Tylko poczekajmy

Ks. Puzewicz: - Przypuszczam, że to, co się działo w młodych nie było tylko chwilowymi emocjami. Upewniam się w tym także podczas dyżurów w konfesjonale, gdzie wysłuchałem wielu osób - w tym sporo takich, które nie były w stanie przypomnieć sobie ostatniej spowiedzi - które podjęły ważne decyzje życiowe.
 /
/

ANNA MATEJA: - Polska młodzież przełomu wieków wydawała się pragmatyczna, nastawiona na sukces, odrzucająca słabość. Jak napisała prof. Hanna Świda-Ziemba: "Bohater młodzieży uczącej się lat 90. powinien przypominać kogoś takiego jak Columbo, postać popularnego porucznika z telewizyjnego serialu. Powinien mieć ciekawą pracę, pasjonujące życie i nie mieć czasu na sprawy osobiste". Czy to ta sama młodzież po śmierci Papieża pojawiała się pod oknem krakowskiego Pałacu Biskupiego i na Placu Piłsudskiego w Warszawie, zapalała znicze na ulicach noszących imię Jana Pawła II?

KRYSTYNA STARCZEWSKA: - Chociaż od kilkunastu lat zajmuję się wychowaniem młodzieży, nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Dla mnie np. każda klasa w szkole to niewiadoma, bo nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego jedna jest pragmatyczna i nastawiona wyłącznie na sukces, inna cały czas tylko myśli o zabawie, a jeszcze inna wykonuje prace społeczne: zajmuje się dziećmi ze wsi, kupuje pieluszki dla domu dziecka czy zbiera fundusze na jakiś zbożny cel. Czy to dzieci tak się dobrały? Nie przypuszczam. W tych klasach znaleźli się po prostu liderzy o określonej postawie i pociągnęli za sobą grupę.

W tygodniu po śmierci Papieża okazało się, że był on liderem nie dla jednej klasy czy narodu, ale dla całego świata. Młodzi uwierzyli mu, bo odnaleźli w nim autentyczność i szczerość, a tego właśnie poszukują u przywódcy. Tamten tydzień nie był erupcją religijności. Widziałam dzieci z domów ateistycznych, które pozostały ateistami. Przychodziły jednak na spotkania poświęcone Papieżowi, także do kościoła.

- Poglądy Jana Pawła II np. na kwestie obyczajowe raczej nie współbrzmią z postępowaniem młodych przełomu wieków.

KS: - Ale on tego nie ukrywał. Nie podlizywał się młodym, tylko mówił, że właśnie im trzeba wysoko ustawiać poprzeczkę.

Młodzi po tych przeżyciach pozostali tacy, jacy byli. Nie doszło do przełomu, poza takim, że ze zła i dobra, jakie każdy człowiek w sobie nosi, umieranie Papieża ujawniło w młodych to, co dobre, także tęsknotę za prawdą i człowiekiem ją uosabiającym. By nie używać wielkiego słowa “miłość", powiem, że młodzi potrzebują akceptacji - poczucia, że są zauważeni, że się ich nie odrzuca, niezależnie od tego, jacy są. Papież okazywał im to na każdym kroku i oni to czuli.

Pytałam uczniów, co ich pociąga w osobie Papieża. We wszystkich klasach powtarzało się to samo: “Jan Paweł II rozmawiał z tłumem, ale w taki sposób, jakby widział każdego z osobna". Zaczęliśmy rozmawiać o personalizmie, pojawiło się pojęcie “cywilizacja miłości". “Chyba wiemy, co to jest - mówili uczniowie. - To system, w którym wszyscy odnosiliby się do siebie jak do osoby, a nie do przedmiotu". Mieli też pomysł na wcielanie tego systemu w życie: “Trzeba zacząć od przeobrażenia siebie. Nie zbudujemy nowego świata, jeśli podejdziemy do sprawy jak komuniści czy faszyści, którzy chcieli narzucić swoje pomysły siłą". Nie wierzą, że uda się taką cywilizację stworzyć od razu, ale, ich zdaniem, warto próbować.

Po śmierci Papieża pojawiło się wśród młodych inne, nowe spojrzenie na świat. Zobaczyłam w moich uczniach coś nowego czy też dotąd skrywanego. Ostatnie wydarzenia wydobyły to bardzo spektakularnie.

