Złote Lwy, Złoty Pazur

Michał Oleszczyk, dyrektor artystyczny 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni: Mam wrażenie, że mogę dopomóc filmom, które zostałyby przeoczone, bo nie wpisują się w to, co nad Wisłą w danym momencie podoba się najbardziej.

07.09.2015

Czyta się kilka minut

Na okładce dodatku: Złote Lwy dla „Idy” Pawła Pawlikowskiego (przed mikrofonem) – 38. Festiwal Filmowy w Gdyni / Fot. Tomek Kamiński / POMORSKA FUNDACJA FILMOWA
Na okładce dodatku: Złote Lwy dla „Idy” Pawła Pawlikowskiego (przed mikrofonem) – 38. Festiwal Filmowy w Gdyni / Fot. Tomek Kamiński / POMORSKA FUNDACJA FILMOWA

ANITA PIOTROWSKA: Wojciech Jerzy Has, Andrzej Żuławski, Andrzej Barański, Piotr Szulkin, Dorota Kędzierzawska, Wojciech Smarzowski, Władysław Pasikowski… – co łączy te nazwiska?
MICHAŁ OLESZCZYK: Oczywiście łączy ich wszystkich fakt, iż są wybitnymi twórcami kina, na których dzieła wszyscy czekamy. Domyślam się jednak, czemu pytasz. Pozwól więc, że odpowiem nie jako dyrektor artystyczny Festiwalu Filmowego w Gdyni, ale jako kinoman i krytyk. Łączy ich to samo, co w kontekście oscarowym połączyło Alfreda Hitchcocka, Stanleya Kubricka, Davida Lyncha i do niedawna Spike’a Lee. Są to mianowicie wybitni twórcy, którzy nie doczekali się głównej nagrody w ramach imprezy uważanej przez środowisko filmowe za najważniejszą.


Przeczytaj również inne artykuły dodatku o Festiwalu Filmowym w Gdynii:

Dodatek: 40. FESTIWAL FILMOWY W GDYNI


Jak czuje się dyrektor artystyczny, patrząc na listę tych pominięć?
Patrzy na nią ze stoickim spokojem (śmiech). Natura ludzka jest ułomna, ludzkie gremia są ułomne tym bardziej, a najbardziej ułomna jest tworzona przez ludzi Historia. Co roku w Gdyni – a wcześniej w Gdańsku – zbiera się jury oceniające nowe polskie filmy. Pominięcia, które wyliczyłaś, są rezultatem pracy poszczególnych składów jurorskich. Każda decyzja miała swoje uzasadnienie: raz lepsze, raz gorsze, czasem estetyczne, to znów polityczne. Spójrz na listę wszystkich Złotych Palm – nie znajdziesz na niej ani Bergmana, ani Rosselliniego, ani Rohmera, ani Kubricka. Znajdziesz za to Michaela Moore’a i Richarda Lestera ze swingującą komedyjką „Sposób na kobiety”. Cannes starało się zresztą załatać lukę bergmanowską, przyznając mu Palmę Palm. W tym roku polskie FIPRESCI przyzna z kolei Platynową Taśmę Andrzejowi Barańskiemu, a Taśmę Pamięci Wojciechowi Hasowi. Taka uroda gdyńskich festiwali: są barometrem chwili, współtworzą Historię, a jednocześnie bywają oceniane z wygodnej perspektywy kilku dekad, której uczestnicy poszczególnych edycji przecież nie posiadali i nigdy nie posiądą.

Czemu więc służą takie imprezy jak Gdynia, skoro często ich werdykty nie korespondują z tym, co w kinie naprawdę wartościowe? Czy przekładają się np. na kinową frekwencję?
Na frekwencję przekładają się na pewno, ale zawężanie festiwali do takiej roli byłoby krzywdzące. Gdynia, tak jak każdy inny festiwal, jest przede wszystkim miejscem spotkania. Chodzi o to, by przyjechać w jedno miejsce, zobaczyć znajomych w innej formie niż tylko na zdjęciach profilowych z Facebooka i zapytać: „Słuchaj, jak ci się to czy tamto podobało?”. W ramach tej rozmowy, w tyglu ocen, plotek, ale przecież i merytorycznych argumentów, jest wykuwany jakiś konsensus, jakiś wspólny ogląd. Najkrócej rzecz ujmując: Festiwal Filmowy w Gdyni to więcej niż suma protokołów trzydziestu dziewięciu składów jurorskich od 1974 r. do dziś. Festiwal spełniał i spełnia funkcję kulturotwórczą.

