Zobaczmy, co się z nami stało

Restrykcje związane z epidemią przyjęliśmy, bojąc się losu północnych Włoch, a nie z lęku przed autorytetem władzy. To dobry punkt wyjścia do zdefiniowania państwa na nowo.

01.06.2020

Czyta się kilka minut

Warszawa, 16 maja 2020 r. / ŁUKASZ SZELĄG / REPORTER
Warszawa, 16 maja 2020 r. / ŁUKASZ SZELĄG / REPORTER

To, co dotąd nazywaliśmy państwem, na naszych oczach traci swą formę. Jeszcze jest w stanie zamknąć granice, ale nie potrafi rozwiązać sprawy wyborów prezydenckich. Wprowadza przepisy stanu nadzwyczajnego, ale nie ma odwagi sięgnąć po odpowiednie, wyprowadzone z konstytucji ramy prawne. W konsekwencji zamiast stabilizować sytuację, wytwarza nastrój niepewności. A my możemy się cieszyć, że nie zostaliśmy poddani cięższej próbie, że mogliśmy uczyć się na błędach Włochów i innych narodów.

Tymczasem trudne czasy dopiero nadchodzą. I to niekoniecznie za sprawą zagadki, jaką pozostaje epidemia, ale ze względu na te jej konsekwencje, które już dziś są oczywiste. Co do tego, że ostatnie miesiące zmienią gospodarkę, zgodni są wszyscy. Nie wszyscy jednak dostrzegają, że zmianom ulegną też relacje społeczne. I nie wiadomo, jak się to przełoży na politykę. Chyba że przyjmiemy, że właśnie się przekłada. Że ważne są nie przyszłe konfiguracje partyjne i to, kto będzie zasiadał w rządzie, ale to, na co się teraz zgodziliśmy, co przyjęliśmy jako uzasadnioną reakcję na stan zagrożenia.

Wprowadzenie wielu ograniczeń z pominięciem procedur określonych w prawie o stanach nadzwyczajnych tworzy drogą faktów dokonanych nowe reguły ustrojowe. A kiedy dodamy do tego sposób przełożenia wyborów prezydenckich – nie tylko bez umocowania w ustawie zasadniczej, ale także bez próby zawarcia porozumienia wszystkich sił parlamentarnych – stanie się jasne, że rozpoczęliśmy dryf w nieznane.

Jego kresem nie jest jakiś dający się precyzyjnie opisać autorytaryzm, lecz chaos. Fantazje na temat nieograniczonej władzy Jarosława Kaczyńskiego zostały zweryfikowane w najbardziej demokratyczny sposób, gdy okazało się, że cofnął się on pod naciskiem niewielkiej grupy posłów uznających argumenty Jarosława Gowina.

Owszem, propaganda PiS-u i kontrolowanych przez niego mediów rozbudza apetyt na rządy autorytarne i tworzy przekonanie, że to stan lepszy niż użeranie się z opozycją – ale tych rządów nie widać. Stan chaosu prawnego i degeneracji instytucji wprowadzony w sądownictwie i w obszarze działania Trybunału Konstytucyjnego to – jak się okazuje – zapowiedź metody rozszerzanej na inne sfery. Po raz pierwszy także na mechanizmy wyborcze.

Komu opłaca się chaos

Problem w tym, że chaos utrudnia rządzenie samemu PiS-owi. Zastanówmy się nad scenariuszem, w którym zasady wprowadzania restrykcji, ich zasięg, rozwiązania osłonowe i termin wyborów są przedmiotem uzgodnień z opozycją – i postarajmy się ustalić, dlaczego okazał się on niemożliwy.

