Pięć minut po

Sprawcy antologii, wciągając autorów do namysłu nad "Rodzinną Europą", obdarowali ich prawem do namysłu nad wszystkim. I autorzy z tego skwapliwie skorzystali. Miało być coś w rodzaju "gwiezdnych wojen", a powstał "obcy" w kilku odsłonach.

29.06.2011

Czyta się kilka minut

Postawa poprzedzająca książkę "Rodzinna Europa. Pięć minut później" łączy uznanie z rewizją. Uznaniem jest podjęcie dialogu z dziełem opublikowanym 50 lat temu i przyjęcie, że "Rodzinna Europa" Czesława Miłosza jest dziełem aktualnym. Czy to z racji żywotności idei, rozpoznania sytuacji literatury w powojennej rzeczywistości, czy narzucenia nam przez Miłosza swojego autoportretu. Rewizja tkwi w niejasnym "pięć minut później", które sygnalizuje, że w szczelinie między ideą i jej spełnieniem czai się sprawdzian, że wystarczyło pięć minut dla pomysłu "rodzinnej Europy", by na powierzchni obrazu pojawiły się pęknięcia.

Ukąszenie sokratejskie

330 stron, 26 tekstów umieszczonych w 6 częściach... Prostocie wyliczeń odpowiada maksimum komplikacji gatunkowych. Obok artykułów historycznoliterackich znajdziemy szkice wspomnieniowe, opowiadania, polemiki, żarty narracyjne, poematy, wiersze... Tytuł odsyła do książki Miłosza, podtytuł do jego przekonania, że gest rewolucyjny nie zna wahań - i w tym sensie podobny jest do czynu artysty: "nikt nie kładzie słów na papierze albo farb na płótnie, wątpiąc: wątpić można tylko w pięć minut później".

Słowa Miłosza nabrały w książce wieloznaczności, ciężaru i jadu. Bo sprawcy antologii, wciągając autorów do namysłu nad "Rodzinną Europą", obdarowali ich prawem do namysłu nad wszystkim. I autorzy z tego skorzystali. Jedni analizują obecność idei Miłoszowych w polskiej myśli i literaturze, inni metodycznie podają w wątpienie wszystko. Zwłaszcza ci drudzy postąpili tak, jakby przytrafiło im się ukąszenie sokratejskie, które prowadzi do odkrycia, że przekonania społeczne są zawieszone w próżni i że odpowiedzią na nią winna być cnota oparta na mocnych definicjach, powstających na gruzach opinii powszechnej. Ukąszenie sokratejskie wywołuje skutki dalekosiężne: zamiast dowodzić "że" (książka Miłosza nadal służy jako kontekst problemowy), poeci i krytycy pytają "czy" (tak rzeczywiście jest). Jeśli w zamyśle Anny Kałuży i Grzegorza Jankowicza leżało uruchomienie rozległej debaty nad kondycją literatury, to z pierwotnego zamysłu zostały wióry. W ciągu "pięciu minut" oryginał "Rodzinnej Europy" stracił wyrazistość, Miłosz zaś nabrał rysów niesympatycznych. Miało być coś w rodzaju "gwiezdnych wojen", a powstał "obcy" w kilku odsłonach.

Rozkład porządku,

rozkład początku

Kolejność odsłon ustalili pomysłodawcy, którzy wybrali z książki Miłosza 6 rozdziałów: "Granice pokoju" - jako zaproszenie do dyskusji nad dzisiejszymi granicami wolności i zniewolenia; "Tygrys" (pamiętny tekst o Krońskim) - obecność agonicznej relacji między mistrzem i uczniem w dzisiejszej poezji; "Miejsce urodzenia" - związek między tożsamością i miejscem urodzenia; "Wychowanie katolickie" - wpływ edukacji religijnej na po-Miłoszowe pokolenia poetów i na świadomość społeczną; "Młody człowiek i sekrety" - doświadczenia inicjacyjne; "Marksizm" - rewolucyjność tekstu literackiego, emancypacyjna siła i słabość literatury w świecie kapitalistycznym.