Tegoroczna edycja z racji jubileuszu jest bardziej niż poprzednie wychylona w przeszłość.
Tylko pozornie. Oczywiście, plebiscyt publiczności w postaci Diamentowych Lwów to ukłon w stronę kanonu, ale inna, absolutnie wyjątkowa inicjatywa, czyli zaproszenie wszystkich dotychczasowych laureatów (od montażystów po reżyserów, od aktorów po operatorów), zwraca uwagę na ciągłość i wielopokoleniowość tego tworu, jakim jest kino polskie. To samo zaproszenie trafiło do Witolda Sobocińskiego, który kręcił „Ziemię obiecaną”, i do Kacpra Fertacza, który rok temu został laureatem za zdjęcia do „Hardkor Disko”. Moim zdaniem fakt, że te różne pokolenia spotkają się w Gdyni, ma silną wymowę symboliczną. Jesteśmy krajem tak historycznie pokiereszowanym, z ciągłością przerywaną wielokrotnie i wielopiętrowo, że wszelkie próby scalania są na wagę złota. Ja tak właśnie postrzegam rolę Gdyni, mimo że proces ten postępuje powoli i zajmie jeszcze wiele lat.

Będzie jednak powracać pytanie: jaki ma być dzisiaj gdyński festiwal? Kosmopolityczny czy narodowy? „Stary” czy „młody”? Próbujesz zażegnać te spory?
Myślenie dychotomiami uważam za wielkie schorzenie naszej sfery publicznej i kulturalnej. „Stary” czy „młody”...? I „stary”, i „młody”! Moje myślenie jest dialektyczne. Nie umiem włączyć się w populizm, który rozgrzewa wszystkich do białości i owocuje jeszcze głębszymi podziałami niż te, które i tak nas uwierają na co dzień. Stworzyłem na Festiwalu sekcję Konkurs Inne Spojrzenie. O nagrodę Złotego Pazura w wysokości 30 tys. zł powalczą filmy, które – śmiem twierdzić – miałyby problem z zaistnieniem w ramach formuły, jaką proponował mój znakomity poprzednik Michał Chaciński. Gdzie wylądowałby na przykład „Śpiewający obrusik” Mariusza Grzegorzka, rozsadzający ekran energią dwudziestki młodych aktorów...? W pozakonkursowej Panoramie? A może na pokazie specjalnym? W ramach 40. Festiwalu ten film powalczy o pokaźną nagrodę, przyznawaną w trakcie głównej gali. Dla takiego właśnie poszukującego kina Gdynia pod moim kierownictwem robi coś pożytecznego.

W Konkursie Głównym znalazło się aż 18 tytułów, choć na razie mówi się raczej o tych, których zabrakło: o „Czerwonym pająku” Marcina Koszałki i „Kosmosie” Żuławskiego nagrodzonym niedawno za reżyserię w Locarno. Skolimowski i Żuławski obok siebie w konkursie jubileuszowego Festiwalu – to byłoby coś.
Byłoby, ale „Kosmos” ma francuskiego producenta, który miał dla filmu inne plany niż Gdynia. Pewnych rzeczy nie przeskoczę. Nie przeskoczę sytuacji, w której film zostaje zgłoszony już po posiedzeniu Zespołu Selekcyjnego, jak w przypadku „Czerwonego pająka”. Nie jestem wszechmocny i strona logistyczno-regulaminowa obowiązuje także i mnie. Raz jeszcze podkreślę to, o czym mówiłem po wielokroć w mediach: jeśli idzie o „Czerwonego pająka”, droga do selekcji przyszłorocznej jest dla tego filmu absolutnie otwarta.

