Paralele z Peerelem. Kaczyński nigdy nie zostanie drugim Gierkiem

System kształtowany za rządów PiS jest idealnie skrojony pod uprawianie polityki według założenia, że to nie instytucje są ważne, ale kadry. Dyktatura nam jednak nie grozi.

05.12.2022

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński na spotkaniu z mieszkańcami Tomaszowa Mazowieckiego, 23 listopada 2022 r. / ŁUKASZ SZELĄG / REPORTER
Jarosław Kaczyński na spotkaniu z mieszkańcami Tomaszowa Mazowieckiego, 23 listopada 2022 r. / ŁUKASZ SZELĄG / REPORTER

Czy Prawo i Sprawiedliwość jest nowym wcieleniem PZPR, które chce odbudować w naszym kraju PRL? Tego typu porównania snują a to Małgorzata Kidawa-Błońska z Platformy Obywatelskiej, a to Adam Jarubas z Polskiego Stronnictwa Ludowego, pojawiały się też na łamach postkomunistycznej „Trybuny” – co ciekawe, tam również w formie inwektywy. Czasem jest to także lustrzane odbicie podobnych oskarżeń padających w stronę opozycji z ust polityków PiS, którzy uważają swoje ugrupowanie za nową inkarnację Solidarności, zaś politycznych przeciwników widzą „tam, gdzie stało ZOMO”. Wiele jest w tych oskarżeniach przesady, jednak poszukiwanie podobieństw między Polską po 2015 roku a tą przed 1989 może być przydatne dla zrozumienia, w jakim miejscu się obecnie znajdujemy.

Polska PiS to nie PRL bis

Najważniejszym kontrargumentem dla tezy o wracającym PRL-u jest choćby fakt, że artykuł o podobnie krytycznej wobec rządzących wymowie nie mógłby się na łamach „Tygodnika” ukazać przed 1989 r. – z powodów cenzuralnych. Dziś mamy demokrację, opozycja może wygrać wybory, cieszymy się wolnymi mediami, przestrzenią dla swobodnego życia społecznego i wolnością gospodarczą. W czym więc problem?

W PRL-u obowiązywała doktryna jednolitej władzy państwowej, wedle której formalnie najwyższą władzę sprawował Sejm, kontrolujący działalność innych organów władzy i administracji państwowej. Sądy nie były odrębną władzą, ale miały za zadanie, zgodnie z konstytucją z 1952 r., stać na straży ustroju PRL, ochraniać zdobycze ludu pracującego, strzec praworządności socjalistycznej i własności społecznej, zaś dopiero w dalszej kolejności chronić prawa obywateli oraz karać przestępców. Gminne i wojewódzkie rady narodowe także były organami państwa i nie miały nic wspólnego z samorządem terytorialnym. W praktyce, zgodnie z zasadą centralizmu demokratycznego wszystkie organy podporządkowane były linii najwyższych władz partii, czyli Biura Politycznego Komitetu Centralnego PZPR, z jego pierwszym sekretarzem na czele. To od niego zależało, kto zasiadał w Radzie Państwa (formalnie kolegialny odpowiednik dzisiejszego urzędu prezydenta kraju), kto był premierem i jakie ustawy przyjmował Sejm. A także jaki plan gospodarczy mają realizować jednostki gospodarki uspołecznionej i któremu mają podlegać, ledwo tolerowane, prywatne zakłady rzemieślnicze i małe gospodarstwa rolne.

Transformacja systemowa przeniosła nas w tym zakresie do innego świata. Wprowadzono konkurencyjne wybory, trójpodział władzy, usamodzielniono samorządy, uwolniono gospodarkę, odpaństwowiono ją i otwarto na świat. W międzyczasie popełniono także wiele błędów, ale była to fundamentalna zmiana. Staliśmy się demokratycznym państwem.

Politbiuro przy Nowogrodzkiej

Po 2015 r. pojęcia takie jak jednolita władza państwowa czy centralizm demokratyczny znowu cisną się na usta. I chodzi nie tylko o strategię podporządkowywania władzy sądowniczej politykom, poprzez ograniczanie niezależności Trybunału Konstytucyjnego oraz sądów powszechnych i Sądu Najwyższego. PiS stara się uzależniać od centrali również samorządy, odbierając im kolejne kompetencje. Formalnie wciąż mamy trójpodział władzy, prezydenta, premiera oraz Sejm uchwalający ustawy, jednak realne centrum dowodzenia znowu przesuwa się z parlamentu i rządu w stronę partii – na Nowogrodzką, gdzie Polską kieruje Komitet Polityczny PiS, z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele. Analogia do politbiura i pierwszego sekretarza jest uderzająca. Zgoda z wolą prezesa jest konieczna niezależnie od tego, czy mówimy o „piątce dla zwierząt”, czy przyjęciu niemieckiego systemu obrony Patriot, mającego chronić naszych obywateli. Wola szefa partii emanuje także na formalnie niezależne instytucje, takie jak Rada Polityki Pieniężnej czy Trybunał Konstytucyjny.

