulega też wątpliwości, że francuska służba zdrowia, mająca na ogół dobrą reputację, nie miała dostatecznych rezerw sprzętu medycznego, żeby odeprzeć epidemię. Liczne relacje lekarzy, pielęgniarek, pracowników socjalnych czy merów są zgodne: w momencie jej wybuchu brakowało maseczek dla personelu medycznego oraz respiratorów. Za to wszystko przyszło zapłacić szybkim wzrostem zachorowań i śmiertelności.

Od tego czasu wyposażenie w sprzęt ochronny w szpitalach się poprawiło. Od 11 maja we francuskich merostwach ruszyła akcja rozdawania mieszkańcom maseczek tekstylnych, przeznaczonych do wielokrotnego użytku.

Jak poświęciliśmy seniorów

Osobny problem to fakt, że epidemia, a w jej następstwie przymusowa kwarantanna uderzyły szczególnie mocno i z tragicznymi skutkami w ludzi kruchego zdrowia: osoby starsze, niepełnosprawne i bezdomne. Z oficjalnych statystyk wynika, że co najmniej jedna trzecia (a według innych wyliczeń aż połowa) wszystkich ofiar COVID-19 to mieszkańcy domów spokojnej starości i podobnych placówek opiekuńczych (po francusku nazywanych Ehpad).

Jak mogło dojść do tej „cichej hekatomby” starszych ludzi, jak to określa francuska prasa? W artykule o wymownym tytule „Jak poświęciliśmy naszych seniorów” tygodnik „Marianne” pisze, że w placówkach opiekuńczych, podobnie jak w szpitalach, brakowało sprzętu chroniącego personel, zwłaszcza masek i środków do dezynfekcji. To powodowało, że zakażeni opiekunowie nieświadomie zarażali rezydentów. W dodatku ludzie starsi umierali w samotności: odizolowani we własnym pokoju z powodu kwarantanny. Dramaty, do jakich dochodzi w Ehpadach, są trudne do wyobrażenia.

Dodajmy, że wiele tych instytucji cierpi chronicznie od lat na brak pielęgniarzy i opiekunów medycznych. Bywa, że nie są oni w stanie wezwać na czas pogotowia, aby ratować umierającą osobę.

Ta tragedia przypomina o innej, sprzed 17 lat, gdy w sierpniu 2003 r. z powodu rekordowych upałów we Francji zmarło 15 tys. ludzi, w większości starszych. Odchodzili najczęściej w samotności, bez kontaktu z rodzinami.

„Cicha hekatomba”, nagłośniona dziś przez media, wywołuje kolejną debatę: o podejściu do starości i ludzi starszych oraz o tym, jak stworzyć im godne miejsce do życia. Czy jesteśmy skazani na domy starości będące bezdusznymi molochami? – pyta tygodnik „La Vie”. I domaga się, aby pandemia była wstrząsem, który doprowadzi do stworzenia innego, skrojonego na ludzką miarę, modelu domów spokojnej starości.

Czarujące i zgubne

Francuzi, podobnie jak Polacy, lubią narzekać na błędy swoich władz i szefów. Ale czy do szybkiego rozprzestrzenienia się epidemii nie przyczyniła się w jakimś stopniu także nonszalancka postawa francuskiego Kowalskiego, który tutaj nazywa się monsieur Dupont?

Można mniemać, że tempo epidemii we Francji przyspieszył w jej początkach francuski bise, czyli powszechna tradycja witania się pocałunkami w policzek nawet w gronie znajomych w pracy. Dziś, co oczywiste, Francuzi porzucili ten zwyczaj.

Andrzej Bobkowski, pisarz i znakomity znawca Francji, w „Szkicach piórkiem” pisał: „Dziś zrozumiałem jedno: cechy, które są czarujące w czasie pokoju – te cechy francuskie są zgubne w czasie wojny”. Pisarz komentował w ten sposób radość zwykłych Francuzów z podpisania kapitulacji po przegranej z Niemcami w czerwcu 1940 r. w miasteczku na południu Francji, gdzie przebywał. Dodawał, że ma wrażenie, iż Francuzi nie mają ochoty ani się bić, ani nawet… uciekać.

Wśród owych francuskich cech Bobkowski wymieniał „boskie je m’en fous (mam to w nosie)”, umiłowanie życia i jego codziennych przyjemności, niechęć do narzucanej z zewnątrz dyscypliny. Cecha czarująca, ale czy nie zgubna w niespokojnych czasach? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2020