Największe święto polskiego kina najwyraźniej nie chce stać się filmowymi dożynkami, zbierającymi plon z całego roku. Czy jednak wszystkie nowe polskie filmy współfinansowane przez PISF nie powinny być pokazywane w Gdyni niejako „z urzędu”? Nie licząc oczywiście tych, którym duże międzynarodowe festiwale stawiają wymóg premierowości. Przyjeżdżając do Gdyni, chciałoby się mieć możliwie szeroki i świeży ogląd.
18 filmów w Konkursie Głównym, 6 filmów w Konkursie Inne Spojrzenie, około 40 nowych krótkich metraży... Czy to nie dość szeroko? 90 proc. z tych filmów to absolutne premiery. Czy to nie dość świeżo? Wiem, że wobec Gdyni polskie środowisko miewa oczekiwania wręcz magiczne. Co roku odbywa się ten sam rytuał rodem z Wyspiańskiego. Co roku gdzieś błyska złoty róg, a pod koniec orzeka się zazwyczaj, że wybawienie jeszcze nie nadeszło. Ale żeby krytycy i twórcy mogli sobie na ten temat porozmawiać, postać analogiczna do Gospodyni z „Wesela” musi się zakrzątnąć, ustawić projekcje, wymyślić program i zadbać, żeby na głowy nie zawaliła się strzecha. Ja i mój świetny zespół spełniamy właśnie tę rolę. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by ten unikalny narodowy festiwal (gdzie na świecie znaleźć można jego odpowiednik?) stał się miejscem spotkania i rozmowy o polskim kinie. O kinie, w którym naprawdę zaczynają się dziać ciekawe rzeczy.

Jesteś znacznie młodszy od samego Festiwalu. Pamiętasz swoją pierwszą Gdynię? Nie czułeś się wtedy jak bohater powieści inicjacyjnej?
Ja się tak czuję teraz (śmiech). Do Gdyni przyjeżdżałem często z rodzicami, bo moja mama wracała do miasta, w którym studiowała. Mój pierwszy Festiwal był niejako „przy okazji” takiego właśnie przyjazdu. To był rok „Życia jako śmiertelnej choroby przenoszonej drogą płciową” (2000). Bardzo dziwny czas, którego wówczas nie rozumiałem – Festiwal wydawał mi się po prostu okazją do obejrzenia filmów, nie dostrzegałem jeszcze jego szerszej wymowy i nie za bardzo znałem jego historię.

Kiedy rok temu zasiadałeś po raz pierwszy w dyrektorskim fotelu, mówiono, że wszedłeś pomiędzy – nomen omen – lwy. „Praca dyrektora artystycznego Festiwalu Filmowego w Gdyni wymaga tylu zdolności dyplomatycznych, że w ramach urlopowego relaksu najprawdopodobniej wynegocjuję pokój na Bliskim Wschodzie” – napisałeś niedawno na swoim publicznym Facebooku.
To był żart, ale było w nim – że tak powiem Miłoszewskim – ziarno prawdy. Przedstawiciele środowiska filmowego w Polsce potrafią mieć wobec Gdyni stosunek wysoce roszczeniowy. Każdy czuje, że to jej bądź jego festiwal. Że pięć noclegów w hotelu Gdynia (obecnie przemianowanym na Mercure) to absolutne minimum, a każdy film konkursowy powinien być grany w czwartek wieczorem w Teatrze Muzycznym. Czasem dochodzi do sytuacji przykrych, jak np. kiedy dowiaduję się, że na wczesny seans jakiegoś filmu pani czy pan reżyser nie pofatygują się osobiście, bo uważają tę konkretną porę za afront. W takich momentach od razu staje mi przed oczyma Cannes i kilometrowa kolejka pod salą główną, ustawiająca się w okolicach godziny siódmej rano. Ewentualnie przypominam sobie opowieść mojego rumuńskiego przyjaciela, którego film pokazywano w ramach prestiżowej sekcji Un Certain Regard, a festiwal zapewnił mu jeden nocleg... kilka kilometrów od Cannes. Gdynia traktuje polskich twórców luksusowo (w tym roku znieśliśmy np. opłatę za akredytacje dla członków Stowarzyszenia Filmowców Polskich), ale tylko część z nich to docenia.

