Piękny dwudziestoletni

Polski samorząd przestał być nastolatkiem - wypada go traktować na serio.

16.03.2010

Czyta się kilka minut

Wybór sołtysa roku w Wąchocku /
Wybór sołtysa roku w Wąchocku /

W Poznaniu zakończył się kongres zwołany z okazji okrągłej rocznicy uchwalenia ustaw przywracających w Polsce demokrację lokalną. Po 20 latach samorządności mamy wiele powodów do dumy. Na wzrost jakości życia w polskich gminach wpłynęła nie tylko dostępność dóbr komercyjnych, ale i standard usług komunalnych. Nie ma jednak wątpliwości, że w każdej miejscowości w Polsce jest jeszcze wiele do zrobienia.

Sielsko i miejsko

Samorząd jest dziś w Polsce doceniany bardziej, niż to się zapowiadało 20 lat temu: na kongresie pojawił się prezydent, marszałek Sejmu i przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. Lecz ich wizyty nie są tylko docenieniem wysiłków maluczkich przez wielkich tego świata. Prezydent, rząd i Sejm mogą liderom samorządowym pozazdrościć zaufania społecznego.

Nie wszyscy doceniają go w takim samym stopniu. Jednym z najbardziej zastanawiających wskaźników dotyczących samorządu jest frekwencja w wyborach lokalnych, niezwykle zróżnicowana na poziomie gmin. Przykładowo w gminie Paradyż, w powiecie opoczyńskim, frekwencja w wyborach samorządowych w 2006 r. przekroczyła 75 proc., i była wyższa niż ta w Warszawie w roku 2007 - roku nadzwyczajnej mobilizacji politycznej. Jednak rok wcześniej, w wyborach sejmowych wzięło udział tylko 40 proc. mieszkańców Paradyża (w 2007 r. frekwencja wzrosła - ale tylko do 45 proc.). To znaczy, że co trzeci z wyborców, którzy w Paradyżu brali udział w wyborach samorządowych, nie poszedł zagłosować w parlamentarnych.

Odwrotnie wygląda sytuacja w największych miastach. W Łodzi w wyborach samorządowych wzięła udział tylko nieco ponad jedna trzecia wyborców, w wyborach sejmowych - dwie trzecie. Wszystko wskazuje na to, że mieszkańcy większych miast czują się przeznaczeni do wypowiadania się w sprawach kraju. To ich pociąga, to uznają za ważne, a rzeczy tak trywialne jak zarządzanie własnym miastem nie skłaniają ich już do zaangażowania. Mieszkańcy wsi siłę swojego głosu odczuwają w wyborach samorządowych, a potrzeba wpływu na rząd centralny jest zdecydowanie mniejsza. Dobrze byłoby wiedzieć, jak połączyć te dwa światy: gdyby w jednych wyborach wzięli udział i ci mieszkańcy wsi, którzy chodzą głosować tylko w wyborach lokalnych, i te mieszczuchy, które głosują tylko w sprawach kraju, obraz polskiej demokracji na pewno by się poprawił.

Szczebel władzy

Samorząd został doceniony także jako szczebel drabiny, po której można się wspiąć na polityczne szczyty. Wiedzą o tym asystenci posłów czy wolontariusze w kampanii wyborczej, zwerbowani dzięki emocjom wynikającym z ogólnopolskich podziałów. Jest już oczywiste, że pierwszym szczeblem ich kariery politycznej powinna być rola radnego dzielnicy, miasta czy powiatu. Potem można próbować dostać się do sejmiku, a w konsekwencji - skończyć w parlamencie.

Zainteresowanie samorządem wykazywane przez partie polityczne i przez osoby, które w tych partiach chcą działać, nie jest niczym złym. To, że poseł ma doświadczenie w zarządzaniu sprawami społeczności lokalnej, może mu tylko wyjść na dobre. A symbioza partii i samorządu nie jest - na szczęście - trudna, dzięki silnemu przywiązaniu obywateli do wyobrażenia samorządu jako miejsca wolnego od polityki. Niezależnie od tego, jak bardzo partie cenią sobie obecność w strukturach samorządowych, to muszą przynajmniej udawać, że ich walka o władzę na poziomie lokalnym jest czymś, co ma służyć mieszkańcom danego miasta, gminy czy powiatu, a nie jest tylko gromadzeniem punktów w rywalizacji w skali kraju.

