Ochotnicy roku 1920

„Wczoraj wieczorem trochę nas ćwiczono. Dowodził jeden porucznik, który też jest harcerzem” – pisał sto lat temu do rodziców Lech Dymecki z Warszawy, który wraz ze swoją drużyną zgłosił się do wojska.

03.08.2020

Czyta się kilka minut

Grupa literatów, żołnierzy Armii Ochotniczej, m.in. ppłk Marian Dienstl-Dąbrowa, Eugeniusz Małaczewski,  Emil Zegadłowicz, Władysław Rabski, Edward Ligocki, redaktor Władysław Buchner, major Jan Grabowski, 1920 r. / NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE
Grupa literatów, żołnierzy Armii Ochotniczej, m.in. ppłk Marian Dienstl-Dąbrowa, Eugeniusz Małaczewski, Emil Zegadłowicz, Władysław Rabski, Edward Ligocki, redaktor Władysław Buchner, major Jan Grabowski, 1920 r. / NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Tamtego lata Józef Mądry miał już skończone 18 lat. Nie wiemy, czy tego dnia czuł się choćby trochę raźniej, czy odwagi dodawał mu fakt, że w końcu była ich całkiem spora gromadka – we wspomnieniach, które później spisał, emocjom poświęcił niewiele uwagi.

Wraz z Józefem, z Dzikowca, Trześni, Wielowsi i okolicznych wiosek w powiecie kolbuszowskim zebrało się tego dnia 52 chłopaków. Byli wśród nich rolnicy i rzemieślnicy, było też kilku pracowników z pobliskiego majątku. Zorganizował ich i wyposażył – płacąc za mundury i karabiny oraz ofiarowując konie – Zdzisław Tarnowski, miejscowy ziemianin i polityk (wcześniej poseł do galicyjskiego Sejmu Krajowego i działacz Naczelnego Komitetu Narodowego, reprezentacji Polaków w Galicji podczas I wojny światowej). Pierwszym ochotnikiem, który się zgłosił, był jego 17-letni syn Artur.

Część z nich służyła wcześniej w armii austro-węgierskiej, jeden w Legionach, inni wcześniej nie mieli broni w ręku. Najstarszy z ich grupy, Stefan Chruścicki, miał 36 lat – z zawodu technik elektronik, jeszcze podczas I wojny światowej został zmobilizowany do armii rosyjskiej i z niej zdezerterował. Najmłodszy, Stefan Leżajski, miał lat 16. Na liście ochotników przy jego nazwisku uczciwie odnotowano: „Nie otrzymał pozwolenia rodziców”.

„Niech spieszą wszyscy”

Sto lat temu, latem 1920 r., dopiero co odzyskana niepodległość Polski wisi na włosku. Kilka miesięcy wcześniej w trwającej od początku roku 1919 wojnie polsko-bolszewickiej następuje zwrot: Wojsko Polskie i sprzymierzona armia Ukraińskiej Republiki Ludowej uderzają na Armię Czerwoną, wyzwalając Kijów i środkową Ukrainę [patrz „TP” nr 20 – red.]. Jednak to sukces przejściowy: Armia Czerwona szybko zaczyna kontrofensywę, przełamuje front południowy, a wkrótce uderza też na odcinku środkowym, na terenie Białorusi. Odtąd siły polskie są w odwrocie.

Gdy staje się jasne, że prędzej czy później bolszewicy dojdą do Warszawy i Lwowa, Sejm powołuje Radę Obrony Państwa. Złożona z przedstawicieli rządu, parlamentu i armii, na pierwszym posiedzeniu Rada dyskutuje nad ogłoszeniem ochotniczego zaciągu do wojska.

