Para w balonik

W ciągu dwóch lat B. wydał na trzeźwienie 20 tys. złotych. W tym samym czasie przepił, mimo systematycznych wysiłków, o kilka tysięcy mniej.

03.01.2012

Czyta się kilka minut

Miejsce: ulica Rozrywka 1 w Krakowie, poczekalnia izby wytrzeźwień (z przeskokami do Rynku Głównego, lokalu mieszkalnego w Nowej Hucie oraz balkonu imprezowego w mieszkaniu na Bronowicach).

Czas: grudniowy poranek, niedziela, okres intensywnych wyjść (z przeskokami do sobotniego wieczoru, czyli okresu intensywnych "wejść").

Osoby: A., dziewiętnastoletnia blondynka w spódnicy mini, w tygodniu studentka pierwszego roku prawa (na "wejściu" niecałe dwa promile alkoholu etylowego w wydychanym powietrzu); B., ponad pięćdziesięcioletni spawacz-monter ("na bramie" wynik oscylujący wokół dawki niesłusznie uznawanej za śmiertelną); C., 27-letni bezdomny ze świętokrzyskiego (poniżej dwóch promili).

W pozostałych rolach: dyrektor placówki, wspierany przez pracowników; wszyscy utrzymujący, że polskie izby wytrzeźwień to całkiem niezły wynalazek, a jeśli cywilizowany świat się na nich nie poznał, to tym gorzej dla cywilizowanego świata.

Cham, nie turysta

Cywilizowany świat przestrzega (angielski "Daily Mirror" z grudnia tego roku): "Przepełnione cele, w których wylęgają się choroby, czekają już na niepokornych kibiców mistrzostw w piłce nożnej. Niektórych rozbiorą do naga, poleją lodowatą wodą i przypną do łóżek pasami".

- Jakie choroby? Jaka lodowata woda? - denerwuje się Adam Chrapisiński, dyrektor Miejskiego Centrum Profilaktyki Uzależnień, którego częścią jest izba wytrzeźwień (zwana tu Działem Opieki nad Osobami Nietrzeźwymi). - Zdjęcia opublikowane przez Anglików nie są z Polski, ale z Ukrainy. A co do ich wyobrażenia o polskich izbach, z wężami do polewania niepokornych, to już pieśń przeszłości. Przynajmniej w Krakowie.

Dyrektor Chrapisiński, postawny, szpakowaty, siedzi w swoim dyrektorskim fotelu na Rozrywka 1, spoglądając na obraz z kamer zamontowanych w korytarzach i salach. Rozmowę przerywają dziennikarze telewizyjni: co dyrektor na publikacje Anglików? jak skomentuje wrocławski przypadek podpalenia się kobiety w izbie wytrzeźwień?

- We Wrocławiu nie przestrzegano procedur - mówi dyrektor. - U nas kamery są wszędzie, a obchód jest co 15 minut. I jeszcze jedno: jeśli ktoś z personelu powie o kliencie inaczej niż "człowiek", od razu zwalniam.

Ewa Woydyłło-Osiatyńska psychoterapeutka, specjalistka od uzależnień:

Izby wytrzeźwień to fatalny pomysł. Na pewno w niczym nie pomagają, bo od pomagania jest edukacja, terapia, odwyk, a nie przymusowe zatrzymanie. Nawet jeśli nowoczesne placówki tego typu stosują półśrodki, w postaci motywowania ludzi do leczenia, nie może to być skuteczne: wypuszczamy przecież ludzi na kacu, a więc w momencie najmniej sprzyjającym jakiejkolwiek decyzji o leczeniu.

Po drugie, w izbach wytrzeźwień notorycznie łamane są prawa człowieka. I to nie tylko wtedy, gdy ktoś użyje siły w nieuzasadniony sposób. Chodzi o to, że samo założenie jest niewłaściwe. To jest w jakimś sensie pozbawianie człowieka wolności. Nazwijmy rzecz po imieniu: to są izby zatrzymań, a nie izby wytrzeźwień!

Tymczasem każda z kategorii osób zatrzymywanych w izbach kwalifikuje się do osobnego potraktowania. Jeśli komuś ratujemy życie - np. kładzie się na szosie albo podczas mrozu na ławce - to dlaczego nie zawieźć go po prostu do domu? Jeśli ktoś jest tak pijany, że zagrożone jest jego życie - zabierajmy go na pogotowie. Wreszcie, jeśli ktoś popełnił po pijanemu wykroczenie, np. dopuszcza się przemocy domowej, postawmy go przed sądem.

