Pan na dźwiękach

W Boga nie wierzy. Sam jest bogiem. Arystotelejskim bogiem-umysłem, poruszycielem piątego elementu na obwodzie muzycznego świata.

30.08.2016

Czyta się kilka minut

Wspomnienia pierwszych miłości są jak wypady w cudowną krainę dzieciństwa. Rozpamiętujemy zapach matczynych perfum, smak pierwszych lodów. Podobnie wracamy myślami do ukochanych książek i młodzieńczych uniesień muzycznych. Czasem wracamy na dobre, by zostać już z nimi na zawsze. Jeśli o mnie chodzi, mam tak ze sztuką dyrygencką Johna Eliota Gardinera.

To była moja pierwsza barokowa miłość, jeszcze w latach 70. Zakochałam się w „Siedmiu słowach Chrystusa na krzyżu” Schütza, pierwszym nagraniu Monteverdi Choir. Uczucie rozwijało się niepowstrzymanie przez kilkanaście lat, sycąc się „Nieszporami” Monteverdiego, oratoriami Händla, przełomowymi ujęciami „Pasji Janowej” i „Mateuszowej” Bacha. Spełniło się w żywym kontakcie z English Baroque Soloists i Monteverdi Choir, przy okazji wykonania Bachowskiej Mszy h-moll. Skulminowało i przygasło, trochę z przekory wobec niedościgłej doskonałości wykonań pod batutą Gardinera. Zaczęłam szukać dziury w całym, zżymać się na nie dość charyzmatycznych solistów, zbyteczną w moim ówczesnym przekonaniu powściągliwość angielskiego mistrza.

Potem znów coś zakłuło mnie w sercu, kiedy zespoły Gardinera ruszyły w świat ze słynną pielgrzymką, świętując 250. rocznicę śmierci lipskiego kantora koncertami w ponad 60 kościołach całego świata, na których zabrzmiały niemal wszystkie jego kantaty. Plon nagranej na żywo „Bach Cantata Pilgrimage” ukazywał się później nakładem własnej wytwórni Gardinera, Soli Deo Gloria. Do intrygujących ujęć muzyki XVIII i XIX w. z udziałem Orchestre Révolutionnaire et Romantique odnosiłam się z początku nieufnie. Doceniłam je niespodziewanie, przekonawszy się, jak Gardiner prowadzi Berlioza. Trafił mnie grom z jasnego nieba, kiedy dyrygent powrócił do utworów rejestrowanych przed laty, dając znacznie pełniejsze i mądrzejsze interpretacje dzieł, których poprzednie nagrania wydawały się perłami bez skazy: wpierw „Missy solemnis” Beethovena, potem Mszy h-moll. Kiedy Gardiner wydał książkę „Bach: Music in the Castle of Heaven” – biografię kompozytora spisaną z perspektywy historyka i wykonawcy, który postanowił rozpatrzyć osobowość Bacha przez pryzmat jego muzyki, nie zaś odwrotnie – rzuciłam się bez namysłu w objęcia pierwszej miłości i obiecałam jej wierność do końca życia.


Rewolucyjny i romantyczny


John Eliot Gardiner urodził się w 1943 r., w rodzinie z takimi tradycjami, że wystarczyłoby ich na obdzielenie dziesięcioosobowego rodzeństwa artystów i akademików. Jego ojciec Rolf był pionierem brytyjskiego rolnictwa ekologicznego i działaczem ruchu odrodzenia angielskiego folkloru. Dziadek Alan – jednym z najwybitniejszych XX-wiecznych egiptologów, autorem słynnej pracy „Egypt of the Pharaohs”. Stryjeczny dziadek Henry Balfour z wdziękiem łączył rzemiosło kompozytorskie z pionierskim wkładem w dzieło zalesiania terenów rolnych z myślą o niekonwencjonalnej hodowli trzody chlewnej.

