Chleb najlepszym wabikiem. Czego bali się Polacy u progu niepodległości?

W listopadzie 1918 roku polskie formacje mundurowe w Galicji ponosiły większe straty w walce z pospolitymi bandytami niż podczas rozbrajania austriackich garnizonów.

08.11.2023

Czyta się kilka minut

Tak jesienią 1921 r. napady bandyckie portretował rysownik tygodnika „Nowości Illustrowane” (ukazywał się w Krakowie w latach 1904-25). Uzbrojona grupa plądruje pociąg osobowy  / Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna
Tak jesienią 1921 r. napady bandyckie portretował rysownik tygodnika „Nowości Illustrowane” (ukazywał się w Krakowie w latach 1904-25). Uzbrojona grupa plądruje pociąg osobowy / Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna

Schyłek pierwszej wojny światowej to w Galicji wyjątkowo trudny czas. W zubożonych przedłużającym się konfliktem Austro-Węgrzech brakuje żywności, a ta dostępna drożeje. Wojna osłabia też skrupuły moralne – rośnie przestępczość. O ile po roku 1914 ta zmalała – do armii powołano mężczyzn w sile wieku, czyli tych, którzy statystycznie popełniają najwięcej przestępstw – o tyle od 1917 r. zwłaszcza skala rabunków gwałtownie rośnie.

Wśród polskiej ludności Galicji narastają też nastroje antywojenne i antypaństwowe. Ich kulminacją są rozruchy i demonstracje. Te w styczniu 1918 r. zaczynają się od haseł socjalnych i antywojennych, lecz już protesty po podpisanym w lutym 1918 r. traktacie brzeskim (Niemcy i Austriacy oddali w nim nowo powstałej Ukrainie także ziemie polskie) mają charakter wprost antyaustriacki. W Galicji powszechnie uznaje się ten traktat za wymierzony w polskie aspiracje niepodległościowe. Zaufanie do monarchii Habsburgów upada, a entuzjazm z pierwszych dni Wielkiej Wojny to już tylko odległe wspomnienie. 

„Zielone kadry” postrachem

W parze z upadkiem morale idą dezercje z wojska. Upada dyscyplina, mnożą się przypadki lekceważenia rozkazów, samowolnego wydłużania urlopów. Kryzys żołnierskich nastrojów pogłębia powrót – po zawarciu traktatu brzeskiego – z rosyjskiej niewoli wielkiej masy 665 tys. jeńców. Ludzie ci są niechętni temu, aby wracać znowu na front. Tylko w pierwszej połowie 1918 r. w Galicji aresztowanych zostaje ponad 36 tys. dezerterów. 

„Dezerterzy, którzy się ukrywali w lasach, w okolicy Babiej Góry, byli różnej narodowości – Polacy, Słowacy, Czesi, Rusini, Węgrzy, Niemcy, nawet Moskale i wojskowi, którzy wrócili z niewoli bolszewickiej, po części uzbrojeni. Oni to zaczynali rabować przeważnie żywność (bydło, świnie, owce i ziemniaki)” – zanotuje podporucznik Stanisław Brutanek, który, stojąc na czele polskiego już plutonu żandarmerii, stara się utrzymać ład i porządek publiczny w rejonie Jordanowa.

Będąca dziełem wracających do domu żołnierzy, dezerterów i cywilów – zwanych pospołu w Galicji „zielonymi kadrami” – fala bandytyzmu nie omija miast, również Lwowa i Krakowa. Dużych echem odbija się dwukrotny napad na dom Tetmajerów w Bronowicach pod Krakowem – nieudany, bo domownicy odpierają napastników ogniem karabinowym. Celem napadów są zamożniejsze gospodarstwa, karczmy, plebanie i sklepy, zwłaszcza żydowskie. Rabowana jest żywność i odzież. Ofiarami rabunków „zielonych kadr” padają też wracający z targów chłopi. 

Z końcem lata 1918 r. liczebność „zielonych kadr” w Galicji szacuje się na 40 tys. ludzi. Ukrywają się – niczym bohaterowie filmu „C.K. dezerterzy” – we wsiach i w lasach, a szczególnie w Puszczy Niepołomickiej, na mocno zalesionym Roztoczu i nad dolnym Sanem. 

