Partyzant Dorn

Co niedawny „trzeci bliźniak” robił w Pałacu Prezydenckim? Czy w polskiej polityce szykuje się właśnie sposób na przełamanie podziału smoleńskiego?

31.05.2014

Czyta się kilka minut

Ludwik Dorn w Sejmie, kwiecień 2011 r. / Fot. Piotr Bławicki / EAST NEWS
Ludwik Dorn w Sejmie, kwiecień 2011 r. / Fot. Piotr Bławicki / EAST NEWS

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że stary opozycjonista i jeden z najciekawszych polityków prawicy rozważa polityczną emeryturę. Siedzimy w jego biurze poselskim.

– Już dwa razy próbowałem skruszyć dwupartyjny beton – opowiada. – Najpierw w Polsce Plus, potem w Solidarnej Polsce. Porywanie się na następne próby to narażanie się na śmieszność. Każde pokolenie ma swoje bitwy.

– Pan już swoje zakończył? – pytam.

– Walne tak, ale może będę w partyzantce.

Pierwszy „partyzancki” projekt już ma. Projekt ambitny, bo jeśli się uda, w polityce zajdą spore zmiany. Musi tylko przekonać prezydenta Komorowskiego.

Czy poluje na posadę? On twierdzi, że chodzi mu o zmiany, które są konieczne.

Co myśli „przegraniec”

Na wieczór wyborczy Solidarnej Polski nie poszedł. Pożegnał się z formacją, która miała być „niekaczyńską” prawicą, na swój specyficzny sposób. Najpierw uprzedził liderów, że opuszcza klub, a dzień przed wyborami wysłał rezygnację listem poleconym do pani marszałek Sejmu. Na blogu wytłumaczył, że nie chciał szkodzić partii, która walczyła o wynik wyborczy, ale nie chciał też, by posądzano go o to, że uciekł, gdy SP osiągnęła słaby wynik.

Zrezygnował, bo coraz bardziej rozchodził się w poglądach z szefostwem partii. Poszło m.in. o to, że Zbigniew Ziobro – przewidując klęskę wyborczą – coraz częściej mówił o koalicji z PiS. „W moim przekonaniu nie istnieją obecnie żadne przesłanki, by wiązać z PiS nadzieje na poważne zmiany na lepsze w Polsce” napisał Dorn.

Po odejściu Dorna i jeszcze jednego posła klub SP zmienił się w koło poselskie. Przegrane wybory oznaczają, że liderzy stracą miejsce w Parlamencie Europejskim. Klęska zmusiła Ziobrę do publicznego oświadczenia, że SP jest gotowa startować w kolejnych wyborach w koalicji z PiS. Było to jak błaganie o łaskę, które Jarosław Kaczyński zmilczał, a jego zastępczyni Beata Szydło określiła jako „łabędzi śpiew” ziobrystów.

Marszałek Ewa Kopacz dała im dwa tygodnie na wyprowadzenie się z pomieszczeń klubowych. Dostaną inne – mniejsze i gorsze. To chyba koniec projektu.

Ale o tym rozmawiać nie będziemy. Dlaczego?

– Dziennikarze z lubością w takich sytuacjach pytają, co jeden „przegraniec” myśli o drugim „przegrańcu”. Nie chcę brać w tym udziału – mówi Ludwik Dorn.

Wrogość o charakterze politycznym

Dorn ma 61 lat, w polityce siedzi od czterech dekad. Zaczynał od malowania antykomunistycznych haseł w latach 70. jako harcerz warszawskiej „Czarnej Jedynki”. Później działał w KOR, współpracował z podziemnym „Głosem”, którego naczelnym był Antoni Macierewicz. W stanie wojennym ukrywał się przez półtora roku – władze wysłały za nim list gończy.

Jest socjologiem, tłumaczy z angielskiego powieści Johna Le Carrégo i poezję. Sam też pisuje wiersze, a nawet bajki dla dzieci. Jednak jego największą pasją jest polityka.

Przez lata był ulubieńcem reporterów sejmowych. Na początku lat 90. bliski współpracownik braci Kaczyńskich, członek Porozumienia Centrum, ale jeszcze nie poseł – chętnie rozmawiał z dziennikarzami. Przeważnie wiązało się to z koniecznością przemierzania korytarzy sejmowych – bo Dorn lubił analizować politykę „na chodząco”.

Teraz siedzi w skórzanym fotelu biura poselskiego, które dzieli na Koszykowej w Warszawie z dawnymi sojusznikami z PiS.

– To, że Solidarna Polska i Prawica Razem nie przekroczyły progu wyborczego, to odpowiedzialność jednego człowieka – Jarosława Gowina. Nie chciał koalicyjnej listy – mówi.

– Poszło o pryncypia?