  • Duma twórcy historii

- A może zobaczyliśmy, że polska młodzież ma konserwatywne poglądy? Jak wynika z badań pana Tadeusza Szawiela, nigdy nie było jej u nas mało, była jedynie mało widoczna (czy może - mało krzykliwa), a Kościół czy Papież mogą być dla niej autorytetem także wtedy, gdy z różnych powodów nie respektuje jego nauczania.

TADEUSZ SZAWIEL: - Postrzegamy tamten tydzień jako wydarzenie. Spodziewaliśmy się śmierci Papieża, ale nie takich emocji. Nie wyobrażaliśmy sobie, że aż tak... Zdarzyło się coś nieoczekiwanego i na gwałt chcemy to jakoś wyjaśnić. Jak po zawodach sportowych, których zwycięzcą okazał się zawodnik nie rokujący takich sukcesów, zaczynamy się zastanawiać, czy zażył środek dopingujący, tak i tu pojawia się pytanie: co zadziałało? Otóż nie było żadnego dopingu, ujawniły się tylko pewne predyspozycje obecne w nas od zawsze oraz, co trzeba koniecznie dodać, zasoby, na które pracowaliśmy przez lata. Polacy mają wszak predyspozycje kulturowe do gromadzenia się, zbiorowego okazywania emocji w szczególnych sytuacjach, gdy powód jest wyrazisty i niekontrowersyjny. Śmierć Papieża spełnia te warunki.

- Młodzież ze szkoły pani Starczewskiej, organizująca spotkanie na boisku szkolnym, okazała się kontynuatorką narodowej tradycji...

TSz: - Jak najbardziej. Ich dziadkom, rodzicom czy starszemu rodzeństwu na pewno przypomniały się inne nasze zrywy: “Solidarność" w 1980 r., strajki, pielgrzymki papieskie.

Będę mówił o młodzieży nieco starszej niż ta, o której mówiła pani Starczewska: 18-24 lata - dorosła młodzież, ale jeszcze bez zobowiązań (rodzin i stałej pracy). Niemal połowa z nich uczy się. To nowe zjawisko, bo w 1990 r. studiowało ok. 300 tys. osób, teraz - prawie 2 mln. Kiedyś z każdego rocznika kształciło się na poziomie wyższym ok. 10 proc. osób, w tej chwili - co druga osoba. W latach 80. 2/3 młodzieży kończyło wykształcenie na poziomie co najwyżej zasadniczej szkoły zawodowej. Teraz młodzi ludzie zdobywają nowe umiejętności i otrzymują szanse, których wcześniejsze pokolenia nie miały. Ci, których widzieliśmy na marszach, Mszach i czuwaniach, to osoby o właśnie takich zasobach i umiejętnościach.

Badania prof. Świdy-Ziemby temu nie przeczą: ci młodzi ludzie patrzą przecież na swoje życie pod kątem wykorzystania własnych możliwości i są przekonani, że sporo w życiu zależy właśnie od nich. A skoro tak, nie dziwmy się, że potrafią się odszukać, sprawnie komunikować i organizować. Podczas tamtych dni pokazali nam się i z takiej strony.

Drugi czynnik, o którym zbyt mało się mówi, to kwestia społeczeństwa obywatelskiego: dobrowolnych organizacji zapełniających przestrzeń między rodziną a strukturami państwa. Przywykło się bezrefleksyjnie powtarzać, że społeczeństwo obywatelskie jest w Polsce słabe. Tymczasem w grupie osób w wieku 18-24 lat co dziesiąty jest członkiem organizacji przykościelnej, co trzeci - w ogóle jakiegoś dobrowolnego stowarzyszenia. Skoro tak, to znaczy, że są zmotywowani, mają cele, potrafią słuchać i organizować się. Duża inwencja, jeśli chodzi o sposób okazania odczuć, to także pokłosie doświadczeń i umiejętności wyniesionych z zaangażowania w organizacjach społeczeństwa obywatelskiego. Ponieważ w Polsce każdego roku powstaje kilka tysięcy nowych dobrowolnych stowarzyszeń - choć w różnym stopniu aktywnych i czasami krótkotrwałych - gołym okiem widać, że są liderzy, którzy potrafią zaspokoić potrzebę spontanicznego zrzeszania się.

