Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na globalny kryzys polska gospodarka reaguje z pewnym opóźnieniem, a dotyka on głównie przemysłu. Nie jesteśmy aż tak jak Czechy, Słowacja czy Węgry uzależnieni od eksportu, przede wszystkim z branży motoryzacyjnej - no i mamy większy od nich rynek wewnętrzny. Nie żyliśmy na kredyt, jak kraje bałtyckie. Okazuje się też, że mimo narzekań zdołaliśmy przez 20 lat zbudować całkiem solidną gospodarkę.
I - bez żadnej ironii - zostaliśmy za to nagrodzeni: mamy stagnację zamiast recesji. Bo choć następne kwartały tego roku mogą być gorsze niż pierwszy, a bezrobocie jeszcze wzrośnie, to jest raczej pewne, że unikniemy głębokiego załamania gospodarczego. Naprawdę jest się z czego cieszyć.
Ale nie ma też powodów, by popadać w samouwielbienie. Nasza relatywnie dobra sytuacja to częściowo efekt zapóźnienia w rozwoju. Poza tym, choć większość świata pobudza gospodarkę wydatkami z budżetu, nasz rząd akurat je zmniejsza. Najwyraźniej uważa, że jeśli kłopoty przyszły do nas zza granicy, to stamtąd również powinno nadejść ich rozwiązanie. Ta taktyka - nazywana "jazdą na gapę" - może się sprawdzić: będziemy się cieszyć, że przetrwaliśmy kryzys, nie popadając w dodatkowe długi. Gdy jednak się nie sprawdzi, to na ożywienie poczekamy dłużej niż inni.