– Argumentował, że nasze elektoraty się nie pokrywają. Jego jest bardziej liberalny, a nasz socjalny. Ale moim zdaniem to była fasada.

– A za fasadą?

– Moim zdaniem Gowin dostał polisę ubezpieczeniową od Jarosława Kaczyńskiego: „Nie wyjdzie, to cię przytulimy”. Myślę, że chodzi o poparcie przez PiS jego kandydatury na prezydenta Krakowa. Gowin uznał, że to dla niego bezpieczniejsze rozwiązanie. Nie wiem, czy ten deal rozciąga się także na innych polityków Polski Razem. Osobiście wątpię. Warunek był jeden: „Nie robicie nic z Solidarną Polską”.

– Prezes Kaczyński Solidarnej Polski nie lubi?

– Nie chodzi o to, czy lubi, czy nie. Uważał ją za zagrożenie.

– Uważał was za „pożytecznych idiotów, którzy współdziałają w Konfederacji Zdrady Narodowej”. – To pana słowa.

– No tak, ale to oznacza wrogość o charakterze politycznym.

Myślenie matematyczne

Dorn mówi o polityce w trochę matematyczny sposób. Kiedyś powiedział mi, że woli opisywać sens słów i czynów, niż bawić się w psychologizowanie.

– Kto wygrał wybory do Parlamentu Europejskiego?

– Kongres Nowej Prawicy, który jest trochę porównywalny z Samoobroną czy Ruchem Palikota.

– PSL?

– Oni utrzymali stan posiadania. To najnowocześniejsza, najbardziej profesjonalna partia w Polsce, która budzi mój podziw. Zmieniają się prezesi, trwają walki wewnętrzne, potrafią się tam nienawidzić, ale jest zasada, że wygrany nie dorzyna przegranego. Przegrać można więc bezpiecznie. Przegrałem, mogę kopać nawet dołki pod liderem, ale po cichu, bez skandali. Najważniejsza jest partia i to, żeby była u władzy – to daje apanaże, zatrudnienia. Wygrani i przegrani robią wszystko, by partia przy władzy była.

– SLD?

– Miller załatwił problem z Palikotem, a przede wszystkim z Kwaśniewskim.

– Ale nie potrafi przebić progu 10 procent, a Palikota zbił już kilka miesięcy temu – oponuję.

– Teraz ma to na papierze z Państwowej Komisji Wyborczej. SLD jest w pułapce. Nie chce przejść do totalnej opozycji: jest umiarkowanym krytykiem Tuska, bo liczy na koalicję z PO. To go ogranicza. Zwłaszcza że część wyborców naturalnie spogląda w stronę PiS, które jest opozycją twardą.

– Miller jest chyba konserwatystą obyczajowym: pamiętamy słowa „naćpana hołota” i brak szczególnego zaangażowania w legalizację związków partnerskich, w tym homoseksualnych.

– Po pierwsze, te hasła miał na sztandarach jego konkurent, więc iść w to byłoby bez sensu. Po drugie: racja, że Miller jest konserwatywny w sensie obyczajowym. Jego elektorat, te sieroty po PRL, też są konserwatywne: „Nie lubimy biskupa pasibrzucha, ale Najświętszą Panienkę szanujemy”... Oni mają ograniczenie kulturowe, palikotowcy wręcz przeciwnie i na tym polegli. Dramatem jest jednak słabość kadrowa partii. Za plecami Millera powinna trwać już walka młodych o schedę po nim – oczywiście całkowicie kontrolowana, rozgrywana, podsycana przez lidera. A tam jest pustka.

– To kto wygrał: PiS czy PO?

– Obie partie wygrały i przegrały. PiS zwiększyło liczbę mandatów, może więc być zadowolone. Tyle że cała koncepcja polityczna była oparta na tym, że samodzielnie mogą uzyskać większość, a być może i większość konstytucyjną. To znaczy, że przegrali. Sufit szklany nad nimi wisi. PO z kolei ogłosiła zwycięstwo, bo „po siedmiu latach rządzenia i naturalnym zużywaniu się…”. No ale przecież straciła tyle głosów, że powinna traktować to jako porażkę. Pytanie, czy PO jest w stanie porażkę wykorzystać.

– Jak?

– Tusk powinien ogłosić reformę Polski Tuska: „Drodzy wyborcy dziękujemy za klapsa, zabolało nas. Zachowujecie się racjonalnie, a my już wiemy, co schrzaniliśmy, więc proponujemy następujące rzeczy…”. Oczywiście nie może to być kolejna kastracja pedofilów czy wojna z dopalaczami. Wyborcy już rozpoznają te tricki. Jeśli Tusk przekona elektorat, być może nie będzie musiał wchodzić w koalicję z Millerem.