Każdy z działów ma swojego koryfeusza - krytyka, poproszonego o napisanie tekstu syntetyzującego zagadnienie, później zaś o wciągnięcie do interpretacyjnych zmagań kolejnych osób. Powiększyło to rozrzut intelektualny, ale i przyniosło pełniejszy wgląd w kłopoty.  Lektura kolejnych tekstów pogłębia bowiem raczej niż rozprasza wrażenie niejasności: czy autorzy mieli trzymać się Miłosza? Czy chodziło o aktualność jego idei? A może o jego wpływ na powojenną poezję? Kałuża i Jankowicz piszą, że niekoniecznie: "nie chodziło nam wyłącznie o inną kontynuację tych samych problemów, z którymi mierzył się Miłosz, ale także o zasygnalizowanie, że pojawiają się nowe problemy, które przesuwają punkt ciężkości wielu kwestii". A zatem "Rodzinna Europa" nie jako tekst, lecz jako pretekst?

Po co zatem w ogóle nawiązywano do książki Miłosza?

Ponowoczesne dysharmonie

Być może uda się odpowiedzieć na to pytanie, gdy zwrócimy uwagę na wybrane do antologii eseje. Kiedy przełożymy je na idee i ułożymy w innej kolejności, odsłoni się podglebie antologii: miejsce urodzenia, edukacja szkolna, doświadczenia inicjacyjne, autorytet, światopogląd i wartości bronione przez jednostkę. Wynika z tego, że antologiści tak naprawdę zakomponowali ponowoczesną opowieść o kształtowaniu się osobowości poety, o tym, co tworzy poetę współczesnego. I ten cel został osiągnięty - choć za cenę dekonstrukcji samych założeń.

Dekonstrukcja zaczyna się od samego Miłosza. W ujęciu, które poeta zdołał nam narzucić, jego życie było walką o niezależność względem dwóch potęg pochłaniających indywidualność: natury, która wciąga człowieka w łańcuch reprodukcji, oraz względem historii, która unieważnia indywidualne wybory. Tymczasem poeta późnej nowoczesności i ponowoczesności nie dostrzega ani sił trwałych, ani określonych. Jego kondycją jest zakorzenienie w rozproszeniu - poczynając od najmocniejszej wersji rozproszenia, jaką jest nicość (o której pisze Piotr Matywiecki), poprzez zwątpienie w konieczność węzłów rozwojowych (Anna Frajlich), aż po palimpsestowość genezy, która nie daje żadnego oparcia. Pod tym względem precyzyjne jest wyznanie Edwarda Pasewicza: "brak zakorzenienia (...) może mieć i swoje dobre strony. To może stać się tematem życia (...). Nie mam tożsamości, mam miejsca, które obserwuję".

Ta formuła mogłaby sprawiać wrażenie jednostkowej. Ale przecież w całej części poświęconej "miejscom urodzenia" nazwisko Miłosza pojawia się bodaj raz, a i to okazjonalnie! Podobnie nieobecny jest Miłosz w części poświęconej katolickiemu wychowaniu; w inicjalnym - subtelnym i inspirującym - szkicu historycznoliterackim Piotr Śliwiński kreśli opozycję między doświadczeniem religijności u Różewicza i Miłosza, wyznaczając bieguny katolicyzmu apokaliptycznego (motywowanego pożądaniem całkowitej satysfakcji moralnej, której sprostać mógłby jedynie koniec świata) i sielankowego (motywowanego lękiem przed zniknięciem świata). Po tym artykule pojawiają się jednak teksty (Marta Podgórnik, Marcin Baran, Dariusz Sośnicki), dla których formułą nadrzędną wydaje się użyte przez Podgórnik określenie "rozgardiasz w sercu" i którym apokaliptyczno-sielankowa opozycja obecna u Miłosza niczego nie wyjaśnia. Dlatego też "Rodzinnej Europy" w tych tekstach nie znajdziemy.