Młody John Eliot muzykował jak wszyscy w rodzinie, grał na skrzypcach, brał lekcje dyrygentury od 15. roku życia, za przedmiot studiów w Cambridge wybrał jednak historię, arabistykę i średniowieczną filologię hiszpańską. Jego kariera muzyczna zaczęła się trochę przez przypadek, w 1964 r., kiedy poprowadził „Nieszpory” Monteverdiego w uniwersyteckiej King’s College Chapel – z udziałem śpiewaków, którzy stali się zalążkiem późniejszego Monteverdi Choir. Po uzyskaniu dyplomu na wydziale historii podjął dalsze studia u muzykologa, dyrygenta i klawesynisty Thurstona Darta; później wyjechał do Paryża na lekcje u Nadii Boulanger. Zawiązana przezeń w 1968 r. Monteverdi Orchestra wymieniła z czasem instrumenty współczesne na historyczne i dziesięć lat później zaczęła występować pod nazwą English Baroque Soloists. Kiedy w polu jego zainteresowań znalazła się muzyka klasycystyczna i romantyczna, założył kolejny, wspomniany już zespół Orchestre Révolutionnaire et Romantique.


Nie tylko barok


Od początku swej działalności dyrygenckiej urządzał wypady poza świat wąsko pojmowanego wykonawstwa muzyki dawnej. Prowadził Vancouver Orchestra, był kierownikiem artystycznym Opery w Lyonie, szefem Festiwalu Händlowskiego w Getyndze, pierwszym dyrygentem zespołu NDR. Wszędzie siał ferment, wymieniał składy, rozciągał pojęcie wykonawstwa historycznego aż po literaturę XX-wieczną.

Z biegiem lat zyskał opinię niezmordowanego perfekcjonisty, a zarazem wnikliwego badacza, który nie poprzestaje na cyzelowaniu szczegółów subiektywnej wizji dzieła. Gardiner analizuje każdy związek frazeologiczny w tekście, waży relacje między poszczególnymi częściami partytury, zgłębia niuanse retoryczne każdej zmiany tonacji, wysnuwa opowieści ze struktur na pozór nienarracyjnych. Szuka kontekstów. Tropi ukryte w dźwiękach zapachy, barwy pór roku, ludzkie smutki, radości i znoje dnia codziennego. Egzekwuje detale bezlitośnie. Tak bezlitośnie, że ściągnął na siebie nienawiść niejednego muzyka.

W Boga nie wierzy. Sam jest bogiem. Arystotelejskim bogiem-umysłem, poruszycielem piątego elementu na obwodzie muzycznego świata. Niemożliwą w XXI w. inkarnacją dyrygenckich tyranów minionej epoki – Toscaniniego i Reinera, albo Victora de Sabaty, z którego wnuczką jest ożeniony.

A przecież w chwilach wolnych zmienia się w nieledwie poczciwego kontynuatora rolniczych tradycji rodzinnych. Prowadzi wzorcową farmę ekologiczną w hrabstwie Dorset, na 650 akrach pastwisk otoczonych lasem buków, dębów, klonów i jaworów, posadzonych tu jeszcze przez stryjecznego dziadka. Dogląda stada złożonego z ponad stu sztuk francuskiego bydła aubrac i angielskich shorthornów. Przyjmuje dziennikarzy w wiejskiej kuchni i częstuje ich marynowaną cielęciną według przepisu swej żony Isabelli.

Nie dajmy się zwieść pozorom. W tej sielskiej scenerii, naznaczonej rytmem wycieleń, odsadzania byczków i prowadzenia jałówek do krycia, Gardiner rozmyśla nad związkami twórczości Bacha z kulturowym pejzażem jego rodzinnej Turyngii. Wyciąga na świat kolejną interpretację, udrażnia jej nozdrza i pomaga stanąć na chwiejnych nogach. ©


John Eliot Gardiner wystąpi 18 IX, prowadząc swoje zespoły w „Pasji wg św. Mateusza” Jana Sebastiana Bacha.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „Wratislavia Cantans 2016