Piazza nad Wisłą

16.04.2018

Czyta się kilka minut

 / Fot. PRZEMEK WIERZCHOWSKI / AGENCJA GAZETA
/ Fot. PRZEMEK WIERZCHOWSKI / AGENCJA GAZETA

Warszawa wreszcie leży nad Wisłą. „Rów, którym płynie mętna rzeka” – mawiał Herbert, i słowa te do niedawna doskonale opisywały rzeczywistość mojego rodzinnego miasta. Rozciętego na pół przez niemal dziką przestrzeń służącą za wielki kanał wentylacyjny i azyl dla ptaków, ale pozbawioną jakiejkolwiek roli społecznej.

Samo odnowienie bulwarów nie sprawiłoby nagłego zejścia miasta ku wodzie. Nie wystarczy wyszlifować beton, nawieźć sztucznego piasku, postawić parę lekkich pawilonów – w trakcie wlokącej się „rewitalizacji” miałem obawy, że to kolejny przykład przerostu formy nad treścią. I pewnie by się tak stało, gdyby nie jedna drobna rzecz, która więcej świadczy o rzeczywistych przemianach w Polsce niż tysiąc kilometrów ścieżek rowerowych. Na mocy rozsądnej decyzji włodarzy miasta paro­kilometrowy pas na lewym brzegu jest od tej wiosny strefą, gdzie można wypić piwo, nie łamiąc przy tym prawa.

W sobotni wieczór zmierzałem do prowizorycznej (ale wiadomo, co w Polsce znaczy prowizorka...) siedziby Muzeum Sztuki Nowoczesnej na dyskusję nad książką o zgrabnym tytule „Biedni, ale sexy”. Miała mnie przekonać, że „cokolwiek wydarzyło się po roku 1989, Zachód pozostał Zachodem, a Wschód Wschodem”. Ale nie dotarłem, bo po drodze nad rzeką właśnie znalazłem Zachód na Wschodzie. Zatrzymał mnie szmer tysięcy ludzi siedzących na schodach prowadzących w stronę nurtu. Każdy z piwem w dłoni – bo w weekendowy wieczór można chcieć czegoś więcej niż cola zero.

A przy tym był to kulturalny, umiarkowany szmer ludzi, którzy przyszli nacieszyć się pierwszą ciepłą sobotą w sezonie. Wokół koszy na śmieci puste butelki ustawione w równych szeregach, niczym pruscy jegrzy na musztrze. Może ktoś przytomny w ratuszu powinien na weekendy rozstawiać znacznie większe kosze, bo każda butelka to potencjalne odłamki, raniące nazajutrz łapę psa na porannym spacerze. Ale nie chcę narzekać. Tenże ratusz zrobił coś naprawdę wielkiego: wyjmując brzeg Wisły spod upupiającej dorosłych, odpowiedzialnych ludzi ustawy o tzw. wychowaniu w trzeźwości, wykonał działanie miastotwórcze.

Czymże jest bowiem miasto? Z wielu definicji interesuje mnie ta, która kładzie nacisk na zagęszczenie przestrzeni publicznych. Przestrzeń jest publiczna, jeśli obywatele suwerennie i spontanicznie biorą ją w posiadanie w celu, który im się zwidzi – nie ma różnicy, czy będzie to ważki protest przeciwko politycznym wrogom, czy bezmyślna chęć pobycia w kupie. Przestrzenie publiczne, czyli takie, do których wstęp jest otwarty i wolny dla każdego z racji tego, że żyje (w tym sensie galerie handlowe przestrzenią publiczną nie są: możemy wejść za darmo, ale z samego założenia powinniśmy coś kupić i jeśli tego nie uczynimy, bo nas nie stać, czujemy się głupio).

Z bólem obserwowałem, jak pomimo wszelkich transformacji Warszawa pozostaje niby-miastem, jakby utknęła w czasach sarmackich, kiedy była wielkim osiedlem rozrzuconych po szerokim klepisku rezydencji. Samo pojawienie się licznych knajp, które anektują w ciepłym okresie chodniki, było półkrokiem do przodu, nieśmiałym początkiem procesu. Dopiero teraz suwerenny naród, z piwem w garści, ustanawia w paśmie trawnika nad rzeką przestrzeń prawdziwie miejską, niczym piękna piazza we włoskim mieście.

Od naszych placów piazza różni się nie tylko urodą kościołów i fontann, lecz również tym, że ludziom się chce na niej siedzieć i spotykać. Tworzą zbiorowisko, gwar, ciżbę – a nie hołotę, czerń i bydło. Warszawska władza uwierzyła, że i u nas jest to możliwe, i pozbyła się typowego w naszej praktyce politycznej od prawa do lewa odruchu feudalnego: że jak się ludowi na moment popuści, to ten urządzi piekło.

Włoskie piazze, skoro już o nich mowa, niestety zamieniają się w duszne piekło zasłane śmieciem i wymiociną. Burmistrzyni Rzymu zakazała jedzenia i picia w pobliżu – ba! nawet obsiadywania – kilkunastu fontann, nie tylko di Trevi, ale też tych na piazza del Popolo czy Navona. Gdy nagromadzenie choćby najbardziej cywilizowanych ludzi przekracza punkt krytyczny, żadna miejska infrastruktura i służby nie są w stanie zapewnić minimum czystości i bezpieczeństwa. Problem generują jednak nie miejscowi, ale przede wszystkim masowi turyści. I taka jest wielka korzyść z faktu, że Warszawa jest, powiedzmy oględnie, niepiękna: taki najazd jej raczej nie grozi. ©℗

Posiedziawka nad Wisłą to nie piknik, ale gdy już siądziemy na schodkach z piwem (a może winem?), warto zagryźć coś lepszego niż czipsy. Musi to być coś, co da się jeść palcami i za bardzo nie brudzi. Spróbujcie upiec zabawne kulki kaszankowe. Namaczamy miękisz z kajzerki w białym winie. Gotujemy do miękkości (lub pieczemy) 0,5 kg batatów lub słodkich ziemniaków. Po wystudzeniu i obraniu mieszamy je z 250 g kaszanki, odciśniętym miękiszem, drobno posiekaną dymką i pęczkiem szczypiorku, dajemy sól, doprawiamy pieprzem lub papryczką, jeśli lubimy ostro. Potem parę łyżek bułki tartej tak, by osiągnąć masę na tyle lepką, by dała się formować w kulki o 3 cm średnicy. Pieczemy w 180 stopniach ok. 20 min., aż z wierzchu będą chrupkie, a w środku nadal wilgotne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2018