Pająk z twarzą doktora Fischera

Dla niej piekło Ravensbrück, niemieckiego obozu dla kobiet, trwało cztery lata. Pamięć o nim towarzyszy Wandzie Półtawskiej do dziś.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Więźniarki niemieckiego obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, przełom 1943/44 r. / Fot. Ullstein Bild / GETTY IMAGES
Więźniarki niemieckiego obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, przełom 1943/44 r. / Fot. Ullstein Bild / GETTY IMAGES

Jest ciepły wieczór, 7 maja 1945 r. Wanda i Krysia siedzą na łóżkach, które niedawno należały do esesmanów. Jedzą grysik, którego garść, zawiniętą w chustkę do nosa, przyniosły ze sklepu oddalonego 4 km od obozu. Zjedzenie jednego talerza zajmie im cały dzień.

Kilka godzin wcześniej usłyszały męskie głosy. Najpierw: „Dziewczęta, jesteście wolne”. A potem: „Ty głupi, czego się drzesz? To trupiarnia!”.

Na te pierwsze słowa czekały przez ostatnie cztery lata. Gdy wybrzmiały, Wanda leżała w rewirze (obozowym szpitalu), gdzie nasłuchiwała nocą, jak więźniarki zrzucają z łóżek trupy innych kobiet. „Umierały tak jedna po drugiej, aż wreszcie zdawało mi się, że już wszystkie nie żyją” – napisze we wspomnieniach.

I choć dziś trudno o jej portret, który nie zaczynałby się od słów: „przyjaciółka Wojtyły”, to jeszcze trudniej o nawet jedną jej książkę, w której nie wracałaby do przeżyć z Ravensbrück.

Lubi przewodzić

Wanda Wojtasik (potem po mężu Półtawska), rocznik 1921. Najmłodsza z sióstr. Jak przyznaje, „córka tatusia”. „Koło Lublina nie ma gór, ale są takie pagórki. I to, że ja kocham las, to jest mój tatuś” – powie o rodzinnych stronach w dokumencie „Duśka. Filmowa opowieść o wyjątkowej kobiecie”.

To ojciec w lutym 1941 r. uprosi strażników, by pozwolili Wandzie wejść na wieżę zamku w Lublinie (mieści on więzienie Gestapo) i zobaczyć z góry czubek jego głowy. Gdy ją aresztowali, jego głowa w kilkanaście godzin zrobiła się siwa.
To on pod koniec czerwca 1942 r., w noc świętojańską, wyśle jej do obozu w Ravensbrück prezent imieninowy. Ona tak to będzie wspominać: „Pudło, które esesman otwiera: w środku biała koperta i znowu pudełko, a w nim – nie, tego się nikt nie spodziewał, ja też nie... W mocnym pudełku owinięte w białą bibułkę kwiaty – świeże, jakby w tej chwili zerwane biało-czerwone róże i pęk złotych kłosów”.

W domu rodzinnym spoglądają na Wandę trzy posągi: Matki Boskiej, Mickiewicza i Piłsudskiego. Ma 15 lat, gdy w szkolnej sali gimnastycznej składa na ręce drużynowej Marii Walciszewskiej przysięgę, że jest gotowa umrzeć za ojczyznę. W szkole mówią na nią „Duśka” lub „Pułkownik”. Lubi przewodzić: na lekcjach (jest prymuską), na boisku (zwłaszcza gdy grają w piłkę ręczną), w harcerstwie (zostaje drużynową).

Gdy wybucha wojna, jest konspiracyjną łączniczką. Rozwozi pocztę po okolicy Lublina. Ratując książki ze zniszczonej przez bomby w 1939 r. księgarni, pozna młodszą od siebie Krysię; za kilka miesięcy będzie się nią opiekować w obozie.

Na lubelskim zamku

Jej nazwisko pada podczas przesłuchań uwięzionych konspiratorów w styczniu 1941 r. Przychodzą po nią wieczorem 17 lutego, gdy odrabia lekcje. „Sześciu gestapowców przyszło po jedną dziewczynę” – powie potem.

