Opowiedzmy siebie na nowo

Dominika Słowik, pisarka: Kult kobiecości wpisany jest głęboko w naszą kulturę, która jednocześnie niekoniecznie i nie zawsze jest przychylna kobietom.

30.03.2020

Czyta się kilka minut

Dominika Słowik jest także autorką opowiadań o krakowskim Kazimierzu. Na zdjęciu na placu Nowym, Kraków, 2016 r. / ŁUKASZ KRAJEWSKI / AGENCJA GAZETA
Dominika Słowik jest także autorką opowiadań o krakowskim Kazimierzu. Na zdjęciu na placu Nowym, Kraków, 2016 r. / ŁUKASZ KRAJEWSKI / AGENCJA GAZETA

MICHAŁ SOWIŃSKI: Dostałaś Paszport „Polityki” za książkę o dziwnym tytule.

DOMINIKA SŁOWIK: Wiele osób uważa, że „zimowla” to mój wymysł, a to przecież słowo oznaczające okres zimowej hibernacji pszczół. Niektórzy namawiali mnie do zmiany, bo mało chwytliwy i trudny do zapamiętania.

Pszczół jest faktycznie u Ciebie dużo, ale przecież to nie o ich uśpienie chodzi.

Nie, dla mnie to przede wszystkim książka o pamięci. I o strachu.

Dużo tu z kryminału, momentami nawet z thrillera.

Ale też z powieści dla młodzieży. Odczuwam nostalgię za tym gatunkiem, pewnie dlatego, że już nigdy nie będę w stanie chłonąć książek jak wtedy, gdy byłam nastolatką. Literatura nie służy wyłącznie rozrywce, ale nie można przecież całkiem z niej rezygnować – czytelnik potrzebuje „marchewki”.

Wątek kryminalny w „Zimowli” był pisarskim wyzwaniem – chciałam w oryginalny sposób pokazać historię w sumie prostą, momentami wręcz banalną, która w różnych wariantach i odmianach była już opowiedziana na setki sposobów. Zaciekawienie czytelnika pytaniem „kto zabił?” to świetna okazja, żeby opowiedzieć o czymś więcej. Sama bywam niecierpliwą czytelniczką, więc wiem, co mówię.

Czuć, że samo snucie gęstych opowieści sprawia Ci frajdę. To rzadkość w polskiej prozie.

To charakterystyczny rys naszej literatury – cenić wyżej język niż fabułę. Dlatego z opowiadaniem historii wszyscy mamy problem, ja zresztą też. Generalizując: nasza literatura jest skupiona na formie, dlatego często bywa hermetyczna i trudno przetłumaczalna na inne języki.

Romantyzm wychodzi nam bokiem?

Szczególnie ten przybierający głos męskiego narratora, uwikłanego w używki i samotność, otulonego szczelnie autoironią, snującego długie monologi o sobie samym. Może to moja obsesja, ale mam wrażenie, że taka narracja dominuje od lat.

Raczej od dekad…

To samonapędzający się mechanizm, widać że wzorce literackie mocno już się utrwaliły. Ale problem sięga głębiej – zobacz, jakie powieści z XX wieku z nami zostały, a jakie poszły w zapomnienie. Na przykład „Noce i dnie” Dąbrowskiej – absolutnie genialna powieść, wypełniona kobiecą perspektywą, wręcz manifest sztuki snucia opowieści. Do tego pojawiają się w niej wciąż aktualne wątki polityczne. A jednak dzisiaj już się jej nie czyta, ani o niej nie rozmawia.

A co jest złego w autoironii?

To bardzo poręczna strategia obronna, sama często z niej korzystam, bo pozwala unikać kiczowatych sentymentalizmów, do tego chroni przed niespodziewanymi ciosami krytyki. Ale gdy się jej nadużywa – potwornieje, uniemożliwia powiedzenie czegokolwiek serio. Żyjemy w czasach przesiąkniętych ironią, z którą chyba już nie potrafimy dać sobie rady, obezwładnia nas.

Na czym więc polega serio „Zimowli”?

