Palący problem nad cieśniną Malakka

Malezyjczycy i Singapurczycy cierpią od smogu wywołanego przez pożary lasów w sąsiedniej Indonezji. Bez własnej winy, oba państwa znalazły się wśród dziesięciu krajów o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu na świecie.
z Malezji

23.09.2019

Czyta się kilka minut

Akcja helikoptera gaśniczego nad płonącym lasem w Palangkaraya  na indonezyjskiej części Borneo, 18 września 2019 r. /  / ANTON RAHARJO / ANADOLU AGENCY / EAST NEWS
Akcja helikoptera gaśniczego nad płonącym lasem w Palangkaraya na indonezyjskiej części Borneo, 18 września 2019 r. / / ANTON RAHARJO / ANADOLU AGENCY / EAST NEWS

Wieżowce i wody cieśniny nikną w ciepłej mlecznej mgle. Swoją ciężką i suchą wonią powietrze przypomina raczej indyjskie Delhi w okresie zimowej suszy niż Malezję, gdzie zwykle oddycha się doskonale. Kilka dni smogu z rzędu, krótka przerwa, gdy zaczyna porządnie padać – i wszystko zaczyna się od nowa.

Tak wygląda w tym roku wrzesień w malezyjskim stanie Penang, odległym o 200 km od Sumatry. Na Sumatrze i w indonezyjskiej części Borneo od wielu tygodni szaleją pożary lasów torfowych. Stamtąd wiatr nawiewa do Malezji trującą mgłę.

Indonezja ogłosiła stan wyjątkowy w sześciu prowincjach, a do walki z pożarami wysłała tysiące strażaków, wojskowych i policjantów. Według organizacji ekologicznych 2 września ognisk pożaru wybuchło tam ponad 700, a cztery dni później już ponad 6 tys. Powodem jest wyjątkowo długa susza i niesprzyjające wiatry, wywołane przez El Niño [zjawisko pogodowe, które polega na utrzymywaniu się ponadprzeciętnie wysokiej temperatury na powierzchni wody w strefie równikowej – red.]. Ale głównym winowajcą są ludzie.

Rutynowe wypalanie

Indonezyjscy farmerzy rutynowo wypalają lasy torfowe, żeby zrobić miejsce pod nowe plantacje. Dzięki nim kraj ten jest największym na świecie producentem oleju palmowego i jednym z największych wytwórców papieru.

Metoda wycinki i wypalania to najtańszy sposób na oczyszczenie terenu przed sadzeniem nowych drzew. Jednak powodowane przez to pożary co roku emitują gigantyczne ilości dwutlenku węgla i wyrządzają duże straty. Indonezja regularnie i poniekąd tradycyjnie truje swoich sąsiadów, ale sytuacja nie była tak zła od 2015 r.

Nie ze swojej winy Malezja znalazła się w tym roku w pierwszej dziesiątce krajów o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu na świecie. W 11 z 16 tutejszych stanów zanotowano niezdrowe poziomy zanieczyszczenia. W ubiegłym tygodniu w południowej części kraju odczyty mocno przekroczyły wartość 200 – oznaczającą, że powietrze było „bardzo niezdrowe”.

Niewiele lepiej oddychało się w Singapurze. Tamtejsza Agencja Ochrony Środowiska zaleciła obywatelom pozostawanie w domach, bo toksyczny dym powoduje choroby układu oddechowego, uszu i oczu, jest wyjątkowo niebezpieczny dla dzieci i osób starszych, a znajdujące się w nim cząsteczki PM 2,5 mogą wywoływać raka.

Singapurski minister środowiska Masagos Zulkifli ostrzegł, że ilość dwutlenku węgla wyemitowanego do atmosfery zagrozi globalnym wysiłkom w walce ze zmianami klimatu.

W Indonezji i Malezji z powodu toksycznej mgły tymczasowo zamknięto tysiące szkół. Rząd tej ostatniej, żeby przynieść obywatelom ulgę i ograniczyć zdrowotne skutki, zarządził akcję zasiewania chmur (to metoda sztucznej modyfikacji pogody) nad regionami najbardziej dotkniętymi smogiem.

Ale nikt nie ma złudzeń: trujący dym będzie wracał. Dlatego wiele zagranicznych ambasad, w tym polska, wydało dla żyjących tutaj swoich obywateli specjalne zalecenia: lepiej zamknąć okna i polegać na klimatyzacji, nie wychodzić z domu, jeść dużo warzyw i owoców oraz pić wodę.

Natomiast rząd rozdał dotąd setki tysięcy masek ochronnych.

Dyplomatyczne przepychanki

Władze w spowitym gęstym gryzącym dymem Kuala Lumpur zagroziły Dżakarcie wysłaniem oficjalnej noty dyplomatycznej i wezwały ją do poważnego zajęcia się pożarami. Ale Indonezyjczycy twierdzą, że smog u sąsiadów nie ma nic wspólnego z ich własną ekologiczną katastrofą.

