Oskarżony z Nazaretu

„Ukrzyżowan, umarł i pogrzebion” – czytamy w Składzie Apostolskim. Modlitwa milczy jednak o tym, czy wyrok wykonany na Jezusie w świetle ówczesnego prawa był aktem sprawiedliwości, czy też stanowi klasyczny przykład mordu sądowego.

15.04.2019

Czyta się kilka minut

Procesja w Ennie na Sycylii, Wielki Tydzień, 2018 r. / JOANNA MRÓWKA
Procesja w Ennie na Sycylii, Wielki Tydzień, 2018 r. / JOANNA MRÓWKA

Z procesu Jezusa z Nazaretu nie zachowały się żadne dokumenty – o ile takowe w ogóle istniały, bo w I w. n.e. nie sporządzano jeszcze obowiązkowych akt procesowych, które trafiałyby następnie do archiwów. Theodor Mommsen, wybitny XIX-wieczny badacz historii i prawa rzymskiego, dowodził jednak, że już w epoce Jezusa praktykowano zwyczaj przesyłania do Rzymu sprawozdań z najważniejszych rozpraw sądowych, na czele z tymi zagrożonymi karą śmierci.

Oznaczałoby to, że i z procesu Jezusa trafiło nad Tyber stosowne streszczenie. Hipoteza jest o tyle kusząca, że Swetoniusz i Tacyt, dwaj rzymscy historycy z dostępem do archiwów cesarskich, tworzący kilkadziesiąt lat po opisywanych wydarzeniach, wspominają Jezusa. Nie piszą o jego działalności, lecz jedynie o skazaniu.

W tej sytuacji jedynym źródłem rekonstrukcji najsłynniejszego procesu w dziejach ludzkości są przekazy czterech Ewangelii. Sęk w tym, że ich narracje nie zawsze się pokrywają. Jedynie Łukasz wspomina np. o odesłaniu Jezusa przez Piłata do Heroda Antypasa, ówczesnego tetrarchy Galilei, który mógłby również osądzić Galilejczyka. Różnic w narracji, mniej i bardziej znaczących, jest oczywiście więcej, cechą wspólną wszystkich Ewangelii jest natomiast tendencja do zdejmowania z Poncjusza Piłata odpowiedzialności za skazanie Jezusa.

Wyraźna słabość ewangelistów do przedstawiciela władz okupacyjnych zaowocowała legendami o rzekomym nawróceniu Piłata na chrześcijaństwo, a Kościół koptyjski, bazując na swojej tradycji, ogłosił go nawet świętym. Biorąc pod uwagę cel, w jakim spisano te cztery opowieści, taka strategia narracyjna wydaje się zrozumiała. Ewangelie nie mogły przecież kwestionować fundamentów państwa rzymskiego, jakim było jego prawodawstwo. Nie ma jednak również powodu, by uznać za całkowicie niewiarygodny porządek wydarzeń przedstawiony przez ewangelistów, którzy zgodnie stwierdzają, że zatrzymanie Jezusa było inicjatywą Żydów.

Rosnąca popularność nowego nauczyciela, który właśnie przybył do Jerozolimy, podbiwszy wcześniej serca na prowincji, nie mogła ujść uwadze żydowskich elit. Kwestią interpretacji pozostanie natomiast to, co w działalności Jezusa z Nazaretu niepokoiło je najbardziej. Tradycja chrześcijańska, bazująca na Nowym Testamencie, chętnie dostrzega w tym jedynie rodzaj zawiści spowodowanej utratą rządu dusz. Istnieje jednak jeszcze jedno, o wiele prostsze wytłumaczenie. Społeczno-obyczajowa część programu Jezusa, który kwestionował szereg żydowskich tradycji i instytucji, z szabatem na czele, mogła doprowadzić do niepokojów społecznych, które następnie zmusiłyby do interwencji Rzym. Konsekwencją mogło być pozbawienie społeczności żydowskiej resztek pilnie strzeżonej autonomii.

