Przetrwamy i to, synku

Jeszcze niedawno sądziłem, że nie damy rady stawić temu czoła. Dziś u moich znajomych widzę determinację. Także dzięki pomocy naszych sojuszników.
z Kijowa

15.02.2022

Czyta się kilka minut

Ukraiński żołnierz w przygranicznym obwodzie ługańskim. Wschodnia Ukraina, 29 stycznia 2022 r. / fot. AP/Associated Press/East News /
Ukraiński żołnierz w przygranicznym obwodzie ługańskim. Wschodnia Ukraina, 29 stycznia 2022 r. / fot. AP/Associated Press/East News /

Odkąd mój syn jest świadomy tego, co dzieje się wokół niego, żyje w przeświadczeniu, iż jego kraj jest w stanie wojny. W roku 2014, gdy ta wojna się zaczynała, miał cztery lata. Teraz ma prawie dwanaście. Syn jest straumatyzowany tą wojną, choć nie mówi o niej otwarcie – zamiast tego buduje sobie bariery, które mają go od niej odgrodzić, tak aby mógł ignorować zewnętrzne bodźce informacyjne.

Jednak moja żona i ja czujemy, że syn boi się wojny, że nasze rozmowy go niepokoją i przypominają mu czas, gdy oczekiwał na mój powrót z frontu. Kiedyś sam powiedział, że „nie chce pamiętać” tych półtora roku, gdy nie było mnie w domu. Ale syn wie również, że jako weteran z doświadczeniem wojennym należę do tzw. pierwszego rzutu rezerwy operacyjnej naszej armii. To oznacza, że w przypadku wojny na pełną skalę w ciągu 24 godzin muszę stawić się w wyznaczonej jednostce.


Esej ukaże się w najbliższym numerze „Tygodnika” (9/2022), w środę 23 lutego. Czytasz go już teraz, bo masz dostęp do serwisu TygodnikPowszechny.pl. Dziękujemy. 


 

Jakiś czas temu syn zapytał nas: „Jeśli Rosjanie tak bardzo chcą naszego Kijowa, jak mogliby go zbombardować? Jak mogą nie pomyśleć o jego architekturze…?!”. Byliśmy zaskoczeni, łagodnie rzecz ujmując. Być może nie jesteśmy z żoną wystarczająco ostrożni w naszych rozmowach, może rozmawiamy zbyt emocjonalnie i z nieukrywanym niepokojem o sytuacji militarno-politycznej, która zżera nas emocjonalnie już trzeci miesiąc.

„Nikt nie będzie bombardować Kijowa” – zapewniamy go. – „Nie martw się. Nie będzie wojny. To znaczy, nie będzie wielkiej wojny”.

Putin zagrał va banque

Tylko czy sami jesteśmy tego pewni? Od niezrównoważonego sąsiada, który nie panuje nad sobą, można spodziewać się wszystkiego. Wielkiej i krwawej masakry, eskalacji w Donbasie, zajęcia naszych południowych miast portowych, prowokacji, cyberataków. Tak, już sama tylko wojna informacyjna paraliżuje całe życie biznesowe Ukrainy. Już teraz każdego dnia jesteśmy bombardowani taką lawiną informacji, że czasami chce się po prostu zatrzasnąć laptop i ukryć się gdzieś przed całym tym szaleństwem. Ale gdzie miałbyś się schować, skoro chodzi tutaj o los twojego kraju, a więc także o twój los.

Putin podjął z Zachodem grę va banque, gdy w grudniu ubiegłego roku przedstawił Ameryce i NATO żądania, które w oczywisty sposób są nierealistyczne, wręcz skrajnie idiotyczne. Do tego dochodzi szantażowanie Europy dostawami gazu, szantażowanie Ukrainy i swego rodzaju psychopatyczne pragnienie bycia w centrum uwagi. Tak zachowuje się dziecko, które nie opanowało elementarnych umiejętności komunikacyjnych ani wyczucia sytuacji i dlatego za wszelką cenę stara się zwrócić na siebie uwagę dorosłych. Czasem dorośli reagują na takie wybryki protekcjonalnym uśmieszkiem. Ale gdy dochodzi do histerycznych napadów złości, do szantażu i manipulacji, wówczas oni, dorośli, zaczynają się naprawdę martwić i zaczynają działać. I zaczynają też zdawać sobie sprawę, że mają do czynienia z psychicznymi zaburzeniami.