Przymiotnik „ochotniczy” ma kluczowe znaczenie, gdyż formujące się od półtora roku Wojsko Polskie ma ograniczone rezerwy ludzkie. Wielu potencjalnych poborowych nie nadaje się do służby – wcześniej potracili zdrowie na frontach I wojny światowej (szacuje się, że do trzech armii państw zaborczych powołano co najmniej 2 mln Polaków). Zaciąg ochotniczy otworzyłby armię na tych, których nie obejmuje pobór: uznanych za niezdolnych do służby weteranów pierwszowojennych, a zwłaszcza młodzież – w tym harcerzy, z których wielu ma za sobą szkolenie paramilitarne.

3 lipca Rada Obrony Państwa wydaje odezwę „Ojczyzna w potrzebie”. Kolportowana po kraju, wzywa: „Niech spieszą wszyscy: i ci młodsi i siłę czujący w żyłach, co żelazem odpierać będą najazd wroga, i ci, którzy stanąć mogą do pracy w instytucjach wojskowych, by zwolnić z nich i zastąpić tych, co na froncie przydatni być mogą”. Apel popierają wszystkie stronnictwa polityczne, od prawa do lewa (rzecz jasna, za wyjątkiem komunistów). Na wsi decydujący jest głos Wincentego Witosa, chłopskiego przywódcy. „Nastąpiła ogólna mobilizacja, która przy płomiennych przemówieniach i odezwach Witosa znalazła posłuch i dyscyplinę. Szli młodzi i starzy jako ochotnicy ratować swoją Ojczyznę, a ja z nimi” – wspominał później Józef Mądry.

Sto tysięcy

Generalny Inspektorat Armii Ochotniczej tworzy się 7 lipca. Dowództwo obejmuje Józef Haller, wcześniej oficer Legionów i komendant Błękitnej Armii, sformowanej z Polaków we Francji. W całym kraju powstają punkty werbunkowe. Przyjmują wszystkich chętnych od 17. do 42. roku życia (w przypadku oficerów granicą wieku jest 50 lat). Zaciąg obejmuje nawet tych niezdolnych do służby frontowej, którzy mogą jednak być kierowani do formacji pomocniczych, zastępując żołnierzy wysyłanych na front.

Armię Ochotniczą po części finansują obywatele, przekazując pieniądze i wyposażenie (np. siodła, czasem nawet broń). A także konie – bo oprócz pułków piechoty tworzone są też formacje kawaleryjskie.

W ciągu trzech miesięcy, do końca września, do Armii Ochotniczej zgłosi się prawie 106 tys. osób, z tego niemal połowa w pierwszych dwóch tygodniach sierpnia. Ponad 50 tys. z nich trafi do piechoty, co dziesiąty do kawalerii lub artylerii, reszta do służb technicznych i tyłowych. To spora siła: dla porównania, 1 września 1920 r. stan całej armii będzie wynosić niespełna 950 tys. żołnierzy, z tego 350 tys. na froncie.

Uczniowie, studenci, chłopi

Zgłaszający się trafiają nie tylko do specjalnie formowanych jednostek, które w nazwach mają przymiotnik „ochotniczy”, ale także do istniejących już oddziałów.

Takich jak 20. Pułk Piechoty, utworzony już pod koniec 1918 r. w Krakowie. Mówi się, że służą w nim miejscowe „kindry i chachary krakowskie” („kinder” to gwarowe określenie chłopaka z przedmieść Krakowa, a „chachar” to łobuz). Do niego trafia Józef Mądry. „Większość żołnierzy to byli profesorowie z Krakowa, akademicy [tj. studenci] i zwykli obywatele z okolic Krakowa. Każdego tygodnia odchodziła jedna kompania ochotnicza na front bolszewicki. Szli starsi żołnierze, niektórzy z poważnymi brzuszkami, i młodzi osiemnastoletni” – będzie wspominać. On sam zostaje przydzielony do batalionu zapasowego, zajmującego się szkoleniem; ostatecznie nie weźmie udziału w walkach.