Zależało mi, żeby opisać różne lęki, z którymi zmagam się na co dzień. W roku 2015, gdy zaczynałam pisać, żyliśmy w innej rzeczywistości, nie tylko w kontekście geopolityki, ale również prognoz nadciągającej katastrofy klimatycznej. Zupełnie inaczej myślało się wtedy o przyszłości, wszystko dookoła wydawało się spokojniejsze. Dało się już jednak wyczuć narastające napięcie. Podczas pisania towarzyszył mi niepokój, którego nie potrafiłam nazwać.

„Zimowla” to opowieść o końcu czasu swobody i beztroski?

Pisałam ją powoli, podczas gdy rzeczywistość dookoła przyspieszała, doganiając nasze zbiorowe lęki – ponure przeczucia zaczęły nabierać konkretnych kształtów. I oczywiście nie chodzi mi wyłącznie o nasze lokalne polityczne piekiełko, ale o globalny kryzys demokracji i wartości, które przez lata ją kształtowały. No i oczywiście lęk przed nieodwracalnymi zmianami klimatycznymi, który powoli staje się powszechnym doświadczeniem.

Literatura ma tu coś szczególnego do powiedzenia?

Nie wyobrażam sobie uprawiania jakiejkolwiek sztuki bez ustosunkowania się do tego problemu – ignorowanie go jest również gestem znaczącym. W mojej książce postać ojca jest takim szczególnym konglomeratem cywilizacyjnych lęków, podszytych jednocześnie bardzo indywidualistycznym strachem przed starzeniem się i śmiercią.

A wszystko dzieje się w małym, fikcyjnym miasteczku. Cukrówka to mikrowszechświat, ale i prowincjonalna Polska w pigułce.

Mamy problem ze znalezieniem sensownego języka do mówienia o Polsce poza wielkimi miastami. Prowincja zbyt często jest traktowana niesprawiedliwie – albo się ją idealizuje, albo przypisuje się jej wszystko, co złe – szczególnie w kontrze do miasta, gdzie rzekomo króluje otwartość, nowoczesność i powszechna szczęśliwość. Ten wzorzec myślenia tkwi w nas głęboko. Próbowałam go na różne sposoby przełamać, mimo to wciąż słyszę głosy, że „Zimowla” to opowieść o zaściankowej wspólnocie, która gnębi wszelkie odstępstwa od normy. A przecież w Polsce zjawisko to idzie w poprzek podziałów geograficznych czy klasowych.

W Cukrówce aż huczy od polityki – jest tu właściwie cała historia III RP.

Świadomie od polityki nie uciekam, aczkolwiek literatura, która zamienia się w nachalny manifest, jest nieznośna. Jeśli chciałam się czemuś sprzeciwić wprost, to czarno-białym narracjom o przeszłości, szczególnie tej nieodległej. A już oksymoron „polityka historyczna” doprowadza mnie do szału. Poprzez pozornie niewinne narzucanie nam naciąganych i uproszczonych wizji historii odbiera się nam własne, dużo bardziej skomplikowane i zniuansowane doświadczenie. To jest nie tylko nieuczciwe – to nas w istotny sposób zubaża.

Chciałam przede wszystkim pokazać, że wyświechtane już pojęcia, którymi na co dzień okładamy się w debacie publicznej – weźmy choćby opozycję komunizm–neoliberalizm – wciąż można pokazać w nieoczywisty sposób. Przywykliśmy już, że istnieją tylko dwie reakcje: gloryfikacja albo nienawiść, jakby nie było nic pomiędzy, a przecież to absurd.

Babcia, czyli „towarzyszka Sarecka”, jako adwokatka PRL-u, jej zięć jako radykalny solidarnościowiec i chrześcijanin, do tego piewca nowych neoliberalnych porządków – ale u Ciebie to tylko pozory, bo linia podziałów przebiega zupełnie gdzie indziej.

Oni się po prostu nie lubią, więc wygodnie im przenosić ten konflikt na płaszczyznę ideologiczną, bo tam łatwo okopać się w wyrazistych tożsamościach. A przecież w życiu to nigdy nie wygląda tak prosto. Nawet najgorliwsi wyznawcy danej ideologii nie są w stanie w pełni się jej podporządkować, a pewna doza hipokryzji towarzyszy nam zawsze. Chodziło mi jednak o coś jeszcze – spór o ocenę schyłkowego PRL-u i okresu transformacji nie tylko nie wygasa, ale przybiera coraz to nowe formy. A bez gruntownej rewizji historii tego okresu nie jesteśmy w stanie zrozumieć i sensownie reagować na to, co dzieje się tu i teraz.