To teraz pytanie z gatunku politycznie poprawnych: czy w czasach, kiedy tak wiele mówi się na temat optymalnej reprezentacji, Zespół Selekcyjny Festiwalu, złożony wyłącznie z mężczyzn w średnim i starszym wieku, nie jest anachronizmem?
Jest, dlatego namawiam panie (i genderowo uwrażliwionych panów, podobnych mnie samemu) z Rady Programowej, by następnym razem stawiły się na głosowaniu i wybrały silniejszą reprezentację. To jest bardzo proste, wystarczy się zainteresować i zadziałać. Mam nadzieję, że skład jurorski (4 kobiety, 5 mężczyzn, w tym Allan Starski, Jolanta Dylewska i Anna Kazejak) wynagrodzi tę jednostronność. Podkreślę jeszcze, że najsilniejsze ciało decydujące – Komitet Organizacyjny – składa się w większości z kobiet.

Od kilku lat mówi się, że Festiwal w Gdyni powoli wychodzi z zaścianka. Czy jest już imprezą rozpoznawalną w świecie? Czy przekłada się na międzynarodowe sukcesy polskiego kina?
Festiwal w Gdyni pomaga w promocji kina polskiego. Nie dlatego, by świat z zapartym tchem śledził wyścig po Złote Lwy, bo tak nie będzie nigdy, tylko dlatego, że udaje się tu zgromadzić ludzi (zwłaszcza krytyków i festiwalowych programerów), którzy o polskim kinie tu obejrzanym będą pisać i będą je zapraszać na inne festiwale, tudzież wydawać je na DVD. Ten festiwal to idealny „showcase” – miejsce, w którym w dobrej atmosferze (bo obcokrajowcy mówią o gdyńskiej atmosferze jako o fantastycznej) można zobaczyć, co w polskim kinie się dzieje, jakie klasyki warto przypomnieć czy odkryć na nowo. W tym roku np. relacja z Festiwalu po raz pierwszy w jego historii pojawi się na łamach magazynu „Variety”, co jest owocem mojej pracy.

Tegoroczny Festiwal z racji jubileuszu jest bogatszy w wydarzenia od poprzednich. Z czego, jako dyrektor artystyczny, jesteś najbardziej dumny?
Z Konkursu Inne Spojrzenie. Nie wierzyłem, że uda się go postawić na nogi. Oczywiście jego przyszłość stoi pod znakiem zapytania, bo nie ma gwarancji, że każdego roku powstaną filmy zgodne z jego formułą. Z drugiej strony, o jego pokłosiu będzie można mówić dopiero za kilka lat, kiedy pewnie nie będę już pracował dla Gdyni. Mimo to sam fakt, że dzięki mojej inicjatywie zaistniał taki film jak zeszłoroczny „Arbiter uwagi” Jakuba Polakowskiego – w moim przekonaniu jeden z najlepszych filmów polskich ostatnich lat, wciąż niedoceniony, ale posiadający fanów takich jak Tadeusz Sobolewski, który obejrzał film właśnie u nas – jest dla mnie powodem do satysfakcji. Moje gusta estetyczne zostały ukształtowane przez twórców w Polsce mało popularnych, głównie Howarda Hawksa, Maurice’a Pialata i wczesnego Mike’a Leigh. Przez to mam wrażenie, że mogę dopomóc tytułom, które inaczej zostałyby przeoczone, bo nie wpisują się w to, co nad Wisłą w danym momencie podoba się najbardziej. Część z tych filmów tworzy właśnie Inne Spojrzenie, a ja jestem dumny, że udaje mi się je pokazać. ©




JURY KONKURSU GŁÓWNEGO

Przewodniczący, Allan Starski – scenograf
Jolanta Dylewska – operator filmowy, dokumentalista
Anna Kazejak – reżyser, scenarzystka
Antoni Komasa-Łazarkiewicz – kompozytor, producent muzyczny
Waldemar Krzystek – reżyser, scenarzysta
Anna B. Sheppard – kostiumograf
Grażyna Szapołowska – aktorka
Krzysztof Rak – scenarzysta, producent
Michał Żarnecki – reżyser dźwięku

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015

Artykuł pochodzi z dodatku „40. Festiwal Filmowy w Gdyni