Uciekać? Iść na wojnę? Nic nie robić?

W grudniu rozmawiałem z wieloma znajomymi z Kijowa, pytając ich, jak się czują i jak odbierają rosyjskie zagrożenie na naszej granicy. Za maskami demonstrowanego na zewnątrz spokoju zobaczyłem ogromne pokłady niepokoju, a nawet lęku. Wszyscy bardzo bali się ataku na Kijów, wielu tworzyło sobie plany awaryjne na wypadek inwazji i nawet pakowało tzw. walizkę alarmową [władze ukraińskie już jakiś czas temu uprzedzały obywateli, co powinno się znaleźć w podręcznym bagażu, gdyby trzeba było opuścić dom; nazwano go „walizką alarmową” – red.]. Wielu zastanawiało się, co mogą zrobić? Uciekać? Szukać bezpiecznego miejsca dla starych rodziców i dla dzieci? Iść na wojnę? A może nic nie robić?

Wydawało się, że Ukraińcy zostali sami twarzą w twarz z tym zagrożeniem. Ludzie długo dziwili się, dlaczego prezydent Zełenski milczał, w przeciwieństwie do służb wywiadowczych USA i Wielkiej Brytanii. I czy warto planować na kolejne tygodnie jakieś nowe projekty życiowe, jakieś książki, jakieś wyjazdy za granicę?

Było dla nas jasne, że Kreml jest w stanie poświęcić nawet setki tysięcy swych obywateli jako cenę za swoje utopijne cele. Rosja nigdy nie przejmowała się własnymi zasobami ludzkimi, a podczas ostatnich dekad niewiele się pod tym względem zmieniło. Wszystkie wojny, które Rosja w tym czasie prowadziła, nie wyróżniały się jakąś szczególną subtelnością. Schemat jest wyuczony i prosty jak drewniany stołek. A cały świat przygląda się, jak schemat ów jest ponownie uruchamiany z myślą o kolejnym uderzeniu, jak gorączkowo szuka się casus belli, z jakim szaleństwem w oczach politycy z otoczenia Kremla nawołują do zbombardowania Ukrainy. Pozostawało tylko jedno pytanie, o cenę: jakie koszty gotów jest ponieść Putin.

Czterysta tysięcy

Z drugiej strony pojawiało się też pytanie: czy my, Ukraińcy, jesteśmy w stanie poświęcić się w imię pokoju i wolności? Kto jest gotów bronić do końca naszej ziemi?

Dzisiaj, po prawie ośmiu latach wojny w Donbasie, oficjalny status weterana (w języku urzędowym: uczestnika działań bojowych) posiada czterysta tysięcy mężczyzn i kobiet. To osoby, które w większym lub mniejszym stopniu przewinęły się przez front. To ludzie, na których możesz polegać w razie wojny. Czy to dużo? I jak szybko można ich zmobilizować, a potem rozmieścić na stanowiskach?

A co z innymi, z resztą społeczeństwa? Słyszałem różne opinie od dorosłych mężczyzn, którzy w latach 2014-15, gdy ogłaszano mobilizację, ignorowali wezwania do wojska i unikali służby. Mówili mi, że nie zamierzają walczyć o jakiś tam Donbas, ale jeśli wróg zjawi się na ich podwórku, wtedy oczywiście chwycą za broń – to na pewno.

Mam trochę inne zdanie. Myślę, że jeśli dzielisz kraj, w którym się urodziłeś i dorastałeś, na terytoria, które uznajesz za „swoje” oraz „nie swoje”, to w przypadku zjawienia się rosyjskich wojsk będziesz mieć pokusę, by nazwać swoim ten kawałek twojego kraju, który akurat jest bezpieczny i cichy, gdzie nie strzelają i nie ma zagrożenia, że okupant wrzuci cię do piwnicy, gdzie będziesz torturowany – jak wielu ludzi w piwnicach Donbasu. A to by oznaczało, że poważnie można liczyć tylko na tych czterysta tysięcy ludzi. Czy oni będą w stanie zatrzymać wielotysięczną armię rosyjską, jej samoloty i ciężką artylerię?