Przez pierwsze tygodnie epidemii wydawał się przecież całkiem realny. Do momentu, w którym okazało się, że odrzuca go Nowogrodzka. Dla Kaczyńskiego złagodzenie konfliktu z opozycją, skupienie się na walce z pandemią i ustawach chroniących miejsca pracy to stan, w którym jego pozycja ulega marginalizacji. Dlatego uznał, że warto przeciąć wszystkie nici porozumienia absurdalnym konfliktem o wybory. I znaleźć się znowu w centrum uwagi – nie tylko mediów, ale przede wszystkim polityków własnego obozu. Racjonalność walki z epidemią musiała ustąpić logice konfliktu.

Ruch Kaczyńskiego odsłonił jednak nową realną alternatywę. Nie między obozem władzy i opozycją, ale między dwiema logikami polityki, między dwoma zasadniczymi scenariuszami: pogłębiania się absurdalnego chaosu i stopniowej racjonalizacji systemu. Można sobie wyobrazić sytuację, w której część opozycji stawia na chaos. Bo jest łatwiejszy i daje – jak zwykle od pięciu lat – złudną nadzieję na szybkie pokonanie wroga. Można też wyobrazić sobie sytuację, w której spora część obozu rządzącego uzna za korzystniejszy – choćby ze względu na powagę sytuacji ekonomicznej i społecznej – scenariusz racjonalizacji systemu.


Klaus Bachmann: Na naszych oczach powstaje nowy system polityczny. Zadecyduje o tym, jak będziemy żyć i pracować po pandemii.


 

Za tym drugim przemawia nie tylko doraźna korzyść, jaką jest skupienie się na problemie wychodzenia z kryzysu po lockdownie, ale także perspektywa zmiany władzy w jakiejś dającej się przewidzieć perspektywie. Oczywiście przełomy polityczne są możliwe, ale nadzieja, że po rządach Prawa i Sprawiedliwości nastąpi wielki zwrot tworzący warunki dla zasadniczo lepszej polityki, jest oparta na myśleniu magicznym. Warunki, w jakich będą rządzić następcy PiS-u, rozstrzygają się dziś i opozycja musi być tego świadoma. Bo nawet po roku 1989 lepiej było przejmować ster władzy po rządzie Mieczysława Rakowskiego, który uruchomił pewne mechanizmy rynkowe i prywatyzacyjne, niż po jego poprzednikach. Każda dobrze skonstruowana instytucja stawała się atutem w rękach nowego rządu, a każda zepsuta ponad miarę – źródłem poważnych kłopotów.

Antoni Kamiński w opublikowanym pod koniec lat 80. szkicu przekonywał, że każdy element sprzeczny z logiką państwa socjalistycznego daje szansę na erozję systemu i stanowi potencjalny element nowego postkomunistycznego porządku. Wszystko to, co było zgodne z logiką pluralizmu politycznego i wolnego rynku, zasługiwało na szczególną ochronę. W naszym przypadku kluczowe jest jednak dobre opisanie racjonalności przeciwnej logice obecnych rządów, logice konfliktu za wszelką cenę.

Mobilizacja i współpraca

Nowa racjonalność powinna być oparta na trzech elementach. Po pierwsze, na mobilizacji całego systemu instytucjonalnego, obejmującego także organizacje obywatelskie, samorząd i cały sektor publiczny, do walki ze skutkami epidemii i lockdownu. Po drugie, na polityce obliczonej na solidarne ponoszenie kosztów kryzysu, bez prób przerzucania ich na najsłabszych, bez ograniczania praw pracowniczych czy lekceważenia sytuacji prowincji. Trzeci element to świadomość, że rdzeniem państwa – rozumianego jako przestrzeń działań publicznych, a nie domena przemądrzałej partii władzy – muszą stać się nowe procedury komunikacji społecznej. Zamiast przemawiania przez elity do „ciemnego ludu” – korzystanie przez rządzących z wiedzy, jaką dysponuje np. administracja pierwszej linii, i uważne analizowanie sygnałów od organizacji społecznych.