- Zobaczyliśmy więc niebagatelny potencjał. Czy możemy oczekiwać, że tamte spotkania staną się katalizatorem ważnych przemian społecznych? Czy obserwowaliśmy "zbiorowe przeanielenie"? A może nie powinniśmy mieć aż tak wielkich oczekiwań, wystarczy, jeśli każdy z uczestników przeżyje indywidualną przemianę?

KS: - A pamiętacie reakcję młodych na “pomarańczową rewolucję" na Ukrainie? Kiedy spontanicznie zbierano się, by pójść pod ambasadę czy wyjechać na wybory? Zgadzam się z panem Szawielem, ale dla młodych jest też ważna potrzeba przeżycia czegoś wspólnego, co można nazwać przeżyciem pokoleniowym. Rodzice przeżywali “Solidarność", dziadkowie - Powstanie Warszawskie, a ja?

- Odreagowali frustrację wynikającą z faktu, że to, co najważniejsze we współczesnej historii Polski, stało się przed nimi?

KS: - Dotąd nie czuli się twórcami historii. Odejście Papieża pozwoliło im poczuć smak uczestnictwa w czymś wielkim. Teraz mogą już powiedzieć: “Uczestniczyliśmy w wydarzeniu dziejowym".

Co z tym zrobić? Oni będą wiedzieli najlepiej, już my się o to nie martwmy. Jeżeli ujawniła się taka energia i zasoby, to jest to, jak mówił pan Szawiel, zaczątek rozmaitych działań, tworzenia organizacji pozarządowych, w których znajdą dla siebie miejsce.

  • Co na to Kościół?

KS. MIECZYSŁAW PUZEWICZ: - A gdzie jest Duch Święty? Próbowałem to, co się wydarzyło, jakoś wytłumaczyć, ale bez powodzenia. Tylko On posługuje się takimi sytuacjami - siłą czyjegoś słowa i obecności, choć trudno zbadać to empirycznie. Można powiedzieć, że młodzi przełomu wieków to pokolenie Jana Pawła II, który ich sobie zorganizował podczas wspólnych spotkań czy Światowych Dni Młodzieży. Polaków było 800 tys. na Jasnej Górze w 1991 r., blisko 100 tys. w 1997 r. w Paryżu i w 2000 r. w Rzymie, kilkanaście tysięcy w Toronto trzy lata temu. Do tego dochodzą spotkania z Papieżem podczas pielgrzymek do kraju.

Przypuszczam, że to, co się działo w młodych - właśnie w wieku 18-24 lat i nieco starszych - nie było tylko chwilowymi emocjami. Upewniam się w tym także podczas dyżurów w konfesjonale, gdzie wysłuchałem wielu osób - w tym sporo takich, które nie były w stanie przypomnieć sobie ostatniej spowiedzi - które podjęły ważne decyzje życiowe. Czy te indywidualne metanoie przybiorą formułę ruchu, zmieniającego jakąś część przestrzeni społecznej, nie wiem. Na pewno jednak w duchowości wielu ludzi coś drgnęło. W tamte “święte dni" poruszyliśmy strunę niezwykle rzadko w człowieku obecną: radosnej powagi. Intensywna modlitwa, cisza, ale i oklaski, podawanie sobie dłoni - wyjątkowy nastrój. Wcześniej przeżywałem coś takiego chyba w 1978 r., gdy ciągnąłem za sznur, by dzwonem oznajmić, że Polaka wybrano Papieżem.

W określaniu się wobec życia, świata, innych ludzi młodzi chcą decydować sami; nie przyjmują łatwo byle czego, jakichś kalek. Śmierć Papieża sprawiła, że znów poczuli potrzebę takich poszukiwań.

TSz: - Nie zapominajmy, że Polska jest krajem wyjątkowym pod względem religijności. Blisko połowa młodych w wieku 18--24 lat przynajmniej raz na tydzień uczestniczy we Mszy. W Hiszpanii czy Włoszech ten odsetek jest dużo niższy. Nie wyobrażam sobie, żeby następca Jana Pawła II wywołał w swoim kraju atmosferę podobną do polskiej. Chociażby dlatego, że np. w Niemczech, Austrii czy Hiszpanii więź z Kościołem jest dużo słabsza.

Zrywów nie da się zaplanować i to, co się stało, było nieoczekiwane, nawet do pewnego stopnia spontaniczne. Czy jednak byłoby nam dane to przeżycie, gdyby nie mobilizacja mediów, które skupiły się wyłącznie na tym wydarzeniu, zmieniły sposób przekazywania informacji i atmosferę? Ogłoszono też dzień wolny na uczelniach i w miejscach pracy.