Nasza armia umie walczyć

Jeszcze miesiąc temu byłem pewien, że to niemożliwe. Ale czas pracował na rzecz Ukrainy. Okazało się, że nie jesteśmy sami, że mamy wielu sojuszników. Po naszej stronie stanęła znacząca część cywilizowanego świata. W ostatnim czasie przywódcy światowi odwiedzali Kijów prawie codziennie, prowadzili kampanie dyplomatyczne i pomagali naszej armii na wszelkie możliwe sposoby. Codzienne doniesienia o samolotach przywożących dla nas broń, sprzęt i pomoc humanitarną były tego potwierdzeniem i dawały nadzieję.

Także armia ukraińska nie jest już chłopcem do bicia, jakim była w latach 2014-15. Ta armia może stawić opór. A gdy przywódcy polityczni Europy i USA zapewniają, że Rosja drogo zapłaci za agresję, mają na myśli nie tylko sankcje, lecz także siłę naszej armii. W ciągu ośmiu lat wojny w Donbasie ona zrobiła wielki krok naprzód. Wraz z ostatnimi dostawami zachodniej broni ma narzędzia, by zniszczyć to, co Rosja jest w stanie przeciw nam rzucić. A gdyby w przypadku wielkiej wojny – przed którą niech Bóg nas ochroni – Putin jednak zwyciężył, będzie to zwycięstwo pyrrusowe, którego konsekwencje jeszcze długo będą pobrzmiewać po kremlowskich korytarzach.

Wszystko to pozytywnie wpływa na nastroje Ukraińców, którzy w ostatnich tygodniach masowo zapisywali się na kursy z przeszkolenia wojskowego i medycyny taktycznej.

Pierwszy raz w życiu

Niedawno raz jeszcze rozmawiałem z tymi samymi osobami, które podpytywałem w grudniu ubiegłego roku.

„U mnie rozedrganie i panika zamieniły się w gniew i determinację. Czuję, że cały świat nas wspiera, że my i nasi sojusznicy to dla Rosji zbyt twardy orzech do zgryzienia” – powiedziała moja przyjaciółka, z zawodu menedżerka kultury.

„U mnie było tak, że w najbardziej krytycznym momencie narastającego napięcia poszedłem na przeszkolenie. Tam po raz pierwszy w życiu dostałem do ręki karabin szturmowy kałasznikowa. I muszę powiedzieć, że jego rozkładanie i następnie składanie miało oddziaływanie terapeutyczne” – dodaje jej mąż, ukraiński pisarz.

I uzupełnia: „A jeśli chodzi o wojnę, to ona już trwa, także jako wojna hybrydowa, której celem jest sparaliżowanie ludności i gospodarki. Ale nie wierzę, że dojdzie do inwazji, której celem byłoby zajęcie Kijowa. Tak, spodziewam się, że coś się stanie. Ale coś innego. Bo Putin nie może pozwolić sobie na to, aby wycofać się z niczym”.


O kryzysie w relacjach między Rosją a Zachodem piszemy w serwisie specjalnym Rosja straszy


 

Podobne nastroje można zaobserwować w ukraińskim segmencie Facebooka, gdzie toczą się spory kulturowe i polityczne. Większość dziękuje naszym sojusznikom i szydzi z niezdecydowania Niemiec. Oczywiście rozumiemy zamiłowanie do rosyjskiej literatury i rosyjskiego baletu, a także rozumiemy, jak nieprzyjemnie jest być zakładnikiem sytuacji, gdy twój partner biznesowy zerwał się z łańcucha. Ale argumenty niemieckich polityków, według których dostarczanie broni dla naszego kraju mogłoby tylko zwiększyć napięcie w negocjacjach z Moskwą, nie wydają się przekonujące. Jeśli chodzi o mnie, to uważam, że Moskwa rozumie tylko język siły. Dobrze pojmują to także ci, którzy mają z Rosją wspólną granicę – coś, czego Niemcy nie miały od wielu lat.

Kompania braci

Długo i mocno dostawało się też prezydentowi Zełenskiemu. Żartowano z jego niezbornego sposobu wysławiania się, a jego próby zaprzeczenia rosyjskiemu zagrożeniu militarnemu odbierano nie tylko jako zdradzieckie, ale też jako zagrażające relacjom z naszymi zachodnimi sojusznikami. Najwyraźniej rola prezydenta, którą odgrywał w serialu „Sługa narodu” pasowała mu bardziej, niż rola prezydenta największego państwa w Europie.