Racjonalność mobilizacji i współpracy jest odwrotnością wprowadzonej przez PiS metody zaostrzania konfliktu i demobilizacji, wyrażonej w słynnym wezwaniu Kaczyńskiego: „popierać i nie przeszkadzać”. Choć oczywiście nie sposób zredukować polityki PiS-u do tej metody, a kilka istotnych korekt wprowadzonych przez obecne rządy – dotyczących np. płacy minimalnej czy 500 plus – powinno stać się elementem szerszego konsensusu politycznego.

Przed powrotem fali

Narzędzia racjonalizacji są w oczywisty sposób bogatsze. Większość sił politycznych i większość komentatorów zrezygnowała np. z dyskutowania kwestii zarządzania restrykcjami. Być może uznała, że restrykcje to w zasadzie pochodna apolitycznej walki z wirusem, domena epidemiologów. I z tego przekonania nie wytrąciło jej nawet przywrócenie rozgrywek ekstraklasy piłkarskiej na długo przed zmianami dotyczącymi innych sektorów „przemysłu czasu wolnego”.

To, co powinno stać się przedmiotem gorących dyskusji – czyli sekwencja odmrażania życia społecznego i gospodarczego, restytucji praw obywatelskich – ustępowało dzień po dniu miejsca jałowej dyskusji o dacie wyborów i efektywności działania poczty, popisom umiejętności Jacka Sasina i opiniom ministra zdrowia dotyczącym dopuszczalnych sposobów głosowania.


Jarosław Flis: Ostatnie wydarzenia wstrząsnęły naszym systemem politycznym. Rozhermetyzował się układ, który jeszcze w lutym wyglądał na bardzo stabilny.


 

Dwa ostatnie miesiące spędziłem w zespole pod kierunkiem Michała Możdżenia z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie na pracy nad modelem zarządzania restrykcjami, uwzględniającym nie tylko czynniki epidemiczne, ale także społeczne i ekonomiczne konsekwencje tych restrykcji. Ze zdumieniem dostrzegliśmy, że polityka w tym zakresie nie tylko nie jest dyskutowana, ale nikt nie próbuje jej uzasadniać. Zarówno wprowadzanie ograniczeń, jak i ich znoszenie przebiegało w sposób chaotyczny, a najlepszym tego przykładem były opinie kluczowych polityków na temat zasadności noszenia maseczek.

Jeżeli prawdą jest, że epidemia może nawracać i trzeba liczyć się z jej falowaniem – to sprawą numer jeden w debacie publicznej powinno być przygotowanie się na dalsze funkcjonowanie w takich warunkach, bez drastycznych procedur zastosowanych w marcu. Wtedy zapewne nie było innego wyjścia. Dziś nasza wiedza i zrozumienie sytuacji są większe. Byłoby grzechem zaniedbania nie wykorzystać tego do przygotowania się na nawrót tej lub nadejście innej epidemii.

Reguły zaufania

Nie da się racjonalizować polityki bez zmiany reguł rządzących zaufaniem – kto komu i w jakim zakresie ufa.

To one zawsze wytyczają ramy faktycznego porządku ustrojowego, sposób odczytywania konstytucji pisanej. Na początku lat 90. podstawową przesłanką faktycznego ustroju była – wbrew liberalnym hasłom i demokratycznym pozorom – nieufność wobec społeczeństwa i spontanicznej samoorganizacji, a także wobec partii politycznych. Zmieniło się to wraz z pozornie niewiele znaczącą i niewpisaną do konstytucji zmianą mechanizmu ich finansowania oraz z ustanowieniem nowej osi podziału: PO–PiS w miejsce historycznego konfliktu obozu postkomunistycznego z postsolidarnościowym.

