„Trendowaci”

To już nie skansen PRL ani miejsce wycofania. Wielu działkowiczów to dziś awangarda trendów coraz bardziej popularnych w świecie. Decyzja Trybunału Konstytucyjnego podcina im skrzydła.

17.07.2012

Czyta się kilka minut

 / fot. Aleksander Duraj
/ fot. Aleksander Duraj

Kiedy zbliżał się termin ogłoszenia przez Trybunał Konstytucyjny decyzji w sprawie ustawy o ogródkach działkowych, wśród działkowców zawrzało. Ale ferment pojawił się dużo wcześniej.

Profesor Roch Sulima, jeden z pierwszych badaczy antropologicznego i kulturowego fenomenu działek, pierwsze symptomy odnotował ponad dekadę temu. Eugeniusz Kondracki, szef Polskiego Związku Działkowców, uważa, że na dużą skalę zmiany zaczęły się przed trzema-czterema laty. Dariusz Bogusz, prezes ogródków działkowych „Energetyk-Górnik-Nauczyciel” w Warszawie, szacuje, że reprezentanci nowego trendu stanowią już około 30 proc. społeczności.

FRAJDA W RYTMIE PRZYRODY

Anna i Piotr Matkowscy to modelowi „trendowaci”. Są lekko po trzydziestce. Ona jest sekretarką w prywatnej przychodni lekarskiej, on menedżerem niższego stopnia w korporacji kosmetycznej. Mają dwójkę dzieci: dwuletniego Kacpra i czteroletnią Olę. Jeżdżą siedmioletnim fordem, spłacają kredyt mieszkaniowy – cztery lata temu po okazyjnej cenie kupili trzypokojowe mieszkanie w bloku z wielkiej płyty na Służewcu. Na spłatę rat i utrzymanie wydają prawie całą pensję. Na wakacjach za granicą byli tylko raz, z biurem podróży na tygodniowym turnusie w Egipcie. Od czasu urodzin Oli nie stać ich na wczasy, urlopy spędzają u rodziców Piotra pod Zamościem albo u przyjaciół na daczy koło Mińska Mazowieckiego. Od dwóch lat najczęściej relaksują się w ogródku przy ulicy Sobieskiego w Warszawie, na działce kupionej okazyjnie od ojca koleżanki, z którą pracuje Anna. Na transakcję (10 tys. zł) złożyli się teściowie.

Rekultywacją zapuszczonej działki, zarośniętej perzem, zdziczałymi mirabelkami, z zagrzybionymi gruszami i jabłoniami, oraz rozbiórką starej altanki, w której zagnieździły się myszy, zajął się Piotr. – Nie mieliśmy pieniędzy na Ukraińców. Ania siedziała z dziećmi, a ja z biura jechałem od razu na działkę. Pół roku zajęło mi doprowadzenie tego ugoru do porządku – opowiada.

Dziś działka Matkowskich wygląda jak z ogrodowego żurnala. Miejsce zapyziałej altanki z dykty zajął domek z impregnowanych bali, kupiony na raty w supermarkecie. Przed chałupką zielenieje dywan trawy. – Typ „Wembley”. Naprawdę odporna na deptanie – zachwala Piotr. Bliżej furtki znajduje się skalniak z oczkiem wodnym i grządki róż. Reszta elementów aranżacji jest przenośna. Huśtawka, plastikowe meble ogrodowe, basen dla dzieci i grill są każdorazowo rozkładane i demontowane. – Bo strasznie kradną. To prawdziwa plaga – żali się Anna.

Ze starych roślin ocalała rozłożysta śliwa węgierka i malinowy chruśniak. Poza różami nowymi nasadzeniami są tylko dwie czereśnie, ale jeszcze nie owocują. – Działka zastępuje nam wczasy, na które nas nie stać, i weekendowe wypady za miasto, na które nie mamy czasu. Dwie pary naszych znajomych też kupiły działki, w innych rejonach Warszawy. Odwiedzamy się, grillujemy, wszyscy mają frajdę – podsumowują Matkowscy.