W tym zakresie symptomatyczny jest wymiar sprawiedliwości. Zmiany nie przenoszą nas w czasy PRL-u jeden do jednego, przede wszystkim dlatego, że mamy Krajową Radę Sądownictwa (za której powołaniem optował zresztą Jarosław Kaczyński przy Okrągłym Stole). Jednak fakt, iż o jej składzie decydują posłowie, a nie, jak to było w zamiarze twórców konstytucji, sędziowie (co miało także liczne mankamenty, ale to nie temat tego tekstu), uzależnia ją od polityków, podobnie jak podporządkowanie prokuratury ministrowi sprawiedliwości.

Centralizacja odbywa się też nieformalnie, jak choćby wtedy, gdy na początku września dano nauczycielom historii i teraźniejszości do wyboru… jeden podręcznik. Cel był jasny: uczniowie mają poznawać jedynie słuszną, zgodną z doktryną PiS wizję najnowszej historii Polski. Także procedowana ustawa lex Czarnek 2.0 oddaje znacznie więcej władzy niż dotąd podporządkowanym rządowi kuratorom. Kosztem rodziców i dyrekcji szkół.

Obraz podobieństw w zakresie podejmowania decyzji państwowych dopełnia prawny decyzjonizm, który zakłada, że nie liczy się jakaś tam konstytucja czy ustawy, ale wola wyrażona przez władcę: partię mieniącą się reprezentantem narodu. W Polsce mamy dziś do czynienia z licznymi działaniami „bez żadnego trybu”, czego najbardziej drastycznym przykładem było obowiązywanie „stanu nadzwyczajnego bez stanu nadzwyczajnego” w okresie pandemii COVID-19 bądź zakaz wjazdu dla dziennikarzy oraz niesienia pomocy migrantom w strefie, w której obowiązywał stan wyjątkowy przy granicy z Białorusią. Groteskowym, ale bardzo kosztownym przykładem było także uzasadnianie drukowania kart wyborczych przez Pocztę Polską przed sławetnymi wyborami kopertowymi „formułą Sasina”, czyli stwierdzeniem, że co prawda nie ma jeszcze ustawy, która by stanowiła podstawę prawną dla takiego działania, ale skoro rządzący zakładają, że taką ustawę uchwalą, to można już na jej podstawie zacząć działania.

Decyzjonizm doprowadził także do przejęcia mediów publicznych poprzez utworzenie Rady Mediów Narodowych po to, by odebrać w ten sposób możliwość wybierania władz mediów Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Jak stwierdził TK jeszcze za prezesury Andrzeja Rzeplińskiego, było to niezgodne z ustawą zasadniczą, jednak PiS się tym nie przejął. Oczywiście TVP i radio publiczne nie pełnią roli stricte propagandowej, a na ich antenie można usłyszeć bądź zobaczyć także polityków i publicystów krytycznych wobec rządu, niemniej newralgiczne miejsca, takie jak redakcje programów informacyjnych mediów ogólnopolskich, pełnią funkcję wybitnie służebną wobec PiS. Jeśli chodzi o natężenie propagandy, to – prócz kierunku wektora – ciężko odróżnić TVP za rządów Macieja Szczepańskiego oraz za Jacka Kurskiego czy Mateusza Matyszkowicza.

Kadry w służbie narodu

Te podobieństwa nie muszą być intencjonalne – nie twierdzę, że Jarosław Kaczyński chce restauracji PRL. Nie są jednak przypadkowe. System wypracowany za komuny i kształtowany za rządów PiS jest idealnie skrojony pod uprawianie polityki według czterech założeń: że to nie instytucje są ważne, a kadry, że te kadry są po „naszej” stronie, że „my” reprezentujemy jedyną uświadomioną część społeczeństwa oraz że naszymi decyzjami politycznymi możemy dowolnie kreować rzeczywistość.

Paradoksalnie komuniści w swej ideo­logicznej warstwie byli bardzo sceptyczni wobec państwa. Rewolucja proletariatu miała doprowadzić do pojawienia się upragnionego społeczeństwa bezpaństwowego. Instytucje państwowe, takie jak parlamentaryzm, praworządność czy samorządy – to były tylko atrapy służące interesowi klasy właścicieli. Paradoksalnie, rzekomo propaństwowi politycy PiS oraz bliscy im publicyści i intelektualiści także bagatelizują znaczenie instytucji, w których widzą emanację interesów a to lobbystów, a to obcych mocarstw.

W świetle takiego myślenia najważniejsze są kadry, czyli politycy PiS; postawieni w każdym miejscu będą podejmowali słuszne decyzje. Jeśli Jarosław Kaczyński mówi, że „mamy u nas partię polską i partię niemiecką”, to przedstawia stronnictwo rządzące jako przewodnią siłę narodu. Logiczny wniosek jest taki, że władza nie jest czymś przygodnym w życiu PiS, jak każdej innej partii, która raz rządzi, a raz jest w opozycji. Ona się PiS należy, ponieważ jest koniecznym warunkiem realizacji interesu ogółu Polaków.