Tymczasem wzajemna nieufność obu partii, wywodzących się ze zantagonizowanych skrzydeł obozu postsolidarnościowego, osiągnęła poziom nieznany w latach 90. Jeszcze w początkach konfliktu możliwe były polityczne narady Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem, które doprowadziły do przedterminowych wyborów w 2007 r. Dziś podobne rozmowy w sprawie nieporównanie bardziej dramatycznej, jaką było przeprowadzenie wyborów prezydenckich po wybuchu epidemii, okazały się niemożliwe. Konflikt na osi PO–PiS stał się czynnikiem rozkładu zaufania w całej wspólnocie politycznej, rzutując na relacje rządu z samorządem, sposób funkcjonowania ciał przedstawicielskich, wzmocnienie stronniczości mediów.

Podczas walki z epidemią dała o sobie znać inna, od dawna zapisana w naszym politycznym DNA nieufność: sprawiła ona, że ustanowiono bardzo szeroki zakres spraw, które muszą być regulowane przy pomocy norm ustawowych, a nie aktów prawnych niższego rzędu. W normalnych warunkach oznacza to tyle, że większa część regulacji przechodzi przez parlament. W warunkach kryzysu może prowadzić do paraliżu, nie pozwalając na szybkie i adekwatne reakcje na poziomie regulacji rządowych. W rezultacie parlament musiał w trybie ekspresowym uchwalać obszerne ustawy tarczowe, nie mając szans na przemyślenie możliwych konsekwencji tych działań. Zwłaszcza że styl pracy parlamentarnej wprowadzony przez PiS sprowadził Sejm do roli maszynki do głosowania.

Uspołecznienie z musu

W sferze zaufania zaszły także inne daleko idące zmiany. Niektóre nadciągały od dłuższego czasu. W ostatnich latach spadło zaufanie do rynku jako dobrego regulatora usług publicznych – zdrowotnych, oświatowych czy nawet transportowych. Coraz lepiej zdawaliśmy sobie sprawę z zawodności tej logiki w organizowaniu sektora publicznego, nie mieliśmy jednak odwagi podjąć działań uspołeczniających ten sektor. W chwili kryzysu zrobiliśmy nagle wielki skok: zaufano nauczycielom i rodzicom, że są w stanie udźwignąć – niemal bez pomocy państwa – koszty nauczania zdalnego w całym szkolnictwie. Założono, że użyją do tego prywatnego sprzętu komputerowego, opłacanych z własnych środków łącz internetowych, kupowanego z prywatnych środków oprogramowania.

W tym samym czasie ponad podziałem rząd–opozycja zaakceptowano ogromną skalę pomocy państwa dla podmiotów komercyjnych. Czy można wyobrazić sobie pasywną obojętność władz publicznych wobec długów szpitala, problemów jakiejś szkoły czy gminy w momencie, gdy wielomilionowa pomoc trafia do potężnych przedsiębiorstw? Uruchomienie znaczącej pomocy dla sektora prywatnego będzie musiało wpłynąć na zmianę postawy władz wobec instytucji publicznych, o ile znajdą się one w tarapatach bez własnej winy. To trudne wyzwanie, bo zamiast skupiać się na tym, komu lub czemu nie ufamy, trzeba teraz stwierdzić, komu lub czemu możemy zaufać. I to nie jako jednostki, ale jako instytucje.

Polityczna kropka nad „i”

Gwałtowne zmiany w mechanizmach zaufania nie mogą pozostać bez konsekwencji ustrojowych – znacznie istotniejszych niż wahające się słupki sondażowego poparcia. Oczywiście każda zmiana posługuje się własnymi symbolami, potrzebuje nowych liderów, szyldów i haseł. Ale nie liderzy są jej istotą. Pojawienie się nowej racjonalności wymuszonej przez realia walki z epidemią wymaga postawienia politycznej kropki nad „i”.

Zmienić się musi przede wszystkim sposób kształtowania polityk publicznych, nawet jeśli nie uda się tego połączyć z naprawą świata „czystej polityki”. Regulacja sfery publicznej nie może się dalej odbywać w dzisiejszym „wesołym miasteczku”, czyli w trójkącie między Pałacem Prezydenckim, Sejmem i siedzibą premiera. A właściwie w czworokącie – odkąd głównym punktem decyzyjnym stało się biuro na ulicy Nowogrodzkiej.