„Fale bandyckie rozlewają się” 

Gdy jesienią 1918 r. monarchia Habsburgów zaczyna się już otwarcie sypać, mnożą się bandyckie ataki na obiekty związane z państwem. „Zielone kadry” napadają – bywa, że z udziałem cywilów – nawet na posterunki żandarmerii. Przez Galicję idzie fala rabunków: wielu korzysta ze stanu tymczasowości, gdy władza austriacka upada, a polskiej jeszcze nie ma, no i z możliwej w takich realiach bezkarności. 

Oswobodzenie Małopolski spod władzy austriackiej na przełomie października i listopada 1918 r. nie zmienia nic w tej mierze. „Fale bandyckie rozlewają się po kraju” – alarmuje „Ilustrowany Kurier Codzienny” w numerze z 10 listopada 1918 r., wzywając odpowiedzialnych za porządek do zwalczania bandytyzmu. Uspokojenie sytuacji staje się jednym z najpoważniejszych problemów wewnętrznych, z którymi muszą radzić sobie nowe polskie władze.

Skalę problemu zna por. Antoni Stawarz, organizator akcji oswobodzenia Krakowa – oddział austriackiej armii, w którym służył, przeznaczono właśnie do tzw. działań asystencyjnych, tj. wsparcia władz cywilnych. Już w pierwszych godzinach swojej akcji dba o to, aby nie rozgrabiono magazynów broni ani żywności. Nie wszędzie to się udaje, zwłaszcza że większość służących w austro-węgierskiej armii Polaków zdejmuje mundury i wraca do domów, zamiast wstępować w szeregi nowych polskich formacji (jest to zjawisko powszechne nie tylko wśród rodaków – także większość ukraińskich żołnierzy z armii austriackiej nie ma ochoty uczestniczyć w zaczynającej się wojnie polsko-ukraińskiej). 

Tak jesienią 1921 r. napady bandyckie portretował rysownik tygodnika „Nowości Illustrowane” (ukazywał się w Krakowie w latach 1904-25). Napad na kasjera kopalni pod Zawierciem / Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna

„Pospolitacy uciekli” – notuje z goryczą o żołnierzach c.k. Landsturmu kapitan Kazimierz Szczepański, któremu powierzono komendę nad powiatem wielickim, w tym zadanie zabezpieczenia tutejszych magazynów. Szczepański ma do dyspozycji zaledwie kilkunastu byłych legionistów i kilku peowiaków, a także ochotników do straży (tak zwano formację pełniącą funkcje policyjne; Policja Państwowa powstanie w 1919 r.). Samodzielnie organizują się i dbają o porządek pracownicy wielickich żup solnych. 

Legalnie do domów

Potrzeby są palące: wokół Wieliczki padają strzały, z pobliskiego Gdowa i Dobczyc nadchodzą wieści o rabunkach. Wieliccy Żydzi proszą o wystawienie wart przed zagrożonymi sklepami i ochronę osady Klasno, zamieszkanej przez ludność żydowską. Otrzymują karabiny dla patrolu zorganizowanego z Żydów-weteranów (Szczepański notuje: „Oburzenie na mnie w mieście”). Patrole na ulicach i plotki o karabinach maszynowych, którymi ma dysponować wojsko, uspokajają nastroje.

„Chleb najlepszy wabik!” – uznaje ppor. Brutanek, szukający sposobu, jak bez rozlewu krwi pozbyć się dezerterów i bandytów z babiogórskich lasów. Wiedząc, że wielu z nich ma broń, wysyła do nich parlamentariuszy. Obiecują żywność i dokumenty – austriackie jeszcze rozkazy wyjazdu, z którymi ukrywający się ludzie różnych narodowości mogliby legalnie wyruszyć do domów. Metoda okazuje się skuteczna, a zdawana broń zasila szczupły dotąd arsenał oddziału Brutanka. 

Tam, gdzie nie starcza sił policyjnych – lub gdzie w ogóle ich nie ma – teren zabezpiecza regularne wojsko. Na początku listopada oddział 40 żołnierzy uczestniczy w likwidacji bandy dezerterów niepokojących okolice Wadowic. 

