Pęknięci dwudziestoletni

Owinięte flagą trumny, zdeformowane twarze, amputowane kończyny - te koszty "wojen z terroryzmem", prowadzonych od ośmiu lat przez kraje Zachodu, zauważyć najłatwiej. Ale są też rany, o których nie wiedzą nawet ci, co je w sobie noszą - dwudziestoparoletni weterani wracający z frontu: Amerykanie, Brytyjczycy, Polacy... W zachodnich społeczeństwach jest ich dziś coraz więcej.

03.11.2009

Czyta się kilka minut

W 2008 r. Tim Hetherington towarzyszył w Afganistanie żołnierzom 173. Brygady Powietrznodesantowej USA. Tak powstał cykl „Śpiący żołnierze”. W najnowszym numerze "TP" wybrane zdjęcia oraz wywiad z fotografem. Na zdjęciu: Luke Nevalla /fot. Tim Hetheringto /
W 2008 r. Tim Hetherington towarzyszył w Afganistanie żołnierzom 173. Brygady Powietrznodesantowej USA. Tak powstał cykl „Śpiący żołnierze”. W najnowszym numerze "TP" wybrane zdjęcia oraz wywiad z fotografem. Na zdjęciu: Luke Nevalla /fot. Tim Hetheringto /

Blady, krótko ostrzyżony chłopak w mundurze przechodzi przez terminal ogromnego, zupełnie pustego lotniska. Dociera na Manhattan. Ulice miasta również są wyludnione. Zdezorientowany, rozgląda się niespokojnie. "Witaj w domu" - uśmiechnięty mężczyzna w cywilu podchodzi i wyciąga rękę. "Wiemy, skąd przychodzisz. Nie jesteś sam".

Telewizyjna reklama, wyprodukowana na zlecenie organizacji weteranów w ramach kampanii "Alone" ("Samotni"), adresowana jest do żołnierzy wracających z Iraku i Afganistanu. Ma ich zachęcić do nawiązywania kontaktów, dzielenia się doświadczeniami, udzielania sobie nawzajem wsparcia. Może się wydawać, że to dziwny rodzaj powitania. Jednak wszystko wskazuje na to, że takie właśnie zachęty są dziś bardziej potrzebne niż medale czy fanfary. Samobójstwa, uzależnienie od alkoholu i narkotyków, wzrost przestępczości wśród weteranów - statystyki ich dotyczące, choć fragmentaryczne, są coraz bardziej zatrważające.

Nieuchronny szok

W 2008 r. życie odebrało sobie co najmniej 128 amerykańskich żołnierzy (w kilkunastu innych przypadkach trwają jeszcze dochodzenia). Tylko jedna trzecia z tych samobójstw miała miejsce w strefie wojennej, pozostałe popełnili weterani i rezerwiści. Instytut RAND, który badał ten problem w latach 2004-2007, szacuje, że mniej lub bardziej poważne zaburzenia psychiczne spowodowane traumatycznymi przeżyciami są udziałem co trzeciego żołnierza wracającego z frontu.

Dr Jonathan Shay jest psychiatrą z długim doświadczeniem w pracy z weteranami; po blisko 20 latach ich leczenia został nawet uhonorowany prestiżową nagrodą Fundacji McArthura. Shay twierdzi, że obecne statystyki nie powinny zaskakiwać: - Istnieje przepaść między wracającym z frontu żołnierzem a cywilem, który nigdy nie doświadczył wojny i postrzega świat jako miejsce bezpieczne i rządzące się racjonalnymi regułami, w którym należy ufać innym - mówi Shay "Tygodnikowi".

Tymczasem nawet doskonale wyszkoleni żołnierze, znalazłszy się na froncie, nieuchronnie doświadczają szoku. Shay: - Ich ciała i umysły muszą dostosować się do odmiennych reguł gry: wróg próbuje ich zabić, jest przebiegły, inteligentny i zdeterminowany. Żołnierz musi zachować nieustanną czujność, w każdej chwili być gotów odeprzeć niebezpieczeństwo. Taka adaptacja w strefie wojennej jest jak najbardziej potrzebna i uzasadniona.

