Wyprowadzka z mapy

Przemysław Czapliński, historyk literatury: Na osi Wschód-Zachód brniemy w iluzje. Tam przenosimy na Rosję brud zapóźnienia cywilizacyjnego i stroimy się w szatki europejskiej demokracji, tu zaś przypisujemy Zachodowi brud jakości zmieszanych.

25.09.2016

Czyta się kilka minut

Przemysław Czapliński, Kraków, 2009 r. / Fot. Danuta Węgiel
Przemysław Czapliński, Kraków, 2009 r. / Fot. Danuta Węgiel

ARKADIUSZ GRUSZCZYŃSKI: Rosja zajmuje Krym i dogaduje się z Turcją, PiS rozpoczyna demontaż państwa zbudowanego po 1989 r., fala neofaszyzmu dociera do Polski. Donald Trump z Marie Le Pen i Władimirem Putinem mogą za chwilę zmienić układ sił, zagonić społeczeństwa w ślepy zaułek nienawiści. W tych czasach niepokoju ciągle zadajemy sobie pytanie: gdzie w tym wszystkim leży Polska? Pan też je zadaje w „Poruszonej mapie”, swojej nowej książce, analizującej ostatnie 30 lat polskiej literatury.

PRZEMYSŁAW CZAPLIŃSKI: I odpowiadam: nie tam, gdzie do tej pory leżała. Zmiana miejsca nie wynika ze zmiany współrzędnych, lecz z poluzowania, naruszenia bądź zrywania powiązań z kulturami sąsiedzkimi. Jesteśmy w trakcie bezprecedensowej wyprowadzki z dotychczasowej mapy, choć cel i kierunek tej wyprowadzki nie są jeszcze jasne. Inaczej mówiąc: mieszkamy już gdzie indziej nie dlatego, że zmieniła się Polska, lecz dlatego, że radykalnej zmianie podlega nasza obecność w większych całościach, do których dotąd należeliśmy.

O jakie większe całości chodzi?

Zasadniczo pokrywają się one z kierunkami geograficznymi. Czyli mówimy o Europie Wschodniej, Środkowej, Zachodniej oraz o tzw. Północy. Przy okazji rozważania tych większych całości należy chyba wyobrazić sobie nie tyle trwałe układy państw, ile raczej pola grawitacyjne o różnej sile przyciągania – sile zależnej od ciał je tworzących i powiązań między nimi. Niejednolita jest ich historyczna trwałość, a także nasza obecność w każdej z nich.

Zaczniemy od Wschodu?

Może być. Europa Wschodnia to najstarsza i poddana największym ambiwalencjom nasza przynależność. W grę wchodzi pobratymstwo z Ukrainą, Białorusią, Litwą, a także, o zgrozo, z Rosją. W największym skrócie to, co wydarzyło się w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, można streścić stwierdzeniem: Sienkiewicz pokonał Giedroycia. Redaktor „Kultury” był orędownikiem dobrych relacji z bliskimi sąsiadami. Wzmacniać Białoruś, Ukrainę i Litwę znaczyło wzmacniać obszar buforowy odgradzający nas od Rosji. To był pomysł innego rozwiązania polskiej obecności na osi Wschód-Zachód. Idea Giedroycia polegała na tym, by oddalać się od Rosji nie poprzez iluzoryczne zbliżanie się do Zachodu, lecz poprzez odseparowanie się od niej pasem tworzonym przez dobrze ze sobą powiązane państwa.

Dlaczego Trylogia okazała się silniejsza od paryskiej „Kultury”?

Bo fantazmaty i urazy okazały się silniejsze od prawdy: Litwę wciągnięto w dyplomatyczną walkę o uznanie praw polskiej mniejszości, Białoruś pozostawiono samą sobie, a Ukraina stała się w ideologicznym dyskursie prawicy źródłem polskich roszczeń do odgrywania roli niewinnych ofiar. Dziedzictwo „Kultury” zostało spełnione w najbardziej pokracznym wariancie: odgradzamy się od Rosji nie tyle wzmacniając wschodnich sąsiadów, lecz wszczynając z nimi symboliczne wojny. Na wschód od Polski znowu zaczynają się rozciągać Dzikie Pola – w tym sensie, że wbrew rozpaczliwym wysiłkom kultury politycy powielają XIX-wieczną narrację.

