Okruch meteorytu

Sándor Márai: SINDBAD POWRACA DO DOMU - przeczytałem tę powieść z zachwytem, choć w pełni świadom, że cała warstwa jej znaczeń i odniesień pozostanie dla mnie niedostępna. I bardzo chciałbym teraz lepiej poznać świat, do którego Márai uchylił w niej drzwi: świat prozy Gyuli Krúdyego (1878-1933).

18.11.2008

Czyta się kilka minut

"W tej prozie ożywa smak dawnego życia, ducha, poezji, goreje w niej tak mocny, szlachetny płomień, jak w starych palinkach siła i smak orzechów dawnych lat. Pisze o świerszczach, o zbójnikach, o rozpustnych kobietach, które chadzały na cmentarz zażywać miłości ze studentami... pisze o wszystkim, co ma w życiu sens. Wielki pisarz zatrzymuje świat, z którego pochodzi, do którego należał, w taki sposób, w jaki materia zbłąkanego meteoru przechowuje tajemnice wszechświata. Każda jego linijka błyszczy gwiaździstym pyłem". Tę ekstatyczną pochwałę Krúdyego sformułował Márai w "Dzienniku" w roku 1948, ale nazwisko Krúdyego powraca tam wielokrotnie, aż po ostatnie zapisy. Czterdzieści lat później, na pół roku przed starannie zaplanowanym samobójstwem, stary i przeraźliwie samotny po śmierci żony i przybranego syna pisarz notuje: "Lektury: nocą gazeta, potem Krúdy. Nowych książek już nie czytam".

Powieść "Sindbad wraca do domu" ukazała się w 1941 roku, osiem lat po śmierci Krúdyego, i stanowi hołd złożony mistrzowi. Hołd podwójny, jak wyjaśnia w posłowiu tłumaczka, niezrównana Teresa Worowska: tytułowy bohater to postać wzięta od Krúdyego i będąca alter ego pisarza, sama zaś powieść jest pastiszem jego prozy. Oglądamy więc ostatni dzień życia Sindbada/ Krúdyego, jego wędrówkę ulicami Budapesztu, jego własnymi oczami, choć w trzecioosobowej narracji.

Sindbad ma oczywiście swój orientalny pierwowzór, jak u nas u Leśmiana - kim był jednak u Krúdyego? "To mężczyzna samotny - pisze Worowska - wciąż odgrywający przed światem rozmaite role i poszukujący esencji życia w każdej nowej przygodzie miłosnej; żadna ze spotkanych kobiet nie zdoła jednak uśpić odzywającego się w duszy Sindbada wiecznego instynktu wędrówki". Nieustanna ucieczka od codzienności nie przynosi jednak trwałej odmiany; "w późniejszych opowiadaniach Sindbad coraz częściej konfrontuje się z pustką swoich ról, wieczna niezależność i wolność, oznaczające przecież także brak wszelkich więzi, przestają mieć dla niego bezwzględną wartość, coraz częściej dostrzega sens przewidywalnej codzienności... niegdysiejszy donżuan staje się trzeźwym, mądrym, pozbawionym iluzji stoikiem".

Krúdy uwiecznił klimat ostatnich dziesięcioleci monarchii, sięgając czasem - jak w tłumaczonej u nas powieści "Laur dla Natalii", jednej z dwóch, jeśli się nie mylę, jego książek po polsku - po groteskę i parodię. Stał się kronikarzem odchodzącego świata, prowadząc przy tym ironiczny dialog z pisarzami nurtu realistycznego. Márai, dialogując z mistrzem i budując mu swój prywatny pomnik, żegna tamten świat powtórnie, u progu kolejnej katastrofy. Pewnie dlatego w jego powieści tyle jest melancholii. Wirtuozerskie, niebywale sensualne opisy, przywołujące kolory, smaki i zapachy minionego, budują obraz idealny, wręcz baśniowy.

"Dawne węgierskie zimy były pachnące, mieszały się w nich wonie kiszek kaszanych i wątrobianych, nowego wina, chrzanu i wód kolońskich unoszących się podczas balowych nocy, zapachy ciał, rozgrzanych i spoconych od tańca i emocji, pigw dojrzewających na półkach spiżarni, jałowcówki i pieczonej dziczyzny (...) Gdzieś słychać było dzwonki u sań, kobiety gotowały buraki i czytały grube powieści, pod koniec których główny bohater wyjeżdża za granicę w niewiadomym celu. Zima była świętem rodziny i ufności, karnawałem serc i żołądków, w brytfannach smażyły się pączki i piekły prosięta, intensywny zapach tłuszczu wypełzał z kuchni i zawisał w korytarzach, przed balową nocą kobiety wciągały nową niebieską wstążkę do gorsetu, o czym nie wiedział nawet mąż...". Zachwyt, podszyty lekką ironią, żal za odchodzącym - przede wszystkim jednak wielka pochwała reprezentowanej tu przez Krúdyego literatury, która potrafi, jak okruch meteorytu, przechować tajemnice wszechświata. (Czytelnik, Warszawa 2008, s. 202. Przełożyła i posłowiem opatrzyła Teresa Worowska. Seria "Nike".)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2008