Święty Marcin wśród Pól

Nie da się głosić Prawdy na pusty żołądek – to dewiza parafii St Martin-in-the-Fields. Niezależnie od działalności dobroczynnej przełożeni kościoła zadbali o obecność wielkiej muzyki w jego murach i uczynili go sławnym.

22.11.2021

Czyta się kilka minut

Wnętrze kościoła St Martin-in-the-Fields w Londynie, grafika opublikowana w albumie „Microcosm of London” z 1830 r. / domena publiczna
Wnętrze kościoła St Martin-in-the-Fields w Londynie, grafika opublikowana w albumie „Microcosm of London” z 1830 r. / domena publiczna

Żywot Marcina, biskupa Tours, był wystarczająco skomplikowany i bez natchnionych upiększeń późniejszych hagiografów. Święty „Kościoła niepodzielonego”, czczony na równi przez katolików, prawosławnych i anglikanów, jeden z pierwszych Wyznawców, czyli otoczonych kultem świadków wiary, którym udało się zejść z tego świata śmiercią naturalną, uchodzi także za pioniera ruchów pacyfistycznych i nowoczesnego humanitaryzmu. Wbrew świadectwu Sulpicjusza Sewera nie uciekł jednak z domu, by oddać się Bogu, nie został też siłą odwiedziony od chrztu przez ojca-brutala ani przemocą wcielony do armii.

Wygląda na to, że syn panońskiego trybuna po prostu minął się z rodzinnym powołaniem. W dzieciństwie przeniósł się z rodziną do Ticinum w Galii Przedalpejskiej – kiedy ojciec w nagrodę za wierną służbę otrzymał status weterana, a wraz z nim liczne przywileje i spory kawałek ziemi pod uprawę. Istotnie, Marcin zawiódł oczekiwania swego protoplasty, który nie bez przyczyny nadał mu imię związane z rzymskim bogiem wojny.

Nieskory do bitki dziesięciolatek wstąpił w szeregi miejscowych katechumenów, chrztu jednak nie przyjął – nie tylko ze strachu przed rodzicami, ale też z woli biskupa, który z jednej strony nie chciał zadzierać z emerytowanym trybunem, z drugiej zaś uważał, że do wtajemniczenia chrześcijańskiego trzeba jednak dorosnąć. Kiedy przyszła pora na Marcina, i tak został legionistą, świadom, że jako syn byłego dowódcy kohorty nie ma innego wyboru. Zdaniem części współczesnych historyków służył w wojsku znacznie dłużej, niż podaje Sulpicjusz Sewer, być może nawet ćwierć wieku.

Nieszczególnie się jednak w tym rzemiośle sprawdzał. W przeddzień wyprawy na Germanów próbował wynegocjować zamianę dodatku motywacyjnego w postaci podwójnego żołdu na ostateczne zwolnienie z armii. Aresztowany za tchórzostwo, stanął w obliczu dalszych poważnych konsekwencji. Zachował się wówczas jak prawdziwy obdżektor: zadeklarował, że pójdzie do boju w pierwszym szeregu, broniąc się tylko znakiem krzyża. I wtedy stał się cud: Germanie poprosili o pokój.

Bez względu na to, czy opuścił armię jako młokos, czy też dojrzały mężczyzna, ochrzcił się tuż przed odejściem do cywila. Na miano ikony miłości bliźniego zapracował sobie czynem, który ostatecznie przesądził o jego decyzji zostania chrześcijaninem: w drodze do miasta Ambianum, kiedy napotkał półnagiego żebraka i nie mogąc dać mu jałmużny, okrył go odciętą mieczem połową oficerskiego płaszcza. Jego późniejsze losy są już historią nietypowego biskupa Caesarodunum (dzisiejsze Tours), który zrezygnował z dobrodziejstw hierarchii na rzecz życia w ascezie, głoszenia wiary „w terenie” i bezwzględnej walki z pogaństwem. Bałwochwalcze posągi i święte gaje niszczył z zapałem, ludziom jednak wybaczał i brał na siebie ich grzechy. Umarł na polu misyjnej chwały, z dala od swojej diecezji. Jego zwłoki w tajemnicy spławiono rzeką Vienne i Loarą. Uroczysty pogrzeb odbył się 11 listopada 397 r. w Tours.

Drzwi wiecznie otwarte

Tego właśnie dnia obchodzi się święto Marcina Biskupa. I tak się dziwnie złożyło, że właśnie 11 listopada w wagonie kolejowym pod francuskim Compiègne podpisano rozejm między ententą a Cesarstwem Niemieckim, kończąc czarną noc I wojny światowej.

