Oczy, uszy, ręce, usta

O bezdomnych mówi „nasi”. Oni o nim rzadziej mówią „ksiądz”, częściej po prostu „Mietek”.

02.11.2020

Czyta się kilka minut

Ks. Mieczysław Puzewicz, październik 2018 r. / JAKUB ORZECHOWSKI / AGENCJA GAZETA
Ks. Mieczysław Puzewicz, październik 2018 r. / JAKUB ORZECHOWSKI / AGENCJA GAZETA

Od młodych lat nie zgadza się na branie rzeczywistości taką, jaka jest. W liceum w Kołobrzegu razem z ośmioma kumplami rozdaje ulotki wzywające do bojkotowania wyborów, za co grozi mu wyrzucenie ze szkoły. W jego domu odbywa się nawet rewizja, ale „smutni panowie” muszą się zadowolić tylko wydrukowanym w Portugalii egzemplarzem Biblii. Dyrekcja liceum urządza apel, krnąbrnych chłopców piętnuje za próbę „rozmontowania Polski Ludowej”, a kilka dni później o wyczynach licealistów mówi nawet Radio Wolna Europa.

Z domu rodzinnego w małej wsi Świelubie w Zachodniopomorskiem Mieczysław Puzewicz wynosi też inną, konstytutywną dla siebie cechę: wrażliwość na tych, którzy z różnych powodów znaleźli się w gorszej sytuacji. – Rodzice byli ludźmi, którzy zwracali uwagę na słabszych i potrzebujących. Zdarzało się, że przyjmowali ich w domu, pomagali jak tylko mogli – opowiada dziś.

Kiedy w 1979 r. do Polski na pierwszą pielgrzymkę przyjeżdża Jan Paweł II i na placu Zwycięstwa wygłasza słynną homilię, w ludziach budzi się nowa nadzieja. – Rok 1980, karnawał Solidarności i ten wielki entuzjazm, wszystko, co działo się później, było pokłosiem słów Jana Pawła II – uważa ks. Puzewicz. Nie tylko w Polsce, ale także w jego życiu.

Początki

Przez chwilę planuje studiować w Szczecinie, a jego drogą zawodową ma być rolnictwo. Szybko jednak orientuje się, że nie o to mu w życiu chodzi. To wtedy po raz pierwszy – za sprawą pewnej wspólnoty z miejscowości Lipie koło Świdwina – styka się z osobami uzależnionymi od narkotyków. W Lipiu pojawia się nawet Marek Kotański, by zobaczyć, jak młodym entuzjastom idzie pomaganie narkomanom. Z założycielem Monaru ks. Puzewicz będzie współpracował także po latach w Lublinie.

W końcu wybiera „jedyny wolny uniwersytet od Łaby do Władywostoku”. Studiuje teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. To kolejne z wielu kształtujących go doświadczeń. Otwartość i tolerancja, których tam doświadcza, będą dla niego drogowskazem także w późniejszych latach. Kiedy po pomoc przychodzi do niego człowiek, Puzewicz nie pyta o pochodzenie i wyznanie. Chce poznać historię jego życia, zrozumieć, co złożyło się na jego obecną sytuację, i poszukać sposobów, by pomóc mu wyjść z kryzysu. O wyznanie nie pyta też wolontariuszy, z którymi dziś pracuje. Sam też doświadczy trudnych chwil. W 1980 r. zostanie aresztowany w Sandomierzu na procesie Jana Kozłowskiego, działacza Solidarności Rolników Indywidualnych (razem m.in. z o. Ludwikiem Wiśniewskim).

Jeszcze w latach 80. i nadal jako człowiek świecki angażuje się w pomoc tym, których władze – i społeczeństwo – zdają się nie zauważać. Przy kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny w Lublinie zakłada grupę pomocy osobom niepełnosprawnym Siloe. Tworzy też grupę abstynentów od alkoholu. Angażuje się w wolontariat – po wybuchu w elektrowni w Czarnobylu asystuje przy dzieciach z chorobami popromiennymi w Szpitalu Dziecięcym w Lublinie.

Powołanie

– Mówi pan: „późne powołanie”. Ja wolę mówić: „dojrzałe” – uśmiecha się ks. Mieczysław Puzewicz. Ma 29 lat, kiedy w 1989 r. wstępuje do seminarium, po roku już jest wyświęcony. – Powołanie to nie był jeden moment, decydująca o wszystkim chwila. Nie, niebo się nade mną nie rozstąpiło. To był proces.