Z powiatu tarnowskiego, w którym silne są wpływy ludowców, stawia się 600 chłopaków ze wsi (to prawie co trzeci z chłopskich ochotników, którzy stawili się na początku sierpnia w Krakowskiem). Zgłaszają się też rzemieślnicy: kucharki, szwaczki, krawcy, szewcy – odtąd pracujący na potrzeby armii. Jednak ­najwięcej jest przedstawicieli inteligencji: młodzieży akademickiej i gimnazjalnej.

„Do oddziałów ochotniczych zgłaszają się również Żydzi” – zauważa węgierski oficer obserwujący bieg tej wojny. Wśród nich jest Izrael Stempel z Tarnobrzega, uczeń siódmej klasy. Zgłasza się w grupie 15 uczniów miejscowej Szkoły Realnej. Czterech z nich nie wróci.

W Gimnazjum i Liceum im. Króla Stanisława Leszczyńskiego w Jaśle zgłasza się 300 chłopaków – prawie połowa uczniów – pod komendą dwóch nauczycieli. Jeden z nich, porucznik Roman Saphier, polegnie wkrótce pod Firlejówką koło Lwowa wraz z pięcioma swoimi uczniami, gdy atak bolszewickiej kawalerii wywoła panikę wśród słabo wyszkolonych żołnierzy.

Potrzeby i okoliczności

Najmłodszym ochotnikom za całe przeszkolenie musi wystarczyć kilkanaście dni ćwiczeń. Nie wszyscy są tym zaniepokojeni. „Dla mnie wojsko to była zmora. Nie wojna, nie bitwa, a właśnie koszary, mundur, sierżant, musztra, cały tryb wojskowy, który był mi nienawistny” – wspominał nastoletni Witold Gombrowicz, przyszły pisarz.

W 201. Pułku Ochotniczym z braku podoficerów w pierwszych dniach harcerze uczą musztry tych, którzy jej nie znają; wymarsz na front nastąpi po dziesięciu dniach szkolenia. W notatkach Leona Masztanowicza – ucznia seminarium nauczycielskiego, który 19 lipca trafia do koszar 10. Pułku Piechoty – czytamy, że intensywne ćwiczenia zajmują mu niemal cały dzień. Po czym pod datą 9 sierpnia widnieje zapis: „Wyjazd z Łowicza na front”.

W innych okolicznościach tak krótkie szkolenie byłoby niemożliwe, ale latem 1920 r. okoliczności są wyjątkowe: straty w walkach z bolszewikami są ogromne. Gdy Józef Mądry zgłasza się do wojska, jego przyszła jednostka, 20. Pułk, zwany „krakowskim”, bije się pod Brodami. Po paru miesiącach walk z Armią Konną z 2,3 tys. ludzi na pierwszej linii zostaje 700. Miesiąc później Lwowa będzie bronić już tylko 240 żołnierzy „Dwudziestki” (prócz zabitych, rannych i jeńców część strat stanowią żołnierze liniowi, którzy – jak notuje historia pułkowa – przebywali w „rozrośniętych ponad miarę” taborach; pojęcia PTSD jeszcze nie znano).

Nie będzie już wśród nich studenta prawa Józefa Dominika z podkrakowskich Dobczyc, który na front trafił wraz z uzupełnieniami jeszcze w czerwcu. 26-letni Dominik, zdolny szachista, któremu przepowiadano karierę, a którego na towarzyskie partie miał zapraszać Piłsudski, umrze 10 września z ran odniesionych pod Krasnem koło Lwowa.

Harcerski pułk

„Wczoraj wieczorem trochę nas ćwiczono. Dowodził jeden porucznik, który też jest harcerzem (...) Podzielono nas, harcerzy, na pięć kompanji. Jest nas 1035 [ochotników], bo są i z Poznania, z Piotrkowa i inni” – pisał w liście do rodziców Lech Dymecki z Warszawy, który zgłosił się wraz ze swoją drużyną.

