Okoliczności wyjazdu

Coraz głośniej i częściej o mieście naszym Krakowie mówi się, że to święte grodziszcze jest siedliskiem zła wszelkiego, straszliwego wyuzdania i arcygrzesznych rozrywek.

17.11.2014

Czyta się kilka minut

Winą za ten stan obarcza się rozhukanych turystów o niewyszukanych oczekiwaniach, nakręcających tu rynek zła i pałających najwstrętniejszymi żądzami. Dominująca miejscowa opinia jest taka, że te wszystkie świństwa szczepi na tutejszym gruncie przybysz angielski, zwany jakże często synem Albionu. Nikt jednak nie zastanawia się, jakże to się dzieje, iż osobnik ten opuszcza z sukcesem swe leże, na wyspie, za morzem. Profil syna Albionu w Krakowie jest, owszem, statystycznie dopracowany. A mianowicie jest to podróżny krótkotrwały, na ogół doker, suwnicowy, pracownik magazynu bądź kierowca piętrusa. Ludzie ci, o niskich jak na wyspiarzy dochodach, mogą pozwolić sobie na zaledwie krótkotrwały wypad z peryferii monarchii, mogą lecieć, rzecz jasna, tylko tanim samolotem i zanocować w sali zbiorowej, w towarzystwie kolegów, z dostępem do jednego oczka i jednego natrysku.

Już tylko te dane dają niemal kompletny obraz aury owych wycieczek. Obserwacja z grubsza wskazuje dodatkowo, że są to wyłącznie grupy męskie, pozbawione koleżanek, więc tym samym panowie owi są w nastrojach skrajnie kawalerskich. Niewątpliwie to brak znajomych pań kasuje w nich potrzebę obcowania z kulturą, sztuką i wszelakim sacrum, których to miasto jest sedesem. Kawalerowie, mający na miejscu, w Londynie, dość sztuki wysokiej a dostępnej darmo, przybywają oto na granicę widzialnego z wyspy świata, by się weselić bez jarzma, które nakładają im w ojczyźnie prądy, trendy, a przede wszystkim stałe koleżanki, prące zawsze do okiełznania, skłaniające prośbą i groźbą do wyciszenia. Dlatego właśnie oczekiwania, że owi dokerzy z magazynierami oddadzą się w Krakowie refleksji, zadumie, modlitwie i skupieniu, palą na panewce i są zamówieniem magicznym.

Ich wyjazd do Krakowa jest najpewniej poprzedzany drobnymi domowymi przesłuchaniami, pełnymi prostych w aplikacji kłamstw. Otóż wyznanie dowolnej koleżance, żonie czy mamie, że planuje się podróż w gronie kolegów do, dajmy na to, Las Vegas, musi mieć katastrofalny finisz w postaci surowego zakazu opuszczania domostwa i błyskawicznego uwiązania na krótkiej smyczce w ciemni podstawowej komórki ładu społecznego, którą jest rodzina. Wiadomo bowiem, że w Las Vegas nie ma gotyku ni romańszczyzny prócz miejsc, gdzie taka stylizacja dodaje każdemu wieczorowi pieprzu. Wyznanie z kolei, z miną stosownie świątobliwą, że jedzie się z przyjaciółmi do miasta Ojca Świętego, do stolicy królów odległego a upadłego mocarstwa, gdzie wisi obraz boskiego Leonarda, gdzie architekci, mozołem swych talentów, dokonali cudu estetycznego, wywołać musi w każdej słuchającej, najbardziej nawet podejrzliwej koleżance falę ulgi i rozczulenia. – Będziemy, kochana ma, zwiedzać miejsca niezapomniane, miasto licznych noblistów i literackich festiwali. W bibliotece tamtejszej będziemy wertować rękopisy Mozarta, a z licznych tam kopców będziemy w skupieniu kontemplować olśniewające panoramy.

Tak zapewne wyglądają te rozmowy, uzupełniane jako dowód prawdomówności materiałami promocyjnymi krakowskiego magistratu, sporządzonymi dla ułatwienia w langłydżu. Nie masz kobiety, choćby najbardziej dociekliwej, co nie uległaby sile tych wzruszających opisów, od których najbardziej lodowate brytyjskie serce zamienia się w pudding z sosem miętowym na ciepło. Ten prosty i stosunkowo nieźle udokumentowany zabieg kończy się od lat błogosławieństwem i życzeniem szczęśliwego powrotu. Rzesze synów przybywają zatem do Krakowa z owym błogosławieństwem w pamięci i weselą się tu uczciwie, do granic wesołości, często przebrani w stroje kobiece, a czasem rozebrani do rosołu. Wdzięczni są silnie, iż nigdzie, w żadnych oficjalnych zachętach do odwiedzin nie ma śladu, że to miasto jest centrum najobrzydliwszej rozrywki, przy którym wspomniane tu Vegas to Kalwaria półkuli zachodniej.

Ludzie ci, co powie każdy średnio wnikliwy obserwator, bezustannie się śmieją. Czy chłodno, czy upał, śmieją się głośno i do rozpuku, na trzeźwo i po pijanemu, śmieją się rankami i nocami, stojąc, leżąc i kucając. Mają powody. Ale też dlatego, że miejscowi, na ich oczach, w stłumieniu straszliwym smogiem, piją i sieczą się maczetami, co jest zaiste darmową ofertą i egzotyką na każdą miarę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2014