Pecunia coś olet

Jedną z poważniejszych pozycji w budżetach partii politycznych są wydatki na PR. Wygląda jednak na to, że żadna z tak licznie zatrudnianych agencji nie pospieszyła z kluczowymi radami: „musicie szczególnie uważać na własne wydatki.

24.06.2013

Czyta się kilka minut

Nie wystarczy, by rachunki się zgadzały. Wydatki powinno dać się obronić, skoro są opłacane z pieniędzy podatników. Szczególnie w czasach kryzysu to sprawa bardzo drażliwa”.

Być może partie nie doceniłyby takiego doradztwa – po co płacić za coś, czego nie chce się usłyszeć? – ale dziś przekonują się na własnej skórze, jak demoralizujące mogą być pieniądze władzy. Jak wiele zysków mogą dostarczyć konkurentom.

Polska nie jest pierwszym krajem na świecie, gdzie dochodzi do takich debat. Pokusa jest powszechna i silna. Nie jest to jednak w żadnym przypadku argument za relatywizowaniem i lekceważeniem problemu. W sprawie wynajmowania boiska na wspólne granie nie można śpiewać „Polacy, nic się nie stało”, nie jest to jednak wystarczający powód, by wpadać w histerię. W szczególności, by likwidować finansowanie partii z budżetu.

Argumenty przeciw takiej decyzji są nieodmiennie dwa. Po pierwsze, bez pieniędzy polityki uprawiać się nie da. Zastąpienie dotacji „od głowy wyborcy” (bo tak należy rozumieć obecny system) dobrowolną dotacją oznacza zwiększenie znaczenia osób bogatszych i bardziej zaangażowanych. Oznacza to w najlepszym przypadku przechył polityki w stronę elit i radykałów, w najbardziej prawdopodobnym – zwiększenie korupcji. Politykom najłatwiej zdobyć pieniądze u tych przedsiębiorców, którzy na decyzjach władzy zarabiają: wykonawców robót publicznych, dostawców towarów i usług czy też branż narażonych na szczególnie ścisłe regulacje. Niestety: choć ludzi dobrej woli jest więcej, to trudniej do nich dotrzeć i ciężej ich przekonać do zaangażowania. Geszefty kalkulują się prościej. Interesowni „darczyńcy” nie zrobią tego kosztem swoich zysków, lecz wliczą to w cenę swojej oferty. W sumie wychodzi na to samo, co płacenie partiom wprost z budżetu.

Przeciw postulatowi „niech sami płacą za siebie” przemawia druga strona powyższej kalkulacji. Wrogami politycznego „pogłównego” są partie władzy (im łatwiej o sponsorów) oraz te mające większe poparcie wśród zamożnych. Można wierzyć w ich szlachetne intencje i szczerą chęć odpowiedzi na społeczne wyobrażenia. Jeśli jednak za tym stoi także chęć uzyskania przewagi nad konkurencją, to jest to przypadek, o którym mawiał Kotarbiński – „cel uświńca środki”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2013