Miłosz jest

Kiedy umarł, dziennikarze pytali o to, co się właściwie stało. Wypowiadano się rozmaicie, mnie jednak najbardziej uderzyło, gdy jeden z młodych poetów mówił w radiu, że skończyła się nie tylko epoka wielkości, ale i czas supremacji, uciążliwego władztwa, jakie Miłosz sprawował nad polską literaturą. Że teraz nareszcie rozwiążą się języki.

30.06.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Można by tę opinię skwitować, że naiwna, bo literaturą nie rządzą żadne regulaminy, ograniczające liczebność parnasu, bo w niej im lepiej, tym lepiej, bo tu jedna wybitność nie zabiega drogi innej wybitności, bo języki zajęte otwierają pole innym, a tych innych jest tym więcej, im więcej zajętych, bo tylko mentalność na wskroś prowincjonalną cieszyć może zniknięcie silnej osobowości, bo w końcu dlaczegóż by życie literackie, ten "turniej garbusów", po śmierci swego koryfeusza miało się kierować innymi zasadami. Można zbyć tę nadzieję młodego poety, że po odejściu Mistrza on sam zostanie wyzwolony; to łatwe, lecz przecież coś w jego stwierdzeniu było po prostu na rzeczy.

Przewaga Miłosza zdawała się tak duża, jego aktywność do ostatnich chwil nadludzka (nieludzka?), a okazywany mu respekt do tego stopnia hołdowniczy, że pośród obserwatorów, chciałoby się powiedzieć: "poddanych", rodził się bierny opór. Na przykład w opinii wielu studentów polonistyki czytanie jego wierszy - z przejęciem, z oddaniem, poważne, choćby krytyczne - równało się uleganiu jakiejś dwuznacznej koniunkturze, przyłączaniu się do towarzystwa potakiwaczy. I na nic argumenty, że Miłosz, będąc mądrym, pozostaje młodym, że to przecież jeden z najbardziej otwartych umysłów ostatnich lat, duch krzepki, a i zmysłowość niewygasła ("szklanka whisky", "ich tyłki i uda") pobudzana przez pamięć własnej świetności. To, co zwykłe, przede wszystkim niewysilona "rozmowność" całej masy jego utworów, przyjmowane było za wyszukaną pozę. Gadający pomnik, jak jednak gadać z pomnikiem?

Zatem prócz admiracji, wyrażającej się bezwarunkowym podziwem, ale i dociekliwością mnóstwa poświęconych mu studiów, istniał też u nas kompleks Miłosza - i to co najmniej w dwóch postaciach. Pierwszą, tę, która dała o sobie znać podczas przygotowań do pogrzebu, pomińmy jako ordynarne łajdactwo przebrane w patriotyczny kostium, obrzydliwe i już. Druga zasługuje na moment uwagi.

To zaś dlatego, że patrząc na lirykę współczesną okiem młodego poety, aż się prosi, by zadać następujące pytania: pierwsze - czy poezja nadal przedstawia? drugie - czy poezja nadal ocala? Inaczej: czy Miłosz ma nadal rację?

Świat przede wszystkim

Miłosz jak świat - pisał Jan Błoński w kapitalnej książce noszącej taki właśnie tytuł. Ten to krytyk stworzył dominujący portret poety, na którym widzimy realistę-moralistę, twórcę ścigającego rzeczywistość w celu jej zobrazowania i dającego taką jej etyczną wykładnię, która uwzględnia bujną różnorodność zjawisk natury i historii, obok śmierci - życie, obok zła - dobro, obok destrukcji - tworzenie. Jego zadaniem było wypełnienie uszczerbków bytu, namiętność podpowiadała mu zachwyt dla tego, co rozciąga się na powierzchni, na skórze świata, język celował "nie w autonomię, lecz w pełnię". Błoński: "Współcześni poeci dążą na ogół do wypracowania własnej dykcji [...] czyli wyraźnie nacechowanej odmiany mowy poetyckiej, Miłosz nie. Nie chce tworzyć sobie własnego języka: woli mówić wszystkimi, w przekonaniu, że rozpozna tak i zagospodaruje więcej świata, więcej rzeczywistości".