Gdy przesłuchanie się kończy, cieszy się, że nikogo nie „wsypała”. W więzieniu w Lublinie płacze, jak mówi, tylko dwa razy: gdy o drugiej w nocy dostaje – tuż przed przesłuchaniem – pięścią w twarz. Krzyknęła: „Mamo!”. „Będzie i mama” – odpowiedział oprawca. Od tej chwili prawie nie śpi. Uspokaja ją dopiero pierwszy ukryty w żywności gryps, który przychodzi z domu – a w nim wiadomość, że nikogo więcej nie aresztowano. Drugi raz płacze, gdy trafia do celi pełnej kobiet, po których chodzą duże białe wszy. „Szpagaty” – tak nazwie sobie więźniarki polityczne, z którymi dzieli celę.
W jednej tłoczą się 53 kobiety. Gdy zaczyna brakować miejsca do spania, wymyślają z Krysią metodę „zjadających się węży”: kładą się na niewielkim stoliku, a więźniarki przywiązują je paskiem, by nie spadły.

Później trafią do małej celi koło ubikacji. Palce dzieciobójczyni, z którą ją dzielą, będą się Wandzie nieustannie śniły. Ale dopóki są w jednej celi, śpi niewiele. „Jak mogłam, zasłaniałam przed nią Krysię. Wyobraziłam sobie bowiem, że może w nocy zechce udusić moją małą” – napisze we wspomnieniach. Wraz z Krysią należą do „bractwa czarnego stolika”: grupy dziewczyn, które pomagają sobie, nie tracąc nadziei. Mówią, że są „najmłodsze i najbardziej bojowe”.

Po siedmiu miesiącach od aresztowania Wanda słyszy, że trafi do obozu. „O obozie nie wiedziałyśmy nic na pewno, a samo słowo kojarzyło nam się z czymś dobrym. Używałyśmy go dotąd jedynie na określenie pełnych radości i słońca obozów harcerskich” – wspomina. Gdy odczytano listę transportową, obie z Krysią odetchnęły. Myślały, że uniknęły śmierci. „Nie martw się, wyjazd do obozu traktuję jak wycieczkę krajoznawczą” – uspokajała matkę, której udało się uzyskać widzenie, by pożegnać córkę.

Do Ravensbrück w Meklemburgii, na północ od Berlina, trafia 2 września 1941 r. – z zaocznym wyrokiem śmierci.

Kaninchen, czyli króliki

Ich transport wita w Ravensbrück zapach kwitnącej szałwii. „Aufzejerki” (z niemieckiego Aufseherin, nadzorczyni), które Wanda widzi po raz pierwszy, nazwie potem „kobiety-kruki”, „kobiety-wrony”. A mijające ich transport więźniarki w pasiastych ubraniach, z ogolonymi głowami i obojętnym wzrokiem – „kadłuby”. To one szepczą na widok nowej grupy: „Sondertransport”, transport specjalny. Wanda i Krysia wtedy jeszcze nie wiedzą, że oznacza to „transport z karą śmierci”. Byleby nie stać się takie jak one – myślą.

Tego lęku nie pozbędą się do końca pobytu w obozie. I do końca będzie ich dziwiło każde „nieludzkie” zachowanie. I to, że gdy pęka worek z solą, więźniarki rzucają się na ziemię, by ją zlizać. I to, że zjadają obierki z ziemniaków. Wreszcie to, że potrafią o jedzeniu mówić ciągle, przywołując przed snem z pamięci ulubione przepisy. One z Krysią zawarły układ: nie rozmawiały o rodzinach, za którymi tęskniły, i o jedzeniu. Jeśli się udawało, czytały. Choć pierwsza książka, którą kupiły za bezcenne cztery porcje chleba, okazała się słownikiem grecko-rosyjskim. Jak wyzna w „I boję się snów” – pamiętniku z obozu, który napisze tuż po wojnie – płakała znów niewiele: „Zaledwie trzy razy przez cztery lata”.
18 kwietnia 1942 r. rozstrzelano pierwszą trzynastkę z ich transportu. Zobaczyły „małe czarne auto, które (...) zajeżdżało i zabierało skazane”. A potem zakrwawione ubrania koleżanek w pralni.

27 lipca 1942 r. wezwano kolejne: najpierw młode do 25. roku życia, później pozostałe. „Jakaś obca komisja, cywil i wojskowy, uporczywie patrzyła na nogi” – wspomina. Myślały, że idą na śmierć.