- Nie zepsuto atmosfery święta także przez to, że nie wprowadzono prohibicji i zakazów, np. urządzania głośnych zabaw.

TSz: - To wprawdzie nie są kwestie rozstrzygające, ale trzeba o nich pamiętać. W innych krajach nie było o tym mowy. W Polsce motywacje religijne i narodowe splotły się tym bardziej, że także dla niewierzących czy dla tych, którym daleko do Kościoła, to był jednak wielki Polak, któremu na swój sposób chcieli okazać szacunek. A tego nie można zaplanować, wydając narodowi polecenie: “Przydałby się zryw". Natomiast ludzie, którzy w tygodniu po śmierci Papieża byli inni, uaktywnili swoje zasoby - nie znikną z tym. Wrócą do siebie - do szkół, pracy, fundacji, parafii - z tym, co potrafią, co przeżyli i czego nikt im nie zabierze.

MP: - Od razu po pogrzebie Jana Pawła II przyszła do mnie młodzież mówiąc: “Jedziemy na inaugurację nowego pontyfikatu". Nie znali terminu, ale było już sporo chętnych. Od jednej z osób usłyszałem: “Tak nas wychował Jan Paweł II - w miłości do Kościoła". To jest dla mnie jakiś znak, że młodzi - którzy, co i rusz słyszą, że to był Papież-Polak - myślą o swoim Kościele w kategoriach powszechności.

KS: - A dla mnie niesłychanie ważne w tym wszystkim okazało się coś odwrotnego do tego, o czym Państwo mówią. Nie to, że doszło do aktywizacji osób należących do Kościoła, ale że osoby z Kościołem niezwiązane też uznały Papieża za kogoś bliskiego. Spotykałam się z tym nieustająco, nawet wśród ludzi, którzy wręcz nie lubią Kościoła. To była atmosfera powszechnego święta, śmierć Papieża okazała się sprawą nie tylko jednego wyznania. Po raz kolejny przekonaliśmy się też, że był to Papież pojednania i Dobrej Nowiny, który zapewnia: “Każdy z nas jest ważny, ma coś do zrobienia, coś do dodania od siebie do wspólnego ludzkiego dzieła".

Rozmawiałam wielokrotnie z ludźmi innych wyznań, w tym Żydami, których mamy sporo w szkole. Oni nie mogli powiedzieć: “My jesteśmy z Kościołem i Papież jest naszym wielkim przywódcą"; mówili: “Jan Paweł II był człowiekiem, któremu ufaliśmy. Może Kościół nie jest tak zły, jak nam się wydawało, i może także z innymi katolikami warto rozmawiać?". Powstało coś cennego dla stosunków międzyludzkich i musimy się bardzo starać, by tego nie stracić. Boję się jednak, że ugrupowania polityczne zaczną wygrywać Papieża jako swojego lidera, na zasadzie: “Wara wam od Papieża, bo on jest nasz" albo “Tylko nasza wykładnia jego słów jest trafna". Jeśli tak się stanie, Papież zostanie rozdarty na części i to, co się w nas ujawniło po jego odejściu - zginie.

MP: - Ja się tego nie obawiam. Młodzi nie pozwolą sobie tego odebrać. Ten czas był przecież zorganizowany tylko przez nich. Nie będzie “jednego słusznego Papieża", bo to, co się wydarzyło, było zbyt autentyczne, niezależne. Musimy się jednak szybko nauczyć Wojtyłowego podejścia do Kościoła, które np. wykorzystywało naturalną chęć młodych do spotykania się. Przecież by zacząć organizować Dni Młodzieży, trzeba było przesunąć co bardziej wiekowych hierarchów z Papieskiej Rady ds. Laikatu na stanowiska kustoszów, aby nie blokowali takich inicjatyw. I tak wielu Papieżowi odradzało: “Bez tego też się ludzie zbawiali, po co komu te spotkania".

Na Longchamps w 1997 r., podczas paryskich dni młodzieży, gdy Papież mówił o życiu i zmartwychwstaniu, obok mnie jakaś para słuchała tego i co jakiś czas się całowała. Nikomu to nie przeszkadzało. Nie wiem, jak intensywnie słuchali, ale czy do kościoła przyszliby równie chętnie?