Na wezwanie Armii Ochotniczej odpowiedział Związek Harcerstwa Polskiego, zwołując chorągwie z centralnej Polski do stolicy (chorągwie Lwowska, Krakowska i Wielkopolska wstępowały do wojska „u siebie”). Gdy sformowany wówczas 201. Ochotniczy Pułk Piechoty ruszał na front, harcerze stanowili w nim 70-80 proc. składu – dlatego nazwano go pułkiem harcerskim (później wydano rozkaz, że oddziały, w których druhowie stanowią ponad połowę żołnierzy, mają nosić miano „harcerskich”). Do 201. Pułku dołączyły drużyny wileńskie (wśród nich ochotnik Witold Pilecki) i „oddział szturmowy” krakowskiej 13 KDH – „Czarnej Trzynastki”.

Gdy Dywizja Ochotnicza, w skład której wchodziły pułki harcerskie, biła się na północ od Warszawy, 300 harcerzy z 240. Ochotniczego Pułku broniło Lwowa, m.in. w dramatycznej bitwie pod Zadwórzem. Uchodzące za elitarne kompanie szturmowe sformowano w Kutnie z harcerzy tamtejszej drużyny i uczniów liceum.

Historycy szacują, że zgłosiło się wtedy 20-24 tys. harcerzy, chłopców i dziewcząt – zatem co piąty ochotnik był harcerzem. Większość pełniła służbę pomocniczą. Uwzględniając walczących w regularnych pułkach, ich liczba na froncie mogła sięgnąć 9 tys.; kilkuset zginęło.

Ciechanowska radiostacja

Gdy 15 sierpnia 1920 r. kawalerzyści z 203. Ochotniczego Pułku Ułanów – sformowanego z ziemian, chłopów i młodzieży szkolnej spod Kalisza, Włocławka i Płocka – ruszali do ataku na zajęty przez bolszewików Ciechanów, nie mogli wiedzieć, że mają przed sobą sztab bolszewickiej 4. Armii. Uciekając, pozostawił on w miejscowej cukrowni radiostację. W ten sposób dowództwo 4. Armii straciło łączność ze swymi oddziałami. Pozbawione rozkazów, nie dowiedziały się one na czas, że ich sąsiedzi rozpoczęli odwrót spod Warszawy. Wkrótce 4. Armia została pobita.


Czytaj także: Tadeusz A. Olszański: Wojna nieunikniona


Na odniesione w sierpniu 1920 r. zwycięstwo złożyło się wiele czynników. Atak polskiej 5. Armii gen. Władysława Sikorskiego (a w jej szeregach Dywizji Ochotniczej) nad Wisłą i Wkrą, który związał walką przeciwnika, oraz atak grupy pod dowództwem Józefa Piłsudskiego, wyprowadzony znad rzeki Wieprz na skrzydło Armii Czerwonej. W tym czasie pod Lwowem polskie siły (w tym Małopolskie Oddziały Armii Ochotniczej) zatrzymały natarcie Frontu Południowo-Zachodniego. Na strategiczne zwycięstwo złożyły się także taktyczne sukcesy poszczególnych oddziałów – jak w Ciechanowie.

Mogiła pod Andrzejewem

Szczątki dziesięciu osób. W tym: jedna osoba w wieku 25-30 lat, osiem osób w wieku 17-20 lat i jedna w wieku ­14-17 lat. Guziki z orłem, guziki od bielizny... – tak niemal sto lat później będzie brzmieć sucha ocena antropologa, dokonana podczas badań zbiorowej mogiły pod Andrzejewem, na pograniczu Mazowsza i Podlasia.

Mogiłę odnaleziono kilka lat temu. Nieoczekiwanie, bo podczas poszukiwań, które miały dotyczyć pobojowisk z września 1939 r. Tymczasem okazało się, że grób kryje szczątki młodych ofiar wojny roku 1920. Udało się ustalić, że zginęli oni 4 sierpnia 1920 r. podczas walk odwrotowych. Być może pochowani w pośpiechu, być może w nieoznaczonej mogile, zostali zapomniani.