Agnieszka Traczyk, studentka anglistyki, działkę na łódzkiej Retkini dostała rok temu od babci. Seniorka uznała, że w ten sposób powstrzyma wnuczkę przed wyjazdem z dzielnicy, z którą rodzina związana jest jeszcze od przedwojnia. – Strasznie się ucieszyłam z darowizny, ale z innego powodu. Jestem weganką, działam w ruchu slow food. Marzyłam o własnym kawałku ziemi, który będę mogła uprawiać – mówi. Agnieszka jest ekologiczną radykalistką. Dwa lata temu w wakacje dorabiała za barem w klubie na berlińskim Kreuzbergu, w którym na debatach spotykali się alterglobaliści, działacze praw człowieka, offowi artyści i niemainstreamowi publicyści. Tam po raz pierwszy usłyszała o kampanii „Dig for Victory!” („Kop dla zwycięstwa!”), w ramach której podczas II wojny światowej Brytyjczycy, walcząc z kłopotami aprowizacyjnymi, obsadzali marchewką i kartoflami wolne skrawki ziemi, nie wyłączając londyńskich parków i trawników. Coraz więcej mieszkańców wielkich miast na Zachodzie zaczyna na własną rękę uprawiać warzywa w celu podreperowania budżetu, a także z pobudek ekologicznych.

– W Berlinie skrzynki z sadzonkami pomidorów i plastikowe butelki z rzodkiewką można zobaczyć w eleganckich apartamentowcach. W lewicowych kręgach intelektualnych wytworzył się nawet rodzaj snobizmu na takie wielkomiejskie ogrodnictwo – opowiada Agnieszka. Ona sama, w zawalonej książkami, wynajmowanej 27-metrowej kawalerce ze ślepą kuchnią, nie ma na to miejsca. Prezent od babci spadł jej z nieba.

Wiosną i latem bywa w ogródku codziennie. Na początku towarzyszyła jej babcia, która przekazała jej całą wiedzę o uprawach, technice pielęgnacji roślin, sposobach na szkodniki. Na działce nauczyła się żyć rytmem przyrody, który w wielkim mieście jest zaburzony.

Niesamowitym przeżyciem były pierwsze plony. – Po raz pierwszy coś sama wysiałam w gruncie, a nie w doniczce, tępiłam chwasty i robaki, obserwowałam, jak rośnie. Sama stworzyłam życie, od podstaw. Życzę każdemu doświadczenia takiej kreacji – wspomina.

Dodaje, że niezapomnianym wrażeniem było odkrycie, że rośliny mają historię. Poznała dzieje koszteli zasadzonej przez dziadka. Pod tą kosztelą w 1981 r. jej nieżyjący już ojciec, działacz Solidarności, zakopał skrzynkę z bibułą i orzełka w koronie, pamiątkę po służbie dziadka w pułku ułańskim na Podlasiu.

ZDARZENIOWOŚĆ

Jest jeszcze jeden rodzaj nowych działkowców. To artyści, naukowcy, aktywiści, zafascynowani działkowym fenomenem. Do tego grona zaliczyć można profesora Sulimę. Nie tylko dlatego, że wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej badał fenomen działek i opisał swoje doświadczenia w „Antropologii codzienności”. Spacerując po ogródkach działkowych przy al. Waszyngtona mieszkający na pobliskiej Saskiej Kępie profesor obmyślał inne książki. Dlaczego spacerował po pracowniczych ogródkach działkowych, skoro po drugiej stronie ulicy miał zabytkowy Park Skaryszewski, z urokliwym Jeziorkiem Kamionkowskim, kanałkami, mostkami, rosarium, galerią przedwojennych rzeźb i zapachem czekolady dochodzącym z fabryki Wedla?

– Park Skaryszewski ma centralną strukturę kolistą, formę organizacji, którą uwielbia władza absolutna. Tak zorganizowaną przestrzeń ma np. Moskwa – mówi prof. Roch Sulima. – Klasyczne ogródki działkowe mają układ kratownicy, przypominającej schemat ulic Nowego Jorku, to przestrzeń zdemokratyzowana, bez wyróżnionego centrum, wszystkie miejsca są tam równoważne. W Parku Skaryszewskim jest otumaniająca struktura kolista, ludzie poruszają się jak konie w maneżu. Poza tym na działkach jest ludzkie zmaganie z życiem, bo komuś się altanka spaliła, kogoś okradli, innemu coś pięknie wyrosło, a jeszcze inny pokłócił się z sąsiadem. Działki charakteryzują się wysoką zdarzeniowością, natomiast w parku tego nie ma. Można spotkać sąsiada z wózkiem albo relaksujących się spacerowiczów. Działki są bardziej atrakcyjne od parku, bo nie są odświętne, są codzienne, są miejscem w działaniu.

Wydane w 2000 r. eseje prof. Sulimy zainspirowały artystów, animatorów i innych naukowców. Trzy lata temu kurator Tomek Saciłowski na dwa miesiące przeniósł galerię Le Guern z centrum Warszawy do ogródka działkowego swojego wuja na peryferyjnych Siekierkach. Zafascynowała go kultura działkowego minimalizmu, nieświadomie ekologiczna, spontaniczna, będąca świadectwem pomysłowości i zapobiegliwości działkowców. – Działkowicze niczego nie wyrzucali. Każda rzecz nadawała się do ponownego użycia: nie tylko zdezelowane deski czy porwany sznurek, ale i wypalone zapałki – opowiada.

