Orły, łabędzie i krasnale

Olga Drenda znów rusza w Polskę – tym razem w poszukiwaniu najoryginalniejszych wykwitów rzemiosła i wyobraźni, skrywanych w zaciszu ogródków działkowych.

22.10.2018

Czyta się kilka minut

Jest takie zdjęcie z cyklu „Elementarz” śląskiego fotografa Michała Łuczaka, które przedstawia skrawek spłowiałego, jesiennego trawnika obwiedzionego nieforemną falbaną starych opon. Wyzywająca przypadkowość tej kompozycji, a także jej brutalizm, wynikający z połączenia dwóch wykluczających się porządków, z miejsca demaskuje w każdym patrzącym pragmatycznego estetę. Zdjęcie Łuczaka portretuje wydobyte na wierzch i spożytkowane w sposób przypadkowy przemysłowe resztki. Jednocześnie doskonale obrazuje potrzebę zagospodarowania każdego naddatku przestrzeni oraz zgrzebną konkretyzację zasady zero waste. Bo nawet najpospolitsza rzecz zasługuje na drugą szansę i możliwość przetworzenia. Wszystko może się stać „wyrobem”.

Jeszcze niedawno podobnych efektów spontanicznej twórczości prowincjonalnej było w naszym krajobrazie znacznie więcej. Dobrze znamy ją z książek Filipa Springera czy z wydanego kilka lat temu zbioru tekstów „Hawaikum”. PRL oraz początek lat 90. sprzyjały domowym „wyrobom” i półprzemysłowym podróbkom (często mającym imitować towary zagraniczne), a także nieustannemu przetwarzaniu jednych przedmiotów w inne, bardziej przydatne w danym momencie. Sprzyjały temu zarówno niedobory, jak i edukacja odebrana na szkolnych zajęciach praktyczno-technicznych. Jednak pragmatyczne uzasadnienie to za mało – kluczowa była potrzeba upiększenia otaczającego świata.

Zadziwia i jednocześnie rozczula trwałość osiedlowych prowizorek, o których pisze Drenda. To twórczość z pogranicza warsztatu fachowca rzemieślnika i ludowego artysty, tworzona nie bez wysiłku i ryzyka – np. gdy trzeba było coś sobie załatwić albo wynieść z zakładu pracy. Celem było doświadczenie czysto estetyczne – radość obserwowania, jak pieczołowicie kompletowane elementy zaczynają składać się w całość. Blaszane krasnale, muchomory z emaliowanych talerzy pomalowanych w kropki, wycięte ze starych opon łabędzie, betonowe żyrafy, nieforemne Koziołki Matołki zezujące ze ścian działkowych altanek, brzydkie Myszki Miki w kolorze palonej sjeny. Durnostojki, gównidełka. Wszystko to pieczołowicie dokumentował 40 lat temu w swoich notatnikach fotograficznych Władysław Hasior. A Olga Drenda rusza w Polskę powiatową śladem jego „Sztuki plebejskiej”, choć wedle własnego, wytyczonego już w poprzedniej książce scenariusza.


Czytaj także: Olga Drenda: Meble z czasów PRL wracają do łask


Interesuje ją zarówno peryferyjność Polski jako państwa, które za żelazną kurtyną cieszyło się bohaterami „Gwiezdnych wojen” własnej roboty (wartymi dziś zresztą krocie na licytacjach kolekcjonerów), jak i peryferyjność małych światów, przestrzeni osobnych, jakimi są m.in. wciąż uprawiane „Rodosy” – robotnicze ogródki działkowe. Przestrzeń ogródków i altanek jest idealnym miejscem narodzin wszelkich „wyrobów”. Baśniowa furtka z orłem i krasnalem, przez którą wchodzimy do słowiańskiego raju, zawiesza zasady miejskiego decorum, konieczność zachowania mieszczańskiego stylu i powagi. To na działce w pełni wybrzmiewa nasze zamiłowanie do barokowego przepychu i cukierkowości. Rodosy są królestwem brzydkiej Miki, odręcznych Minionków, metaloplastyki i gumowych łabędzi. Te ostatnie, co ciekawe, nie są zresztą wcale wschodnioeuropejskim wyrobem, przyfrunęły aż z Australii. Wycinane ze starych opon fordów i holdenów zaczęły, wspólnie z misiami koala, zamieszkiwać trawniki na przedmieściach Melbourne w okresie prosperity lat 50. i 60. Tajemnicą pozostaje, w jaki sposób dekadę później dotarły do Polski.

W jednym z rozdziałów autorka, wynurzając się na moment z poradników Adama Słodowego, zachęca nas do małego eksperymentu myślowego. Chce, abyśmy zastanowili się, co zostanie zapamiętane z naszych dzisiejszych wnętrz. Reprodukowane masowo i dostępne w każdym markecie budowlanym portrety Audrey Hepburn i Marilyn Monroe? Instagramowe zdjęcia dłoni sięgającej po kubek z kawą albo najnowszy bestseller? Stojaki na kwiaty w stylu internetowo-prowansalskim, stylizowane na rękodzieło? A może domowe drukarki 3D budowane ze starych napędów CD, na których powstają sztuczne serca? Jedno jest pewne – za kilkanaście stuleci nieznana nam jeszcze cywilizacja, przeglądając okruchy naszej ikonosfery, nie będzie miała wątpliwości, że władczynią całego globu musiała być Emma Wang Hansen (na pewno Państwu znana – proszę sprawdzić w wyszukiwarce). ©℗

Olga Drenda, WYROBY. POMYSŁOWOŚĆ WOKÓŁ NAS, Karakter, Kraków 2018

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2018

Artykuł pochodzi z dodatku „Magazyn Literacki nr 1/2018