Panteon jest zawsze otwarty

Kto zobaczy, jak wiele bólu nosi w sobie każda z Andersonowskich postaci, ten ma szansę przeżyć spotkanie z twórczością naprawdę niezwykłą.

06.04.2010

Czyta się kilka minut

Kinofilia umarła z głodu. Tak brzmiał wyrok Susan Sontag, ogłoszony w "Rozpadzie kina" (1996), ironicznie zatytułowanym eseju urodzinowo-pogrzebowym dla stuletniego medium. Kiedyś był Bergman, Kurosawa i Fellini - dziś co najwyżej przemijające mody. Przekonanie o tym, że era wielkich autorów filmowych dobiegła końca, obecne jest i nad Wisłą: wystarczy spojrzeć w smutne oczy Andrzeja Wernera, by zrozumieć, że kto nie żył w proklamowanej przezeń "Dekadzie kina" i nie należał do premierowej publiczności "Gwiazd na czapkach" (1967), ten pije tylko popłuczyny po wczorajszej ambrozji.

Mit został niedawno wzmocniony zabobonną żałobą po Bergmanie i Antonionim (odejściu Rohmera mało kto nadawał symboliczną wagę: zabrakło kalendarzowej synchronii nekrologów). Wiekowy Manoel de Oliveira i nieco odeń młodszy nestor Alain Resnais traktowani są jak ostatni Mohikanie filmowej epoki heroicznej. Mniej lub bardziej świadomie my wszyscy - piszący o filmie dziennikarze - żyjemy w przekonaniu, że "prawdziwe kino" było kiedy indziej. A co, jeśli współczesny Truffaut jest wśród nas...?

Kino amerykańskiego reżysera Wesa Andersona (ur. 1969) stanowi przykład twórczości nie mniej doniosłej i nie mniej dojrzałej od najwybitniejszych dokonań Antonioniego, Felliniego i Bergmana. Martin Scorsese nieprzypadkowo nazwał Andersona "następnym Martinem Scorsesem", a sędziwa Pauline Kael nie bez powodu orzekła na emeryturze, że nigdy nie widziała filmu podobnego do "Rushmore" (1998). Epoka heroiczna kina wcale się nie skończyła. Przygoda zwana kinofilią trwać będzie tak długo, póki kinofil samowolnie nie założy na oczy czarnej przepaski.

***

Wes Anderson wychował się w Houston w stanie Teksas. Nakręcił jak dotąd sześć pełnometrażowych filmów fabularnych: do większości scenariusze napisał do spółki z przyjaciółmi (najbliższym jest Owen Wilson: zarazem współscenarzysta, współproducent i aktor). Jego filmy są uderzająco spójne stylistycznie i tematycznie: większość z nich stanowi dowcipną wiwisekcję więzi rodzinnych bądź przyjacielskich i stawia pytanie, w jakim stopniu pierwsze mogą pokrywać się z drugimi.

Pierwszym arcydziełem Andersona był "Genialny klan" (2001), opowieść o rodzinie nieszczęśliwych geniuszy, wyraźnie zainspirowana Glassami opisywanymi przez Salingera. Nawet animowany "Fantastyczny Pan Lis" - wchodzący właśnie na polskie ekrany - ma w centrum właśnie rodzinę. Tam, gdzie reżyser nie opisuje więzów krwi, nadaje więziom przyjacielskim i zawodowym cechy rodzinnych relacji. I tak np. do ekipy kręcącej filmy przyrodnicze w "Podwodnym życiu ze Stevem Zissou" (2004) należy i ciężarna kobieta, i zazdrosny "brat"-współpracownik, i pojawiający się po latach nieślubny syn.

Humor filmów Andersona jedną część widzów pozostawia obojętnymi - bywa niemal podprogowy - drugą część natomiast łaskocze bez litości. W istocie, owo poczucie humoru zdaje się być kartą wstępu do uniwersum Andersona: kto nie pojmie, że reżysera śmieszą nawet niektóre ruchy kamery - jak nagła panorama w bok, dublująca bezradne spojrzenie świadka zdarzeń - ten zapewne pozostanie odporny na całość jego estetyki. Kto jednak poczuje, że formalny dystans i narracyjny sarkazm to tylko pozór; kto zobaczy, jak wiele bólu nosi w sobie każda z Andersonowskich postaci, ten ma szansę przeżyć spotkanie z twórczością naprawdę niezwykłą.

***

Kino Andersona - tak jak kino Josefa von Sternberga i Maxa Ophülsa - jest kinem stylu. Charakter pisma jest w jego przypadku czymś więcej niż tylko sposobem na przedstawianie świata; jest sposobem istnienia autorskiej wyobraźni. Kto chce zrozumieć tę twórczość, musi już na wstępie pożegnać się z literackim rozumieniem kina jako medium ubierającego anegdoty w obrazy.

Prostokątne ramy ekranu traktuje Anderson jak widzianą z góry walizkę z przegródkami, które można wypełniać na nieskończoną ilość sposobów. Dbałość jego kompozycji sięga wymiarów obsesyjnych. Anderson jest jedynym znanym mi reżyserem, który ostentacyjnie fetyszyzuje karty biblioteczne, stemple, wizytówki, papeterię i typografię. Chyba tylko Vincente Minnelli tworzył (jeszcze za starego Hollywoodu) światy równie przeładowane wszelkiej maści wzornictwem (nawet Almodóvar ma pod tym względem więcej umiaru). U Andersona czcionka raz wybrana przenika uniwersum całego filmu: w "Genialnym klanie" służy i do wypisania nazwisk autorów w czołówce, i do zwieńczenia tablicy informacyjnej na dworcu autobusowym. W "Pociągu do Darjeeling" (2007) skórzane walizki w zwierzęcy wzorek zostały specjalnie zaprojektowane na potrzeby filmu przez Marka Jacobsa z domu mody Louis Vuitton.