Istnienie izb wytrzeźwień pokazuje, że nasz system oddziaływania społecznego jest systemem impotentów. Jest nieskuteczny, a jednocześnie opiera się na zasadzie miłosierdzia. "Zaopiekujemy się tobą, żeby ci się nic nie stało" - zdaje się mówić państwo do obywatela. Ale miłosierdzie bez rozumu stwarza tylko warunki, by powtarzać stan patologii.

Tymczasem świat sobie przecież z tym problemem jakoś radzi. Nie jest tak, że wszędzie pijani leżą pokotem na ulicy, a tylko Polska potrafi z tym robić porządek. Są kraje, w których zaczęto sprawdzać, jakie działania przynoszą najlepsze efekty. Również w Polsce w dobrych szpitalach powstają specjalistyczne oddziały detoksykacyjno-motywacyjne, przygotowane zarówno do odtruwania organizmu, jak i motywowania w kierunku leczenia.

Izby wytrzeźwień powinny spowodować wreszcie w Polsce protest obywatelski: nie chcemy, by nasze pieniądze były w tak bezsensowny sposób wydawane!

Dr Piotr Kładoczny

prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka:

Na świecie rzadko spotyka się placówki porównywalne z polskimi izbami wytrzeźwień. Nawet jeśli coś podobnego istnieje - np. w Niemczech czy w Skandynawii - najczęściej występuje w formie oddziałów przyszpitalnych.

I tutaj tkwi zasadniczy błąd utrzymywania tego rodzaju placówek. W Polsce funkcjonują one jako osobne byty, a konsekwencją ich istnienia jest stygmatyzowanie ludzi. Jeśli ktoś trafia do izby wytrzeźwień - jest uważany za złego, odrażającego, z marginesu. W dodatku go karzemy, bo opłata też jest przez tych ludzi odbierana jako swego rodzaju sankcja.

Wysyłając do izb stosuje się podwójną przemoc. Najpierw kieruje się kogoś do placówki siłą, a potem przymusza do uregulowania za ten pobyt rachunku. "My cię uratujemy, a ty za to zapłacisz" - ta zasada pokazuje hipokryzję państwa, które nie radzi sobie z problemem.

Kolejny argument za likwidacją izb to doniesienia o przypadkach nadużycia siły oraz zgonów. Tu wracamy do problemu stygmatyzacji: specyficzny profil "klienteli" tych placówek sprawia, że osoby zajmujące się nietrzeźwymi ludźmi w zamknięciu mogą czuć się usprawiedliwione stosując wobec nich szykany. Dlatego właśnie można sądzić, że nawet jeśli przypadki naruszenia godności czy praw człowieka w izbach wytrzeźwień nie są zbyt częste, to jednak częstsze niż w policyjnych izbach zatrzymań czy szpitalach.

Cywilizowany świat odwiedza Polskę. - Australia, Białoruś, Brazylia, Czechy, Dania, Finlandia, Francja, Gruzja, Hiszpania, Holandia - wylicza jednym tchem dyrektor. - Do tego Irlandia, Kanada, Kolumbia, Mołdawia, Mongolia, Niemcy, Norwegia, Portugalia, Szwecja.

Rekordy biją Anglicy, którzy adres Rozrywka 1 w minionym roku odwiedzali 25 razy. Owszem, niektórzy nawet grzeczni i kulturalni, inni znacznie mniej. Nie, dyrektor nie nazwałby tych drugich turystami. - Czy osobę, która sika do fontanny, można nazwać turystą, czy chamem? - pyta retorycznie Adam Chrapisiński, obiecując Anglikom solennie tylko jedno: że podczas Euro 2012 z głośników izby na ul. Rozrywka będzie dobiegała angielska wersja muzyki relaksacyjnej.

ABC izby

- Arleta?... Nie uwierzysz, Arleta!... - niedzielny poranek, poczekalnia na razie spokojna, A., w spódnicy mini, z rozmazanym pod lewym okiem makijażem, informuje koleżankę o przebiegu zdarzeń z ostatnich kilkunastu godzin: - Prosto z imprezy, czujesz?

Po chwili w poczekalni zjawiają się dwaj policjanci z nienagannie ubranym dwudziestokilkulatkiem pod ręce. Garnitur, biała koszula, krawat.

- Jak się nazywasz? Kiedy się urodziłeś? - pytają co najmniej kilkanaście razy funkcjonariusze.

- We wrześniu.

- Wrzesień jest od stu lat o tej samej porze! - wypala jeden z policjantów.