W Twojej poprzedniej powieści kwestia transformacji również odgrywała kluczową rolę. Jesteśmy równolatkami – co nasze pokolenie, siłą rzeczy niepamiętające wiele z tamtych czasów, ma na ten temat do powiedzenia?

Moja metryka często stawiana była jako zarzut, zwłaszcza w przypadku pierwszej książki, co jest już szczególnie dziwne, bo przecież „Atlas: Doppelganger” to była w dużej mierze mitologiczna opowieść o krainie dzieciństwa. Ale pięć lat minęło i chyba zaczęłam być traktowana nieco poważniej, bo takich głosów słyszę zdecydowanie mniej. Chociaż czasem dręczy mnie pytanie, czy ten sceptycyzm zawarty w „co ty tam możesz pamiętać” nie dotyczył bardziej mojej płci niż wieku.

A może właśnie dlatego, że nasze doświadczenia nie są z pierwszej ręki, możemy zdobyć się na krytyczny dystans?

Przez wszystkie lata edukacji byliśmy nauczani i przystosowywani do nowej neoliberalnej rzeczywistości – pamiętam panią od geografii, która co chwilę powtarzała frazes o wyższości wędki nad rybą, ale też podręczniki do historii najnowszej napisane w duchu Fukuyamy. To niczego nie wyjaśniało, więc nic dziwnego, że w ostatnich latach coś pękło, pojawiły się w mainstreamie debaty publicznej pierwsze głosy krytyczne – choćby Rafała Wosia czy Andrzeja Ledera. Dla mnie samej było to duże odkrycie – coś we mnie przeskoczyło.

Brakuje nam jednak wyrazistych i przekonujących opowieści, pozwalających inaczej spojrzeć na tamte czasy.

Bo łatwo wpaść w pułapkę gadżeciarstwa i nostalgicznej anegdoty. Każdy z nas jak z rękawa może sypać historiami o oranżadzie i gumie Turbo, odruchowo lubimy też takich rzeczy słuchać. To oczywiście konwencja jak każda inna – dało się przy jej pomocy powiedzieć coś ciekawego, ale ostatnio całkiem się już zużyła.

Jak broniłaś się przed tym nisko wiszącym owocem o nazwie „nostalgia”?

Kiedy zaczynałam pisać, narrator był mężczyzną. Chciałam w ten sposób uniknąć męczących pytań o wątki autobiograficzne, które pojawiały się przy pierwszej książce. Strasznie mnie irytowały, bo wyraźnie czułam stojące za nimi niewypowiedziane założenie, że autorka nie jest w stanie za wiele wymyślić sama, musi więc opisywać własne doświadczenie. Miałam już sporo napisane, ale ta męska perspektywa mnie uwierała, a całość nie chciała się kleić. Dopiero gdy zmieniłam płeć narratora, nabrałam wiatru w żagle.

Męska perspektywa była mniej ciekawa?

Nawet nie o to chodzi. Na początku myślałam, że ta maska będzie rodzajem buntu, a przecież jest dokładnie odwrotnie – to kapitulacja, wręcz eskapizm! Nie wierzę w metafizykę procesu twórczego, ale ten dzień, który poświęciłam na zmiany form gramatycznych na żeńskie, wiele mi dał. Historia nabrała tempa.

Dlaczego główna linia fabularna rozgrywa się w 2005 roku?

Przecież to rok śmierci papieża Polaka! Ale tak całkiem serio – szukałam momentu przełomowego, jakiegoś symbolicznego końca pewnej epoki i początku nowej. Od prawie roku byliśmy już wtedy w Unii, PiS właśnie po raz pierwszy dochodził do władzy… Tego oczywiście nie było widać jeszcze tak wyraźnie, ale gdzieś tam wtedy zaczynała się Polska, w której żyjemy dziś.

Koniec epoki cudów? „Zimowla” to też opowieść o różnych formach duchowości.