Prowincja specjalnej troski

W przeciwieństwie do wielu krain Wschodu, które Rzym podporządkował sobie politycznie i gospodarczo, Izrael miał tradycję własnej państwowości i równie długą tradycję irredenty. Pragmatyczni Rzymianie zdawali sobie z tego sprawę, dlatego przez długi czas kontrolowali państewko za pomocą sojuszy z marionetkowymi władcami.

Dopiero w 6 r. n.e. (69 lat po wkroczeniu legionów do Jerozolimy) Rzym zdecydował się odebrać Judei resztki politycznej autonomii i oficjalnie przyłączyć ją do prowincji Syrii. Do Jerozolimy wysłano urzędnika w randze prefekta, który czuwał przede wszystkim nad poborem podatków i zajmował się wymiarem sprawiedliwości.

Rzymianie tradycyjnie pozostawiali jednak podbitym autonomię w sferze obyczajowej i wyznaniowej, dlatego także w Judei żydowskie samorządy mogły dalej działać niejako włączone w struktury pax Romana. Sanhedryn, najwyższa rada kapłańska, jako ciało przedstawicielskie z władzą sądowniczą, stanowił dla Rzymu wygodne narzędzie sprawowania władzy w ulubionej formule divide et impera, czyli „dziel i rządź”.

Polityczny koniunkturalizm sanhedrytów, którzy poszli na współpracę z Rzymem właśnie dla zachowania jak największej niezależności, w epoce Jezusa zaczynał jednak budzić niechęć części żydowskiego społeczeństwa. Stronnictwo zelotów wprost nawoływało do czynnego oporu wobec Rzymian. Postulaty Jezusa, który otwarcie kwestionował prawo kapłanów do przywództwa, musiały w tej sytuacji brzmieć dla członków Sanhedrynu dostatecznie groźnie i bez alegorycznych zapowiedzi zburzenia świątyni jerozolimskiej. Z punktu widzenia żydowskich elit kompromisy wytargowane i wywalczone z Rzymem były zdobyczą, która gwarantowała zachowanie tożsamości narodowej – jak powiedzielibyśmy dzisiaj. Nauki Jezusa na płaszczyźnie społecznej stanowiły jednak wielką niewiadomą, za którą Żydzi mogli zapłacić wysoką cenę. Święty Jan (J 11, 45-57) dość wiernie oddaje tamte dylematy sanhedrytów, choć w typowym dla ewangelistów stylu miesza je z elementami religijnymi, sugerując, że elity żydowskie bały się głównie „wielkich znaków”, które miał czynić Jezus. Dyskusję na właściwe tory sprowadza dopiero arcykapłan Kajfasz, lider stronnictwa ugodowców, mówiąc: „Wy niczego nie pojmujecie. Nie rozumiecie, że lepiej dla was, aby jeden człowiek umarł za naród, niż żeby cały naród zginął”.

Zapada decyzja. Niewygodny nauczyciel z Nazaretu musi umrzeć. Potrzeba tylko odpowiedniego paragrafu.

Nocny proces

Jezus czuwa w tym czasie w Ogrodzie Oliwnym nad potokiem Cedron i tam też zatrzymują go wysłannicy Sanhedrynu. Ewangeliści nie są zgodni, czy aresztowania dokonali także rzymscy legioniści, czy sama straż świątynna, podległa kapłanom. Większość badaczy skłania się dziś jednak ku tezie, że w akcji nie brali udziału Rzymianie. Święty Jan pisze wprawdzie, że Jezusa pojmał Judasz, „otrzymawszy kohortę oraz strażników od arcykapłanów i faryzeuszów” (J 18 ,1-4). Jest jednak niemożliwe, by do zatrzymania jednego człowieka wysłano aż 800 legionistów – czyli cały rzymski garnizon stacjonujący wówczas w twierdzy Antonia! Gdyby aresztowanie odbyło się z udziałem sił rzymskich, zatrzymany trafiłby zresztą od razu przed oblicze namiestnika. Tymczasem Jezus staje przed Sanhedrynem – i tu w przekazach ewangelicznych pojawia się kolejny duży znak zapytania.