Oznacza to, że człowiek urodzony po Zagładzie i po wojnie, w czasie komunizmu bądź w okresie jego agonii, u początków kapitalizmu lub w czasie jego dotkliwego rozkwitu nie tylko nie potrzebuje Miłosza i jego "Rodzinnej Europy" do stworzenia opowieści o swoim miejscu urodzenia czy swojej duchowości; człowiek taki zaczyna opowieść od niezgody na model życia, który Miłosz mógł jeszcze - choć w trybie przeczącym - wykorzystać. Dla ludzi z takimi doświadczeniami najistotniejsze wydaje się bowiem właśnie to, by nie dać się wciągnąć w opowiadanie według wzorca - nie tylko cudzego, lecz w ogóle jakiegokolwiek. Ich biografie zaczęły się albo od destrukcji kulturowych matryc, albo od ich rozmycia, więc muszą oni tworzyć narracje pomocne w obcowaniu z pustką, nicością, wielością, nieokreślonością, nie zaś z naporem demonów polityki czy natury.

Ostre starcia

Podobnie jest w pozostałych częściach. Zamiast akceptacji wzorca pojawia się jego dekompozycja, co prowadzi do paradoksalnego rezultatu: hiperteza mówiąca o aktualności "Rodzinnej Europy" zamieniła się w hiperbolę, a założenie dotyczące zgody na wspólną listę problemów zostało rozłożone.

Stąd pojawiają się w książce znakomite - choć niezaplanowane - ostre spięcia.

Oto Andrzej Skrendo proponuje odczytanie "Rodzinnej Europy" - wbrew Miłoszowi - jako osobistej autoprezentacji, podczas gdy Andrzej Sosnowski, w okrutnie precyzyjnym szkicu, omawia ją jako retorycznie sporządzoną autokreację, jako zbiór ruchomych parawanów, przy użyciu których Miłosz chciał zaprezentować siebie Zachodowi jako człowieka Wschodu, Ameryce jako Europejczyka, filozofom jako poetę, poetom jako socjologa doświadczenia estetycznego - czyli zawsze jako kogoś niepochwytnego, a zarazem przynoszącego wiedzę kluczową dla zrozumienia najważniejszych doświadczeń XX w.

Oto Marek Zaleski w pięknym i mądrym szkicu pisze o relacji Miłosza i Krońskiego jako doświadczeniu, z którego autor "Nieobjętej ziemi" wyciągnął lekcję miłości - otwarcie na rzeczywistość i to, co w niej nieoczekiwane, na drugiego człowieka i to, co w nim obce, na język i to, co w nim przygodne. Tymczasem Adam Wiedemann pisze, iż fragment książki Miłosza "jest tekstem odpychającym, budzącym głęboki niesmak i zażenowanie", przynosi bowiem zapis niszczącej pogardy, z jaką Miłosz potraktował przygodnego towarzysza podróży. O tej samej łatwej pogardzie, szybkiej odrazie do drugiego człowieka, i towarzyszącym temu syceniu się fantazmatami przemocy pisze Marcin Sendecki. Potwierdza - i (na szczęście dla Miłosza) poszerza - to rozpoznanie Julia Fiedorczuk. Jej wielce instruktywny tekst mówi o dwóch koncepcjach podmiotowości wpisanych w książkę Miłosza: pierwsza z nich budowana jest na wyobrażeniach siły, przewagi, szuka więc w bliźnim pretekstów do przemocy; na przeciwległym krańcu sytuuje się podmiot słaby, kruchy, który doświadcza siebie poprzez własną niemoc. Pierwszy dąży do wyodrębnienia się ze społeczności, reagując na ewentualne zbliżenia retoryką upokarzającą bliźniego; drugi posługuje się wyobrażeniami własnej niemocy i wypowiada światu ekstatyczne "tak", godząc się na wszystko, co ze świata przyjdzie.