Kilka dni później Wanda jako jedna z pierwszych leży w więziennym szpitalu, z zabandażowanymi nogami i gorączką 40 stopni. Przygląda się pająkowi, który błyszczy nocą w okiennej szybie. Ten sam pająk, tyle że z twarzą doktora Fritza Ernsta Fischera, jednego z kilku, którzy dokonywali na więźniarkach pseudomedycznych eksperymentów, będzie pojawiać się w jej snach.

W kolejnych dniach łóżka rewiru się zapełniają. Więźniarki mają rany w tym samym miejscu: „wzdłuż prawej kości strzałkowej, 4-6 centymetrów powyżej kostki, nie szyte, długości około 15 cm”. Operacje polegały na rozcinaniu kończyny i wstrzykiwaniu serii zastrzyków, którym towarzyszyła gorączka, albo na bolesnym zabiegu zdejmowania okostnej.

Kaninchen – króliki: tak zaczynają mówić w obozie na transport Wandy. Teraz ich czas będzie się dzielić na ten, gdy ból jest nie do zniesienia, i ten, gdy da się go wytrzymać – głównie po to, by pomagać innym więźniarkom, którymi po zabiegu nikt się nie zajmował.

Ja, barometr

Przed jedną z kolejnych operacji wybucha bunt. Pierwsze „nie” pada z ust Dziuby Sokulskiej. „Kochałyśmy niemal Dziubę za to odważne »nie pójdę«” – napisze Wanda. Na listę z następnymi nazwiskami kobiet, które mają się zgłosić do rewiru, reagują wszystkie dotąd okaleczone więźniarki. Formułują petycję do komendanta: czy wie, że w obozie operowane są zdrowe kobiety, i że prawo międzynarodowe tego zabrania. Zanoszą ją wspólnie: „Było nas około 50 w bloku, wszystkie jeszcze kulały, najsłabsze niosłyśmy na rękach, część szła o kulach... makabryczny pochód” – wspomina. Wtedy w obozie zaczynają mówić na transport Wandy „Króle”. Operacje udaje się odłożyć, ale nie na długo. Kolejne więźniarki są okaleczane w jeszcze gorszych warunkach.

Operowane zaczynają myśleć: „i tak nas wykończą, (...) choćby przez rozum nie będą przechowywać żywych dowodów”. Zaczynają się ukrywać. Hasło „króle łapią” znał cały obóz. „Straszna gra w chowanego, która trwała do końca kwietnia 1945 r. Musiałyśmy zniknąć z obozu” – pisze.

Choć walczyły o życie, dla niej nieustanne chowanie się było przeciwieństwem bierności. „Odżyłam” – przyznaje. „Inne nie rozumiały. Bogna mówiła, że się wygłupiam i nadrabiam miną, że zamiast się schować, to rżnę chojraka, ale ja nie mogłam wytrzymać ani chwili w schowku. Musiałam coś robić, działać, mieć poczucie, że coś mogę”.

Gdy przyjeżdżają więźniarki „ewakuowane” (jak mówili Niemcy) z Auschwitz, Wandzie i innym operowanym kobietom udaje się przebrać w ubrania zmarłych w transporcie i wypisać atramentem na ramieniu ich numery (one w Ravensbrück nie były tatuowane).

Wraz z nimi trafiają do Neustadt-Glewe, niewielkiego przyfabrycznego obozu, także w Meklemburgii. Tu walczą głównie z głodem. „Nie umiałyśmy z Krysią dostosować się do otoczenia. Oświęcimianki biły się o jedzenie. W Ravensbrück (...) walka o jedzenie nie była znana. Nie umiałyśmy się bić. Toteż nie dostałyśmy ani razu jedzenia”.

Po kilku dniach traci przytomność i trafia do rewiru. „I leżąc tam z zimnym trupem Cyganki postanowiłam, że skończę medycynę. Brzmi to paradoksalnie: w chwili gdy umierałam z głodu, a śmierć była kwestią dni czy może nawet godzin, planowałam życie” – napisze. To tu usłyszy: „Dziewczęta, jesteście wolne”.

2 maja 1945 r. obóz zajmuje Armia Czerwona.

Jest słoneczny dzień, 8 maja, gdy ruszają w drogę do domu. W powietrzu unosi się zapach kwitnących ziół. „Jakżebym chciała to zapomnieć: te dzikie oczy, zaczerwienione białka” – wspomina mężczyzn, przed którymi w czasie tej podróży często muszą uciekać. Wanda nazywa siebie wtedy „barometrem”: rozpoznaje, którzy są niebezpieczni.