Czy polska literatura po 1989 r. miała inne pomysły na nasze sąsiedztwo?

Tak, i to całkiem sporo. Na przykład polskie teksty dotyczące Ukrainy podkreślały przede wszystkim podobieństwa między oboma państwami, społeczeństwami i kulturami. Analogia służyła przepracowaniu dziedzictwa kolonialnego, to znaczy zrozumieniu, że Polacy byli obecni na ziemiach ukraińskich od XVII do XX w. w charakterze hegemona, który blokował możliwości rozwojowe rdzennego społeczeństwa i spychał Ukraińców na pozycje niewolnicze. W tym kontekście niezwykłe wydaje się, że właśnie ze strony ukraińskiej wyłonił się projekt odnowienia sarmatyzmu – w duchu ludowym i postkolonialnym – jako kultury wspólnej dla społeczeństw zamieszkujących dawne obszary szlacheckiej Rzeczypospolitej.

W narracji podobieństwa pisarze eksponowali też kluczowe znaczenie godności w historii obu społeczeństw i wskazywali, że Polska przeszła transformację kapitalistyczną w ogromnej mierze dzięki pomocy Zachodu, której w XXI w. dużo bardziej potrzebuje Ukraina. W kontekście polskiego piśmiennictwa o Ukrainie „sąsiedztwo” zaczęło oznaczać, że Polacy godzą się wreszcie raczej pytać niż pouczać, raczej tworzyć wspólny język niż kolejny język dominacji.

Dyskurs polityczny na temat Ukrainy posługuje się natomiast przede wszystkim figurą wyższościowej różnicy. Chodzi nie tylko o obchody tragicznych wydarzeń na Wołyniu, lecz także o zasadnicze przeświadczenie, jakoby Polska reprezentowała cywilizację, a Ukraina – zapóźnienie. My możemy im powiedzieć, jak wygląda kultura i Europa, a oni powinni iść w nasze ślady.
To sienkiewiczowski dyskurs kresowy, wzmacniany przez polski przemysł turystyczny. Sieci biur podróży, przewodniki i albumy, trasy wycieczek są jak wytwórnie dostarczające dowodów, że wszystkie trwałe budowle – kościoły, dworki – Ukraińcy zawdzięczają Polakom, a wszystkie przejawy bałaganu, zapóźnienia i zniszczenia – sami sobie.

Rosja za to jawi się polskiej wyobraźni jako „antycywilizacja, nowoczesna mieszanka despotyzmu i powszechnej nieudolności, wcielenie niegospodarności i korupcji, koktajl nieuzasadnionej pychy i jawnej nędzy, hybrydowe połączenie potęgi i społecznej niedbałości”.

Rosja jest zbiorczym magazynem wszystkiego, co dostrzegamy u siebie i czego nie chcemy o sobie wiedzieć. Ale właśnie dlatego, że przepisujemy na Rosję i Rosjan wszystkie wschodnie aspekty naszej kultury, mentalności, historii, właśnie dlatego Rosja okazuje się nieśmiertelna. Bez niej, bez tej sumy różnic, nie potrafilibyśmy udowodnić naszej zachodniości. Konstruujemy Wschód i staramy się wyrzucić tam wszystko, co niezachodnie. Oni są dzicy, my – cywilizowani, oni to Azja, my – Europa, oni – autorytaryzm i społeczeństwo fanatycznie nacjonalistyczne, my – demokracja i społeczeństwo…

No właśnie. I tu maszynka różnicująca już się zacina. Z każdej autocharakterystyki polskiej wyłania się jakiś element wschodni – w religii, języku, obyczajach, kulturze politycznej, mentalności. W tym sensie Rosja jest naszym „brudem”, czyli elementem zakłócającym każdy ład, który sobie wymyślamy, by wykazać naszą przynależność do Europy. Polska literatura ma tu zadanie dość łatwe, aż za łatwe, bo wystarczy nieznacznie poskrobać tombakową warstwę naszej europejskości i już wyłazi – jak napisał Ziemowit Szczerek – Polska jako zlatynizowana wersja Rosji.