Rozmowy na wyspach

Rezultat książki jest zatem zaskakujący. Objawia się na przemian pod postacią stężonych syntez i ironicznych analiz (Sosnowski) czy kpiarskich ataków na Miłosza (Sendecki), parodii stylu "Rodzinnej Europy" (Jaworski) i poważnych polemik światopoglądowych (Wiedemann, Fiedorczuk), rozpoznania wielkości i stabilnej obecności Miłosza (Zaleski) oraz diagnoz polskiej poezji powojennej rozwijającej się niezależnie od autora "Ocalenia" (Momro). Jeśli wpływ Miłosza na poezję i myślenie polskie był hipotezą, to szkice odpowiedziały na to antytezą. Rozproszoną, ale zarazem dotkliwą - bo przekonującą, że myśl Miłosza ani nie jest wystarczająco silna, by wywoływać intelektualny opór, ani wystarczająco rozległa, by owocować odległymi inspiracjami. "Rodzinna Europa" jako opowieść o kształtowaniu się osobowości nie okazała się również propozycją nośnego wzorca narracyjnego, bo sama odwoływała się do matrycy już anachronicznej.

"Rodzinna Europa" została potraktowana jako tekst pryzmatyczny dla swojej epoki, jako kontekstowy przykład skutecznego ataku przeprowadzonego 50 lat temu na ówczesną świadomość - polityczną, poetycką, językową, religijną. A także: polską, europejską, amerykańską. Esej Miłosza został więc ustawiony jako książka, do której nie trzeba wracać, aby do niej nawiązywać. Jej spuścizną byłoby stawianie pytań dotyczących możliwości poddawania literackiemu sprawdzianowi współczesnego życia. Ale w trakcie przepracowywania owej spuścizny okazało się, że jednym z elementów kontestowanej tradycji jest sama tradycja fundamentalnych problemów - Bóg, zakorzenienie, tożsamość, światopogląd - z listy dyktowanej przez nowoczesność.

Zmienny ruch podejmowania i odrzucania problemów z tego spisu sprawia, że książka przypomina dialog prowadzony na wyspach: mieszkańcy jednej wyspy słyszą się nawzajem i rozmawiają ze sobą, ale słowa nie przekraczają granic. Archipelag potrzebowałby promów, które - niczym transportery kontrabandy - przewoziłyby słowa. Nie chodzi o konkretne, mocne i wyraziste idee, te bowiem zbyt często w XX w. przechodziły na służbę oficjalnej przemocy. Być może najważniejszą zawartością owej kontrabandy powinny być pomysły, a nie idee, raczej głosy niż trwałe i stabilne języki.

Taki koncept odnajduję w tekście Jakuba Momry - dla mnie najwspanialszym szkicu antologii. Pisze tam autor o banalnym odczytaniu Marksa przez Miłosza, decydującym o jego nastawieniu do nowoczesności i koncepcji suwerennego języka poetyckiego: sytuującego się poza historią i polityką, restytuującego wyobrażoną jedność człowieka i bytu. W opozycji do tego odczytania Momro analizuje powojenną poezję polską, odnajdując w niej inną propozycję - języka i więzi. Jest to poezja, która "problematyzuje samą możliwość relacji, kontaktu, sprzeciwu; pytając o warunki możliwości relacji, zarazem bierze w wierszu odpowiedzialność za tego, z kim ostatecznie nie może się porozumieć, choć to właśnie ten inny - inny jako ślad obecności w podmiocie - umożliwia (...) mówienie".

Tak oto słaby podmiot z eseju Julii Fiedorczuk połączył się z wątkiem mimetycznego wątpienia ze szkicu Krzysztofa Siwczyka oraz z koncepcją słabej poezji jako systemu sprawdzeń dla języka. Poezja staje się w tym ujęciu sprawdzianem możliwości tworzenia i rozplątywania więzi z drugim człowiekiem. Tu, gdzie żyjemy, rodzina i Europa, jak wszelkie typy uspołecznienia, są zarazem potrzebne i podejrzane. Może zatem niesystemowa i permanentna taktyka sprawdzeń, jaką jest poezja, stanowi jedyną - bo niepewną - drogę od języka do wspólnoty.

"Rodzinna Europa. Pięć minut później", redakcja Anna Kałuża i Grzegorz Jankowicz, Korporacja Ha!art, Kraków 2011.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2011