Jeszcze dziwniejszym zrządzeniem losu w pierwszych miesiącach konfliktu londyńską parafię St Martin-in-the-Fields objął pacyfista Dick Sheppard i przez całą kadencję zarządzał nią niczym Święty Marcin wcielony. Też był kiedyś wojskowym: radykalnie zmienił poglądy pod wpływem koszmarnych przeżyć na II wojnie burskiej. Tuż po wybuchu Wielkiej Wojny, już jako pastor anglikański, zgłosił się do posługi we francuskim szpitalu polowym, gdzie kilkakrotnie obronił niemieckich żołnierzy przed linczem rozjuszonego tłumu. W 1915 r. przekształcił swoją świątynię w ośrodek pomocy wszelkim potrzebującym i nazwał ją Kościołem Wiecznie Otwartych Drzwi. Co dzień karmił w niej i nocował bezdomnych, protesty oburzonych ucinając jednym zdaniem: „Nie da się głosić Prawdy na pusty żołądek”. W 1924 r. poprowadził z St Martin-in-the-Fields pierwszą w historii transmisję radiową nabożeństwa. Chwalił się później listami od wiernych, którzy dziękowali mu za możliwość śpiewania hymnów w towarzystwie kompanów od szklanki w pobliskim pubie.

Być może to genius loci.

Kilkanaście lat temu archeolodzy odkryli pod kościołem cmentarzysko i mnóstwo artefaktów świadczących na korzyść tezy, że ośrodek kultu chrześcijańskiego mógł tutaj funkcjonować już w czasach Marcina z Tours – najprawdopodobniej wzniesiony na miejscu świętego gaju i obróconych w perzynę pogańskich ołtarzy. Pierwszy kościół św. Marcina powstał tu w XIII wieku – istotnie „na polach”, poza obrębem murów Londynu. Czy sprawujący nad nim pieczę mnisi z opactwa westminsterskiego kierowali się nauką byłego legionisty, „co za płaszcz niebo kupił” – trudno rozstrzygnąć. Wiadomo, że w 1542 r. Henryk VIII kazał zbudować na tej ziemi nową świątynię: żeby ofiary tajemniczej zarazy zwanej angielskimi potami pielęgnować i grzebać jak najdalej od królewskiego pałacu Whitehall. W ramach dodatkowego zabezpieczenia polecił wznieść przed nią pręgierz – na postrach lżej chorym, w obawie przed załamaniem parafialnego systemu opieki zdrowotnej.

Ceglana konstrukcja kościoła okazała się na tyle nietrwała, że już w 1710 r. parlament podjął uchwałę o wzniesieniu nowego gmachu, przeznaczając na ten cel niebagatelną sumę 22 tysięcy funtów szterlingów. Projekt świątyni powierzono szkockiemu architektowi Jamesowi Gibbsowi, dyskretnemu wyznawcy katolicyzmu, który w swoich budowlach umiejętnie przemycał elementy „klasycyzującego” baroku spod znaku Carla Fontany, pozostając przy tym żarliwym zwolennikiem witruwiańskiej triady użyteczności, trwałości i piękna. Ze względu na szczupłość miejsca komisja odrzuciła jego pierwotny zamysł wzniesienia gmachu na planie rotundy. Gibbs poszedł więc na całość i zaproponował rozwiązanie ucieleśniające ideę „Kościoła niepodzielonego”: z bryłą pozbawioną z zewnątrz jakichkolwiek symboli religijnych, zwieńczoną portykiem w stylu korynckim, z wyrastającą z dachu barokową wieżą i jasnym wnętrzem, doświetlonym oknami bez witraży. Budowę ukończono w 1726 r. Gmach z początku wzbudzał kontrowersje, ale już wkrótce stał się wzorcem anglikańskiej architektury kościelnej, powielanym w nieskończoność na całym obszarze Imperium.

Od Marrinera do Gardinera i dalej

Niezależnie od działalności dobroczynnej, którą parafia St Martin-in-the-Fields już w XVIII w. objęła miejscową biedotę, dając dorosłym pracę przy przędzeniu lnu i gręplowaniu wełny, dzieciom zaś zapewniając podstawowe lekcje czytania, pisania oraz rachunków, przełożeni świątyni zatroszczyli się również o godną oprawę muzyczną nabożeństw. Zatrudniali najprzedniejszych organistów, których poczet otworzył John Weldon, uczeń Henry’ego Purcella i twórca muzyki scenicznej do „Burzy” Szekspira, wystawionej w 1712 r. w Drury Lane Theatre.

W XX stuleciu, m.in. za sprawą zapoczątkowanej przez Shepparda współpracy z BBC, kościół przemienił się także w tętniącą życiem salę koncertową. W 1959 r. został siedzibą Academy of St Martin in the Fields, orkiestry kameralnej założonej z inicjatywy skrzypka Neville’a Marrinera, która odegrała przełomową rolę w brytyjskim odrodzeniu wykonawstwa historycznego muzyki barokowej i klasycystycznej. Kawiarnia w krypcie od lat gości muzyków jazzowych. Mniej zamożni melomani mogą nacieszyć się bezpłatnymi koncertami popołudniowymi. Parafia organizuje też muzyczne wydarzenia edukacyjne, imprezy dla rodzin i słynne nocne koncerty przy świecach. Dwa miesiące temu kościół St Martin-in-the-Fields przyjął w gościnę wszystkie trzy zespoły Johna Eliota Gardinera: Monteverdi Choir, English Baroque Soloists oraz Orchestre Révolutionnaire et Romantique. W programie pierwszego grudniowego wieczoru w nowej siedzibie zaplanowano oratorium „Dzieciństwo Chrystusa” Hectora Berlioza.