Co siedzi w człowieku

Do Lublina docierają 28 maja. Już pierwszej nocy Ravensbrück wraca w koszmarach. „Śniły mi się te same dni po kolei, bez końca, aż trudno było pojąć, że tyle można prześnić w ciągu jednej nocy”. Wtedy zaczyna pisać wspomnienia „I boję się snów”.

Odwiedzają ją matki zamordowanych w obozie kobiet. Wandzie wydaje się, że mają do niej żal, że to ona przeżyła. Czuje, że musi wyjechać. Wybiera Kraków. Zapisuje się na medycynę, psychologię i kurs filozofii św. Tomasza prowadzony przez dominikanów. We wrześniu 1945 r. podchodzi do egzaminu wstępnego na medycynę. Czyta po kolei każde pytanie i przez całą szerokość arkusza pisze: „Nie potrafię odpowiedzieć na żadne z tych pytań, siedziałam cztery lata w obozie koncentracyjnym i zapomniałam dokładnie, czego uczyli w szkole z tej materii, chcę być lekarzem”. Podpisuje się i wychodzi. Parę dni później odbiera zawiadomienie, że dostała się na Wydział Medyczny UJ.
Przyznaje, że oddała się psychiatrii, bo chciała zrozumieć, co siedzi w człowieku.

Medycynę kończy w 1951 r. Rzuca się w wir pracy – w szpitalu psychiatrycznym w krakowskim Kobierzynie, potem w Klinice Psychiatrycznej Akademii Medycznej. Pracuje tu do 1969 r., jest m.in. ordynatorem. W 1964 r. broni doktorat. Do 1972 r. pracuje też w Poradni Wychowawczo-Leczniczej przy Katedrze Psychologii UJ. Poświęca się poradnictwu rodzinnemu i małżeńskiemu. Do 2000 r. kieruje Instytutem Teologii Rodziny przy Papieskiej Akademii Teologicznej (dziś uniwersytet) w Krakowie, który wcześniej sama zakłada. W latach 80. jest też wykładowcą w Instytucie Studiów nad Małżeństwem i Rodziną przy Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie.

Podczas studiów do egzaminu z fizyki pomaga jej przygotować się kolega, Andrzej Półtawski – tak poznaje przyszłego męża. Ślub biorą ostatniego dnia 1947 r.

Wanda zaprzyjaźnia się z poznanym w konfesjonale księdzem Karolem Wojtyłą. Dzieje prawie 50-letniej przyjaźni opisze potem w „Beskidzkich rekolekcjach”. Gdy w 1962 r. dowie się, że ma raka piersi, Wojtyła prosi o modlitwę w jej intencji Ojca Pio. Jeszcze przed operacją nowotwór ustąpi.

Wiem więcej

W jej książkach i wspomnieniach dominują dwa wątki z życia: pobyt w obozie i przyjaźń z Wojtyłą.

Obrazy z Ravensbrück wracają nieustannie. Gdy podczas badania pielęgniarka powie jej: „Ale to proszę zdjąć” – wskazując na medalik z Matką Boską – Wanda się oburza. I przywołuje przesłuchanie, podczas którego gestapowiec zerwał jej z szyi medalik. Gdy do jej gabinetu przychodzą matka z córką, która chce operacyjnie zmniejszyć piersi, Półtawska w odpowiedzi przywołuje obrazy wychudzonych kobiet z obozu. A gdy jej córka bawi się z psem, ociera zwilgotniałe od potu czoło. I myśli o psach esesmanów.

Po tym, co przeżyła, ma też pewność, że są problemy, wobec których nie może pozostać obojętna. Gdy wychodzi na jaw sprawa Juliusza Paetza – ówczesny arcybiskup Poznania molestuje kleryków – to ona powiadamia o niej Jana Pawła II.

Jest tą, która współkształtowała myślenie o rodzinie w Kościele. Gdy niedawno pisze „Deklarację wiary lekarzy”, inicjuje akcję zbierania pod nią podpisów i sugeruje wyrycie jej treści na kamiennych tablicach – jako wotum wdzięczności za kanonizację Jana Pawła II – ma już blisko 93 lata. I tę samą potrzebę działania, o której pisała relacjonując to, co działo się w obozie.