Zostawiając na boku kwestię fruktów płynących ze sprawowania władzy, daje ona przede wszystkim wpływ na rzeczywistość. Temu służy wieczna walka z „imposybilizmem”, który powoduje, że polityk nie może podjąć ­skutecznie ­decyzji, albo że nie zostaje ona wykonana i nie może, w konsekwencji, zmienić biegu wydarzeń. Jednolita władza państwowa, w której rządzących nie blokują niezależne instytucje kontrolne, zaś takie twory jak Rada Polityki Pieniężnej są wprzęgnięte w politykę rządu, to odpowiednia struktura dla realizacji opisanej doktryny. Jest ona siostrą komunistycznego woluntaryzmu, który miał zlikwidować anarchię rynkową i płynnie ­regulować życie społeczne i gospodarcze na podstawie centralnego planu.

Dążenia i rzeczywistość

Tu się kończą podobieństwa. Nie wydaje się, by PiS dążył do wprowadzenia czegoś na kształt populistycznej dyktatury. Przede wszystkim decyzjonista i przeciwnik imposybilizmu może być także szczerym zwolennikiem demokracji rozumianej jako rządy większości, której swobody działania nie mogą ograniczać ani sztywne reguły, ani opozycja, ani instytucje zewnętrzne (niezależnie od tego, że taka demokracja bez ograniczników jest antywolnościowa). Poza tym PiS potrzebuje konkurencyjnych wyborów dla legitymizacji własnej władzy, i dziś ją niewątpliwie posiada. Wolne wybory są bowiem jednym z ideologicznych fundamentów wolnej Polski. Rządząca partia może więc starać się wykorzystywać państwo dla ułatwienia sobie zwycięstwa, drenować je ze środków, uprawiać propagandę w mediach czy zmieniać wielkość i granice okręgów wyborczych – ale wybory pozostaną wolne.

Jednak nawet gdyby i ten bezpiecznik wysiadł, to w zaprowadzeniu w Polsce neo-PRL przeszkadza rzeczywistość. Świat zmienił się przez ostatnie ponad trzy dekady. Komuniści mogli rządzić Polską bez legitymacji dzięki temu, że Polska była zależna od Związku Sowieckiego, który opierał się na podobnej doktrynie i miał bardzo podobny ustrój. Dziś jesteśmy częścią zupełnie innego układu, członkiem NATO i Unii Europejskiej, które zbudowane są na liberalno-demokratycznym fundamencie ideowym. Moskwa nie chciała demokratyzacji, a Waszyngton i Bruksela nie chcą niszczenia wolności w Warszawie, co dobitnie pokazały swoją postawą wobec lex TVN czy ograniczania praworządności. Także w kraju jest bardzo wielu interesariuszy, którym centralizacja i zaprowadzanie jednolitej władzy państwowej nie jest na rękę. To, że mimo upływu siedmiu lat mówimy nadal o próbach i procesie, a nie o dokończonym projekcie, to także zasługa samorządowców, nauczycieli czy sędziów, którzy sprzeciwiają się daleko idącym zmianom i naciskają choćby na prezydenta Andrzeja Dudę, by wetował najbardziej radykalne zmiany.

Wreszcie, kapitalizm uniemożliwia reaktywację PRL. W realnym socjalizmie, w którym trzy na cztery osoby pracowały dla państwa, a pozarządowe i pozapartyjne życie społeczne musiało szukać kościelnego parasola ochronnego, by przetrwać – od państwa zależało być albo nie być obywatela. Dziś założenie, że słowo prezesa PiS staje się ciałem, jest znacznie bardziej iluzoryczne. Państwo o wpływ na rzeczywistość przepycha się nie tylko z innymi państwami, ale także potężnymi międzynarodowymi korporacjami, nie zapominając o żywej, wciąż zmieniającej się tkance społecznej. Politycy PiS to widzą, więc próbują wpływać na rzeczywistość za pomocą silnych przedsiębiorstw państwowych. Ale dziś Nowogrodzka nie ma szans na miraż ręcznego sterowania gospodarką. A jeśli chodzi o jej wpływ na życie społeczne, może próbować skupować niechętne media, może nieprawomyślne NGOsy odcinać od publicznej kroplówki, nawet zwalniać krytycznych wobec władzy pracowników (w zależnych od niej spółkach), ale i tak przestrzeń do działalności alternatywnej jest bardzo duża.

Kaczyński może się więc dwoić i troić, a i tak nie będzie miał takiego wpływu na polską rzeczywistość jak Gierek. Co nie znaczy, że zawracanie kijem Wisły w kwestiach systemowych, nawet częściowe, nie jest szkodliwe. Jednolita władza państwowa połączona z centralizmem demokratycznym ogranicza wolność, elastyczność podejmowania decyzji oraz tworzy idealne żerowisko dla politycznych pieczeniarzy, którzy blokują rozwój cywilizacyjny naszego kraju. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2022