W tym sensie jest to poniekąd kino "dizajnerskie": powierzchnia jest w nim dotykalna i kusząca, niczym w reklamowym spocie (które Anderson kręci regularnie). Reżyser od lat zatrudnia operatora Roberta Yeomana: wspólnie tak oświetlają aktorów i scenografię, że żaden z tych elementów nie wybija na plan pierwszy - ludzie i przedmioty nie tylko stanowią równoprawne elementy jednej spójnej kompozycji, ale na dodatek zdają się wchodzić ze sobą w quasi-erotyczną relację. Max Fi­scher, bohater "Rushmore" (1998), obnosi swój nienaganny szkolny mundurek nawet w sali gimnastycznej, a Margot z "Genialnego klanu" wydaje się zrośnięta ze swym dziko rudym futrzanym płaszczem (w pewnym sensie i ona jest fantastyczną Panią Lisicą).

***

Precyzyjna inscenizacja jest nie tylko żywiołem Andersona, ale i jego tematem. Bohaterowie jego filmów to geniusze zbędnych dziedzin: rozkochani w układaniu nikomu niepotrzebnych planów, w wystawianiu absurdalnie nadętych sztuk, w kręceniu anachronicznych filmów oświatowych czy - jak w filmie ostatnim - w kradzieży drobiu, wędlin i cydru. U Andersona nawet intymność ma swego inscenizatora: i w "Rushmore", i w "Hotelu Chevalier" (2007) mężczyzna pieczołowicie dobiera muzykę mającą mu pomóc w uwodzeniu. Bohater tego pierwszego filmu wystawia na deskach szkolnego teatru realistyczną adaptację filmowego "Serpico" (1973) - z nastoletnimi aktorami w rolach ćpunów i gliniarzy ganiających po nowojorskich ulicach (dba nawet o kartonowy skład metra podwieszony na sznurkach!).

Bohaterowie Andersona są estetami, głęboko przekonanymi, że ich największym dziełem będzie kształt, jaki kiedyś nadadzą wreszcie własnemu życiu. Gest i poza, w jakich dumnie tkwią, są zarazem śmieszne i godne szacunku. Dignan z "Trzech facetów z Teksasu" (1996) układa plan wielkiego skoku, który w praktyce okazuje się spektakularną porażką, ale do końca zachowuje fason. Bo fason, styl i sznyt - tak powiada Anderson, sam zawsze odziany w zamszową bądź lnianą marynarkę - są jak tratwy ratujące rozbitków. Póki jest styl - jest i życie.

***

Rodzinna trauma tworzy bolesne jądro twórczości Andersona - cały pięknie poukładany sztafaż wokół to opatrunek nakładany na ranę. Raz po raz zdarza się, że gorycz i wyrzut wytryskują w środku sceny niczym gejzer: nagły bluzg, fizyczna przemoc, perfidne kłamstwo - nie zakłócają harmonii obrazowania, ale emocjonalny cios trafia widza prosto między oczy.

I choć w pewnym sensie nie dziwi, że w "Fantastycznym Panu Lisie" sięgnął Anderson po technikę animowaną (wszak dała mu ona pełną kontrolę nad kadrami i figurkami jeszcze bardziej wymuskanymi niż zwykle!), to z drugiej strony nawet ten film zawiera potężny ładunek goryczy. Pan Lis - na daremno walczący z własną naturą drapieżnika - jest typowym bohaterem Andersonowskim, skazanym na niedoskonałość i głęboko raniącym najbliższe mu istoty. Egoizm jest niezbywalną częścią człowieczeństwa - nawet jeśli w tym przypadku jest to egoizm lisi.

***

To nie przypadek, że w filmach Andersona tak często pojawia się motyw akwarium. Nawet jego ulubiony zabieg formalny - pozioma panorama kamery przesuwającej się od jednej dekoracji bądź postaci do drugiej - dubluje wrażenie, jakie odnosimy w trakcie spaceru po morskim zoo. Fascynacja filmami Jeana-Jacques’a Cousteau (doprowadzona do barokowej przesady w "Stevie Zissou") jest tyleż niecodzienna, co adekwatna. Anderson traktuje swych bohaterów jak fascynującą faunę zamkniętą w pięknych akwariach. W "Pociągu do Darjeeling" ekran zmienia się nawet w szybę i w jednej ze scen pęka na naszych oczach.

Niemniej tajemnicą tego wybitnego twórcy kina jest fakt, że spełnił on ambicję wyrażoną wprost przez jego bohatera, Steve’a Zissou. Nauczył się oddychać w wodzie. Dlatego jego świat jest zarazem kompozycją kolorowych galaretek zapakowanych w celofan, jak i kroniką cierpienia. Jedynym remedium jest u Andersona samowiedza i rezygnacja z egocentrycznego pomysłu jednostki na siebie samą; uwzględnienie bliźnich. Może zwariowałem, ale brzmi to zupełnie jak Bergman.

"Fantastyczny Pan Lis" ("The Fantastic Mr. Fox") - film animowany, reż. Wes Anderson, adapt. powieści Roalda Dahla, scen. Wes Anderson i Noah Baumbach, zdj. Tristan Oliver, muz. Alexandre Desplat, głosów postaciom użyczyli: George Clooney, Meryl Streep, Eric Anderson i inni. Prod. USA 2009. W kinach od 16 kwietnia 2010 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2010