Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Właściwie wszystko w tym filmie przywołuje oczywiste skojarzenia. Zaczyna się niczym współczesna strywializowana wersja "Hamleta", rozwija w kierunku "Krótkiego filmu o miłości", wewnętrzny świat bohatera próbuje opowiedzieć piosenką "z tekstem" - niczym w oscarowym "Once" Johna Carneya, utrzymanym w podobnej romantycznej tonacji. Nawet książkowy oryginał Petera Jinksa, którego film jest luźną adaptacją, odsyła do klasyki gatunku zwanego inicjacyjnym: nad "Hallamem Foe" unosi się wszak anarchistyczny duch "Buszującego w zbożu" Salingera. Jednak pomimo tych wszystkich, bezwiednych w dużej mierze nawiązań, film Davida Mackenzie tchnie wyjątkową świeżością.
Bohater od początku do końca pozostaje dla nas tajemnicą. Nie jako postać bynajmniej, ale jako fenomen identyfikacji i sympatii. Nie wiemy, dlaczego tak bardzo lubimy tego złośliwego, wewnętrznie pokręconego chłopca z wyraźnym kompleksem Edypa, skłonnością do podglądactwa i kontestowaniem wszystkiego wokół. Kluczem do tej tajemnicy może być aktor grający Hallama - czyli Jamie Bell, niegdysiejszy odtwórca głównej roli w "Billym Elliocie" (patrz obok - zapowiedzi telewizyjne). Nastoletni Bell ma w sobie rodzaj kinetycznej energii, która upodabnia go pod względem aktorskim do Roberta De Niro w jego najwcześniejszych rolach u Scorsesego czy De Palmy. Ta skupiona "kocia" energia dosłownie go rozsadza, nie daje chwili spoczynku, przykuwa sto procent naszej uwagi. Właściwie Bell mógłby spokojnie zagrać zwyczajnego chłopca z sąsiedztwa, żeby zagarnąć cały film dla siebie. A co dopiero w roli zamkniętego we własnym świecie odszczepieńca, który dziwacznym, prowokacyjnym zachowaniem usiłuje wykrzyczeć jedyną odpowiedź, jaką ma wobec świata i najbliższych: nie!
Hallam Foe byłby idealnym materiałem dla każdego psychoanalityka. Po śmierci matki chowa się w swoim domku na drzewie, przywdziewa jej suknie, maluje twarz i ciało w wojenne barwy, po czym z naciągniętą na czoło skórą borsuka wypowiada wojnę dorosłym: znienawidzonej macosze, którą obwinia za swoje sieroctwo, i pogardzanemu ojcu, którego traktuje jak zaślepionego pantoflarza. Porzuca więc któregoś dnia zamglony pejzaż szkockiej prowincji i rusza do zgiełkliwego Edynburga. Niczym pisklak w rozpoczynającej film rysunkowej czołówce, wyfruwa z zimnego gniazda na spotkanie z życiem nieznanym, choć pewnie równie obcym, jak to, które właśnie porzuca.
Na przykładzie skrajnym, odbiegającym od powszechnie przyjętych norm film Mackenziego opowiada o bólu i pokraczności dorastania. A jednocześnie o niezgrabnym i straszliwie samotnym mocowaniu się z własną seksualnością czy tożsamością w ogóle. Hallam w spotkanej na ulicy młodej kobiecie widzi nieżyjącą matkę. Kiedy zatrudnia się w hotelu, w którym pracuje Kate; kiedy zaczyna ją podglądać, skradając się jak kot po dachach miasta - nie wiemy (i on sam pewnie tego nie wie), jakiego rodzaju impulsy nim kierują. Czy tylko pożądanie kobiety, która łudząco przypomina najdroższą osobę i jest jedynym możliwym do zaakceptowania wariantem kobiecości? Czy może znacznie głębsza obsesja, mająca swe korzenie w przeżyciach z dzieciństwa? Podczas spotkań z kobietami działa u Hallama typowy mechanizm przeniesienia - dość przypomnieć scenę spazmatycznego seksu z urodziwą, ale przecież demoniczną w oczach chłopca macochą, w której również dostrzega Hallam zastępczą, acz zdecydowanie negatywną figurę matki. Warto w tym miejscu dodać, że Mackenzie, twórca pamiętnego "Młodego Adama" z Ewanem McGregorem, to obok Patrice’a Chéreau jeden z nielicznych współczesnych twórców filmowych, którzy nie fetyszyzują ludzkiego ciała czy seksualności, ale potrafią ukazać intymność w całym bolesnym poplątaniu i głodzie, we wstydliwym pięknie i w naturalnej brzydocie.
Reżyserowi udało się także stworzenie filmowej przestrzeni, która niemal w całości jest emanacją stanów psychicznych bohatera. Czyniono nawet Mackenziemu z tego powodu zarzuty, słusznie zauważając, że świat Hallama jest wypreparowany i zamknięty niczym bańka mydlana. W istocie, zarówno ścieżka dźwiękowa, jak i sposób fotografowania rzeczywistości zdają się ekspresjonistycznym odbiciem tego, co gra w duszy i zmysłach chłopca po omacku szukającego swego miejsca. Radosny, pełen turystycznych atrakcji Edynburg ukazany został jako klaustrofobiczne, "gotyckie" w swym ponurym klimacie miasto, które z trudem daje się oswoić. W piosenkach grupy Franz Ferdinand czy Kinga Creosote’a słychać wyobcowanie i melancholię tytułowego bohatera, który ma wyraźne problemy w nawiązaniu bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem - woli go śledzić czy podpatrywać przez lornetkę. Pewnie dlatego wszystko, co widzimy w filmie, wydaje się fragmentaryczne i oddzielone od nas jakąś niewidzialną szybą.
Również prawda o bohaterach i o łączących ich relacjach wydaje się szczątkowa i niepełna. Jednak "Hallam Foe" nie potrzebuje psychologicznych głębin. Jest samowystarczalny i przekonujący siłą swojej naiwnej prostoty. Reżyser umiejętnie wyważył proporcje, łącząc ze sobą jasne i ciemne aspekty dojrzewania czy seksualności. A przy okazji nadał temu formę zgrabną i przystępną, która pozwala zanurzyć się w dziwnym świecie Hallama i uwierzyć weń - bez pretensji do wielkiej sztuki.
"HALLAM FOE" - reż.: David Mackenzie, scen. na podst. powieści Petera Jinksa: David Mackenzie i Ed Whitmore, zdj.: Gile Nuttgens, wyst.: Jamie Bell, Sophia Myles, Ciarán Hinds, Jamie Sives, Maurice Roëves, Ewen Bremner i inni. Prod.: Wielka Brytania 2007.