Nasza plemienna demokracja

Psychologiczny aspekt jesiennych wyborów jest niezwykle ważny. Chodzi w nich nie tyko o władzę, ale również, mówiąc najłagodniej: o satysfakcję. O poczucie wyższości i niższości – odczuwane przede wszystkim przez wyborców.

10.06.2019

Czyta się kilka minut

Spotkanie mieszkańców Lublina  z Beatą Szydło, wrzesień 2018 r. / JAKUB ORZECHOWSKI / AGENCJA GAZETA
Spotkanie mieszkańców Lublina z Beatą Szydło, wrzesień 2018 r. / JAKUB ORZECHOWSKI / AGENCJA GAZETA

Najbliższe cztery miesiące będą bardzo nerwowe, o wyniku wyborów decydować może to, kto popełni mniej błędów, a nie to, kto będzie lepiej przygotowany. Jesienią jednak zacznie się nowa kadencja. Stawką wyborów nie są tym razem konkretne programy, ale emocje i oczekiwania, a w głębszej warstwie – realne strategie rządzenia.

Emocje mają korzenie w postawach ukształtowanych w minionym 15-leciu wojny między PiS a PO. Oczekiwania są związane z socjalnymi programami PiS oraz obietnicami składanymi przez liderów opozycji. Ale jest też inna, ukryta stawka: wybór ścieżki zmian ustroju państwa w tym zakresie, w jakim reguluje go nie konstytucja, lecz praktyczne reguły.

W opublikowanej 15 lat temu książce „Demokracja nieformalna” Artur Wołek dobrze pokazywał różnice między krajami, w których reguły formalne (konstytucyjne) i nieformalne są do siebie zbliżone, a takimi, w których konstytucją można sobie głowy nie zawracać, bo to, co realne, opiera się na innych niż ona zasadach. Przez lata żyliśmy nadzieją, że to, co formalne, i to, co realne, będzie się u nas zbliżać, że dyskomfort właściwy wielu postkomunistycznym demokracjom będzie słabł. Zwłaszcza z odejściem elit postkomunistycznych.

To ostatnie okazało się jednym z najpoważniejszych błędów intelektualnych mojego pokolenia. Do większego ugruntowania formalnych reguł władzy przyczyniły się związki organizacyjne z Zachodem, NATO czy UE, a w procesie ich nawiązywania prezydent Kwaśniewski był bardziej konsekwentny i jednoznaczny niż prezydent Wałęsa. Dziś wybór nie dotyczy tylko tego, kto będzie nami rządził, ale też – na ile będzie prowadził do zachwiania reguł formalnych na rzecz nieformalnych. I jaka będzie logika tych nieformalnych porządków.

Realne strategie rządzenia

Podstawowy zarzut, który sformułowałbym wobec PiS, dotyczy poważnego zakwestionowania poczucia pewności, jakie daje respektowanie przez polityków formalnych reguł gry. Wprowadzenia strategii rządzenia, w której kluczowe zasady określa doraźnie Jarosław Kaczyński. Nie tylko w obrębie własnego obozu, ale i w obrębie tego, co dopuszczalne i niedopuszczalne w sferze państwowej. Paradoks polega na tym, że sama reguła arbitralności – ocierająca się o zasadę władzy stojącej ponad prawem – jest groźniejsza niż jej takie czy inne przejawy, takie czy inne decyzje.

Podstawowa różnica jest dla wyborców trudniejsza do uchwycenia. Nie dotyczy bowiem sfery socjalnej, nawet nie projektów ustrojowych i politycznych, ale ubocznych skutków prowadzonej polityki. Model państwa, będący wynikiem rządów PiS – nie jakiegoś planu państwowego tego ugrupowania, ale skutków projektu partyjnej hegemonii – jest destrukcyjny dla słabnącego państwa, dla podzielonego emocjonalnie społeczeństwa, dla zdolności osiągania wspólnych celów.

W chłodnych kalkulacjach można stwierdzić, że opozycja nie jest w stanie – nawet gdyby chciała – prowadzić takiej polityki. Nie jest do niej zdolna strukturalnie, ze względu na wewnętrzny pluralizm, relacje z własnym – bardziej podmiotowym – zapleczem oraz mniejszy poziom akceptacji dla zachowań autorytarnych wśród jej działaczy. Świadomie piszę o zachowaniach, a nie o rozwiązaniach ustrojowych – samo odsunięcie od władzy PiS nie oznacza automatycznie, że na trwałe zniknie niebezpieczeństwo zachowań czy procedur właściwych porządkom autorytarnym. Ale nagromadzenie takich zjawisk pod rządami PiS też nie jest rzeczą przypadkową.