Podkreśla, że każde kapłaństwo powinno mieć swoją własną treść, własny pomysł. – Ja postanowiłem swoje kapłaństwo wypełnić pomocą potrzebującym – mówi ks. Puzewicz. W 1988 r. współorganizuje w Łęcznej cykl spotkań z muzyką i rozmowami „Święto Młodych”. To właśnie wokół nich gromadzi się grupa ludzi, z którymi ks. Puzewicz postanowi w 1991 r. reaktywować Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, działające do dziś.

Puzewicz, od początku lat 90. diecezjalny duszpasterz młodzieży, zostaje rektorem kościoła św. Ducha w Lublinie. Kościół jest w sercu miasta, przy Krakowskim Przedmieściu. Wokół kamienice, w których na przełomie lat 80. i 90. życie potrafi dać w kość. Rodzą się społeczne dysfunkcje, zwłaszcza w „nowych” czasach niespotykane w takiej skali. Ks. Mieczysław wpada na pomysł stworzenia dla tamtejszych dzieci świetlicy, w której będą mogli spędzić czas inaczej niż w ciemnych bramach i odrapanych podwórkach.

Potem postanawia swoje działania rozszerzyć. – Któregoś dnia jechałem samochodem i w radiu usłyszałem informację o tym, że w Lublinie ostatniej zimy zamarzło 60 osób – opowiada. – Ta informacja mną wstrząsnęła. Jak to, 60 osób? W XXI wieku? Od kolegi lekarza dowiedziałem się, że aby zapobiec takim zdarzeniom, osoby próbujące przetrwać zimę np. w pustostanach potrzebują odpowiedniej ilości kalorii, najlepiej wieczorem. Tak powstał pomysł na Gorący Patrol, który wieczorami dociera do bezdomnych z ciepłym jedzeniem. Ubiegłej zimy w Lublinie nie zamarzł ani jeden bezdomny.

Od Gorącego Patrolu jest już blisko do idei jednej dużej instytucji zrzeszającej wolontariuszy pomagających wszystkim w potrzebie, czyli najpierw Centrum Duszpasterstwa Młodzieży, a potem Centrum Wolontariatu w Lublinie. Ostatnie współtworzy z Jackiem Wnukiem, lubelskim społecznikiem, przez wiele lat prezesem Centrum.

Energia

– To było w 2005 r. Byłem studentem prawa. Spacerując po Lublinie trafiłem na „potykacz” z informacją o naborze do Centrum Wolontariatu – opowiada Tomasz Danielewicz, wolontariusz, przy Centrum od 15 lat, kiedyś specjalista od marketingu w lubelskim Radio eR, kolejnym projekcie ks. Puzewicza (kierował nim w latach 2011-17). – Postanowiłem wybrać się na pierwsze spotkanie. Razem z innymi wolontariuszami przeszliśmy szkolenie i wyjechaliśmy na pierwszy Gorący Patrol. Spotykałem różnych ludzi, często świetnie wykształconych, byłych biznesmenów, oficerów. Inteligentne osoby, na których los złożyło się wiele różnych czynników.

Na Tomaszu spotkanie z bezdomnymi również zrobiło wrażenie, choć osoby dotknięte takim kryzysem poznał już wcześniej, w innych okolicznościach. – Podczas mojego wyjazdu na Wyspy Brytyjskie poznałem Polaków, którzy z różnych powodów stracili dach nad głową – mówi. – Zrozumiałem, że nie ma jednej definicji „bezdomnego”, są za to zawsze indywidualne losy każdego człowieka. Tak naprawdę może to spotkać każdego z nas, także mnie. Wystarczy jedna chwila, jeden błąd albo niezależne ode mnie zrządzenie losu i też mogę trafić na ulicę.

Pytam, jakie jest dla wolontariatu największe wyzwanie. – Chyba to, by nie działać rutynowo – mówi. – W pewnym momencie można poczuć się pewnie i w konkretnych sytuacjach reagować automatycznie, spodziewając się tego samego efektu.

Czy to oznacza, że nawet jeśli wolontariusza dotyka wypalenie, musi ciągle na nowo szukać w sobie energii? – Co tydzień mieliśmy spotkania, na których każdy mógł się wygadać, podzielić tym, co go spotkało, co widział i słyszał – mówi Tomasz. – Mogliśmy też przyjść do ks. Mietka i po prostu pogadać. W każdej sytuacji i przy każdym napotkanym bezdomnym uczyliśmy się czegoś nowego.