Pisarze na szczęście nie kontentują się łatwizną. Odkrywają przede wszystkim skutki owego mechanizmu wyparcia. Polegają one na tym, że treści przypisywane Rosji zostają pozbawione uznania. A to oznacza, że wszystkie aspekty polskiej historii i kultury z Rosją i Wschodem związane nie mają u nas szans na szacunek. W grę wchodzi też wykluczenie – wyparcie, wykreślenie, schowanie – autentycznych nadziei, które wielo- milionowa rzesza ludzi biednych wiązała z powojennym komunizmem. Ale także historia PRL-u, tak skutecznie w tej chwili wymazywana, że za jakiś czas w świadomości historycznej okres 1945–1989 albo nawet 1945–2015 będzie historyczną dziurą przetykaną trupami. Nasze wnuki z trudnością będą rozumiały, jakie to społeczeństwo pozwoliło sobie odebrać pamięć o historii trzech czy czterech pokoleń – pamięć ich codziennego wysiłku w utrzymaniu normalności, ich aspiracji i awansów, ich życiorysów. Wielkie wymazywanie komunizmu, Rosji i PRL-u już teraz wyprodukowało armię zombie, które będą do nas powracać – jak choćby aktualnie wyklęte wojsko kościuszkowskie. Modernizacja dokonana przez PRL jest procesem i faktem, który należy zrozumieć. Wiązanie go z Rosją i wypieranie prowadzi tylko do jednego – treści wyparte powrócą pod postacią przesadną, monstrualną, przerażającą. Nie da się bezkarnie wyprodukować polskości poprzez negację Rosji, wschodu, komunizmu i PRL-u.

Rosja zatem to nie cały Wschód, a Polska nie w całości jest zachodnia. W jaki sposób budujemy przez to relacje z Zachodem i Unią Europejską?

Zacząć należy od wyjaśnienia, że wszystkie operacje narracyjne dokonywane na Rosji są – niczym w systemie naczyń połączonych – powiązane z narracjami o Zachodzie. W „Poruszonej mapie” uwzględniam tylko przedstawianie Niemiec w literaturze polskiej, traktuję więc Niemcy jako pars pro toto Zachodu. Wspomniane powiązanie Rosja-Niemcy wynika z mocnego osadzenia polskiej wyobraźni na osi Wschód-Zachód. Myślenie wzdłuż tej osi służy nam od 300 lat do mierzenia naszego oddalenia od Zachodu, a więc do rozumienia procesów historycznych, w których bierzemy udział. Zgodnie z tym rozumieniem im dalej jesteśmy od Rosji, tym bliżej jesteśmy Zachodu.

To co z tymi Niemcami?
Dostrzegam w literaturze bardzo ciekawy pomysł na to, jak zrozumieć i urealnić związki z Zachodem. Chodzi o to, by zbudowanej na granicy polsko-niemieckiej infrastrukturze pozwalającej na przepływ ludzi, towarów, usług i pieniędzy odpowiadał ruch wymiany opowieści. W ramach owej wymiany i mieszania staje się możliwe wypowiedzenie prawd strasznych i zwykłych: o krzywdach wyrządzonych przez Niemców i przez Polaków, o zbrodniach wojennych na polskich cywilach i zbrodniach powojennych na cywilach niemieckich, a także o modelach codzienności, o warunkach życia, o funkcjonowaniu gminy. Zmiana proponowana przez polską literaturę polega na tym, że do tej pory mieliśmy zasadniczo dwa modele porządkujące narracje polsko-niemieckie: pierwszy z nich, historyczno-moralny, opierał się na różnicy między „czystością polskich ofiar” i „brudem oprawców”; drugi, modernizacyjno-emocjonalny, polegał na mierzeniu odległości między niemieckim zaawansowaniem i polskim zapóźnieniem.

