Pasja bez bohatera

Grzegorz Jarzyna wyprowadził „Pasję” Pendereckiego z przestrzeni sacrum. W kopule Alvernia Studios stworzył inscenizację pozbawioną biblijnych treści, skoncentrowaną na twórcy i samym dziele.

02.04.2012

Czyta się kilka minut

W podkrakowskich Alvernia Studios, 31 marca 2012 r. / fot. Grzegorz Ziemiański / KBF / NInA
W podkrakowskich Alvernia Studios, 31 marca 2012 r. / fot. Grzegorz Ziemiański / KBF / NInA

"Pasja według św. Łukasza” Krzysztofa Pendereckiego rodziła się długo. W głowie niespełna trzydziestoletniego twórcy pomysł napisania monumentalnego dzieła religijnego pojawił się pod koniec lat 50., jednak dopiero w 1963 r. artysta zaczął muzyczne idee przelewać na papier. Kiedy utwór zabrzmiał 30 marca 1966 r. w 700-letniej katedrze w Münster, stało się jasne, że buntowniczo usposobiony kompozytor zza żelaznej kurtyny po raz kolejny złamał tabu. I to niejedno. Penderecki sięgnął bowiem po gatunek, którego unikali niemal wszyscy kompozytorzy od czasów Jana Sebastiana Bacha, jakby bali się konfrontacji z doskonałością obu ocalałych pasji kantora z Lipska. Poza tym w okresie rozkwitu modernizmu, dominacji dźwiękowych eksperymentów Drugiej Awangardy nikt nie myślał o pisaniu muzyki religijnie zaangażowanej. Młody twórca wydawał się jednak nieświadomy zagrożeń, później wyznawał, że „był zbyt młody, by zadrżała mu ręka...”.

O ile na zachodzie Europy „Pasję” uznano za akt buntu wobec terroru awangardy, świadectwo zdrady ideałów „nowej muzyki” i wolty kompozytora w stronę dźwiękowej tradycji, w Polsce Ludowej władze z niesmakiem wysłuchały nowej kompozycji Pendereckiego z powodów politycznych. Oto na nieszczęście znany w całym świecie twórca z komunistycznego kraju napisał dzieło religijne, wbrew doktrynie socrealistycznej estetyki, na zamówienie rozgłośni Westdeutsche Rundfunk. Na domiar złego „Pasja” rychło obrosła niepożądanymi dla decydentów kontekstami. Została prawykonana niespełna pół roku po słynnym orędziu biskupów polskich do hierarchów niemieckich, w rękopisie kompozytor odwołał się do Millennium Chrztu Polski, a w geście sprzeciwu wobec ustroju – publiczność tłumnie słuchała kolejnych wykonań dzieła.

ARCYDZIEŁO

Z łacińskiego tekstu Ewangelii Penderecki wyłuskał fragmenty najbardziej dramatyczne, dokonał skrótów, zdynamizował narrację, niemal w filmowym tempie ukazał pasyjne wydarzenia. Dodał fragmenty psalmów w formie arii lub motetów, a całość uzupełnił komentującymi opowieść hymnami, antyfonami i sekwencją „Stabat Mater”. Połączył przy tym wodę tradycji z ogniem awangardy. Zespolił dawne formy z nowoczesnymi środkami wyrazu, polifonicznie kształtowaną fakturę z wyrafinowanymi współbrzmieniami, ascetyzm chorału z bizantyjską harmoniką, linearyzm dodekafonii z agresywnymi efektami sonorystycznymi. Pełne liryzmu i ekspresji frazy solistów przeciwstawił chóralnym szeptom, krzykom, gwizdom i śmiechowi, wreszcie na zgliszczach zburzonej wcześniej orkiestry zaczął odbudowywać idiom symfonicznego zespołu.

Dotychczas niewiele było wykonań „Pasji” poza kościelnymi murami. Bo też i do sakralnego wnętrza kompozycję predestynuje podjęty temat, potężny aparat wykonawczy – trzej soliści i recytator, trzy chóry mieszane i chór chłopięcy, do tego orkiestra symfoniczna – oraz specjalnie na potrzeby 12-sekundowego pogłosu katedry w Münster skonstruowana narracja. Na zakończenie Krajowego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji postanowiono jednak wprowadzić „Pasję Łukaszową” do sfery profanum, za pulpitem postawić kompozytora, na miejscu solistów umiejscowić Iwonę Hossę, Thomasa E. Baue¬ra, Piotra Nowackiego i Lecha Łotockiego, orkiestrę Aukso posadzić na środku kulistego studia w Alwerni pod Krakowem, chór Camerata Silesia i chłopców z Pueri Cantores Sancti Nicolai przemieszać z publicznością, usadowioną wokół zespołu symfonicznego, a nad głowami pokazywać wizualizacje Bartłomieja Naciasa. Reżyserię całości zaś powierzyć Grzegorzowi Jarzynie, drugiemu po Andrzeju Kreütz-Majewskim artyście inscenizującym „Pasję”.