W ten sposób ujęty Miłosz patronował poezji wskazującej poza i ponad siebie, ku czemuś, co jest obiektywne, istniejące niezależnie od naszej woli i uwagi, a dzięki temu wywierające zbawienny wpływ na ludzkie "ego", w istocie wątłe, ale pogrążone w niekończącym się śnie o potędze. Postrzeżenie siebie jako "jednej z rzeczy wielu" oczyszcza duszę z histerii i zachłanności, dając w zamian nieskończone możliwości opisywania życia we wszystkich jego przejawach i idącą z tego godność kronikarza bytu. Poeta jest, bo czuje się częścią czegoś, co jest jeszcze bardziej, co go poprzedza i przewyższa, nie poniżając.

Wiara w przymierze słowa i rzeczy została nadwerężona już dawno (Georg Steiner twierdził, że pod koniec XIX wieku), nowoczesność zaś polega między innymi właśnie na tym, by - trawiąc wiedzę o samoistności języka i niemocie bytu - nie pozwolić rozejść się obu stronom aż do całkowitej utraty kontaktu. Nowoczesność jawi się więc jako nawoływanie się z obu oddalających się brzegów.

W przypadku literatury polskiej dylemat ów prezentował się nieco inaczej: przekonanie, że utwór zamyka się w sobie, walczyło o lepsze z poczuciem, że utwór winien walczyć o inny, bardziej ludzki kształt historii. Kiedy po roku 1989 doznaliśmy jeśli nie końca, to przynajmniej wycofania się historii, nurt tekstualny, autoteliczny, naznaczony świadomością nieprzekładania się świata na literaturę przybrał gwałtownie na sile. W rezultacie głównym problemem twórczości stała się komunikacja. Wcale nie chodzi tylko o marginalizację prozy i poezji, przeniesienie uwagi na nowe media, pojednanie się człowieka kulturalnego z kulturą ruchomych obrazków, lecz w takim samym stopniu o wrażenie, iż głos donikąd nie dociera.

I niczego, rzecz jasna, nie zmienia. Młodziutki poeta pisze więc ironicznie:

miłoszowi szymborskiej herbertowi

zagajewskiemu i reszcie

parę wieków temu byłbym inkwizytorem

dzisiaj cóż zostałem poetą

wierzę że ktoś musi mieć zasady

więc co robić mam je ja

i zaraz was oświecę

(Jaś Kapela "sztuka poetycka w sosie własnym", z tomu "reklama", Kraków 2005)

Ironia przestała być tutaj odniesieniem do jakiegoś "zewnętrza", choćby podmiotu, lecz zdaje się czymś zapętlonym do środka, gdyż samą już intencję pisania, wiersz od korzenia cechuje uwikłanie w nierozstrzygalną sprzeczność między tradycją, która przydaje tworzeniu pewien wysoki sens, a faktycznym brakiem znaczenia.

Poetyka odstawania

Nie jest tak, oczywiście, że wszyscy młodzi czują się zatruci przez jabłko z drzewa wiadomości na temat nieistnienia świata w przedstawieniu, są i tacy, którzy - śladem Świetlickiego - starają się nie przecenić tego problemu, oraz tacy, jak, powiedzmy, Tadeusz Dąbrowski, autor świeżo wydanej antologii wierszy z lat 1976-2006 ("Poza słowa"), którzy programowo zaprzeczają tezie o wyłącznej realności świata ze słów.

Bo w Polsce toczy się wojna tekstualistów z egzystencjalistami. Pytając o powody ucieczki części młodych poetów na skrzydła, jedno - tautologii, drugie - świadectwa, albo raczej pod skrzydła Andrzeja Sosnowskiego lub Adama Zagajewskiego, by posłużyć się nazwiskami-symbolami (choć równie dobrze można by powiedzieć: Karpowicza i Miłosza), da się stwierdzić tylko tyle: środek jest przepełniony do tego stopnia, że aż w końcu niedrożny i pusty.