Jak do tego dojdzie – zależy od dynamiki sytuacji społecznej, sygnałów ekonomicznych i epidemicznych z zagranicy, a także w jakimś stopniu od politycznych umiejętności nowego pokolenia polityków. Jednak znacznie istotniejsza niż zmiany na scenie politycznej wydaje się szansa nowego zdefiniowania podmiotu politycznego, który rozumieliśmy dotąd na sposób bardzo staroświecki: państwa odziedziczonego po epoce nowożytnej i poddanego nowoczesnej obróbce.

Sposób, w jaki przyjęliśmy restrykcje, nie był oparty ani na autorytecie władzy, ani na obawie przez sprawnymi mechanizmami kontroli. Kiedy spiszemy kronikę wypadków pierwszych miesięcy roku, zobaczymy, w jak absurdalny sposób stosowano kary, jak mało spójnie wprowadzano restrykcje i jak niepewna była reakcja na pierwsze sygnały o epidemii. Na dyscyplinę społeczną bardziej wpłynęły medialne obrazy katastrofy epidemicznej we Włoszech i innych państwach. Dynamika, o której wspomniałem, to przede wszystkim proces dochodzenia opinii publicznej do pewnych wniosków, formułowania narracji opisujących to, co się stało, i propozycji dróg wyjścia.


WYBORY PREZYDENCKIE 2020:  CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


 

Paradoksalnie – wbrew proroctwom o nawrocie narodowych partykularyzmów – po raz pierwszy uczestniczymy w tak długim, globalnym wydarzeniu, stojąc w zasadzie po jednej stronie. Podlegając podobnym obostrzeniom, dzieląc te same lęki i niewygody. I – choć tego nikt nie wypowiedział głośno – uznając legitymizację wielu restrykcji także dlatego, że podobnie postępują inne kraje. I wspólnie bojąc się losu północnych Włoch. Ta uogólniona legitymizacja wystarczy, aby zostać w domu, ale nie jest źródłem autorytetu władzy w tworzeniu nowych reguł życia publicznego.

Nowe reguły nie mogą pomijać ani doświadczenia walki z epidemią, ani doświadczenia samoorganizacji procesów oświatowych, działań pomocowych, zgodnego wycofania się do domów. Nie mogą też lekceważyć dotkliwych strat, jakie ponieśli ludzie prowadzący firmy usługowe i gastronomiczne oraz ich pracownicy. To jest realny fundament nowego ładu publicznego, w którym rząd w większym niż dotąd stopniu musi się liczyć z zachowaniami partnerów społecznych, musi nawiązać współpracę z samorządem terytorialnym, porzucając postawę przemądrzałego wujka, który trzyma rodzinną kasę. Powinien uczyć się zmiany, którą sam pod wpływem obaw przed pandemią wprowadził.

I zmiany tej powinniśmy uczyć się wszyscy, tworząc przestrzeń publiczną lepiej skomunikowaną i opartą na wzajemnym rozumieniu się. Z instytucjami gotowymi na współpracę, z bardziej empatycznymi politykami, z większą gotowością adaptacji do nowych realiów. Epidemia rozpoczęła trudne czasy. Stare państwo i logika partyjnej wojny prowadzą nas w otchłań chaosu i bezradności. Państwowe instytucje są słabsze, niżby to wynikało z buńczucznych przemówień premiera. Alternatywą dla chaosu – takiego jak ten wokół wyborów prezydenckich – jest tworzenie wysp racjonalności. A gdzieś u podstaw przyszłego myślenia i działania – nowe sformułowanie interesu publicznego, uwzględniające doświadczenie ostatnich trzech miesięcy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23-24/2020