Czy Prawo i Sprawiedliwość może zawrócić z tej drogi, odstąpić od zamiaru podporządkowania sobie lub obezwładnienia – metodą Orbána – mediów prywatnych? Czy możemy sobie wyobrazić, że zmieni zasadniczo strategię i nie dokona na początku nowej kadencji rządów następnej radykalnej deformalizacji reguł? Bez czekania na większość konstytucyjną, z przekonaniem, że wystarczy kontrola nad procesem legislacyjnym i ciągiem technologicznym, pozwalająca na rozprawę z opozycją i przeciwnikami społecznymi, takimi jak sędziowie, nauczyciele czy dziennikarze. Rządy PiS będą wiązały się z ryzykiem osłabiania reguł formalnych, łamania barier ograniczających swobodę działania rządu, polityzacji coraz szerszych obszarów życia publicznego.

Jednak obok opisanej wyżej, fundamentalnej różnicy między PiS a opozycją rządy – bez względu na ich barwę – napotkają wspólne wyzwania. Warto myśleć także o nich, bo żadna ustrojowa czy polityczna przewaga ich nie unieważni.

Listopadowe dylematy

Ostrość rywalizacji między obozem rządzącym a opozycją jest tak duża, że myślami rzadko wykraczamy poza horyzont październikowych wyborów. To nasze „wszystko albo nic” podnosi emocjonalną temperaturę rozgrywki. I sprawia, że dla jakiejś części, mówiąc śmiało – dla połowy Polaków wynik będzie nie do zniesienia.

Psychologiczny aspekt wyborów jest niezwykle ważny. Chodzi w nich nie tyko o pragmatycznie rozumianą władzę, ale również, mówiąc najłagodniej: o satysfakcję. O poczucie wyższości i niższości, odczuwane nie przez partyjne kadry, ale przede wszystkim przez wyborców, zwolenników, ludzi zainteresowanych polityką. Ze względu na te emocje w wielu krajach pierwsze powyborcze wystąpienia polityków, którzy wygrali, skierowane są do pokonanych – wyraźny znak, że kampania się skończyła. U nas tak nie będzie. Nie tylko dlatego, że wiosną przyszłego roku mamy wybory prezydenckie. Przede wszystkim dlatego, że elektoraty nie oczekują gestów pojednania, ale chcą „satysfakcji”.

To dlatego wśród zwolenników PiS nie słyszy się słów oburzenia na urągającą dzień w dzień opozycji i jej zwolennikom publiczną telewizję. To dlatego nie było słów sprzeciwu ani po „gorszym sorcie”, ani po „zdradzieckich mordach”. Czy opozycja – jeżeli wygra – będzie mogła rządzić inaczej, bez dawania takiej satysfakcji swoim? Nie wiem, szczęśliwie jest bardziej spluralizowana, a jej rzecznicy bardziej krytyczni. Ale zwycięstwo jest zwycięstwem.

Nie wierzę w podjęcie przez którąkolwiek ze stron działań pojednawczych. Ale uważam za możliwe zrozumienie psychologicznych konsekwencji ostrej rywalizacji jako wyzwania dla rządzenia. Zwłaszcza jeśli mamy w pamięci zachowania prawicy sprzed czterech lat, niepodobne do działań żadnego zwycięskiego obozu w III RP.

Następna kwestia, która będzie wyzwaniem dla każdej ekipy, to projekt finansowania działań rozwojowych. Podjęte przez rządzących zobowiązania socjalne – przede wszystkim 500 plus i dodatkowe świadczenie emerytalne – pojawią się w przyszłym budżecie. Pierwsze w skali większej niż w tym roku, bo obejmujące 12 miesięcy, a nie cztery. Fundamentalne pytanie brzmi: jakie cele rozwojowe będzie można w tych warunkach realizować, a jakie trzeba będzie na długo (nawet w warunkach korzystnej koniunktury) porzucić?

Weźmy np. sprawę, w której przez lata PiS zdawał się być bardziej empatyczny niż koalicja PO-PSL: wyrównywanie standardu usług publicznych w dużych miastach i na prowincji. Ostatnie lata pokazały, że to PiS jest partią ostentacyjnie centralistyczną i – co gorsza – ostentacyjnie lekceważącą interesy sektora publicznego. A to poziom tych usług – ściśle związany z nakładami na nie – przekłada się na jakość życia tych grup społecznych, które nie mogą świadczeń oświatowych czy zdrowotnych opłacić samodzielnie.