Powrót do normalnego życia, który wiąże się z koniecznością kolejnego "przeprogramowania", siłą rzeczy także staje się ogromnym wyzwaniem.

"Zabiłeś kogoś?" 

Irak, rok 2004. Sierżant Seth Strasburg stacjonuje ze swym oddziałem koło Mosulu. Miejscowi rebelianci coraz częściej organizują tu zamachy z użyciem ładunków wybuchowych. Jest noc, godzina policyjna. Strasburg patroluje jedną z dróg dojazdowych. Zauważa uzbrojonego mężczyznę z workiem na plecach. Mężczyzna krąży po polu, sprawia wrażenie, jakby czegoś szukał. Strasburg sądzi, że chce uruchomić ładunki wybuchowe. Radiowo komunikuje się z przełożonymi. Polecają, by robił, co uzna za stosowne. Strzela. Chwilę później okazuje się, że mężczyzna szukał na polu kamieni. Pakując zwłoki do specjalnego worka, Strasburg ogląda twarz zabitego. "Celny strzał, wszystko było legalne, nie myśl o tym" - powtarzają koledzy. Nie potrafi.

Gdy kończy się jego misja, Strasburg postanawia zostać w Iraku, tym razem jako prywatny kontraktor: pracownik jednej z "firm militarnych". Ma poczucie, że po ośmiu latach w armii posługiwanie się bronią to jedyne, co potrafi. W 2005 r. dostaje przepustkę i przyjeżdża na Boże Narodzenie do rodzinnej Nebraski. W spokojnym, zamieszkałym przez kilkuset mieszkańców miasteczku trudno mu się odnaleźć. Nie wychodzi z domu bez kuloodpornej kamizelki, nie rozstaje się z bronią. Jest niespokojny, poirytowany. Zwłaszcza gdy słyszy: "Zabiłeś kogoś? Jak to jest?".

W sylwestrowy wieczór wychodzi z bratem do knajpy. Wypijają kilka drinków. Strasburg wdaje się w słowną potyczkę ze starszym mężczyzną, który okazuje się weteranem z Wietnamu. Wychodzi poirytowany z baru i idzie na imprezę. Zanim tam dotrze, na parkingu napotyka mikrobus pełen roześmianych młodych ludzi. Strzela do nich, po czym odjeżdża swoim samochodem. Nad ranem policja znajduje go śpiącego w śniegu, w pobliskim lesie.

Wstrząsający zapis rozmowy z odbywającym dziś karę więzienia Strasburgiem zamieścił  dziennik "New York Times". Mężczyzna, który podczas widzenia z reporterem nie potrafił powstrzymać łez, nie umie wyjaśnić, co zaszło w sylwestrową noc. Wedle świadków do furii doprowadził go roześmiany chłopak, który nazwał go "płatnym mordercą". Strasburg niewiele pamięta. Nie może przypomnieć sobie momentu, gdy nacisnął spust. "Pistolet był mój. Byłem pijany. Ale co, do cholery, myślałem?".

W sądzie przyznał się do zabójstwa. Dziś jego myśli zaprząta przede wszystkim śmierć, za której spowodowanie nikt nie postawił mu zarzutów. "Być może działałem pochopnie. Co by było, gdybym wtedy poczekał?". Próbuje siebie przekonać, że powinien o wszystkim zapomnieć. "Daj spokój. Zabiłeś kogoś. W czasie wojny wszyscy kogoś zabijają". Natrętne myśli, niedające spokoju: "A może po prostu chciałem być pierwszym w oddziale, który zabije? Może, może, może".