Dorn uważa jednak, że dopiero po wyborach samorządowych tak naprawdę dowiemy się, kto wygrał, a kto przegrał. To one wiążą się z realną władzą i realnymi wpływami oraz ciężkimi pieniędzmi. Jeśli PiS odniesie sukces, będzie to w końcu sukces realny.

Sztuka zabijania

Kiedyś nazywany był przez media „trzecim bliźniakiem”: z racji wieloletniej znajomości z braćmi Kaczyńskimi traktowano go jak członka najściślejszego kręgu PiS. Po wygranych przez partię braci Kaczyńskich wyborach został ministrem spraw wewnętrznych i wicepremierem. Najpierw w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, potem w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego.

Dorn mówi, że ma rozrośnięte ego, ale potrafi nad tym panować. W czasach, gdy był u władzy, wychodziło mu to średnio. Z sympatycznego i cenionego posła stał się apodyktycznym urzędnikiem. Do historii przeszła jego wypowiedź na temat strajku w służbie zdrowia: „Jeżeli wystąpi i będzie się nasilać niebezpieczeństwo dla obywateli, istnieje możliwość brania lekarzy w kamasze”.

Ale jego rozstanie z braćmi Kaczyńskimi, a potem z partią, było szybkie i burzliwe. Wiosną 2007 r. odszedł z rządu, otrzymując funkcję marszałka Sejmu. Jednak to tylko odłożyło konflikt w czasie.

W listopadzie, po przegranych przez PiS wyborach, Dorn zrezygnował z funkcji wiceprezesa partii wraz z Kazimierzem Michałem Ujazdowskim i Pawłem Zalewskim, którzy domagali się reform. Kaczyński w odpowiedzi zawiesił go w prawach członka partii. Niecały rok później „trzeci bliźniak” został z PiS wyrzucony. Złe stosunki przypieczętował proces Kaczyński-Dorn za wypowiedź prezesa, że jego niedawny współpracownik nie płaci alimentów na córki z pierwszego małżeństwa.

– Tusk i Kaczyński są podobni w metodach zarządzania partią? – pytam.

– Bardzo różni, a przyczyna jest jedna: statut. W myśl statutu PiS prezes może w dowolnej chwili i na dowolny czas, bez podawania przyczyn, zawiesić każdego z członków partii. Ten statut powoduje, że PiS zarządzany jest metodami represyjnymi. W PO natomiast zarządza się metodami politycznymi: żeby kogoś ściąć, trzeba znaleźć sojuszników, przygotować grunt... Tusk, żeby dorżnąć Schetynę, musiał się naharować. Ze mną, Ujazdowskim, Zalewskim czy Ziobrą Kaczyński nie musiał się męczyć.

– Obaj liderzy mają predylekcję do wycinania?

– Tak, tylko że w PO wymaga to czasu i uprawiania polityki wewnętrznej. A w PiS zesłać kogoś do Tower i skazać można w sekundę. Moim zdaniem Grzegorz Schetyna chciał Tuska ubezwłasnowolnić.

– A pan czego chciał od prezesa?

– Żeby wysłuchał tego, co mam do powiedzenia jako jego zastępca. Okazało się, że to jest ponad wytrzymałość Jarosława Kaczyńskiego.

Mówię Dornowi, że Donald Tusk „zamordował” Schetynę brutalnie, używając do tego jego przyjaciela z podziemia – Jacka Protasiewicza.

– Takie zabiegi są najprzyjemniejsze – odpowiada.

– Przyjaźń w polityce obowiązuje?

– Przyjaźń obowiązuje, kiedy siedzimy w okopie, a przeciwnik nas atakuje. A jak już wygramy…

Otorbiony tygrys, przyczajony smok

Mimo konfliktu z prezesem i klęski Polski Plus, która okazała się efemerydą, Ludwik Dorn w kolejnych wyborach wystartował z list PiS i dostał się do Sejmu.

– Wybrałem autonomiczną współpracę z PiS – mówił. W grudniu 2011 r. przyłączył się do Solidarnej Polski w ramach kruszenia betonu.

Dziś wierzy, że paliwo konfliktu między PO a PiS wygasa.

– Kampania do Parlamentu Europejskiego była ostatnią kampanią „starego stylu”. PiS przekonywał wyborców, że wszystko, co złe, jest winą Tuska. Tusk – wyłącznie na użytek kampanii – udowadniał, że PiS to eurosceptycy tego samego typu, co Korwin-Mikke. Nie porwało to wyborców. Był żar, ale na pewno nie jasny płomień.

W eseju „Otorbiony tygrys, przyczajony smok”, napisanym dla „Teologii Politycznej”, Dorn przekonuje, że „podział posmoleński” w ciągu minionych czterech lat stał się czynnikiem utrzymującym układ sił politycznych w niezmienionym kształcie. Kryzys ukraiński i działania Rosji stają się zaś czynnikiem, który może przynieść polityczną zmianę.