Jednak mimo całej tej krytyki, kpin i sardonicznych uwag pod adresem Zełenskiego, nasze najgorsze obawy odnośnie jego osoby nie potwierdziły się – w polityce zagranicznej prowadzi on dziś twardą politykę wobec Rosji, a pod pewnymi względami powtarza nawet retorykę swojego poprzednika i oponenta Petra Poroszenki (a także, jak się zdaje, również swego głównego konkurenta w kolejnych wyborach prezydenckich).

Żołnierze, którzy stoją na naszych wschodnich granicach, rzadko piszą na Facebooku, ale ich nastroje są znane: trzymamy się, jesteśmy gotowi. Zaopatrzenie wojska nie jest dziś tak kiepskie, wręcz upokarzające, jakie było na początku wojny. Gdy idzie o morale, jest ono w porządku. Choć oczywiście żołnierze cieszą się, gdy dostają od ludzi jakieś rzeczy z wyposażenia w prezencie – jak człowiek ma porządny sprzęt, z większym spokojem podchodzi do niebezpieczeństwa. Nawet jeśli po drugiej stronie stoi sto czy dwieście tysięcy.

Niedawno dzwoniłem do chłopaków, z którymi służyłem w Donbasie w latach 2015-16. „Jeśli zacznie się najgorszy scenariusz, najważniejsze jest, żebyśmy znów mogli walczyć razem w tym samym batalionie, w tej samej kompanii” – powiedział mi Sasza, górnik ze wschodniej Ukrainy. „Jak będzie trzeba, weźmiemy znowu broń, ale na razie nie wpadajmy w panikę” – pisze do mnie mój plutonowy, z zawodu kierowca ciężarówki z Winnicy.

Chodźmy, synku

Kijów nie wygląda dziś najatrakcyjniej. Błoto pośniegowe, deszcz ze śniegiem, gołe drzewa, zza których widać wilgotne fasady domów. Ale kijowskie stare miasto nie traci na atrakcyjności nawet w lutym. W centrum widać wielu zagranicznych dziennikarzy i wyjątkowo mało ludzi – także u nas grasuje Omikron.


Paweł Pieniążek z Kijowa: Oleh korzysta z aplikacji, w której zapisuje, jak spędza czas. Program pyta go, czy spędził dzień tak, jakby był jego ostatnim. Od niedawna Oleh sam zadaje sobie to pytanie. Każdego dnia. Stara się, by żadnego z nich nie żałował.


 

Syn dostał w szkole zadanie domowe i aby je odrobić, idziemy razem do Soboru Mądrości Bożej – zabytkowej świątyni, dziś mającej status muzeum, której budowę rozpoczęto na początku XI stulecia. Niedawno odwiedził ją premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson. No a teraz my. Ściany w środku są pokryte średniowiecznymi freskami.

„Popatrz, synku, te malunki mają prawie tysiąc lat – mówię do syna. – Przetrwały jarzmo mongolskie, Złotą Ordę, napady Tatarów Krymskich, Księstwo Moskiewskie, rewolucje, okupację sowiecką i niemiecką. Nie sądzę, żeby Rosja dziś im zaszkodziła”.

Jednak gdy wyszliśmy z Soboru na Placu Sofijski, prawie się potknąłem. Naprzeciwko Soboru wznosi się Monaster Świętego Michała Archanioła o Złotych Kopułach. Zbudowany w XII w., został w 1936 r. zniszczony przez Sowietów. Dziś jest odbudowany. Ale uświadomiłem sobie, że moja metafora o freskach, które oprą się każdemu zagrożeniu, nie była całkiem udana.

„Mimo wszystko powinieneś wiedzieć – powiedziałem synowi – że na pewno nikt nie zbombarduje Kijowa. A teraz chodźmy do libańskiej kawiarni i zjedzmy po kebabie”.

Nie, na pewno nikt nie zbombarduje Kijowa – pomyślałem w duchu z pełnym przekonaniem. Na pewno nikt nie będzie go zdobywać. Po prostu, nikt się nie odważy. Na pewno.

 

ARTEM CZECH to pseudonim literacki Artema Czerednyka, ukraińskiego pisarza urodzonego w 1985 r. w Czerkasach. Z wykształcenia socjolog, jest autorem licznych książek prozatorskich, z których „Punkt Zerowy” opowiada o jego wojennym doświadczeniu (polski przekład w tłumaczeniu Marka S. Zadury ukazał się w 2019 r. nakładem wydawnictwa Warsztaty Kultury).

Przełożył WP.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2022