Szczególnie tych niezwiązanych z instytucjonalną religijnością – albo religią w ogóle. Chciałam, żeby to była również opowieść o bliskim mi doświadczeniu ateizmu, który w swojej nowoczesnej formie nie gości znowu tak często w naszych opowieściach z ostatnich dekad. A jeżeli już pojawiają się ateiści, to zazwyczaj odmawia im się prawa do jakiejkolwiek metafizyki. Dobrze to widać na przykładzie wspomnianych przez ciebie cudów, które odruchowo rymują się z religią, a przecież wcale tak nie musi być.

Bardzo dużo u Ciebie Matek Boskich.

Kult maryjny w Polsce to zjawisko fascynujące i złożone, przypominające w swojej ekstatycznej obfitości synkretyzm religijny Ameryki Łacińskiej. Z tym że u nas to jest hybryda ludowej religijności, często nieco pogańskiej z ducha, specyficznie rozumianego patriotyzmu i romantycznego mesjanizmu. Ten kult kobiecości wpisany jest głęboko w naszą kulturę, która jednocześnie niekoniecznie i nie zawsze jest przychylna kobietom. Te paradoksy są bardzo ciekawe.

Okrzyknięto już „Zimowlę” powieścią kobiecą, herstoryczną wręcz. Szczególną rolę odgrywa postać babci i jej relacja z wnuczką.

Miałam poważny problem z postacią matki, która jedynie gdzieś majaczy w tle całej tej historii – postanowiłam więc tę porażkę przekuć w coś innego i skupiłam się na babci. Od początku chciałam opowiedzieć o kobiecej solidarności, która jednak nie byłaby oczywista. Kobiety, które opisuję, nie zawsze są ze sobą blisko – to nie jest sielankowa rodzina, gdzie wszyscy się bezwarunkowo kochają, a jednak w chwilach próby są dla siebie oparciem.

Towarzyszka Sarecka w niczym nie przypomina stereotypowej babci – jest surowa, wymagająca i zdystansowana.

Zapewne była też kiepską matką, ale za to czuła się spełniona jako działaczka polityczna i społeczna – i to pomimo silnego ostracyzmu ze strony społeczności małego miasta. Nie można mieć wszystkiego, a jej wybory życiowe nikogo by nie dziwiły, gdyby była mężczyzną… Uderzyło mnie co innego – pisząc tę postać, szukałam jakiegoś wzorca i odkryłam, że w PRL-u kobiet na prominentnych stanowiskach partyjnych praktycznie nie było. Babka Sarecka jest starszą kobietą i zarazem źródłem władzy usankcjonowanym inaczej niż przez struktury rodzinne – takich postaci brakuje mi w najnowszej kulturze.

W swoich powieściach opisujesz wiele elementów współczesności, jednak zawsze przefiltrowanych przez przeszłość. Nie kusi Cię duża panorama tego, co tu i teraz?

Kusi i chyba powoli zbliżam się do pisania o teraźniejszości. Ale wiesz, czego się najbardziej boję? Pisania o internecie. A tego wątku nie da się uniknąć. Jak to zrobić, żeby po pół roku nie zabrzmiało śmiesznie?

Może dlatego popkultura tak bardzo pokochała lata 80.? „Zimowla” była porównywana do „Stranger Things”.

Wiesz, o ile łatwiej konstruować fabułę, gdy bohaterowie nie mają dostępu do komórek i internetu? No bo ile razy może im się rozładować bateria albo zgubić zasięg? Dla mnie to olbrzymie wyzwanie, ale niektórym się to udaje – na przykład Ani Cieplak, która bardzo naturalnie i błyskotliwie potrafi opisać współczesny świat nowych mediów. No ale to trzeba umieć. Dlatego mnie ciągnie w stronę prozy gatunkowej, szczególnie tej stereotypowo zawłaszczonej u nas przez prawicowych mężczyzn, na przykład SF czy fantasy. Wydaje mi się, że te konwencje mają potencjał, żeby powiedzieć coś ważnego o kluczowych problemach współczesnego świata. ©

DOMINIKA SŁOWIK (ur. 1988) jest pisarką, laureatką Paszportu „Polityki” za książkę „Zimowla” (2019). Debiutowała powieścią „Atlas: Doppelganger” (2015), za którą nominowana była do Nagrody Literackiej Gdynia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2020