Największe obłożenie krakowskiej izby? Weekendy, święta, mecze Wisły i Cracovii, a także halny z południa. Trzy zasadnicze typy klientów: przypadkowi, awanturnicy domowi i bezdomni.

A., 19-letnia studentka, na izbie po raz pierwszy - typ pierwszy (najmniej liczny). Jedna z przyłapanych na mniej lub bardziej przypadkowym ekscesie.

B., 55-letni spawacz-monter - lekko przybrudzone ubranie, wychudzony, łysiejący i nietracący ani na chwilę dobrego samopoczucia - typ drugi, znacznie liczniejszy.

C., młody, apatyczny bezdomny - typ trzeci, najliczniejszy (70-80 proc. przywożonych).

Wszyscy, przynajmniej formalnie, podpadają pod jeden z "paragrafów": zagrożenie dla życia lub zdrowia (swojego albo innych) bądź wybryk nieobyczajny (przy jednoczesnym upojeniu alkoholowym).

Bóg się rodzi

- Widzi pan tę budę za drzewami? - dyrektor Chrapisiński wstaje zza biurka, podchodzi do okna i wskazuje nadpaloną chatę stojącą 30 metrów od ogrodzenia krakowskiej izby. - Spaliła się w zeszły piątek, razem z dwojgiem bezdomnych. Namawialiśmy ich nieraz, żeby poszli do jakiejś placówki, ale nie chcieli. Izba wytrzeźwień może uratować człowiekowi życie!

Na ilustrację tej tezy Adam Chrapisiński przytacza anegdotę: opowieść o wyczerpującej pielgrzymce mieszkańca Krakowa, który w wigilijne popołudnie AD 2010 wyszedł z domu po karpie, by na drugi dzień obudzić się na Rozrywka 1. - Trafił do nas wieczorem, z trzema rybami w siatce. Wyszedł po zakupy, skończył - po libacji z kolegą - w rowie. Kiedy się u nas obudził i dostał z powrotem karpie, powiedział, że żona go zabije. A ta żona potem do nas z kwiatami przyjechała, że męża uratowaliśmy.

- Przed czym ratujecie ludzi śpiących na ławkach? - pytam dyrektora.

- Mieszkam przy dwóch sklepach monopolowych i kuchni Caritasu - odpowiada Chrapisiński. - Chodząc z psem wieczorem, dzwonię nieraz po straż miejską, żeby zrobili porządek z pijakami na ławkach. Normalny człowiek nie może na nich usiąść, bo są oblegane! A zimą trzeba tych ludzi przywieźć, bo zamarzną.

- Na izbie wytrzeźwień, jak pokazują ostatnie przypadki, też można dokonać żywota...

- We Wrocławiu zawiodły procedury i ludzie. Ale protestuję przeciw wrzucaniu wszystkich izb do jednego worka - mówi dyrektor, przechodząc do wykładania różnic.

Podstawowa: tylko niektóre się reformują, poza samym miejscem przyjęć osób pijanych prowadząc - jak w Krakowie - działalność terapeutyczną i edukacyjną. Tylko niektóre - w tym krakowska - motywują wychodzących z izby pensjonariuszy do podjęcia leczenia.

Niewinni

- "Boże święty, mendy idą!". Tak jakoś powiedziałam na tym balkonie. Ot, całe moje wykroczenie! - A. zbiera do torebki pozostawione w depozycie rzeczy, udając się energicznym krokiem do drzwi wyjściowych.

Co - poza pobytem na izbie - łączy studentkę, 55-letniego spawacza-montera oraz 27-letniego bezdomnego? Że nie popełnili czynów zarzucanych im kłamliwie w protokole zatrzymania.

A. nie była agresywna, a już na pewno nie spała podczas imprezy na klatce schodowej. - Owszem, podpita byłam, ale nie nawalona - relacjonuje. - Staliśmy na balkonie, ktoś musiał zgłosić, że zachowujemy się głośno, no i zjawili się policjanci. Wtedy też mogłam ich obrazić. Ale żeby zaraz zabierać na izbę?

B. się nie awanturował, a już na pewno nie pobił żony, gdyż przemoc pod jakąkolwiek postacią jest mu obca. Tak, pamięta dawne czasy, kiedy córka miała kilka lat: potrafił profilaktycznie pogrozić palcem. - O tak: "nu nu!"

- B. na dziedzińcu budynku izby demonstruje niegroźny gest grożenia. - Ale przemocy w moim domu nie było nigdy.

A było wedle B. tak. Popołudnie, sobota, 0,7 l gorzkiej żołądkowej na głowę przy remiku z kolegami, a potem do domu. "Znowu żeś się musiał nachlać!" - coś takiego rzuciła na wejściu żona, a już za kwadrans w drzwiach stali policjanci. Powód? Rzekome awantury, rzekome krzyki, których żona B. nie była w stanie znieść.