Literatura pokazuje, że warunkiem połączenia się z Niemcami jest wypracowanie komunikacji uwzględniającej zarówno wielką historię, jak i małą codzienność. Jedno i drugie jest bowiem wytwórnią brudów, czyli elementów zakłócających porządek. Rzeczywiste zjednoczenie następuje nie wtedy, gdy mamy sieć autostrad i linii kolejowych, lecz wtedy, gdy pojawia się otwarty na nieczystości system komunikacyjny.

Mówi Pan o warunkach przynależności do Zachodu. Tymczasem wszyscy widzimy, że więzi z Europą się rozluźniają.

Raptownie! A wynika to właśnie stąd, że politycy chcieliby przepływu dóbr, ale nie przepływu praw, regulacji obyczajowych, zasad współżycia, a także, oczywiście, uchodźców. Czyli następuje odtworzenie stereotypowego – trwającego w kulturze polskiej od XIX w., od romantyków – obrazu Zachodu jako obszaru zamieszkiwanego przez ludzi zmerkantylizowanych, zepsutych, zdemoralizowanych, rozleniwionych, nieświadomych prawdziwych zagrożeń historycznych. Polska od strony zachodniej zamienia się w dyskursywną twierdzę z uszczelnionymi granicami.

Na osi Wschód-Zachód zamiast pogłębienia samowiedzy politycy brną w iluzje. Zamknąć Polskę od Zachodu to przecież znowu wytworzyć fałszywy obraz polskiej kultury jako tożsamości czystej – tylko katolickiej, tylko polskiej, tylko heteroseksualnej. To zabieg symetryczny względem poczynań na biegunie wschodnim: tam przenosimy na Rosję brud zapóźnienia cywilizacyjnego i stroimy się w szatki europejskiej demokracji, tu zaś przypisujemy Zachodowi brud jakości zmieszanych.
Towarzyszy temu naiwna wiara, że poprzez negację Europy możemy wydestylować czysty ekstrakt polskości i że w tej czystej postaci przetrwamy dziejowe zawirowania. Odwracamy się od Europy, nie chcąc brać udziału w rozwiązywaniu poważnych problemów. A wypisać się ze wspólnych dramatów to zakwestionować własne uczestnictwo we wspólnocie. Czyli właśnie naruszyć więź.

Pisze Pan, że wyprowadzka z mapy zaczynała się już w latach 90. od dobrego ruchu, czyli przemieszczania się wyobraźni geograficznej z osi Wschód-Zachód na oś Północ-Południe.

W polskiej kulturze od lat 80. zauważyć można stopniowe przesuwanie się obszaru pożądanego z Zachodu na Północ. Jest to jednak inne pożądanie. Patrzeć na Zachód znaczyło ruszać w pościg za nieosiągalnym ideałem, w dodatku najczęściej oglądanym dość pobieżnie, na poziomie dobrobytu. Zainteresowanie Północą nie było pozbawione tego aspektu, ale mieściło się w nim coś ciekawszego: szukanie innego modelu nowoczesności. Modelu, w którym dobrobyt łączy się z równością, prawa socjalne z prawami obywatelskimi, opieka socjalna z troską o środowisko. Oczywiście znowu kreślę stereotyp, który bardzo szybko wyłonił się z przedstawiania Północy. Ale w tym przesuwaniu się polskiej wyobraźni ku Skandynawii nastąpiło coś niezwykłego: literatura zadziałała jak narzędzie poznania, które przyniosło odkrycie, że wobec Zachodu jesteśmy skazani na imitację, zaś wobec Północy naśladownictwo jest niemożliwe. Po raz pierwszy chyba od czasów Stanisława Brzozowskiego polska wyobraźnia zaczęła się odklejać od imitacyjnego myślenia o nowoczesności i przestawiać na myślenie o konieczności samodzielnego jej wypracowania.