Zjawisko stare jak ludzkość

Ilu jest - w Stanach, w krajach Europy, także w Polsce - byłych żołnierzy, którzy wróciwszy z Iraku czy Afganistanu trafili do więzienia? Niekoniecznie od razu za zabójstwa, także za mniejsze wykroczenia, świadczące jednak o tym, że nie potrafili odnaleźć się w warunkach normalności. Jedynym państwem zachodnim, gdzie prowadzono oficjalnie takie badania i ujawniono ich wyniki, jest Wielka Brytania [patrz tekst Teresy Stylińskiej - red.].

Ponieważ także w Stanach takich danych nie zbiera Departament Sprawiedliwości ani Pentagon, "New York Times" postanowił zbadać problem, korzystając z doniesień lokalnych mediów i policyjnych kronik. Dziennikarze dotarli do 121 weteranów oskarżonych o zabójstwo. Nie są to jednak ani dane pełne, ani całościowe.

- Takich przypadków jest pewnie więcej - mówi "Tygodnikowi" dr Shay. - Skłonność do popełniania przestępstw u żołnierzy wracających z wojen to zjawisko niemal tak stare jak ludzkość. Pamiętamy, że pierwszą rzeczą, jaką uczynił Odyseusz opuściwszy zdobytą i splądrowaną Troję, był piracki najazd na Ismarus.

Psychiatra Shay, który najpierw zdobył wykształcenie jako biochemik, na początku kariery badał obumieranie komórek mózgowych. Do ich przerwania zmusił go wylew. Potem zaczął pracę w klinice psychiatrycznej dla wietnamskich weteranów. To, czym dzielili się z nim pacjenci, nieustannie przywodziło mu na myśl eposy Homera: w opowieściach o Odysie i Achillesie często występuje małostkowość dowódców, którzy wysyłają podwładnych na pole bitwy; poczucie winy żołnierzy, którzy przeżyli; osamotnienie tych, którzy wracają po zakończeniu wojny. W jednej z książek, które poświęcił tym doświadczeniom, pt. "Odyseusz w Ameryce: wojenna trauma i trudne powroty", Shay zauważa, że nie ma nic wzniosłego w najeździe na Ismarus. - Żołnierze upijają się winem i Odyseusz traci nad nimi kontrolę, a oni, zdziczali, plądrują miasto... Homer pokazuje nam, że choć fizycznie opuścili strefę wojny, ich umysły nadal w niej pozostają.

Z dwóch stron krat

Czasami taki mentalny powrót z wojny może trwać długo. Z badań prowadzonych po wojnie wietnamskiej wynika, że jeszcze w latach 80., a więc dekadę po zakończeniu tego konfliktu, na poważne zaburzenia psychiczne cierpiało 15 proc. Amerykanów, którzy brali w nim udział. Aż połowa przynajmniej raz trafiła do więzienia lub aresztu, a ponad jedna trzecia - więcej niż jeden raz. W połowie lat 80. organizacja Vietnam Veterans of America zaczęła otwierać swe oddziały w więzieniach, tak wielu było weteranów wśród skazańców.

- Wojna produkuje przestępców, to smutna prawda - uważa dr Shay. - Ludziom, którzy jej nie doświadczyli, wydaje się, że wszystko powinno być proste: żołnierze są patriotami, narażają życie, poświęcają się dla kraju, a więc to coś pięknego, szlachetnego, coś, co nie może prowadzić do niczego złego. Ale niestety tak nie jest.

Dr Shay podkreśla, że większość umiejętności, które podczas wojny z trudem zdobywa żołnierz - czujność, przebiegłość, nieufność, zdolność do szybkich i zdecydowanych reakcji, do agresji - w warunkach pokoju staje się bezużyteczna.

- Niektórzy z moich pacjentów zgłaszali się do pracy w policji - mówi "Tygodnikowi". - Ale najczęściej szybko okazywało się, że nawet do tego się nie nadają. Zabrzmi to strasznie, lecz niestety jedyne, do czego ci ludzie są naprawdę doskonale przygotowani, to funkcja strażnika w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Tam wszystko, czego się nauczyli podczas wojny, rzeczywiście jest potrzebne.