C. prawie tego wieczora nie pił, a już na pewno nie miał - jak sugeruje protokół zatrzymania - problemów z utrzymaniem się na powierzchni Rynku Głównego.

Trup przytomno-chodzący

Polskie izby wytrzeźwień rekordami stoją.

Rekordy liczby pobytów, rekordy dawki alkoholu we krwi... W tym sportowym ujęciu "śmiertelna dawka" to figura anegdotyczna, niewiele mająca wspólnego ze śmiercią - więcej z będącą skutkiem legendy nieśmiertelnością.

Rekord B.: 4,6 promila. - Lekarz się za głowę złapał. Że taki chudy, że tyle wypił, i że się jeszcze śmieje! - relacjonuje B. - Ja od śmierci w każdym razie byłem jak najdalszy.

Rekord krakowskiej izby (według relacji pracowników) - sześć promili. - Przytomno-chodzący - kwalifikuje przypadek lekarz dyżurny.

Stany niehumanitarne

Rekord absurdu - tak coraz częściej o polskich izbach mówią i piszą nie tylko zachodni dziennikarze, ale też polscy eksperci. Absurdu wielowymiarowego: ekonomicznego (państwo zarabia na alkoholu, by potem płacić za specjalne placówki do trzeźwienia); prawnego (jak można przymusowo zamykać ludzi w takiej placówce?); terapeutycznego (jak namówić zam-

kniętego pod przymusem do terapii, zwłaszcza kiedy jest na kacu?).

Liczby robią wrażenie. W samym 2010 r. w polskich izbach wytrzeźwień przebywało ponad 200 tys. osób, choć liczba placówek nieznacznie spada (z 45 do 39 w latach 2004-10). Funkcje tych likwidowanych przejmują inne jednostki: głównie ZOZ-y oraz policja.

- Dlaczego większość cywilizowanego świata nie prowadzi izb? - pytam dyrektora Chrapisińskiego.

- Jak słyszę o krajach cywilizowanych, to się we mnie coś burzy - odpowiada. - Bo ja też żyję w kraju cywilizowanym! W Stanach nie ma izb, a osobę, która jest pijana, zawozi się na posterunek szeryfa. Do tej samej celi, w której może siedzieć morderca! I nikogo nie interesuje, w jakich przebywa warunkach. U nas najwięcej jest bezdomnych i awanturników domowych. Pytam: co z dzisiejszymi pensjonariuszami izb zrobić?

- Podejrzanych o przemoc zatrzymać na 48 godzin, ledwo żywych zabrać do szpitali, a pozostałych, np. śpiących na ławkach, zostawić - proponuję.

- A ile łóżek trzeba dostawić w polskich szpitalach, żeby stworzyć odpowiednie warunki? - odpowiada pytaniem dyrektor. - Projekty, by scedować sprawę na policję i służbę zdrowia, nie mają w Polsce szans realizacji. Jak pomysłodawcy wyobrażają sobie funkcjonowanie już i tak przepełnionych SOR-ów?

Jakiś Szopen chyba

Wnętrza krakowskiej izby w godzinach wczesnopopołudniowych świecą pustkami. Pomieszczenia dla nietrzeźwych: łóżka z kocami, węzeł sanitarny, okno, drzwi od wewnętrznej strony bez klamek; czysto i schludnie; osobne pomieszczenia dla kobiet, osobne dla nieletnich i dla zanieczyszczonych. W środku kamera; niezależnie od monitoringu, co kwadrans na obchód rusza "opiekun", co godzinę - lekarz.

- Musimy stale uważać, bo w okresie trzeźwienia może dojść do zatrzymania akcji serca - mówi lekarz dyżurny. - Ale sytuacje ekstremalne zdarzają się rzadko. W takim momencie następuje reanimacja, wzywamy też natychmiast karetkę.

Pobyt w relacji A., studentki: - Przyjechałam, przebadali, zaprowadzili na salę. Było jeszcze kilka pań. Jedna starsza, jak nic alkoholiczka. "A co ty tutaj robisz? Przecież ty pijana nie jesteś!" - usłyszałam. Warunki w porządku: prześcieradło, koc, ciepło. Zasnęłam przy muzyce relaksacyjnej. Jakiś Szopen chyba, w każdym razie klasyczna dość.

- A to są te słynne łóżka z pasami - młody "opiekun", pracownik pierwszego kontaktu, oprowadza po wybranych pomieszczeniach. - Nie możemy używać przemocy, jedynie przytrzymania, jeśli ktoś jest agresywny.