Przez kilka miesięcy wraz z zaproszonymi artystami rekonstruował struktury małego gospodarstwa działkowego.

Wracają do korzeni ruchu, który wbrew obiegowym opiniom nie jest reliktem PRL, lecz zjawiskiem, które narodziło się w XVIII-wiecznej Anglii. W Polsce ruch działkowy upowszechnił się w międzywojniu. W ramach walki z ubóstwem władze miejskie przydzielały ubogim obywatelom poletka pod uprawę, ale bez prawa nasadzeń. Żeby wszystko było tak, jak kiedyś, Saciłowski ogłosił się więc bezrobotnym artystą i zaaranżował w ogródku wujostwa poletko sztuki. Na tydzień na działce pozwolił się zamknąć prozaik Jaś Kapela. Plonem tego pobytu jest dziennik. Kapela odnotował zarówno zmagania z infrastrukturą (np. kąpiele w zimnej wodzie przy pomocy zraszacza trawy), jak i wrażenia z kontaktów z sąsiadami. – Na działkach ciągle żywe jest poczucie socjalistycznej wspólnoty, duch współpracy i samopomocy sąsiedzkiej. Przestrzeń wyzwala poczucie pewnej wolności, a także intymności. Nikogo nie dziwi, że panie paradują bez bluzek, w biustonoszach – wspomina.

– W czasie transformacji wydawało się, że ogródki działkowe to skansen PRL – analizuje prof. Sulima. – Że na działkach praktykuje się rytuały wycofania, że zostali tam ludzie, których porzuciła historia, że oni się tam okopali na starych zasadach, na podtrzymanie tego, co było. Rzeczywistość po 1989 r. zdominowały rytuały zdobywców: handel łóżkowy, bazary, hurtownie, biznes, to była nasza awangarda. Dzisiaj te dwie drogi zaczynają się schodzić. Działka jest rękodziełem, ma dziś funkcje stylotwórcze, a nie aprowizacyjne czy gratyfikacyjne, jak to było w PRL, kiedy należała się dobremu, lojalnemu pracownikowi. Działki zamieniają się w przestrzeń rekreacyjną, trawniki wypierają grządki, instaluje się tu subkultura, przenoszone są wzorce z mediów, dzięki którym żywi się potężny przemysł działkowy.

REZERWUAR

O tym, jak nowe miesza się ze starym, próbuję się przekonać w ulubionych ogródkach profesora Sulimy. Na tablicy ogłoszeń znajduję odezwę: „Uwaga! Zaczyna się rozprzestrzeniać na poszczególnych działkach turkuć podjadek, wielki 5-cm »robal«, zjadający nasze pomidory i ogórki. Zwalczamy go wieloma metodami. Najbardziej prosta to wlewanie wody z konewki do korytarzy, a do wody dolewamy albo dwie łyżeczki oleju na konewkę, albo 100 g »Ludwika«, czekamy jak wyjdzie i...”.

– Niech pan zostawi, to już nikogo nie obchodzi – zagaja postawny, posiwiały mężczyzna. Zanim zdążę zapytać, w czym rzecz, pan Władek rozpoczyna tyradę przeciwko politykom i urzędnikom. Opowiada, że decyzja Trybunału Konstytucyjnego to początek końca nie tylko ogródków, ale ludzi, którzy zapuścili tu korzenie, głębiej niż najstarsze drzewa. Zamienili tutejsze nieużytki w rajski ogród, będący rezerwuarem tlenu i przedłużeniem zielonego klina napowietrzającego Warszawę, przytuliskiem dla zagrożonych rozwojem urbanistyki zwierząt (pan Władysław oswoił jeża) i azylem dla zmęczonym życiem ludzi.

Pan Władysław kupił działkę dwanaście lat temu. Szukał sobie miejsca po rozwodzie. Świetnie się tu czuje także nowa żona. Dzięki Tani na działce pojawiły się nowalijki: budzące zachwyt sąsiadów białoruskie ogórki wysokopienne. Pan Władysław spędza na działce większość wolnego czasu. Zbudował nawet malutki basen. Latem zdarzało mu się zasiedzieć w kąpieli do późnej nocy.

Zaplanował nową inwestycję – chciał rozbudować altankę, zrobił projekt, zgromadził materiały. Decyzja Trybunału Konstytucyjnego podcięła mu skrzydła. – Żyć mi się nie chce – mówi. Dodaje, że wielu działkowców postępuje podobnie. Niektórzy nie tylko wstrzymali prace remontowe, ale zaniechali także nowych nasadzeń i niektórych prac ogrodniczych.