Wolność

Przewodnikiem w sprawach duchowych i duszpasterskich będzie dla ks. Puzewicza abp Józef Życiński. Od 1997 r. do 2011 r. pracuje jako jego rzecznik prasowy. „Otwartość abp. Życińskiego na ludzi wyzwoliła otwartość w Mietku” – powie wieloletni współpracownik ks. Mieczysława, lubelski społecznik Jacek Wnuk. „Już po śmierci abp. Józefa Życińskiego (2011 r.) zrobiłem mały remanent w moim archiwum i okazało się, że trzy czwarte wystąpień dla dziennikarzy, o które prosił, dotyczyło obrony różnych ludzi” – powie o swoim szefie ks. Puzewicz.

Czy istnieje jedna metoda, według której należy postępować, żeby skutecznie i uczciwie pomóc drugiemu człowiekowi? – Zawsze mówię, że wszystko, co potrzebne w wolontariacie, mam ze sobą – tłumaczy. – Oczy, żeby dostrzegać to, czego nie widzą inni. Uszy, by uważnie słuchać każdej historii, a czasem wsłuchiwać się nawet w to, czego osoba potrzebująca pomocy nie chce powiedzieć na głos. Usta, żeby przekazywać wsparcie. I ręce, by bezdomnym czy więźniom podawać rękę. W Centrum Wolontariatu nie mówimy o nich „bezdomni”. Mówimy „nasi”.

Specyfika bezdomności, przyznaje, zmienia się z biegiem lat. – Widzę, że coraz częściej dach nad głową tracą ludzie młodzi – mówi ks. Puzewicz. Bezdomność spowodowana wyjściem z więzienia również jest coraz częstsza. – Dziś osoba opuszczająca więzienne mury często pozostaje sama, bez pracy, mieszkania i nadziei na poprawę sytuacji. Często więc wraca do starych nawyków i dawnych środowisk. Osadzeni przez cały okres wyroku tęsknili za wolnością, ale kiedy wychodzą, często okazuje się, że nic poza wolnością nie mają.

Dawniej relacje rodzinne były na tyle silne, że trwały także podczas osadzenia członka rodziny w więzieniu. Dziś bywa, że wyrok oznacza przerwanie więzów i pozostawienie bliskiego na pastwę losu. – Dlatego tak ważne jest zadbanie o to, żeby ci, którzy opuszczają więzienne mury, mieli gdzie się podziać i czym zająć ręce – tłumaczy ksiądz.

Choć zmieniają się statystyki i przyczyny, dla których ludzie lądują na ulicach, to nie zmienia się jedno: potrzeba poczucia godności. – Wie pan, po latach nauczyłem się, że oprócz chleba i dachu nad głową osoby dotknięte tym kryzysem przede wszystkim potrzebują uwagi. Chcą czuć się potrzebne i wysłuchane – mówi Puzewicz.

Droga

Jednym z jego sztandarowych projektów jest „Nowa Droga”: były więzień przez wiele dni maszeruje polskimi szlakami św. Jakuba z towarzyszem poznanym chwilę przed wyruszeniem z pierwszego przystanku – Lublina. Tak dobrana dwójka nocuje w zaprzyjaźnionych parafiach, a po drodze nie tylko pokonuje kilometry, ale przede wszystkim rozmawia i wymienia się doświadczeniami. To forma resocjalizacji, której finałem ma być zatrudnienie osadzonego w wybranym zakładzie pracy.

Latem 2015 r. spotykam jedną z takich par – byłego więźnia Piotrka i jego towarzysza, coacha Przemka. Piotrek wspominając czasy sprzed wyroku i odsiadki stwierdza: – Jakbym mógł spotkać siebie samego z tamtego okresu, tobym kolesiowi sprzedał takiego kopa w tyłek, że by się otrząsnął.

Potem śledzę jego losy na Facebooku i widzę, że świetnie sobie radzi. W rękach ma fach: jest wziętym tapicerem. Ze zniszczonego skórzanego fotela potrafi zrobić cacko. Droga zmieniła też Przemka. Oprócz pracy coacha odnalazł nową misję: pomoc niepełnosprawnym. Co chwilę na Facebooku pisze, że choć nieraz jest ciężko i pod górkę, to chyba jest szczęśliwy.

Solidarność

Nie wszystkim bezkompromisowość ks. Puzewicza odpowiada. Kilka lat temu na swoim blogu opisuje sen, w którym osoby o różnych orientacjach seksualnych znalazły się w niebie. Notkę podchwytują media, a Puzewiczowi dostaje się m.in. od Tomasza Terlikowskiego, który tekst nazywa „homoherezją w dość wulgarnym wydaniu”. „Liczę się z tym, że mam wielu krytyków i oni mają do tego prawo. Trzeba się jednak odwołać do ewangelii i tego, ilu ludzi krytykowało Chrystusa – jedni twierdzili, że ma złego ducha w sobie, drudzy, że odszedł od zmysłów. Przyjmuję spokojnie, że ktoś może mieć inne zdanie. Myślę, że nikogo nie można odrzucać i nikomu nie możemy odmówić prawa do zbawienia. To wydaje mi się oczywiste w imię wierności ewangelii” – mówi wtedy Puzewicz „Gazecie Wyborczej”.