Tamtejsza minister środowiska i leśnictwa Siti Nurbaya Bakar stwierdziła, że malezyjskie skargi nie mają pokrycia w faktach, i uznała je za niemożliwe do zaakceptowania. Wskazała, że mniejsze pożary wystąpiły w całym regionie: w Malezji, na Filipinach, w Papui-Nowej Gwinei, Wietnamie, Tajlandii i Timorze Wschodnim. Dodała, że smog, na który narzekają Malezyjczycy, pochodzi z ich własnego stanu Sarawak (północnej części Borneo) oraz z samego półwyspu malajskiego i zaprzeczyła, jakoby wiatr niósł dym przez granice. W odpowiedzi jej malezyjska odpowiedniczka Yeo Bee Yin opublikowała schemat układu wiatrów w poprzedzających dniach.

Azmi Hassan, geostrateg z Malezyjskiego Uniwersytetu Technologicznego uważa, że potrzebna jest nowa międzynarodowa umowa, bo obecna nie jest wiążąca. – Ten fakt pozwolił Indonezji unikać wzięcia odpowiedzialności za minimalizację przedostawania się dymu przez granicę. Pozostali członkowie Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) rzadko ją krytykują, bo ingerencja w sprawy członków to w tej organizacji temat tabu – wyjaśnia „Tygodnikowi” Hassan.

Oficjalnie Malezja złagodziła wcześniejsze stanowisko i zamiast wskazywać winnych, zaoferowała pomoc w walce z ogniem. Dżakarta odrzuciła ofertę, twierdząc, że Indonezja na razie poradzi sobie sama.

Azmi Hassan uważa, że od lat ewidentnie sobie nie radzi. – Wszyscy są świadomi, że Indonezja nie ma środków ani woli politycznej, aby rozwiązać ten problem – mówi naukowiec.

Intencje i interesy

W 2015 r. w Indonezji spłonęło 2,6 mln hektarów lasów, powodując straty w wysokości 16 mld dolarów i – z tych samych powodów co dziś – dyplomatyczne starcia z Malezją, Singapurem i Tajlandią. Indonezyjski wiceprezydent Jusuf Kalla mówił wówczas, że zamiast krytykować, kraje te powinny być wdzięczne, iż przez całą resztę roku (tj. poza porą suchą) cieszą się dobrej jakości powietrzem.

Po cichu jednak Indonezja starała się zaradzić problemowi: zbudowała prawie 12 tys. studni, rozpoczęła akcję nawadniania łatwopalnych torfowisk i powołała agencję BRG, która miała się zajmować ich ochroną.

Ale próba dokonania tu zmian koliduje z interesami plantatorów. – Agencja jest nieefektywna z samego założenia – wskazuje Annisa Rahmawati z indonezyjskiego oddziału Greenpeace. – Podlega ona ministerstwu środowiska i leśnictwa, a zajmowanie się przemysłem oleju palmowego wymaga współpracy także z resortem rolnictwa oraz z wymiarem sprawiedliwości. Poza tym działania BRG skupiają się na zbyt małym terenie – dodaje.

Największym problemem może być jednak brak egzekwowania prawa. Indonezyjski prezydent Joko Widodo szeroko otworzył drzwi dla inwestorów – w tym takich, którzy chcą dostać zezwolenie na założenie plantacji. Po zmianie regulacji stosowne zezwolenie można dostać w ekspresowym tempie, z pominięciem studium wpływu na środowisko.

Przerzucanie winy

Rahmawati uważa, że korporacje, które są właścicielami plantacji, powinny być odpowiedzialne za to, co się tam dzieje: za prewencję, a jeśli wydarzy się pożar, to za powstrzymanie go i przywrócenie stanu poprzedniego. Sprawę trzeba rozwiązać kompleksowo: na poziomie firm, społeczności i całego łańcucha dostaw.

– Firmy handlujące za granicą indonezyjskim olejem palmowym nie powinny kupować go od tych producentów, którzy są odpowiedzialni za wypalanie i nieuzasadnioną wycinkę lasów – mówi ekolożka.

Za większość Europejczyków decyduje w tej sprawie Unia Europejska – i to europejskie pieniądze mogą częściowo pomóc w rozwiązaniu problemu. Od przyszłego roku Unia będzie importować tylko olej palmowy z certyfikowanych źródeł, tzn. taki, którego wytwórcy przestrzegają tych standardów.

– Plantatorzy w Malezji i Indonezji zobowiązali się do przestrzegania zasad zrównoważonego rozwoju. Nieprzestrzeganie tych standardów i niedbalstwo doprowadziło do kryzysu na regionalną skalę i winnych trzeba ukarać – uważa dr Jusoff Ishak, ekspert w dziedzinie ochrony środowiska.

Podobnie myśli wielu mieszkańców regionu. Pojawiły się nawet obywatelskie apele o przedstawienie sprawy przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze. Ale to wymagałoby zgody samej Indonezji. Ta z kolei słusznie twierdzi, że wina leży w dużej mierze po stronie właścicieli plantacji, ale wskazuje tylko tych, którzy mają siedziby w... Singapurze i Malezji.