Procesy przed najwyższą radą odbywają się wedle reguł i zwyczajów, które ukształtowały się na przestrzeni poprzednich kilkuset lat. Jedną z naczelnych zasad jest procedowanie za dnia. Jezus trafia tymczasem przed kapłanów w nocy. Ewangelie wyraźnie zaznaczają, że aresztowano go po zmierzchu, a minęło zapewne jeszcze kilka godzin, nim doprowadzono go do pałacu Kajfasza, gdzie zebrali się członkowie Sanhedrynu.

Ta z pozoru nieistotna informacja z punktu widzenia żydowskiego prawa i obyczajów ma znaczenie fundamentalne. Jeśli bowiem kapłani rzeczywiście rozpoczęli proces po zmroku, złamali w ten sposób aż dwie zasady procesowania – a to z kolei unieważnia ich wyrok. W sprawach karnych Sanhedryn miał bowiem obowiązek obradować nie tylko za dnia, ale też „przenocować sprawę”, czyli powtórzyć rozprawę nazajutrz, aby sędziowie mogli przeanalizować na spokojnie linię oskarżenia i argumenty samego oskarżonego. Drugi dzień procedowania zgodnie z obyczajem nie mógł jednak przypadać w szabat lub dzień świąteczny. Zatrzymanie Jezusa następuje jednak w nocy z czwartku na piątek, czyli w wigilię święta Paschy. Ewangelie znów nie są zgodne co do tego, czy sanhedryci odbyli jedno czy dwa posiedzenia w tej sprawie, ale aż trzy z nich podkreślają, że przed oblicze Piłata Jezus trafił nazajutrz po aresztowaniu.

To nie koniec. Rada nie mogła też sama wystąpić z oskarżeniem; przysługiwało jej jedynie prawo do rozpatrywania obcych skarg. Ciężar dowodowy spoczywał wyłącznie na oskarżycielach. To oni musieli przedstawić sędziom minimum dwóch świadków przestępstwa, którzy następnie pod przysięgą mieli podać identyczne wersje wydarzeń; wszelkie rozbieżności automatycznie przemawiały na korzyść oskarżonego.


Czytaj także: Proces Chrystusa - słynny artykuł Alicji Grześkowiak, opublikowany w "Tygodniku Powszechnym" w 1986 r.


Proces Jezusa zaczyna się od zarzutu chęci zniszczenia świątyni jerozolimskiej. W świetle prawa to jedna z największych zbrodni, czyli bezbożność. Dwóch świadków składa jednak – jak podaje Ewangelia św. Marka – zeznania na tyle rozbieżne, że i ta linia oskarżenia upada. Zdesperowany Kajfasz decyduje się w tej sytuacji na zagranie va banque – pyta Jezusa, czy uważa się za syna Boga. Jest w pełni świadomy, że odpowiedź twierdząca narazi oskarżonego na odpowiedzialność za bluźnierstwo. Świadomy zastawionej nań pułapki Jezus odpowiada jednak: „Jam jest”. Z punktu widzenia prawa przyznanie się do winy wymuszone przez członka Sanhedrynu jest procesowo bezużyteczne, lecz nie w przypadku bluźnierstwa. Kajfasz rytualnie drze szaty w geście, którym sędziowie rady potwierdzają winę oskarżonego o taką zbrodnię.

Problem w tym, że władny do orzeczenia kary śmierci Sanhedryn nie może zarządzić jej wykonania. Wyrok musi jeszcze zatwierdzić namiestnik rzymski, Poncjusz Piłat.

Nie znajduję winy w tym człowieku

„Czy ty jesteś królem żydowskim?” – od tych słów Piłat rozpoczyna przesłuchanie, bo dla prefekta, czuwającego nad utrzymaniem rzymskiej zwierzchności nad świeżo przyłączoną do imperium Judeą, kluczową sprawą jest właśnie ustalenie stosunku podsądnego do imperium.