W jednym z artykułów współpracownicy przyznali, że bywa trudny. Czy ks. Mietek jest cholerykiem? – Raczej jest to człowiek nastawiony na skuteczność i wymagający tej skuteczności od innych – mówi Tomasz Danielewicz.

Pytam ks. Puzewicza o plany na przyszłość. Jest w trakcie współtworzenia domu dla uchodźców, działającego w podobny sposób, jak domy pomocy bezdomnym. – Oczywiście, zdarzają się przypadki niechęci czy agresji. Ale my, Polacy, jeśli coś lepiej poznamy, to zaczynamy to akceptować. Także inne wyznanie czy ciemniejszy kolor skóry.

Nadzieję pokłada także w młodym pokoleniu. W Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży działa już kolejna generacja młodych. – Z ks. Mietkiem spotykamy się od czasu do czasu przy okazji różnych działań, wspieramy się – mówi Martyna Gieleta, prezes stowarzyszenia. Do KSM dołączyła w 2009 r. – Prowadzimy warsztaty, są medytacje słowa Bożego. W tym roku przyjmiemy 60 osób. W nich jest nadzieja. Są weseli, głośni, szukają dla siebie przestrzeni, chcą działać. Więc chyba jest dobrze. Świat nie zgłuszył ich energii, wręcz przeciwnie: myślę, że te trudne czasy sprawiły, że stają się ludźmi świadomymi społecznie.

Puzewicz wierzy, że narodzi się coś na kształt nowej Solidarności. Podczas ostatniej brutalnej kampanii wyborczej na swoim blogu pisał: „No i teraz, 40 lat później, wraca pytanie o solidarność, o los ludzi bezdomnych, bardzo ubogich, o uchodźców, o niezadbane dzieci na ulicach, o pozostawionych sobie samym więźniów wychodzących z zakładów karnych, o samotnych starców, których dzieci robią kariery daleko od nich, o ludzi pogrążających się coraz bardziej w depresjach. Wraca pytanie o Polskę, Polskę, która o to wszystko się upomni”.

– Ciągle mam wiarę, że po tym, co spotkało świat w ostatnim czasie, po światowej pandemii i w kryzysie nią spowodowanym, dojdzie w nas do jakiejś zmiany – mówi.

Kiedy Polska podczas epidemii zamknęła się na klucz, na ulicach pozostali bezdomni. Bez środków do życia i dostępu do miejsc, w których wcześniej mogli się ogrzać i umyć. Zamknięto schroniska, ale też choćby galerie handlowe z publicznymi łazienkami. Kilku bezdomnych w Lublinie zamieszkało w jednym z domów pomocy, które zapoczątkował ks. Puzewicz.

Pierwszy dom powstał przed Bożym Narodzeniem, jeszcze przed epidemią, drugi przed Wielkanocą. Dziś w domach mieszka po kilka osób. Mieszkańcy sprzątają, robią zakupy, gotują. Bo idea jest taka, by z kryzysu wychodzić nie tylko poprzez zapewnienie miejsca do spania, ale poprzez stworzenie wspólnego domu z prawdziwego zdarzenia.

Centrum Wolontariatu nadal prowadzi jadłodajnię dla bezdomnych i ubogich, przez którą rocznie przewija się około 600-700 osób potrzebujących. Od początku jesieni po raz kolejny zaczął działać też Gorący Patrol. Bo kiedy robi się zimno, bezdomność staje się śmiertelnie niebezpieczna.

Są też chwile satysfakcji. – Ostatnio jeden z mężczyzn, któremu udało się wyjść na prostą, poprosił mnie o poświęcenie samochodu – mówi ks. Puzewicz. – Dla byłego bezdomnego kupienie własnego samochodu za 1600 zł było życiowym przełomem. Potwierdzeniem, że jego ciężka praca miała znaczenie, sens. Wie pan, jaki on był z tego auta dumny? ©

Korzystałem m.in. z tekstu „Choleryk wrażliwy na innych ludzi” Moniki Zawadki, sylwetki ks. Puzewicza autorstwa Tomasza Kowalewicza w lubelskiej „Gazecie Wyborczej”, wywiadów w Deon.pl i „Magazynie Kontakt”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2020