- Czy Kościół wykorzysta te możliwości? Czy będzie umiał zająć się ludźmi, którzy wrócili do niego po długiej nieobecności albo pojawili się po raz pierwszy?

KS: - Kilka razy byłam w kościele z młodzieżą i nawet w tak wyjątkowym czasie homilie bywały żenujące. Słuchała ich także młodzież innych wyznań i niewierząca, niektórzy pierwszy raz w życiu byli w kościele. Słuchając tych niefortunnych homilii patrzyli na siebie, jakby zastanawiając się, dlaczego ksiądz nie czuje tego, co oni. Dobrze, że ks. Puzewicz przypomniał, że “Duch wieje, kędy chce...", nie tylko w kościele. Chodzi o to, żeby w ludziach stało się coś dobrego. I niekoniecznie musi się to dokonać pod egidą proboszcza. Ważne, by zatrzymać tego ducha, który się w ludziach obudził.

TSz: - Duch nie zrobi wszystkiego. Parafia jest przestrzenią ważną i od proboszczów wiele zależy. Prowadzę badania nad społeczeństwem obywatelskim w czterech 40-tysięcznych miastach, gdzie jednym z głównych obszarów powstawania i działania dobrowolnych stowarzyszeń są parafie. To szansa dla Kościoła lokalnego. Jeśli jednak coś się już zawiązało, zauważono liderów - trzeba dać im szansę. Co z tego zostanie, nie umiem powiedzieć. Charyzmatyczni liderzy nie rodzą się przecież na zamówienie, choć w ostatnim czasie Polska miała do nich szczęście. A jeśli ono nas opuści? Dlatego trzeba doceniać obecność Kościoła jako instytucji, zająć się mało spektakularną i obliczoną na długi czas, ale ważną pracą właśnie na szczeblu parafialnym: jakością kazań, kształtowaniem wrażliwości wiernych, stosunkiem księży do ludzi.

  • Polityka i czyste ręce

- Czy nasza młodzież jest zdolna do buntu? Nie chodzi mi o wywołanie rewolucji, ale zamanifestowanie chęci zmian np. dla wzmocnienia przejrzystości czy przywrócenia przyzwoitości w życiu publicznym. Czy postulowane kilka lat temu prognozy (np. Pawła Śpiewaka), że rośnie nam "pokolenie bez obywateli" obojętnych na politykę i społeczeństwo obywatelskie, sprawdzają się?

KS: - Niechęć młodych ludzi do polityki nierzadko idzie w parze z dużym zaangażowaniem społecznym. Politykę odrzucili, ponieważ w ostatnich latach stała się zjawiskiem gorszącym. Jeśli ktoś chce pracować na rzecz innych ludzi czy wspólnoty, wybierze Polską Akcję Humanitarną, Caritas lub założy własną organizację. Takie nastawienie jest “dziełem" polityków, którzy demoralizującym postępowaniem doprowadzili do tego, że według młodych polityka jest sposobem na zrobienie szybkiej i nieuczciwej kariery, a często przestrzenią działań przestępczych. To jest polski dramat: politykę zaczęto postrzegać jako miejsce rozgrywek partyjnych, a nie służby publicznej.

Zaangażowanie polityczne nie jest więc miarą uspołecznienia młodzieży, jej altruizmu czy siły zasiewu papieskiego. My, dorośli, spapraliśmy politykę, bo do jakiej niby partii chcielibyśmy nasze dzieci posłać?

TSz: - Aż 2/3 młodzieży w wieku od 18 do 24 lat zgadza się ze stwierdzeniem, że “polityka to brudna sprawa". To katastrofa! Przecież polityka dla każdej społeczności jest czymś podstawowym. Zwłaszcza na szczeblu krajowym, gdzie podejmuje się decyzje dotyczące bardziej lub mniej pośrednio każdego z nas. Z badań, jakie CBOS regularnie prowadzi, wynika, że zaledwie 10 proc. respondentów dobrze ocenia rząd czy Sejm, za to aż połowa obywateli od lat jest zadowolona z działalności samorządów lokalnych. I tu, i tam chodzi o polityków. Skąd zatem ta kolosalna różnica? Czy politycy lokalni są o tyle długości lepsi od krajowych? Nie mam na to prostej odpowiedzi. Co mnie niepokoi, to fakt, że ani ze strony polityków, ani publicznych autorytetów, ani nikogo na scenie publicznej nie pojawia się przesłanie, że polityka jest czymś niesłychanie ważnym i zaangażowanie polityczne jest w istocie nobilitujące.