Różewiczowska "tortura obrotnego w pustce języka" dotyczy nie tylko, a może nawet nie tyle radykalnych lingwistów, lecz również tych, którzy wychodzą od wiary w wypowiadalność świata ludzkich doznań i komunikacyjne zdolności wiersza. "Pakt zaufania" w podstawy aksjologiczne i szczerość został bardzo głęboko naruszony.

Widać to wyraźnie w wierszach oznajmujących, często bardzo sugestywnie, egzystencjalne rozterki autorów. Na przykład w wierszu Ryszarda Chłopka "Ars moriendi", w którym myśl o śmierci wplątuje się w myśl o myśli o śmierci, ta zaś w myśl o językowym, słownym charakterze swojego pierwotnego przedmiotu:

To jest jak kolka, która łapie cię mniej

więcej w dwóch

trzecich dystansu i już wiesz, że następne

międzyczasy nie będą pokrywać się z poprzednimi. […]

i czułeś się tak bardzo nieważny jak artykuł

w awangardowej grupie plastycznej

na łamach Kuriera TV.

To jest mniej więcej jak kolka, która łapie cię

w dwóch trzecich dystansu i sprawia, że odrzucasz

tę formę jak w międzyczasie przy korekcie

następnego pisma.

("Wieczna ospa", 2002)

W innym wierszu Chłopek podsuwa sugestywną i użyteczną frazę: "Naprawdę nie mam siły dłużej mówić. / Tapicerka odstaje jak Chrystus od krzyża, / a może jak krzyż od Chrystusa, jak / doktryny religijne od swoich świętych / ksiąg" ("Tak").

Odstawanie słów i rzeczy, zakłócenia, jakie w proces przekazu informacji wnosi nadmiar mediów, odbierają mówieniu siłę, lecz - z drugiej strony - właśnie pozwala je rozpoznać. W tej perspektywie mówienie nie tylko samo obciążone jest "przekleństwem powtórzeń", jak już dawno temu określił ten stan Tadeusz Konwicki, lecz otrzymuje również pewną ważną szansę - bycia lepiszczem między rozchodzącymi się bytami.

Literatura, tęsknota za światem

We wstępie do swej niedawno wydanej, świetnej książki Marek Zaleski zauważa: "Również w świecie Miłosza literatura jest bardzo zawodną instancją: zawsze jest tylko zamiast upragnionej rzeczywistości, zamiast czyjejś obecności, zamiast tego jak było naprawdę" ("Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza"). Idąc za nim, można by spróbować uczynić autora "Ocalenia" promotorem obu tendencji, wręcz bogiem wspomnianej wojny, byłoby to jednak retorycznym nadużyciem i ponownym uwięzieniem go w formie pomnikowej, zimnej i aroganckiej, zatarciem ważnej różnicy między Miłoszem Błońskiego i Miłoszem Zaleskiego, w końcu - unieważnieniem dylematów współczesności.

Nie o to chodzi. O wiele ciekawsze jest rejestrowanie dialogów, w jakie wciągają go młodsi, na przykład Dariusz Sośnicki w "Symetrii", Jacek Podsiadło w "Krze", Dąbrowski w "Te Deum", Tomasz Różycki w "Koloniach".

Za każdym razem w innym celu. Sośnicki w wierszu "Droga", nawiązując do "Świata. Poema naiwne" w postaci tekstu rygorystycznie skonstruowanego, a także zapiętej na ostatni guzik kompozycji całego tomu, kreśli projekt alternatywny zarówno do Miłoszowej formy bardziej pojemnej, wchłaniającej prozę, jak i do jego postulatu afirmacji:

Idą, spomiędzy kserokopii bloku

pod blok wychodzą, pewnie ich prowadził

zapach śmietnika, który zakwitł kotem.

Słońce balkony oświetla z ukosa

I przez żaluzje machają im z kuchni

Ich ojciec tygrys i ich matka osa.