Nagrody dla wiosek

U sąsiadów Indonezji pojawiły się sugestie, że częściowym rozwiązaniem problemu może być presja z zagranicy na firmy, które pozwalają, by ich plantacje płonęły. Malezyjski premier Mahathir zasugerował, że jego kraj może wprowadzić prawo umożliwiające karanie przedsiębiorstw, miejscowych oraz także indonezyjskich, które swoimi praktykami przyczyniają się do zanieczyszczania powietrza.

Drogę pokazał już Singapur, który kilka lat temu zażądał, by jego indonezyjscy dostawcy wyjaśnili, w jaki sposób stosują praktyki zrównoważonego rozwoju. Razmi Hassan uważa, że pociąganie do odpowiedzialności nie całego kraju, lecz firm może być jedynym sposobem na efektywne zajęcie się tą delikatną kwestią. – Nawet najsurowsze prawo chroniące lasy i torfowiska nic nie zmieni, jeśli nie będzie woli zmian – mówi.

Wypalanie lasów to w pewnej mierze problem kulturowy, więc samo straszenie karami nie zmieniło podejścia ani wśród prywatnych rolników, ani w korporacjach. Te ostatnie, w ramach tzw. społecznej odpowiedzialności biznesu, zaczęły jednak oferować nagrody finansowe wioskom, których mieszkańcy nie stosują tej metody. Czasem zdarza się, że korporacje są obwiniane o szkody dokonywane na sąsiadujących farmach.

Zdaniem Rahmawati takie inicjatywy to kwiatek do kożucha. – Pozwalają ludziom pracującym w tych firmach poczuć się lepiej, ale nie wykorzeniają powtarzającego się rok w rok problemu. O wszystkim zapomina się, kiedy tylko sytuacja doraźnie się poprawi – mówi ekolożka.

Wkraczają obywatele

Na powrót problemów ze smogiem i na polityczne debaty masowo zareagowali indonezyjscy studenci w regionach najbardziej dotkniętych pożarami: zorganizowali protesty.

Ale malezyjscy internauci podeszli do sprawy z większą fantazją. Użytkownik Twittera imieniem Farhan zaproponował współobywatelom, żeby każdy kupił elektryczny wiatrak i w oznaczonym dniu skierował go w stronę Indonezji, aby zdmuchnąć smog z powrotem do jego źródła. Wkrótce w sieci pojawiły się szczegółowe mapy i rysunki pokazujące, jak wieżowce w Kuala Lumpur zamienić w gigantyczne wiatraki.

Inni internauci zaczęli publikować nagrania mające udowodnić, że przyłączyli się do akcji. „Jestem jednym z wielu Malezyjczyków (pewnie też Singapurczyków i Indonezyjczyków), którzy mają dosyć dorocznego cyrku ze smogiem – napisał później Farhan. – Nasi politycy obwiniają się wzajemnie, a właściciele plantacji co roku unikają odpowiedzialności, bo ich szefów problem nie dotyczy”.

Ale i po drugiej stronie cieśniny Malakka nie brakuje inicjatyw. Arie Rompas – pochodzący ze Środkowego Kalimantanu w indonezyjskiej części Borneo – obserwował, jak sytuacja systematycznie się pogarszała od 1997 r. Cztery lata temu, gdy trujący dym szczególnie dał się we znaki mieszkańcom, Arie skrzyknął znajomych i kolegów pracujących w organizacjach pozarządowych w mieście Palangkaraya. Zebrali datki, kupili maski antysmogowe i lekarstwa, kilkadziesiąt osób ewakuowali w miejsca mniej dotknięte smogiem i sprowadzili tam lekarzy.

– Z powodu powikłań spowodowanych chorobami układu oddechowego zmarła wtedy czwórka małych dzieci – wspomina Arie. – Wszystko dlatego, że w ostatnich 20 latach rząd pozwolił na przekształcenie miliona hektarów torfowisk w plantacje – dodaje.

W 2016 r. razem z grupą znajomych Arie złożył pozew obywatelski przeciw administracji prezydenta Joko Widodo za dokonane przez rząd akty bezprawia, w wyniku których ucierpiało środowisko i obywatele. Sprawa toczyła się we wszystkich instancjach, aż po Sąd Najwyższy. Ten przyznał obywatelom rację i zobowiązał administrację do wprowadzenia nowych regulacji. Mają objąć m.in. przypatrzenie się zezwoleniom na działalność firm, których plantacje ucierpiały od ognia.

Czekając na deszcz

Nie jest to jedyny sukces obywatelskich aktywistów. Dwa lata temu indonezyjski Sąd Najwyższy nakazał ministerstwu rolnictwa udostępnić dane na temat właścicieli plantacji i miejsc, które obejmują ich koncesje. Ludzie dotąd nie wiedzą dokładnie, za które plantacje kto odpowiada, bo ministerstwo wynajduje kolejne biurokratyczne przeszkody.

– Najbardziej potrzebna jest nam transparentność – mówi Annisa Rahmawati z Greenpeace. – Chcemy, żeby obywatele mogli sami monitorować działalność tych firm, a są ich ponad trzy tysiące!

Na razie, bez względu na różnice, wszystkie strony sporu w Azji Południowo-Wschodniej zgodnie czekają na deszcz. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2019