Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Program, dobrze przemyślany, otwierało kameralne spotkanie w Radio Café na Nowogrodzkiej ("Co po Janie Jeziorańskim?"), następnego dnia Mszę św. w warszawskiej katedrze (tam, gdzieśmy go żegnali) koncelebrowali arcybiskup warszawski Kazimierz Nycz, kard. Józef Glemp i lubelski metropolita abp Józef Życiński, który - jak przed pięciu laty w tym miejscu - wygłosił kazanie. Nazajutrz złożono kwiaty na grobie, a wieczorem, w Muzeum Powstania Warszawskiego, oglądano filmy o Jeziorańskim i dzielono się wspomnieniami. Wspominano człowieka, Jego niezwykłe życie i dzieło. W filmie "Pseudonim Jan Nowak" (Jolanty Kessler-Chojeckiej) On sam opowiedział o sobie. Mówili ludzie tak bliscy zmarłemu jak przyjaciel od lat młodości Jacek Taylor, świadkowie działalności mniej znanej, jak Jerzy Koźmiński, były ambasador RP w Waszyngtonie, który może najlepiej wiedział, kim był Jan Nowak-Jeziorański w Ameryce. Składania kwiatów przy pomniku Kuriera z Warszawy nie było, może dlatego, że mało kto wie, iż taki pomnik istnieje (o pomniku i jego historii opowiedział Jacek Fedorowicz). W zorganizowanie obchodów zaangażowały się władze Warszawy, również Wrocław z Kolegium Europy Wschodniej Jego imienia na czele. W spotkaniach uczestniczyli starzy akowcy, politycy, uczniowie szkół imienia Jana Nowaka-Jeziorańskiego, także spoza Warszawy, oraz ci, którzy Dyrektora po prostu znali. W katedrze, wypełnionej po brzegi w dniu pogrzebu, ledwo zapełniły się ławki. W muzeum pozostało sporo wolnych miejsc.
W mediach poza Warszawą ani o rocznicy, ani o jej obchodach nie było szczególnie głośno. A jednak nie mam wątpliwości, non omnis moriar spełnia się w osobie tego niezwykłego człowieka. Siła Jego obecności była tak ogromna, że o pamięć można być spokojnym, a obchody takie jak te warszawskie ją ożywiają. Najbardziej ożywił naszą pamięć wspomniany film, który był jakby przywołaniem go do grona żyjących. Wspomnienia jednak kiedyś się wyczerpią, bo ile razy można je powtarzać. To samo grozi wielkim słowom o Nim i Jego wielkości.
Czy nie nadszedł więc czas, by nieprawdopodobny epos, jakim jest historia "Kuriera z Warszawy", przybrał postać wielkiego filmu? Po obejrzeniu takiego filmu każdy - jestem pewien - przeczyta wszystkie Jego książki. O tych zaś, którzy je przeczytają, którzy ten kurs wielkości przerobią, można być spokojnym.