Dziś o ich poparcie łatwiej walczy się transferami „do kieszeni”, bo skutków zaniedbań w sektorze publicznym nie widać tak szybko, żeby budziło to zaniepokojenie. Gdzieś zamkną szpital, ktoś nie dostanie się na uczelnię, gdzie indziej zlikwidują ostatnie połączenie do miasta powiatowego. To wszystko nie działa na wyobraźnię zbyt mocno. Ale proces postępuje. I będzie postępować, jeżeli nie stworzy się programów obliczonych na powstrzymanie wyludniania się prowincji (a co za tym idzie, także spadku środków publicznych w samorządach), na przeciwdziałanie „zwijaniu się państwa”, wreszcie na wzmocnienie lokalnych elit, poprzez rozsądne programy budowy instytucji.

Szanse – finansowe i mentalne – na realizację takiego programu są dziś mniejsze niż kiedykolwiek. Finansowe – bo margines swobody w budżecie będzie mniejszy, a skłonność do znanej już dobrze decentralizacji deficytu publicznego, czyli przerzucania kosztów polityki rządu na samorządy, rośnie. Rośnie wraz z mentalnym centralizmem władzy, która lubi popisywać się hojnością, a nie umie wprowadzać rozwiązań systemowych. Różnicę między wypłatą dodatkowego świadczenia emerytalnego a pomysłem na usprawnienie transportu lokalnego dostrzec nietrudno. Wypłaty dokonać łatwo i jest politycznie skuteczna. Pomysł usprawnienia transportu prawdopodobnie podzieli losy tych obietnic PiS sprzed czterech lat, które okazały się koncepcyjnie za trudne.

Łagodzenie się nie opłaca

Trzecia kwestia, będąca wyzwaniem dla każdego rządu, to sytuacja w oświacie, spowodowana niefrasobliwą realizacją pomysłu likwidacji gimnazjów. Przerzucenie ciężaru rozwiązywania problemu na samorządy, a skutków na rodziców i dzieci nie sprawi, by rząd mógł abstrahować od tej kwestii. Najgorzej będzie, gdy potraktuje to jako wyzwanie wizerunkowe i uzna, że najważniejsze, by nie stracić w oczach swoich wyborców. Lepiej, jeżeli spróbuje wskazać sposoby łagodzenia konsekwencji, które mogą zaciążyć choćby na perspektywach dalszej edukacji uczniów należących do „podwójnego rocznika”. To nie jest niemożliwe, ale wymaga myślenia w kategoriach odpowiedzialności za skutki polityki.

Takiego samego myślenia należałoby oczekiwać w kwestii czwartej, związanej z ochroną środowiska, walką ze smogiem i skutkami zmian klimatu. Ta kwestia była często sprowadzana do działań poprawiających wizerunek rządu, ale rzadko traktowana jako wyzwanie wymagające współdziałania na wszystkich szczeblach władzy i – ze względu na skalę wyzwania – także instytucji sektora prywatnego i organizacji społecznych. Tyle tylko, że to do technologii sprawowania władzy – zwłaszcza po roku 2015 – nie pasuje. Logika paternalizmu nie znosi współdziałania. A jeszcze bardziej respektowania czyjejś przewagi.

Aby sprostać choćby tym czterem wyzwaniom, trzeba rządzić w sposób zupełnie inny od tego, z którym mieliśmy do czynienia w ostatnich latach, ale także w sposób inny od tego z lat 2007-15. Wymaga to myślenia o alternatywie nie tylko wyborczej, ale także politycznej – dotyczącej sposobu działania władzy. Jeżeli – a takie pokusy po stronie opozycji są silne – różnica będzie polegać tylko na tym, kto będzie rządził oraz której grupie społecznej będzie dawał moralno-światopoglądową satysfakcję, problemy strukturalne będą się kumulować. A zdolność do ich rozwiązania przez następców spadnie.

Nie wiem, czy dzisiejsza opozycja pokona ów psychologiczny próg lepiej niż PiS. Dziś wielu chce wygrać po to, by odreagować upokorzenia, jakich „druga Polska” doznała od rządzących, z ust hierarchów kościelnych, prawicowych autorytetów moralnych i internetowych hejterów. To generalne nastawienie trzeba będzie jakoś przełożyć na decyzje dotyczące kształtu mediów publicznych, sposobu postępowania ze skutkami działań PiS w wymiarze sprawiedliwości, w sferze porządków parlamentarnych i praw opozycji.

Samo wskazanie, że nie można kopiować rozwiązań PiS, jest pustą publicystyką. Działania w tej sferze przypominają bowiem pracę sapera, który ma rozbroić bombę nienawiści, ale zarazem przeżyć. Mówiąc bez metafory: łagodzić konflikt w sposób, który nie prowadzi do przyspieszonej utraty władzy. W logice kierownictw partyjnych ostatnich lat postulat ten bardzo łatwo przekształcał się we wskazówkę odwrotną: zaostrzać konflikt, by dał lepszą perspektywę utrzymania władzy.