KS: - Gdyby obyczaje polityków były inne... Przecież gest Lecha Wałęsy wobec Aleksandra Kwaśniewskiego mógł zapoczątkować pewien dobry obyczaj: “Nie rezygnujemy z różnicy stanowisk, ale zaczynamy się zachowywać trochę mniej odrażająco. Z szacunku dla siebie, dla widza, także młodzieży". Może liczba młodych zrażonych do polityki trochę by się zmniejszyła? Nawet jednak gdyby duch papieski przeniknął do sumień polityków, nie wierzę, by ich przesłanie, że polityka jest czymś nobilitującym, odebrano dziś inaczej niż jako grę wyborczą.

TSz: - Dlaczego miałoby być nieszczere, gdyby powiedzieli: “To jest trudne. Nie myśl o sobie, że się zaangażujesz w politykę i zachowasz czyste ręce"?

KS: - Bo żeby stać się wiarygodnym, przede wszystkim w oczach młodych, wpierw musieliby się przyznać do popełnionych błędów. Tymczasem u nas poucza się innych z pozycji niewinności. Papież potrafił się przyznać się do win Kościoła. Dlaczego PO, PiS, LPR czy SLD, skoro powołują się na nauczanie papieskie, nie mogą tego zrobić wobec siebie? Jak dotąd nikt się na to nie zdobył.

MP: - Zgadzam się z tym wszystkim, zastanówmy się jednak, skąd się bierze doświadczenie polityczne? W Lublinie istnieje “Gorący Patrol", grupa młodych ludzi, którzy każdego dnia zimą wożą kanapki i ciepłą herbatę bezdomnym na dworzec i do innych miejsc. Sami się zorganizowali, zbierają pieniądze. Zauważyli, że nie ma miejsca, gdzie można byłoby odwozić pijanych, m.in. dlatego, że miasto zlikwidowało izbę wytrzeźwień. Na spotkaniu miasta z różnymi organizacjami pomocowymi podnieśli ten problem: nie ma co moralizować, że picie jest złe, trzeba się zastanowić, co zrobić, żeby pijany bezdomny zimą nie zamarzał. Miasto broniło się wszelkimi sposobami, by się tym nie zajmować. Po spotkaniu ktoś zauważył, że jedynym sposobem rozwiązania problemu byłoby wejście do rady miasta i rozpoczęcie lobbingu za utworzeniem takiej placówki. Przecież ani prezydent, ani większość radnych nigdy nie pracowała wśród bezdomnych.

- Weszli i rozwiązali?

MP: - Weszli, ale... Formalnie pijani bezdomni nadal nigdzie nie mogą być przyjmowani, nieformalnie - tak, w jakiejś okropnej noclegowni. Zauważyli jednak, jak rozwiązać ten problem: muszą wejść do struktury władzy albo przynajmniej wpływać na nią.

Wierzę jednak, że w pokoleniu, które wychowywał Papież, także przez listy do młodych czy encykliki, gdzie dużo mówił o odpowiedzialności, znajdą się tacy, co zrozumieją, że politykę trzeba wziąć w swoje ręce. Poczekajmy tylko.

KS: - To jest dobra droga: nie od razu polityka, tylko zaangażowanie społeczne. Wtedy okaże się, że np. trzeba zmienić ustawę, by załatwić sprawę społeczną, która mnie i mojej grupie wydaje się ważna. Wchodzę w politykę, ale nie jako przedstawiciel określonej partii, tylko konkretnych potrzeb społecznych. Klęska polega na tym, że grupa polityczna rekrutuje się przede wszystkim z ludzi forujących własną osobę lub wspierające ją ugrupowanie. Może mniej egocentryzmu odrodziłoby politykę?

  • Chwytanie się za gardło

- A może nadzieję na zmianę jakościową polskiego życia politycznego można byłoby znaleźć np. w młodzieżowych przybudówkach partyjnych?

KS: - Jeśli mamy nadzieję na jakieś odrodzenie po odejściu Papieża, w tym na większe zaangażowanie młodzieży (tej z placów i marszy) w sprawy publiczne, nie wyobrażam sobie, że dojdzie do niego dzięki wielkiemu upartyjnieniu młodzieży, która pobiegłaby do partii czy ich młodzieżowych przybudówek. Można jednak myśleć o czym innym: funkcjonowanie partii zmieni się, gdy zaczną do nich napływać ludzie z wizją ukształtowaną działaniem społecznym, a nie liczeniem na miejsce w partiach aktualnie zyskujących w sondażach.