Dlaczego właściwie nie jesteśmy w stanie naśladować Północy?

Niemożność skopiowania skandynawskiego modelu państwa wynika stąd, że funkcjonuje on dzięki gęstej sieci społecznego zaufania. Lata 90. pokazały, że – na dobre i na złe – wiele rozwiązań można importować: bankowość, system opieki zdrowotnej, metody budowy autostrad, cząstkowe koncepcje edukacyjne. Wszystko można sprowadzić, z wyjątkiem zaufania. A zaufanie społeczne powstaje dzięki tysiącom procedur i instytucji, które wrastają w obyczaje i – zwrotnie – oddziałują na instytucje. To najsilniejsza ze społecznych więzi. Ale może ona powstać wyłącznie lokalnie.

Polska prawica wytworzyła dyskurs samo- obronny, w którym Północ jest przedstawiana jako „nowoczesność, która posunęła się za daleko”. „Za daleko” w deregulacji rodziny, „za daleko” w przyjmowaniu i asymilowaniu uchodźców, „za daleko” w opiece socjalnej, „za daleko” w laicyzacji. Przeciwko tej „za bardzo” nowoczesności polska prawica wystawia dyskurs nienaruszalności polskiej kultury – niezmienności religii, rodziny, obyczajowości, stosunku do obcych. Mówi się nam zatem, że jeśli nie chcemy mieć meczetów w Polsce, agresywnych muzułmanów, dzieci odbieranych rodzicom za wymierzenie klapsa, to powinniśmy zostawić nasz stan kulturowego posiadania bez zmian.

Tymczasem reorientacja polskiej wyobraźni dotyczyła czegoś zupełnie innego, czyli właśnie owego odkrycia, że nie wolno kopiować cudzej nowoczesności.

Zostało nam Południe. Czym ono jest w Pańskim ujęciu?

Rozumiem przez to uczestnictwo Polski w Europie Środkowej. Pod tym względem historia pierwszej i drugiej dekady po roku 1989 spełniła testament zawarty w pamiętnym eseju Milana Kundery „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej” z 1984 r. Grupa Wyszehradzka, czyli sojusz zawiązany w roku 1991 między Polską, Węgrami i Czechosłowacją (od 1993 r. – z Czechami i Słowacją) był próbą oparcia nowych stosunków między państwami na wspólnej tradycji wskazanej przez Kunderę. Pogłębieniu więzi miała służyć utworzona przez te same państwa w 1992 r. CEFTA [Central European Free Trade Agreement, Środkowoeuropejskie Porozumienie o Wolnym Handlu – red.] – pierwszy międzynarodowy sojusz posługujący się określeniem „Środkowa Europa” jako pełnoprawną kategorią polityczną.

Za sprawą myślenia, które upowszechnił czeski pisarz, politycy Środkowej Europy zamienili geopolitykę w geopoetykę, czyli przekształcili mapę zgodnie z nową narracją. A potem Europa Środkowa zaczyna znikać.

Znikać?

Wchodząc do Unii, przestaje być Środkową, czyli przestaje cechować się innością w stosunku do Zachodu. Po wtóre, wejście do Unii spełniało się w rozproszeniu Środka na osobne, bo zjednoczone w innej całości, państwa, które osłabiają współpracę i wzajemne sojusze na rzecz kooperacji z większą całością. I wreszcie po trzecie, a dla mnie najważniejsze: Europa Środkowa zaczęła znikać, ponieważ nikt nie odnawiał narracji o jej tożsamości – o tym mianowicie, kto i na jakiej zasadzie do niej należał, dlaczego akurat te trzy państwa z tytułu przynależności do Europy Środkowej zyskały przywileje, o tym, jak przenieść więzi wytwarzane między Środkiem i Unią na dalsze obszary. To zaniedbanie narracji dotyczących Środka okazało się zgubne. Polska polityka zdaje się bowiem nadal żyć w oparach eseju Kundery, podczas gdy rzeczywistość przyznała rację Andrzejowi Stasiukowi.