Szturmowcy przeciw bandytom

Sytuacja na południu Polski jest na tyle poważna, że w grudniu 1918 r. powstają specjalne lotne oddziały, niektóre wyposażone w auta (wówczas jeszcze rzadkie) i broń maszynową. Do akcji wyrusza elita: teren mają pacyfikować – tj. zwalczać „zielone kadry” i odbierać broń przechowywaną przez cywili – kompanie szturmowe, czyli doborowe oddziały, pierwotnie przeznaczone do przełamywania linii wrogich okopów. Działają one m.in. w Zagłębiu Dąbrowskim, pod Bochnią i Brzeskiem oraz na obszarze tzw. republiki tarnobrzeskiej.

Czasem i tych sił nie starcza: w Kolbuszowej 6 maja 1919 r. podczas zamieszek i antyżydowskich rozruchów kilkutysięczny tłum (jest w nim wielu weteranów wojennych) rozbraja część żołnierzy „szturmówki” z 20. pułku piechoty z Krakowa; pozostali żołnierze wycofują się i muszą czekać na posiłki.

Niejedna banda rabunkowa, zaatakowana przez policję lub wojsko, odpowiada ogniem. Jedna z takich zostaje rozbita w 1919 r. pod Cergową koło Dukli po wielogodzinnej strzelaninie. Z końcem października 1918 r. oddział austriackiego jeszcze 39. pułku piechoty po wymianie ognia z lokalną bandą pod Tyczynem wycofuje się do Rzeszowa. Miesiąc później polski już V batalion strzelców olkuskich przechodzi chrzest bojowy w starciu z 40-osobową zbrojną bandą, tracąc w walce dwóch poległych, w tym oficera.

To fakt wyjątkowo ponury: nowe polskie formacje mundurowe ponoszą większe straty podczas starć z bandytami, dezerterami i szabrownikami różnej narodowości, niż poniosły wcześniej podczas bezkrwawego rozbrajania austro-węgierskich garnizonów w Galicji Zachodniej i ustanawiania polskiej władzy państwowej.

W czas kryzysu

Galicyjski bandytyzm jest poważnym zjawiskiem jeszcze przez kilka lat po zakończeniu wojen o granice: kilkuosobowe grupy rabunkowe złożone są zwykle z młodych niezamożnych ludzi, z których wielu ma za sobą służbę w wojsku. Niektórzy, odwołując się do wzorca dobrego zbójnika, rabującego bogatszych i wspierającego uboższych, zaskarbiają sobie serca mieszkańców wsi i otrzymują nawet schronienie przed policyjnymi obławami. 

Najgłośniejsze rabunkowe akcje opisuje prasa, donosząc np. o „zuchwałym napadzie” na kasjera kopalni czy o napadach na transporty kolejowe: gdy pociąg zwalnia przed zakrętem czy wzniesieniem, grupy rabusiów wskakują do wagonów i wyrzucają ich zawartość, którą przechwytują stojący wzdłuż torów wspólnicy. 

Tak jesienią 1921 r. napady bandyckie portretował rysownik tygodnika „Nowości Illustrowane” (ukazywał się w Krakowie w latach 1904-25). Nocny napad na zagrodę chłopską / Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna

„Lud polski przeciw bandytom” – taki tytuł nosi barwny artykuł z ówczesnej prasy, chwalący postawę mieszkańców podkrakowskiej wsi Korzkiew. Udaremnili oni próbę napadu na miejscową plebanię, choć mało brakowało, a dokonaliby też samosądu – tłum, zanim oddał policji ujętych bandytów, uchodzących za postrach okolicy, pobił ich drągami. 

Skala bandytyzmu będzie znowu rosnąć w dobie Wielkiego Kryzysu ekonomicznego. Prasa rozpisuje się wtedy np. o wyczynach „złego ducha Podhala”, recydywisty Andrzeja Szczerby-Bazalińskiego ze Sromowców Wyżnych, o „wrogu Małopolski nr 1” Antonim Byku albo o poszukiwanym w całym kraju przywódcy szajki Nikiforze Maruszeczce, zwanym Florkiem. Ówczesna przestępczość nie osiąga już jednak takich rozmiarów jak ta z pierwszych lat po Wielkiej Wojnie.

KRZYSZTOF PIĘCIAK

Autor jest historykiem, pracuje w Oddziale IPN w Krakowie. Wydał m.in. „W oddziale »Babinicza«. Działalność oddziału Konspiracyjnego Wojska Polskiego »Jastrzębie«/»Oświęcim« i losy jego partyzantów”. Przygotowuje pracę o pospolitym bandytyzmie w Małopolsce w drugiej połowie lat 40. XX w. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Chleb najlepszym wabikiem