Podczas powtórnego uroczystego pogrzebu odnalezionych żołnierzy – należących do 201. Pułku Ochotniczego – towarzyszył im sztandar drużyny harcerskiej ze Skarżyska Kamiennej. Uszyty w 1919 r. i szczęśliwie przechowany do dziś. Ten sam, który latem 1920 r. odprowadzał ich na front. ©

Autor jest historykiem, pracuje w Biurze Poszukiwań i Identyfikacji IPN w Krakowie. Autor opracowań nt. jednostek Wojska Polskiego w latach 1918-39, m.in. 6. Dywizji Piechoty i 20. Pułku Piechoty Ziemi Krakowskiej.

MILIONY WĘGIERSKICH NABOJÓW

„Czy jest możliwe połączyć w węgierskim oddziale Związku byłych legionistów wraz z byłymi ochotnikami Armii Polskiej 1918–1920 r.? Tych ostatnich jest na Węgrzech spora ilość, a część ich służy dotąd w armii węgierskiej” – pisał w 1932 r. do prezesa Związku Legionistów Polskich ambasador w Budapeszcie Stanisław Łepkowski.

Korespondencja dotyczyła Węgrów, którzy kilkanaście lat wcześniej służyli w polskich jednostkach jako ochotnicy. Już w Legionach Polskich stanowili trzecią najliczniejszą narodowość, po Polakach i Żydach. Natomiast latem 1920 r. węgierscy ochotnicy brali udział w obronie przed bolszewikami Drohobycko-Borysławskiego Zagłębia Naftowego, a w sierpniu pod Stryjem odpierali próbującą obejść Lwów Armię Konną.

„Mam zaszczyt poinformować, że Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego (...) zgadza się (...) na uformowanie przy Wojsku Polskim Legionu Węgierskiego” – pisał 10 sierpnia 1920 r. szef sztabu WP gen. Tadeusz Rozwadowski do węgierskiego delegata. Ostatecznie taki Legion nie powstał, Armia Czerwona została odrzucona spod Warszawy.

Było to możliwe również dzięki pomocy materiałowej rządu w Budapeszcie. W 1919 r. Węgry doświadczyły u siebie bolszewickiej rewolucji i wiedziały, że powstrzymanie Armii Czerwonej jest również w ich interesie: jeśli upadnie Warszawa, następnym celem będą Berlin i właśnie Budapeszt. Tymczasem latem 1920 r. polska armia pilnie potrzebowała amunicji, a w kraju nie było ani jednej fabryki, która by ją produkowała. 8 lipca minister obrony István Sréter nakazał skierować do Polski cały zapas nabojów z magazynów armii węgierskiej. Mimo trudnych stosunków z Rumunią (po I wojnie światowej Węgry utraciły na jej rzecz Siedmiogród), Budapeszt wynegocjował tranzyt uzbrojenia dla Polski przez jej terytorium.

W pierwszym transporcie pojechał milion nabojów, potem kolejne. W przeddzień rozstrzygających walk pod Warszawą, 12 sierpnia, w Skierniewicach wyładowano węgierskie dostawy: 21-22 mln nabojów. Nie przesadzał gen. Rozwadowski, gdy mówił do przedstawiciela węgierskiej misji wojskowej: „Byliście jedynym narodem, który naprawdę chciał nam pomóc”. Łącznie do Polski trafiło 58 mln sztuk węgierskiej amunicji, 40 mln zapalników, a także sporo innego wyposażenia (np. kuchnie polowe).

Dla porównania: 5 lipca 1920 r. cały zapas nabojów do poaustriackich karabinów typu mannlicher (jednego z najpopularniejszych typów uzbrojenia w Wojsku Polskim, używanego też przez Węgrów) wynosił ok. 30 mln sztuk – i był to zapas wystarczający tylko na jakieś 25 dni walki. © KP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2020