Pośród tego bogactwa wykonania muzyki polskiej trafiały się sporadycznie i raczej z przypadku, tym bardziej więc trzeba docenić inicjatywę Pawła Łukaszewskiego, któremu przy współpracy Instytutu Adama Mickiewicza udało się zorganizować w St Martin-in-the-Fields listopadowy festiwal polskiej muzyki sakralnej Joy and Devotion.

Łukaszewski jest wybitnym przedstawicielem tego nurtu w twórczości współczesnej, znacznie wyżej cenionym na Wyspach niż w ojczyźnie, gdzie krytyka wciąż z rezerwą podchodzi do jego dorobku. Tymczasem kompozycje Łukaszewskiego świetnie mieszczą się w spektrum brytyjskiej wrażliwości na sacrum: doskonale skonstruowane pod względem formalnym, ze znawstwem eksplorujące możliwości i ograniczenia ludzkiego głosu, potrafią przemówić do każdego z tutejszych odbiorców, od dziecka oswajanych z muzyką chóralną – najnaturalniejszym, niewymagającym żadnych dodatkowych nakładów instrumentem wspólnoty.

Pojęcia „antymodernizmu” i „odnowionej tonalności” nie kojarzą się Brytyjczykom z niczym niestosownym. W tych samych kategoriach prostoty, subtelnej gry z przeszłością oraz czystości wyrazu mieści się również twórczość Johna Tave­nera, której wartości nikt w Polsce nie kwestionuje. Może brak nam dystansu, może „cudzą” duchowość łatwiej nam przyjąć niż własną, niewykluczone też, że do tego, by muzyka przemówiła do nas w pełni, potrzeba wykonawców naprawdę fenomenalnych.

A o takich Łukaszewski zadbał i takich też obiecuje pozyskać w następnych odsłonach nowego festiwalu. Jako kompozytor schował się tym razem w cieniu innych, włączając zaledwie kilka swych krótkich utworów do występu londyńskiego Tenebrae Choir pod kierunkiem Nigela Shorta, dawnego członka zespołu King's Singers. W ramach imprezy zmieścił się także koncert aktywnego od czterech lat zespołu Echo pod dyrekcją Sarah Latto oraz wieczór inauguracyjny z udziałem organisty Ruperta Jeffcoata i jednego z najbardziej obiecujących ansambli wokalnych w Wielkiej Brytanii, znanej także polskim melomanom grupy The Gesual­­do Six, założonej w 2014 r. przez młodego śpiewaka, dyrygenta i kompozytora Owaina Parka. W programie całości – obok najstarszych zabytków polskiej muzyki wokalnej – znalazły się także perły rodzimego renesansu i baroku, dzieła klasyków współczesności oraz utwory przedstawicieli młodego pokolenia kompozytorów, w tym uczniów Pawła Łukaszewskiego.

Wpadłam do Londynu na wspomnianą już inaugurację – żeby nacieszyć się nieprawdopodobną spójnością sześciu całkiem odmiennych głosów wchodzących w skład The Gesualdo Six. Ich śpiew jest jak mądra rozmowa, podkreślająca każdy gest retoryczny, każdą chropawość i gładkość faktury, zawartą w muzycznej formie tajemnicę. Przede mną odsłonił nareszcie fenomen Krzysztofa Borka, domniemanego kapelmistrza wawelskich Rorantystów. Niech wybaczą mi żywi i umarli autorzy pozostałych kompozycji: w pamięci została mi tylko „Missa Mater Matris”, przeróbka „Missa Mater Patris” Josqui­­na des Prés – niby nieodległa od oryginału, a jednak miększa, czulsza, pełna dziwnie znajomych współbrzmień. Może tego mi dotąd brakło w nielicznych polskich wykonaniach utworów Borka: mistrzowskiego obycia ze stylem pierwowzoru, a zarazem świeżości spojrzenia na twórczość zupełnie nieznanego kompozytora. Umiejętności spojrzenia w partyturę z równym przejęciem i wzruszeniem, z jakimi Marcin – jeszcze nie święty – spojrzał kiedyś w oczy przemarzniętego nędzarza na drodze do Ambianum.

The Gesualdo Six podzielili się z Borkiem wszystkim, co mają. I nic im od tego nie ubyło. Pięknie odebrać taką naukę w przybytku Świętego Marcina wśród Pól. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2021