Jezus musi zdawać sobie sprawę z tego, że urzędnika nie interesują niuanse żydowskich sporów o nadejście mesjasza, choć elastyczność rzymskiego systemu prawnego pozwalała prefektowi, w ramach tzw. cognitio extra ordinem, decydować co jest, a co nie jest przestępstwem w świetle prawa rzymskiego. Namiestnik, w ramach przyznanej mu władzy, może nawet sądzić wyłącznie na podstawie miejscowych praw i obyczajów, jeśli takie procedowanie przyniesie korzyść Rzymowi.

Z pozaewangelicznych zapisów wiemy jednak, że Piłat nie należy do urzędników czułych na zwyczaje i tradycje społeczności, którą przyszło mu rządzić. Ma czelność wprowadzić w mury Jerozolimy wojska rzymskie z chorągwiami, na których widnieją podobizny cezara Tyberiusza, mimo że jego poprzednicy trzymali się zawartej z Żydami umowy o szanowaniu przykazania, które zabrania wyznawcom Jahwe czynić sobie podobizny ludzi i zwierząt.

Kilka lat po ukrzyżowaniu Jezusa prefekt odważy się nawet ograbić skarbiec świątyni jerozolimskiej, aby sfinansować budowę akweduktu. Wydaje się więc mało prawdopodobne, by Piłat zechciał w ramach cognitio extra ordinem rozpatrywać rzekome bluźnierstwo Jezusa w kategoriach bezpieczeństwa interesów Rzymu. Postawione Jezusowi pytanie ma przynieść jedynie odpowiedź, czy podsądny akceptuje polityczne status quo narzucone Judei w 6 r. n.e.

Replika Jezusa sprawia dziś jednak duże kłopoty interpretacyjne. W przekładzie Biblii Tysiąclecia brzmi ona jak jednoznaczne potwierdzenie: „Tak, jestem nim”. Autorzy nowszych tłumaczeń skłonni są jednak do przypisania słowom Jezusa innego kontekstu. Można je bowiem tłumaczyć również jako „To ty mnie tak nazywasz”. Gdybyśmy więc, idąc za radą współczesnej filologii, trzymali się nowszej interpretacji, przebieg przesłuchania przed Piłatem nabierze nowego kontekstu.

Okaże się bowiem, że Jezus wcale nie zamierza wystąpić przed rzymskim namiestnikiem w roli rewolucjonisty, burzyciela ustroju. Przeciwnie, sprytnie próbuje uniknąć łatki buntownika, którą doczepiają mu żydowskie elity. W kolejnej wymianie zdań odpowiada nawet prefektowi, że jego królestwo „nie jest z tego świata”, dając do zrozumienia, że nie stoi za nim żadna agenda polityczna. Dla rzymskiego urzędnika taka deklaracja kończy sprawę; Jezus jawi mu się po prostu jako jeszcze jeden oderwany od rzeczywistości kaznodzieja, jakich nie brakowało w ówczesnej Judei. Bluźnierstwo wobec boga Żydów w świetle prawa rzymskiego nie stanowi natomiast przestępstwa; na co dzień Rzymianie nie palą się przecież nawet do ścigania tych, którzy szargają imiona Jowisza czy Marsa.

„Nie znajduję winy w tym człowieku” – oznajmia więc Żydom namiestnik.

Prefekt z pewnością musiał jednak zwrócić uwagę na samo słowo król (łac. rex), którego, być może z premedytacją, użyli przedstawiciele żydowskiego samorządu. Pod koniec trzeciej dekady I wieku n.e. Rzym już od ponad półwiecza pozostaje pod rządami władców dynastii zapoczątkowanej przez Oktawiana Augusta, ale formalnie nadal uważa się za republikę. Od sześciu wieków, czyli od wygnania ostatniego króla Tarkwiniusza Pysznego, termin „rex” jest słowem zakazanym w rzymskiej polityce. Faktyczne jedynowładztwo Juliusza Cezara i jego ­adoptowanego syna Oktawiana legitymizuje zatem ustrojowa gra pozorów, w której kolejnych władców nie nazywa się królem, lecz dyktatorem lub princepsem, pierwszym wśród równych sobie senatorów.