Co nie znaczy, że przejawy myślenia zgoła odwrotnego, w którym władza samorządowa jest traktowana instrumentalnie, nie pojawiają się w wypowiedziach polityków. Dla wielu z nich sukces w wyborach lokalnych nie jest narzędziem służącym do lepszego zarządzania sprawami danej społeczności, ale kluczowym elementem rozgrywki prestiżowej z innymi partiami i budowania siły swojego ugrupowania.

Chów wsobny

Niezależnie od świeżej krwi, która trafia do samorządu na polityczny staż, o obliczu władz lokalnych przesądza często niewielka grupa tych, dla których jest to po prostu sposób na życie.

W wielu gminach i miastach liczba osób, które chcą aktywnie - nie tylko za pomocą kartki wyborczej - zaangażować się w sprawy samorządu, nie jest duża. Pomiędzy różnymi instytucjami panuje specyficzna "unia personalna", w której te same osoby występują w charakterze liderów organizacji pozarządowych, radnych i pracowników domu kultury. Nie jest jednak łatwo "otworzyć" samorząd, nie zniechęcając jednocześnie tych, którzy podejmują się kilku ról społecznych, dlatego że tak naprawdę nikt inny nie potrafi wypełnić ich lepiej.

Samorządowe gry personalne nie są może spektakularne, lecz z racji skali mają poważny ciężar gatunkowy. Zmiana przynależności klubowej przez jednego radnego sejmiku odpowiada zmianie barw przez 15 posłów. Przykładem takiego zachowania może być wykorzystywanie miejsc pracy w urzędach jako sposobu zapewnienia sobie przez prezydentów, wójtów czy burmistrzów przychylności radnych. Owszem, istnieją pewne ustawowe regulacje, które zakazują łączenia kierowniczych stanowisk w jednostkach gminnych z zasiadaniem w radzie miejskiej, która miałaby kontrolować samorząd. Ale w końcu nic nie stoi na przeszkodzie, by burmistrz zatrudnił radnego jako pełnomocnika ds. funduszy europejskich w miejskich wodociągach. To zaś na pewno zmniejsza krytycyzm radnego w stosunku do sposobu wydawania pieniędzy przez burmistrza.

Demoralizujące dary

Dary w postaci funduszy unijnych wpływają na stan lokalnej polityki demoralizująco. Oczywiście te pieniądze zmieniają wygląd polskich wsi, miasteczek i miast. Jednak... Jeśli wójt czy burmistrz zdobył dofinansowanie na jakiś unijny projekt, to - tak często bywa - może się czuć zwolniony ze szczegółowych pytań dotyczących tego, na co konkretnie te pieniądze są przeznaczane i czy wydatkowane będą sprawnie i uczciwie. Może się przyczyniać do obniżenia standardów działania - od prostej nieuczciwości po zaprzestanie myślenia o tym, co jest naprawdę ważne dla społeczności.

To, że rząd czy Unia Europejska nie wprowadzają w życie pewnych rzeczy samodzielnie, tylko właśnie za pośrednictwem samorządów, jest jak najbardziej słuszne. Tylko że darczyńca nie może pozbawiać nas własnej woli i myślenia o własnych priorytetach.

***

Nie sprawdziły się formułowane przed dwudziestoma laty obawy, że jeśliby zostawić jakieś naprawdę ważne sprawy samorządom, to na pewno wszystko zostanie podporządkowane krótkowzrocznym lokalnym interesom i każdy teatr zostanie przerobiony na budkę z hot-dogami. Miejmy nadzieję, że takie obawy nigdy nie wrócą.

Co oczywiście nie znaczy, że dwudziestolatkowi można powierzać wszystkie sprawy bez cienia ostrożności. Nie powinna to być jednak ostrożność większa niż w przypadku administracji rządowej. Trzeba traktować samorząd całkowicie poważnie i bez taryfy ulgowej. O tym, że potrafi robić coś dobrze, przekonuje tych dwadzieścia lat. Podobnie jak o tym, że potrafi popełniać błędy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2010