Stres pourazowy

Podczas procesu sierżanta Strasburga jego były dowódca, kapitan Benjamin D. Tiffner (zginął później w Iraku), napisał list do sądu z prośbą o złagodzenie kary: "Seth musiał się uciekać do przemocy w obronie swojego kraju (...). Stawał w obliczu trudnych problemów, w których rozwiązywaniu agresja lub groźba agresji stanowiły podstawowe narzędzia. Za to, co robił, otrzymywał odznaczenia. To sprawia, że osoba ludzka nabiera skłonności do tego, by problemy rozwiązywać przy użyciu siły (...). Nie próbuję usprawiedliwiać tego, co on zrobił, ale wydaje mi się, że zarówno Departament Sprawiedliwości, jak i system opieki medycznej powinny mu udzielić pomocy".

Przed odejściem z armii, Strasburg był poddany rutynowym testom psychiatrycznym. Nie potraktował ich poważnie. Wspominał: "Były idiotyczne. Wszyscy chcieliśmy je jak najszybciej odfajkować. Czy widziałeś ciała zabitych ludzi? Dajcie spokój, przecież byliśmy w Iraku. Za to naprawdę ważnych pytań - o to, czy kogoś zabiliśmy - w teście nie było". U Strasburga nie wykryto wówczas zaburzeń. Dopiero po aresztowaniu psychiatra, który go badał na prośbę rodziców, stwierdził, że cierpi on na PTSD: zespół stresu pourazowego.

Schorzenie, o którym pierwszy raz zrobiło się głośno po Wietnamie, było do dziś przedmiotem niezliczonych badań i publikacji. Ale nie jest to wcale nowe zjawisko: dr Shay zauważa, że w przeszłości po prostu nazywano je inaczej - nerwicą wojenną, stresem bojowym itd.

Dziś psychiatria dysponuje sporą wiedzą na temat "stresu pourazowego", ale nadal zaburzenie często wymyka się diagnozie lub jest diagnozowane za późno. Shay zauważa, iż prócz niechęci żołnierzy - przekonanych, że nie wolno się "rozklejać", i pełnych obaw, że "psychiatryczne historie" w papierach mogą przekreślić ich szanse na awans lub pozostanie w armii - jest wiele innych przyczyn, dla których weterani niechętnie opowiadają o koszmarach i bezsennych nocach. Shay: - Ten, kto widział trzewia towarzysza, jego ciało rozszarpane na kawałki, niekoniecznie ma ochotę opowiadać o tym najbliższym. Nie chce narażać ich na rozpacz i bezradność, której sam doświadcza.

Duchowe kamizelki

Jak wymiar sprawiedliwości i lekarze mogą otaczać weteranów opieką, o którą dla swego sierżanta prosił sąd kapitan Tiffner? - W medycynie najskuteczniejsze jest zapobieganie - mówi dr Shay. - Najskuteczniejsze byłoby oczywiście wyeliminowanie wojen. Ale jeśli już wysyłamy młodych ludzi na wojny, to musimy ich chronić. Kamizelka kuloodporna nie jest niezawodna, a jednak nikt nie powie, że szkoda na to zachodu.

Ale czy istnieją "duchowe" kamizelki ochronne, pozwalające zapobiec lub zminimalizować pęknięcia na duszy i umyśle? Shay uważa, że np. żołnierze, którzy razem idą na front, powinni z niego razem wracać: - To prosty zabieg, a dzięki temu wytwarza się między nimi wspólnota, mogą dzielić się doświadczeniami i nawzajem wspierać.

Bryan Adams, który wystąpił w reklamówce "Alone" organizacji weteranów, pochodzi z małego miasteczka w stanie New Jersey. Nie jest aktorem. Po powrocie ze służby w Iraku przez kilka lat był pacjentem klinik psychiatrycznych. Dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół wydobył się z zapaści, skończył college. "Nie jesteś sam. Wiemy, skąd przychodzisz" - takie zapewnienie w jego ustach brzmi bardzo wiarygodnie. Ale czy to wystarczy?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2009