Zwolennicy monarchii, którzy w 509 r. p.n.e. usiłowali przywrócić na tron Tarkwiniusza, idąc na kolaborację z władcą Etrusków Larsem Porsenną, po przegranej zostali w Rzymie zabiczowani na śmierć. Czy może właśnie do tego epizodu z dziejów Rzymu chce nawiązać Piłat, kiedy ogłasza oskarżającym Jezusa Żydom, że „każe go ubiczować i wypuścić”? Chłosta byłaby czymś w rodzaju ostrzeżenia, by podsądny na przyszłość nie zapuszczał się w rejony, które mogą być dla niego naprawdę groźne.

Przyjaciel cezara

Sprawa Jezusa, która na płaszczyźnie prawnej zaczęła się od zarzutu bezbożności, a potem zmieniła w zarzut bluźnierstwa, upada więc przed namiestnikiem także wtedy, kiedy oskarżyciele zmieniają linię po raz trzeci, mówiąc Piłatowi o podburzaniu przeciw władzy Rzymu i nawoływaniach do niepłacenia podatku. Jezusowi udaje się odeprzeć nawet te zarzuty. Z przekazu ewangelicznego wynika, że na tym etapie sprawy Żydzi postanawiają użyć szantażu, zapewniając Piłata, że jeśli nie skaże na śmierć człowieka, który sam nazwał się królem żydowskim, oskarżą go w Rzymie o brak lojalności wobec cesarza – czyli o crimen laesae maiestatis. Zbrodnię obrazy lub zdrady majestatu cezara.

Teraz sytuacja staje się niebezpieczna dla samego Piłata, który otrzymał urząd w 26 r. n.e., a więc stosunkowo niedawno. Szarą eminencją dworu cesarza Tyberiusza, trzeciego władcy dynastii julijsko-klaudyjskiej, był wówczas prefekt gwardii przybocznej Sejan, który pod nieobecność władcy topiącego na Capri smutek po stracie syna przejął faktyczną kontrolę nad cesarstwem. W 31 r. n.e. możny prefekt utracił jednak stanowisko i został uduszony na rozkaz Tyberiusza, a przez Rzym przetoczyła się fala egzekucji i procesów.

W rzymskim ustawodawstwie zbrodnia obrazy majestatu pojawiła się już na przełomie II i I wieku p.n.e., ale przez dekady rzadko trafiała na wokandy. Dopiero Tyberiusz, jak pisze Tacyt, uczynił z niej ulubione narzędzie walki z prawdziwymi i wyimaginowanymi wrogami politycznymi. Tylko za jego panowania wytoczono około setki takich procesów. W większości zapadły wyroki śmierci lub konfiskaty majątku.

Echa wydarzeń w stolicy musiały dotrzeć także do Judei (choćby dlatego, że żydowscy arystokraci chętnie posyłali wówczas dzieci na studia do Rzymu), a członkowie Sanhedrynu nie zasługiwaliby na swoją pozycję, gdyby nie zdawali sobie sprawy, że stanowisko, a może nawet głowa Piłata wisi na włosku. Niepokojąca perspektywa criminis laesae ­maiestatis ostatecznie przeważy szalę, na której złożono życie Jezusa, w stronę wyroku skazującego. Niewykluczone zresztą, że rzekomy szantaż był próbą podsunięcia Piłatowi ścieżki prawnej, która pozwoliłaby mu skazać Nazarejczyka. Sprawy o obrazę majestatu odbywały się przecież extra ordinem, także na podstawie donosu. Sentencja zależała od intencji sędziego.