„PASJA” BEZ PASJI

Krzysztof Penderecki jest ostatnio jednym z najbardziej eksploatowanych bohaterów zbiorowej świadomości. Po spotkaniach kompozytora z Jonnym Greenwoodem, gitarzystą zespołu Radiohead, i Aphex Twinem, którzy deklarowali wieloletnią fascynację światem dźwiękowym polskiego twórcy, przyszła kolej na guru rodzimego teatru. Dzięki scenicznej obróbce, Grzegorz Jarzyna miał wpleść „Pasję Łukaszową” w rytm współczesnego życia, nadać mu nowe, nie tylko religijne znaczenia, a przez umiejscowienie inscenizacji w futurystycznym wnętrzu wzbogacić interpretacyjny kontekst.

Tyle że utwór Pendereckiego nie potrzebuje teatralnego sztafażu, wideogadżetów, pretensjonalnych wykładni i nazbyt oczywistych skojarzeń. Zwłaszcza gdy reżyser celowo odziera kompozycję z duchowego ładunku, nie czyta tekstu, spłyca jego uniwersalną wymowę, nie przejmuje się wyciekającym z partytury mistycyzmem i rozgrywającym się dramatem. Próbuje natomiast mierzyć się z samym twórcą „Pasji”, chce oddać hołd muzycznej ikonie, bezrefleksyjnie analizować proces twórczy i jego materialną realizację – partyturę. To ona była dla Jarzyny źródłem inspiracji, punktem wyjścia i głównym celem, zaś sedno dzieła, jego temat i religijne konotacje były ledwie tłem. Stąd nad głowami słuchaczy przewijały się encefalogramy, zarejestrowane podczas słuchania „Pasji” przez Pendereckiego, mienił się graficzny zapis narracji dźwiękowej, a w finale widoczna była sylwetka kompozytora szkicującego karty partytury.

Szkoda, że reżyser nie rozwinął wątku wskazanego na początku utworu i nie wykorzystał okazji do stworzenia przejmującego widowiska. I nie chodzi tu o teatralną tautologię, epatowanie dosłownością. Raczej o wyjście poza konwencję efektownego wizualnie performensu i intelektualne podrażnienie widza, sprowokowanie do refleksji, obciążenie odpowiedzialnością, duchowe sponiewieranie. Na telebimach pokazano publiczność, owego zbiorowego bohatera „Pasji Łukaszowej”, potem inteligentnie oświetlano widzów i chóry z zamalowanymi (zakneblowanymi?) ustami w kluczowych momentach utworu. Przecież to właśnie turba, biorący udział w pasyjnym dramacie tłum – który szydzi, oskarża, skazuje na śmierć, ale i płacze, współczuje, żałuje – stoi w centrum wydarzeń. Szybko jednak porządki zaczęły się mieszać, czasy chaotycznie krzyżować, forma zwyciężać nad treścią, a wizualizacje partytury i kadry zanurzonych w mroku kopuł Alvernia Studios wypierać postaci pasyjnej historii.

W STUDIU FILMOWYM

Trudno obiektywnie ocenić to wykonanie „Pasji” pod względem muzycznym. Jedno jest pewne – choć polityczny wymiar utworu dawno się zdezaktualizował, a rewolucyjna aura brzmieniowa nie szokuje jak dawniej, mistrzostwo partytury wciąż fascynuje. W przeciwieństwie do głośnych manifestów awangardy, żaden zapisany pół wieku temu takt nie uległ przedawnieniu. Walory interpretacji będzie jednak można prawdopodobnie docenić dopiero na płycie DVD, którą planuje wydać Narodowy Instytut Audiowizualny.

W studiu filmowym, mimo przestrzennego rozmieszczenia zespołów, nagłośnienia artystów i dodania pogłosu, dźwięk był płaski, brzmienie mało wyraziste, dynamiczne wahania zbyt małe, a kulminacje – z finałowym Veritatis na oczyszczającym akordzie durowym włącznie – pozbawione energetycznego ładunku, który zwykle wstrząsa murami świątyń. Z drugiej strony niemal fizycznie doświadczając każdego dźwięku, łatwo było docenić precyzję kompozytorskiej myśli, bez trudu śledzić przemieszczające się między głosami i instrumentami motywy, delektować bogactwem faktury, podziwiać korespondencję efektów sonorystycznych orkiestry z partią chórów.

Wstrząsająca, odpowiednio dramatyczna była interpretacja Piotra Nowackiego, który wcielił się w Piotra, Piłata i Łotra, nie gorzej – za wyjątkiem dźwięków wykonywanych nieczystym falsetem – wypadł Thomas E. Bauer jako Chrystus. Subtelnym śpiewem czarowała Iwona Hossa, ale przechadzającemu się spacerowym krokiem Lechowi Łotockiemu w roli Ewangelisty brakowało pomysłu i mocy.

***

„Pasja według św. Łukasza” Krzysztofa Pendereckiego w reżyserii Grzegorza Jarzyny wpisała się w nurt modnych ostatnio eventów. Nie było tu miejsca na paschalne skupienie, pogłębioną refleksję i religijny namysł. Zwyciężyła koncepcja nieco egocentryczna, artystowska, o której atrakcyjności ma świadczyć medialna wrzawa wokół głośnych nazwisk. 


Krzysztof Penderecki, „Pasja według św. Łukasza”, dyr. K. Penderecki, reż. G. Jarzyna, Alvernia Studios, premiera 31 marca 2012 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2012