W liście objaśniającym deklarację przyznaje, że „wie więcej”. I że to zobowiązuje. ©℗

Korzystałam z filmu dokumentalnego „Duśka” (reż. Wanda Różycka-Zborowska, wyd. Edycja Św. Pawła 2011) i książek Wandy Półtawskiej: „I boję się snów” (1962), „Samo życie” (1994), „Stare rachunki” (2001), „Z prądem i pod prąd” (2001). 

KZ RAVENSBRÜCK
Był to największy w III Rzeszy kacet dla kobiet: w latach 1938-45 r. więziono tu – w Ravensbrück i pobliskim Uckermark, gdzie był obóz dla nastolatek – 120 tys. kobiet i dziewcząt 30 narodowości (od 1941 r. istniał tu też niewielki osobny obóz męski). Uwięzione musiały przymusowo pracować; na wybranej grupie SS prowadziło eksperymenty medyczne. Wedle różnych szacunków w Ravensbrück zginęło 25-40 tys. kobiet. Armia Czerwona, która do obozu wkroczyła 30 kwietnia 1945 r., zajęła ten teren na garnizon i stacjonowała tu do 1989 r.

W 1959 r. w części dawnego kacetu władze komunistycznej NRD otworzyły Miejsce Pamięci i Przestrogi. Buchenwald i Ravensbrück były głównymi miejscami pamięci w NRD: nazizm prezentowano tu jako zdegenerowany kapitalizm i upamiętniano głównie komunistów, a inne ofiary (w tym żydowskie i polskie) prawie w ogóle. Projekt muzeum w Ravensbrück zatwierdzały władze partyjne; podkreślało ono rolę kobiety w socjalizmie i opowiadało o komunistkach, choć były tu mniejszością (tylko w osobnych pomieszczeniach każda nacja mogła mieć skromne „swoje” ekspozycje). Z takiego upamiętnienia wyłączono niemieckie komunistki, które w latach 1939-41 zostały aresztowane w ZSRR, wydane Gestapo i trafiły do Ravensbrück.

Po zjednoczeniu Niemiec zmieniono koncepcję miejsc pamięci w byłej NRD – także w Ravensbrück. Odtąd odnotowuje się wzrost liczby zwiedzających: w 1994 r. było ich 168 tys., a w 2014 r. już 600 tys. (w tym 37 proc. spoza Niemiec). WP

RAVENSBRÜCK: SKANDAL NA OBCHODACH
Być może sprawa nie trafiłaby do mediów, gdyby nie wolontariusze: młodzi ludzie, głównie Niemcy, którzy zgłosili się, by opiekować się grupą 89 wiekowych kobiet przybyłych z różnych krajów na uroczystości 70. rocznicy wyzwolenia Ravensbrück. Wolontariusze, którzy zwrócili się do dziennikarzy, byli oburzeni i rozgoryczeni. Opowiedzieli, jak uczestnicy obchodów – byłe więźniarki i goście oficjalni, a wśród nich Anna Komorowska, żona prezydenta Polski, i pierwsza dama Niemiec, Daniela Schadt (partnerka prezydenta RFN) – zostali po uroczystości zaproszeni na posiłek. Ale nie wspólny. Osobno spożywały go żony prezydentów i obecni tu politycy: miał być wystawny (w relacji padło określenie „książęcy”), podany na obrusach, z porcelanową zastawą i srebrnymi sztućcami. Tymczasem byłym więźniarkom, posadzonym przy drewnianych stołach, zaserwowano zupę na plastikowych talerzykach.

„Kontrast był zawstydzający” – pisał „Spiegel Online”. Ekswięźniarki potraktowano jak gości „drugiej kategorii” – komentował dziennik „taz”. „Wstyd” – oceniał tygodnik „Die Zeit”.

Niemieccy dziennikarze zapytali organizatorów (Fundację Brandenburskich Miejsc Pamięci), skąd to osobne traktowanie. Usłyszeli, że organizator musiał uwzględnić „życzenia protokolarne” niektórych gości. Urząd prezydenta RFN twierdzi, że nie było z jego strony takich życzeń. Niemieccy dziennikarze nie zwrócili się z podobnym pytaniem do Kancelarii Prezydenta RP.

WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2015