Czytaj także: Proces Jezusa - ks. Adam Boniecki o książce Pauliny Święcickiej


Gdyby Jezus był obywatelem rzymskim, przysługiwałoby mu prawo apelacji u samego cezara. Nie jest nim jednak, zatem i wyrok Piłata nabiera prawomocności z chwilą wydania. Namiestnik każe go ukrzyżować, czyli skazuje na kaźń, jaką Rzymianie przewidywali zwykle dla niewolników i osób niskiego pochodzenia, zwłaszcza przybyszów z innych krain. Do wyboru namiestnik ma jeszcze damnatio ad bestias, czyli rzucenie dzikim zwierzętom na pożarcie, ale w Jerozolimie amfiteatr, w którym można by zorganizować takie widowisko, powstanie dopiero w kolejnym stuleciu.

Wybór jest więc oczywisty. Według współczesnej miary czasu dochodzi południe w piątek. Po ubiczowaniu Jezus zostaje zapewne przybity za nadgarstki do poziomej belki krzyża zwanej patibulum, z którą przejdzie ulicami miasta na miejsce kaźni, gdzie, zapewne wkopana na stałe w ziemię, tkwi pionowa belka zwana stipes. Czterej żołnierze zawieszą na niej patibulum wraz ze skazanym, a następnie przybiją mu stopy.

Teraz pozostanie tylko czekać. Płuca skazańca pracują jak oszalałe, ale przeszkadza im w tym rozciągnięta klatka piersiowa. Każdy ruch wywołuje potworny ból przybitych dłoni i stóp. W organizmie gromadzi się coraz więcej dwutlenku węgla. Niektórzy skazańcy przeżywają nawet kilkanaście godzin, wtedy jednak łamie się im golenie, by nie byli w stanie podtrzymywać ciężaru ciała nogami.

Jezus jest słabszy. Około godziny 15 żołnierze, którzy muszą asystować przy egzekucji do końca, przebijają mu włócznią bok i stwierdzają zgon.

25 kwietnia 1933 r. w Jerozolimie rozpoczął obrady pięcioosobowy trybunał, który na nowo rozpatrzył sprawę Jezusa na podstawie materiałów dowodowych z Ewangelii. Przy czterech głosach „za” i jednym sprzeciwie sędziowie doszli do wniosku, że w świetle praw i obyczajów panujących w Judei w I wieku n.e. Jezus z Nazaretu powinien zostać uniewinniony przez Sanhedryn, a tym samym nie powinien również stanąć przed rzymskim trybunałem. ©℗

Świadectwa i daty

HISTORYCZNOŚĆ POSTACI JEZUSA potwierdzają nie tylko Ewangelie. Wzmianki o nim znaleźć można w spisanych kilkadziesiąt lat później pismach Swetoniusza i Tacyta, rzymskich historyków, których trudno podejrzewać o sympatię czy choćby skłonność do przeceniania znaczenia działalności kogoś, kto z ich perspektywy był po prostu jednym z wielu wędrownych kaznodziei (Tacyt nazywa zresztą Jezusa twórcą „zgubnego zabobonu”). Jeszcze bliżej plasuje się narracja urodzonego kilka lat po Jezusie Józefa Flawiusza, Żyda w pełni zasymilowanego w ówczesnych grecko-rzymskich realiach, który pod koniec I stulecia n.e. spisał między innymi „Dawne dzieje Izraela”, wspominając w nich o Jakubie, bracie „Jezusa zwanego Chrystusem” (20, 9.1).

Więcej trudności sprawia datacja. We wczesnym średniowieczu mnich Dionizy Mały obliczył datę urodzin Jezusa na 753 r. od założenia Rzymu, czyli na cztery lata po śmierci Heroda Wielkiego. Źródła historyczne potwierdzają z kolei, że Piłat sprawował urząd prefekta Judei do 36/37 r. n.e. Połączenie tych dwóch informacji z wiekiem Jezusa w chwili ukrzyżowania (33 lata) każe przypuszczać, że przyszedł on na świat około 6-4 r. p.n.e. ©(P)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2019