U Sośnickiego sielanka ustępuje, wraca groza. To polemika.

Inaczej Dąbrowski. Jego "Traktat zoologiczny" - suplement - wpisuje się, zręcznie, choć dość konwencjonalnie, w refleksję o złu, której wiele w pismach Miłosza, także w "Traktacie teologicznym". Dąbrowski słyszy zapewne jeszcze inny wiersz, "Unde malum", czyli słynną odpowiedź na poemat Różewicza "Recycling". Pisze Dąbrowski:

Jakby sam diabeł stworzył małpy, by zwodzić nas

podobieństwami, chociaż można inaczej: małpa

to boczna (gorsza) gałąź ewolucji człowieka.

Tylko czy szympans zastrzeliłby pięcioro

pracowników Kredyt Banku? Nie sądzę, chyba

że dla zabawy i w ogrodzie zoologicznym.

Podsiadło w utworze otwierającym jego najnowszy tom nawiązuje do frazy znanej z Miłoszowych wierszy - pożegnań, sprawozdań, dziękczynień: "Prawda, miotałem się. Wszystkie moje riposty / były ciosami na oślep. Wysokie mrzonki czerpałem / z niskich instynktów". Jest to rodzaj aneksji nie tyle nawet języka, co pewnego kształtu dojrzałości. Z kolei Różycki ("55. Pora deszczowa") daje nam pastisz, wnikając w głąb chwili, by odkryć w niej działanie losu, pokazuje - po Miłoszowemu - współzależność epizodu i metafizycznego porządku, do którego ten pierwszy należy. Pastiszowość jest być może zasadą "Kolonii", gdyż zasiedleniu podlegają miejsca i doznania uobecnione w lekturze i przeczuciu, nie w biografii, cudze - oswajane.

***

Przykłady nawiązań można mnożyć, podobnie strategie intertekstualne i postawy wobec Miłosza. Nietrudno udowodnić, że nieobecny jest także w pismach autorów średniego i młodego pokolenia. Jednak tą przestrzenią, w której winniśmy go szukać, niekoniecznie bywa poszczególny wiersz - może być nią również sfera rozterek poetów, ich podstawowych dylematów i prób przezwyciężenia lub obrócenia na swoją korzyść wrażenia niemożności przedstawienia i ocalania.

Bo poezja dzisiejsza - i to jest jej wyróżnik główny - naznaczona została przez niepewność stojących za nią racji, przez lęk, że wydawany przez nią głos donikąd nie dotrze, lecz wróci do niej i udławi, że komunikacja spełnia się w sobie, czyli sobie zaprzecza. Próby wyjścia poza horyzont tej świadomości, czyli próby nawiązania kontaktu ze światem zewnętrznym, choćby poprzez radykalne lub ludyczne sproblematyzowanie opisanego kryzysu, neolingwizm, neoklasycyzm, zasługują na przemyślenie, lecz co najmniej równie ciekawe jest obserwowanie, jak w obrębie środka - przepełnionego pustką, by raz jeszcze wykorzystać metaforę Różewicza - próbuje dokonać się cud przeistoczenia poczucia braku w poczucie pełni. Przypomina to trochę charakteryzowaną przez Paula de Mana "permanentną parabazę", przestrzeń destrukcji, zakłóceń, sprzeczności, negacji, w rezultacie której dojść może do ustanowienia "ja" i przybliżenia się do absolutu. De Man następująco uprzystępnia intuicję Waltera Benjamina: "W momencie, kiedy już wszystko wydaje się stracone, kiedy dzieło bez reszty obraca się wniwecz, właśnie wtedy zostaje ocalone" (przeł. A. Sosnowski).

I tu, na przecięciu zwątpienia z pragnieniem, jest miejsce Miłosza - tutaj toczą się bowiem, i potoczą, najważniejsze z nim gry, nie o zwolnione miejsce po poecie alfa, którym nigdy zresztą naprawdę nie był, lecz o stawkę najwyższą: samą zasadę poezji we współczesnym świecie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2006