Pewną szansą wydawało się pojawienie nowych ugrupowań, nieuwarunkowanych tak silnie logiką konfliktu. Ale patrząc na to, co stało się z Nowoczesną i klubem Kukiz w ostatniej kadencji, nie mam już większych złudzeń dotyczących potencjału zmiany tkwiącego w tego typu projektach. Nowe szyldy, stare emocje. Często odrobinę przekierowane, inaczej wyrażone. Ale bez zdolności budowania bardziej cywilizowanych reguł gry.

Ocalić rdzeń symetryzmu

O tym wszystkim bardzo źle się opowiada w języku kampanii wyborczej. Ba – także w języku dominującej przez ostatnie cztery lata codziennej i niemającej nic wspólnego z wyborami rywalizacji. Dlatego prognoza podstawowa brzmi: zapewne przez najbliższe lata nie wyjdziemy z toksycznego klinczu. Co więcej, będziemy płacić za to twardą walutą społecznego rozpadu i rządowej nieudolności. Ostra konkurencja nie będzie – jak w mitach rynkowej i politycznej rywalizacji – skutkować poprawą jakości oferty, ale podkręcaniem emocji.

Nic nie wskazuje na to, by w kampanii prezydenckiej mógł się pojawić kandydat spoza tego toksycznego podziału. Zatem także następna runda rywalizacji umocni dotychczasową logikę sporu. Co więcej – wszelkie wypowiedzi i strategie publiczne będą w naturalny sposób redukowane do tej logiki. Przestrzeń politycznego – a nie tylko retorycznego – symetryzmu po wyborach europejskich skurczyła się do zera. Częściowo wynika to z siły głównych graczy, częściowo z błędów popełnionych przez tych, którzy do symetryzmu się odwoływali.

Symetryzm był epitetem, który miał określić zasadę równego dystansu wobec PO i PiS. W praktyce nie stosował go nikt. W sferze politycznej Kukiz był zawsze bliżej PiS, a Biedroń bliżej PO. Podobnie zresztą było z publicystami posługującymi się tym pojęciem. Kampania wyborcza do parlamentu czyni symetryzm poglądem, który jest do utrzymania jedynie jako postawa „wynik wyborów jest mi obojętny”.

Jednak sensownym rdzeniem większości postaw symetrystycznych było stwierdzenie, że nie warto „w ciemno” akceptować wszystkiego, co robi strona, która jest nam bliższa. Podobnie jak nie wolno potępiać w czambuł wszystkiego, co robią ci, którzy są po stronie przeciwnej. I właśnie ten sensowny rdzeń warto ocalić. Nie w myśleniu o tym, co zdarzy się w najbliższych czterech miesiącach, ale o tym, co stanie się potem.

W zero-jedynkowym sporze politycznym nie sposób unikać zaangażowania po jednej ze stron. Ale wielu ludzi ze sfery akademickiej czy z obszaru mediów uznało za stosowne użyć swojego talentu do takiego opowiadania się po „słusznej stronie” (każdej ze słusznych stron!), która niszczy przeciwnika, a przy okazji przyczynia się do destrukcji sfery publicznej. Powtarzanie kłamstw, mniej lub bardziej wyrafinowanych inwektyw, obrona działań lub słów nie do obrony – stało się obyczajem, a nie wyjątkiem od reguły. Bez większego zresztą skutku wyborczego. To nie jest tak, że skandalizujące wypowiedzi komentatorów wzmacniają własny obóz. Ich konsekwencją może być – oprócz osobistej popularności ich autora – ułatwienie życia politykom.

Podstawowe wskazanie polega zatem na tym, by nie porzucając poglądów i sympatii, wypowiadać się tak, by nie podnosić emocjonalnej temperatury konfliktu, nie mącić w głowach wyborcom, nie czynić sporu bardziej toksycznym. Słowem – by nie dolewać oliwy do ognia. A w perspektywie powyborczej – by wzmacniać te wątki, które przekładają się na rozliczanie z dobrych rządów, a nie z dawania satysfakcji „swoim”.

W nieplemiennym rozumieniu demokracji owo rozliczanie jest jedynym narzędziem presji na państwo. W plemiennym chodzi tylko o to, czyje będzie na wierzchu. ©

Autor (ur. 1967) jest politologiem, wykładowcą WSIiZ w Rzeszowie. Ostatnio ukazała się jego szeroko dyskutowana książka „Wyjście awaryjne” o życiu publicznym w Polsce. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2019