Który rozszerzył Europę Środkową o Ukrainę, Rumunię, byłą Jugosławię i Albanię.

Stasiuk jest anty-Kunderą dyskursu zjednoczeniowego. Czeski pisarz przypisywał Europie Środkowej cechy zachodnie, Stasiuk nadał tym obszarom charakter orientalny. Dla Kundery Europa Środkowa była obszarem zdradzonym przez Zachód, dla Stasiuka jest obszarem zdradzonym przez elegancką koncepcję Europy Środkowej bezproblemowo łączącej się z Zachodem za cenę zapomnienia o Bałkanach, Rumunii czy Albanii. Dla Kundery Europa Środkowa stanowiła rezerwuar pięknych zabytków, dla Stasiuka jest obszarem postindustrialnej rozpierduchy ubarwianym przez kioski z podróbkami zachodnich towarów. Dla Györgya Konráda, Czesława Miłosza czy Danilo Kiša była przede wszystkim obszarem mieszczańskim, dla Stasiuka – podobnie jak dla jego wielkich poprzedników Josefa Kroutvora czy Josepha Rotha – jest terytorium plebejskim. Zwolennicy integracji mówili o Europie Środkowej jako etapie pośrednim, Stasiuk traktuje ją jako etap nieprzekraczalny. Europa Środka rozciągnięta aż do Bałkanów jest w ujęciu Stasiuka krzywym zwierciadłem Zachodu: mieszkańcy Środka nigdy nie osiągną poziomu cywilizacyjnego Zachodu, a jedynym darem, jaki w ramach wymiany mogą Zachodowi ofiarować, jest parodia nowoczesności. Środek przedrzeźnia Zachód, ponieważ mimowolnie eksponuje to, że dzięki mitom zjednoczeniowym Zachód odnawia swoją misję cywilizacyjną, a zarazem że owa misja to raptem technicznie zaawansowana wersja drobnomieszczaństwa.

Wielu krytyków zarzucało jednak Stasiukowi orientalizację Europy Środkowej.

Nie musimy wierzyć Stasiukowi i nie musimy uznawać jego tekstów za odzwierciedlenie prawdy. Istotne, że pozwalały zrozumieć, jak niebezpieczne było uznanie narracji o zjednoczeniu za koniec historii. Uboczne skutki owej bezproblemowej i egoistycznej narracji właśnie dały o sobie znać. A podstawowym skutkiem ubocznym okazał się powrót historii właśnie z Południa. Na ten powrót byliśmy gotowi infrastrukturalnie, bo przecież 38-milionowe państwo bez trudu przyjęłoby 10 tysięcy uchodźców, ale kompletnie nie byliśmy gotowi na to narracyjnie. Zaniedbanie to sprawiło, że pierwsza fala uchodźców wojennych przybyłych do Europy w 2015 r. zmyła Europę Środkową z powierzchni kontynentu i podmyła obecność Polski w Europie zjednoczonej.

„Podróż dobiega końca”. Jakie wyciąga Pan wnioski?

Niepokojące. Od Wschodu izolują nas widma Rzeczypospolitej szlacheckiej, od Południa widmo Europy Środkowej, od Zachodu suwerenność pojmowana jako szczelność ideowa, od Północy – złudne przekonanie, że społeczne zaufanie może powstać dzięki wzrostowi PKB. Poczwórne odkotwiczenie wywołuje ów dziwny stan dzisiejszej Polski, która w ramach bezprecedensowej wyprowadzki zmienia swoje położenie. Polska wchodzi w stan wewnątrzkontynentalnego dryfu, czyli bezwładnego pływu. ©

PRZEMYSŁAW CZAPLIŃSKI (ur. 1962) jest krytykiem i historykiem literatury współczesnej. Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie kieruje Pracownią Krytyki Literackiej. Autor licznych książek. Właśnie ukazała się w Wydawnictwie Literackim jego „Poruszona mapa”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2016