Ostrożnymi optymistami są działkowcy z długoletnim stażem. Tadeusz Puchalski (gospodaruje przy al. Waszyngtona od 34 lat), emerytowany ślusarz, przyjmuje minorowe wieści z Trybunału Konstytucyjnego ze stoickim spokojem. Woli rozmawiać o roślinach. Np. o tykwach, które udają mu się wyjątkowo, owoce osiągają wysokość metra i dziwaczne kształty. Jeden, w kształcie lufy, posłużył do stworzenia organicznej rzeźby przypominającej czołg. Z dumą pokazuje porośnięty kopczyk z tykwą wetkniętą w porośniętą bluszczem „wieżyczkę”.

Niecodzienną historię ma altanka, którą budował pod wymiar... okien i drzwi. Stolarka pod koniec lat 70. była bowiem towarem deficytowym. Puchalski skorzystał z okazji i załatwił okna zdemontowane podczas remontu jednego z budynków dydaktycznych Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (dziś Szkoła Główna Handlowa). W podobny sposób nabył drzwi z jakiegoś modernizowanego urzędu. – No i dopiero wtedy to można było budować – dodaje ze śmiechem.

O tym, jakie problemy mieli działkowcy w czasach PRL, świadczy przypadek wuja Tomka Saciłowskiego, który na piechotę taszczył przez całą Warszawę na Siekierki stół. Niestety, okazało się, że mebel jest za duży. – Żeby się zmieścił w drzwiach altanki, trzeba było odkręcić nogę – śmieje się Tomek.

Wielkim entuzjastą działek jest Dariusz Bogusz, prezes ogródków „Energetyk-Górnik-Nauczyciel”. Właściwie nie bardzo można go zakwalifikować do żadnej z powyższych kategorii działkowców. Energiczny czterdziestoparolatek jest emerytowanym policjantem, z wykształcenia socjologiem, wychował się na pegeerowskiej wsi, a bakcyl działkowca złapał przed dwoma laty. Kiedy odwiedzam go w służbowej kanciapie, rozwodzi się o wyrafinowanych sposobach nawożenia borówek amerykańskich, specyficznych właściwościach tutejszej gleby (działki znajdują się w dawnym korycie Wisły) i działkowym etosie. – Szanujący się działkowiec nie handluje tym, co wyhoduje. Poczęstuje, da sadzonkę za darmo, nie zobaczy go pan na bazarze albo pod Marc¬polem – mówi.

Dr Piotr Klepacki, etnobotanik z Uniwersytetu Jagiellońskiego, akcentuje jeszcze jeden bezcenny walor ogródków działkowych. – To rezerwuar zróżnicowanej roślinności, która umożliwia przetrwanie wielu gatunkom zwierząt, przeciwieństwo monokulturowych ogródków przydomowych – mówi „Tygodnikowi”.

***

Prof. Roch Sulima zwraca uwagę na silny społeczny rezonans decyzji Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli skutkiem decyzji będzie likwidacja ogródków, to Polska znajdzie się w kontrze do coraz bardziej aktywnych i popularnych na świecie ruchów ekologicznych.

Ale to tylko jedna strona medalu, bo działki powinny się zreformować. – Muszą w dużo większym stopniu niż teraz stać się przestrzenią publiczną – podsumowuje badacz. – Być formą udziału w estetyce konsumpcyjnej.


DZIEŁO-DZIAŁKA
Fotografie wykonane w Rodzinnym Ogrodzie Działkowym przy ul. Francesco Nullo w Krakowie przez Aleksandra Duraja w ramach projektu „Dzieło-działka”, realizowanego przez Muzeum Etnograficzne im. Seweryna Udzieli w Krakowie w latach 2009–2010, zobaczysz na naszej stronie pod adresem www.tygodnik.com.pl/miejscy-pustelnicy
oraz na profilu „Tygodnika” w portalu: pinterest.com/tygodnik/miejscy-pustelnicy
Przeczytaj też rozmowę Agnieszki Sabor z Magdaleną Zych, antropolożką kultury, która mówi m.in. o początkach działek: „Idea ta narodziła się pod koniec XVIII w., oczywiście w Anglii – jako antidotum na szkody, które były konsekwencją rewolucji przemysłowej. Chodziło o to, by ludziom, którzy nagle ze wsi zostali przeniesieni do miasta, gdzie przyszło im żyć w przeludnionych osiedlach przyfabrycznych, bez wodociągów i kanalizacji, dać szansę na wypoczynek. A także, by uzupełnić ich niezdrową dietę”. www.tygodnik.com.pl/dzialkowcy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2012