TSz: - Ale jest różnica między zaangażowaniem społecznym a politycznym. Zasadnicza polega na tym, że osoby zaangażowane społecznie niekoniecznie muszą mieć motywacje do sprawowania władzy. A jeśli wchodzi się do polityki, trzeba chcieć i lubić posiadanie władzy.

KS: - Trzeba kochać władzę!? Czy nie wystarczy chęć stworzenia państwa wedle swojego najlepszego wyobrażenia? Przecież można po prostu zasilić szeregi partii, by wesprzeć innych, nie szukając władzy dla siebie. Tych “poszukiwaczy władzy" mamy już dosyć.

TSz: - Problemem jest to, że nikt młodym nie powiedział: “Nie wstydź się tego, że chcesz mieć władzę".

MP: - Funkcją polityki jest władza, ale podstawowym jej wymiarem jednak służba. W nauczaniu papieskim trzeba docenić pojęcie “cywilizacji miłości". Może gdyby w tym duchu przebudować politykę, na nowo odkrylibyśmy, że ten, kto kocha - służy.

KS: - A nie tylko sprawuje władzę. Wychowywać do polityki możemy także zamieniając słowo “władza" na “służba". Inaczej te 2/3 negatywnie nastawionych do polityki młodych osób, przypuszczam, że bardzo przyzwoitych, dalej będzie ją traktować ze wstrętem. Żałuję, że etos solidarności, który się przecież nie wypalił, bo ujawnił się np. podczas wydarzeń na Ukrainie czy po śmierci Papieża, nie przeniknął do polityki.

TSz: - Na przeszkodzie angażowaniu właściwych ludzi do polityki stoi też rozpowszechniona iluzja, dotycząca tego, jak może wyglądać polityka. To na pewno nie jest obszar słodyczy i sentymentów, ale w większym lub mniejszym stopniu - ostrych sporów i chwytania się za gardło. W każdej demokracji zdarzają się rzeczy, które są naganne, a chodzi o to, by wiedzieć, że one takimi są.

KS: - Ale właśnie to chwytanie się za gardło młodym się nie podoba.

TSz: - Trzeba im więc mówić: “Sprawowanie władzy jest trudne. Szansa, że wyjdziesz z tego czysty - niewielka. Ale masz w to wejść, bo życiowe szanse każdego z nas, awans społeczny i cywilizacyjny Polski zależą od tego, kto będzie miał władzę".

KS: - No to mówmy wprost, że nie chodzi o chwytanie się za gardło, tylko o żmudną pracę, często wymagającą pobrudzenia się, ale warto tego, by ją podjąć, bo jest służbą państwu.

TSz: - Poza tym sporo decyzji tych skorumpowanych i żądnych władzy polityków było słusznych: wstąpienie do UE i NATO, prywatyzacja, ustawa o prywatnym szkolnictwie, którą pani Starczewska wykorzystała w tak wspaniały sposób. Ten Sejm uchwalił też ustawę o organizacjach pożytku publicznego. Może posłowie nie mieli pojęcia o problemach dobrowolnych organizacji, ale ostatecznie przyjęli argumenty tych, którzy się na tym znają. I to się liczy.

KRYSTYNA STARCZEWSKA jest polonistką i filozofem; twórczynią i dyrektorem “Bednarskiej" - I Społecznego LO i Społecznego Gimnazjum nr 20 w Warszawie.

Ks. MIECZYSŁAW PUZEWICZ jest duszpasterzem młodzieży przy lubelskim “Duchu", czyli kościele p.w. Św. Ducha, inicjatorem ruchu wolontariackiego w Lublinie i wikariuszem biskupim ds. młodzieży w archidiecezji lubelskiej.

TADEUSZ SZAWIEL jest doktorem socjologii, pracownikiem Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, prezesem fundacji Instytut Badań nad Podstawami Demokracji. Z Mirosławą Grabowską napisał książkę “Budowanie demokracji. Podziały społeczne, partie polityczne i społeczeństwo obywatelskie w postkomunistycznej Polsce" (Wyd. Naukowe PWN, II wydanie 2003).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2005