– W eseju pisze pan o mrozie ze Wschodu, ale co on zmieni? – pytam.

– Moim zdaniem jest w Polsce materiał do stworzenia stronnictwa strachu przed Rosją, na orientację polityczną, którą nazywam „Przede Wszystkim Nie Drażnić Niedźwiedzia”. Może się ono narodzić, jeśli Kreml będzie zwiększał presję na Polskę. Sankcje ekonomiczne, naruszanie przestrzeni powietrznej...

– Stronnictwo będzie ponadpartyjne?

– Znajdzie zwolenników po lewej i prawej stronie. Myślę, że „zapisze się” tam Kongres Nowej Prawicy, SLD i PSL. I że stronnictwo znajdzie zwolenników w społeczeństwie. Zresztą społeczeństwa nie ma co potępiać, bo Polacy mają prawo bać się Rosji jak mało który naród na świecie. W efekcie niesłychanie trudne będzie powołanie rządu, który będzie mógł prowadzić spójną politykę zagraniczną.

– Podział mógłby przezwyciężyć podział smoleński?

– Już widać, że nie. Bo PO i PiS mają taką samą definicję zagrożeń, tyle że PiS mówi: „To wszystko przez Tuska”. Maluje sytuację Polski tylko w czarnych barwach: „Jesteśmy słabi, w zapaści, bez sojuszników, nikt się z nami nie liczy”. Tym samym PiS paradoksalnie wspiera stronnictwo strachu przed Rosją. Bo skoro jesteśmy tacy słabi, to może lepiej rzeczywiście niedźwiedzia nie drażnić?

– Wzrośnie rola prezydenta Komorowskiego?

– Tak uważam. Moim zdaniem prezydent powinien próbować wyprowadzić politykę zagraniczną z bieżącego sporu międzypartyjnego. Nie zrobi się tego przez jedno przemówienie. To powinien być dłuższy proces. Wyjęcie polityki zagranicznej ze sporu to powrót do sytuacji sprzed 2005 r., kiedy mieliśmy wspólny wielki projekt: wstąpienie do UE. Teraz moglibyśmy się wspólnie zastanowić, co robić w Unii, gdy już w niej jesteśmy.

– Problem w tym, że prezes Kaczyński i jego formacja nienawidzą prezydenta. To znaczy, że projekt spali na panewce.

– Jeśli sprawa będzie umiejętnie rozgrywana, to nie. Zagrożenie ze Wschodu jest poważne, więc ktoś, kto nie przyłączy się do takiej koalicji, postawi się w dwuznacznej sytuacji. Opozycja będzie zmuszona, żeby współpracować.

– W jaki sposób?

– Podam przykład. Co by zrobiła partia Kaczyńskiego, gdyby Tusk proponując unię energetyczną stwierdził, że jest to nawiązanie do starych pomysłów zgłaszanych przez PiS? Jaka byłaby reakcja, gdyby ogłosił, że gazoport w Świnoujściu ma nosić imię Lecha Kaczyńskiego?

Artykułuję wobec prezydenta oczekiwanie

Dorn rozmawiał niedawno z Bronisławem Komorowskim, co wywołało falę spekulacji na temat jego politycznej przyszłości. On sam robi wszystko, by ideę jedności w polityce zagranicznej pod patronatem prezydenta nie zamieniać w politycznego newsa.

– Prezydent powinien przy tej okazji rozszerzać swoje zaplecze? – pytam.

– Prezydent jest człowiekiem niesłychanie ostrożnym, ale moim zdaniem powinien myśleć o takiej ewentualności.

– Powinien zaprosić do współpracy takich ludzi jak Paweł Kowal, Paweł Zalewski, pan?

– Rad personalnych nie będę udzielał przez media. Prezydent ma instrumenty polegające nie tylko na zatrudnianiu ludzi. Ja mam zamiar do końca kadencji być posłem niezrzeszonym, co wyklucza posadę w jego kancelarii.

– Ale jest pan gotowy do współpracy z prezydentem. Mówi pan przecież, że wyprowadzenie polityki zagranicznej poza spór partyjny jest koniecznością.

– To jest konieczność. Artykułuję wobec prezydenta oczekiwanie, że to zrobi.

– Powinien przy tej okazji budować partię prezydencką?

– Nie należy sprowadzać tego do budowy nowej partii. Każdy prezydent, który się skupi na budowie nowej formacji, będzie tracił.

– Rozmawiał Pan z prezydentem. Co on na to?

– Nie zdradzę, o czym mówiliśmy. Prezydent był zainteresowany tym, co myślę w różnych sprawach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2014