Pobyt oczami B., spawacza-montera: - Oddaję rzeczy do depozytu, dmucham, mówią mi, ile moje wytrzeźwienie potrwa. Nigdy się nie mylą! Potem pościel, prześcieradło, kubeczek z glukozą i magnezem. Traktowanie? Całkiem w porządku. Chyba że się ktoś stawia. Wtedy gościa biorą na pasy. A jakie przy tym wyzwiska słychać! Nie wiem, czy to pod wpływem alkoholu człowiek tak dziczeje? - dziwi się szczerze B.

Z relacji C.: - Traktują dobrze, ale to jednak przymus. Człowiek się czuje jak w więzieniu.

Bryka została na izbie

Koszt pobytu w izbie wytrzeźwień - ustalany ogólnopolskimi przepisami - to 250 zł na osobę. Ściągalność nie przekracza zwykle 50 proc., w Krakowie oscyluje w granicach trzydziestu. Mimo że izba - podobnie jak inne tego typu placówki w Polsce - "pobiera" opłaty z depozytu zostawianego przez nietrzeźwych w momencie rejestracji.

- To chyba jedyna w Polsce instytucja, która zabiera obywatelowi z portfela pieniądze, nie czekając, aż sam zapłaci? - pytam dyrektora.

- Robimy to zgodnie z przepisami, zostawiając klientowi, po potrąceniu naszej należności, pieniądze na przejazd powrotny do domu.

B.: - Ja miałem dziś w depozycie

31 groszy, więc nie zabrali. Zresztą opłaty sam wnoszę, bo swój honor mam.

Cena honoru B.: około 20 tys. złotych wydanych na trzeźwienie w ciągu dwóch lat (w tym samym czasie przepił, mimo systematycznych wysiłków, kilka tysięcy mniej) - efekt około stu wizyt w krakowskiej izbie.

- Na izbie została bryka - mówi. - Druga, mniejsza, w monopolowych.

Koszty, w wyniku nieściągalności opłat, ponosi też państwo, najpierw stymulując spożycie alkoholu, później wydając zarobione w ten sposób pieniądze na trzeźwienie obywateli.

- Dalajlama kiedyś powiedział, że człowiek poświęca swoje zdrowie, by zarobić pieniądze, a potem wydaje pieniądze, by ratować zdrowie - wyjaśnia ten paradoks Adam Chrapisiński. - Tutaj jest podobnie. Zresztą, i tak byśmy za trzeźwienie płacili, tyle że za pośrednictwem innych instytucji.

"Katharsis"

- Rodzice? Porządni, ułożeni. Jeśli się dowiedzą, przej...ne - streszcza swoją sytuację w niedzielny poranek A. - Jasne, że wstyd. Żebym ja, studentka prawa, wychodziła z policją z mieszkania kolegi?

B., spawacz-monter: - Wstyd, bo człowiek jakoś musi do tego domu wrócić. No więc wchodzi człowiek jakoś tak bokiem, po cichu. Sąsiedzi widzą z okna, córka jest oburzona.

To, co pensjonariusze izby na Rozrywka 1 nazywają wstydem, pracownicy określają mianem potencjalnego katharsis.

- To prawda, osoby, które do mnie trafiają, są często zmieszane, zawstydzone - przyznaje Monika Borkowska-

-Żebrowska, terapeutka Miejskiego Centrum Profilaktyki, pracująca również z chętnymi do rozmowy gośćmi izby. - Mówimy im, że taka sytuacja kryzysowa może być przełomem. I rzeczywiście może być! Ten stygmat izby wytrzeźwień może być wstrząsem - i dla tej osoby, i jej rodziny.

Epilog

- Mnie żadnych rozmów terapeutycznych nie proponowali - mówi w drodze na przystanek autobusowy C.,

po którego do izby wytrzeźwień stawiła się konkubina. - I słusznie, bo problemu z alkoholem nie mam.

- O, proponowali, i to nieraz! - ogłasza radośnie B., przedstawiając swoje plany na przyszłość.

Plan na najbliższe miesiące: unikanie izby, a w wersji radykalnej całkowite zaprzestanie picia, gdyż wedle przeczucia B. "wszystko może zmierzać nawet do jakiegoś uzależnienia".

Przyszłość bliższa? Wizyta w domu celem spożycia śniadania, następnie zakup w sklepie osiedlowym tatry mocnej, bez której w obecnej sytuacji B.

o jakimkolwiek katharsis nie może być mowy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2012