Jak powstały polskie wojska specjalne

Odważny manewr, pomysłowa taktyka: ponad sto lat temu Stanisław Maczek był prekursorem tego, co później nazwano elitarnymi wojskami specjalnymi.

12.03.2023

Czyta się kilka minut

Stanisław Maczek, 1920 r. / ZA KSIĄŻKĄ: J.L.ENGLERT, K.BARBARSKI „GENERAŁ MACZEK I ŻOŁNIERZE 1 DYWIZJI PANCERNEJ”, LONDYN 1992
Stanisław Maczek, 1920 r. / ZA KSIĄŻKĄ: J.L.ENGLERT, K.BARBARSKI „GENERAŁ MACZEK I ŻOŁNIERZE 1 DYWIZJI PANCERNEJ”, LONDYN 1992

Jadąc „zakopianką” z Krakowa na południe, od niedawna masyw góry Luboń Mały przecinamy tunelem między Naprawą a Skomielną Białą. Następnie wjeżdżamy na kilometrową estakadę – widokową, najwyższą w kraju. Od listopada 2022 r. nosi imię Stanisława Maczka.

Jaki związek ma ten generał – pochodzący z miasteczka Szczerzec pod Lwowem, znany z walk pod Chyrowem w 1919 r., a potem we wrześniu 1939 r. w południowej Polsce oraz w roku 1944 we Francji – z mijanymi wzdłuż „zakopianki” beskidzkimi szczytami?

„Strzelec tyrolski”

Urodzony 131 lat temu, 31 marca 1892 r., podczas studiów we Lwowie działał w Związku Strzeleckim, a gdy wybuchła Wielka Wojna, marzył o służbie w Legionach. Trafił jednak – podobnie jak ogromna większość Polaków z Galicji – do armii austro-węgierskiej.

Wspominając po latach ten czas, napisał, że został „strzelcem tyrolskim”, a wojnę spędził sportowo, w formacjach wysokogórskich i narciarskich, gdzie – jako jedynemu oficerowi Polakowi – „nie wolno mi więc było być najgorszym”. Na wojnę pójdą wtedy także trzej jego bracia: bliźniak Franciszek oraz młodsi Jan i Karol. W kolejnych latach straci wszystkich: Franciszek i Karol polegną w mundurach austriackich, Jan umrze od ran w maju 1920 r. już jako podporucznik Wojska Polskiego.

Spisując wspomnienia, Maczek wprawił w zakłopotanie przyszłych historyków – niezamierzenie, ze względu na trudną do precyzyjnego przełożenia austriacką terminologię. Pisał, że służył w formacjach wysokogórskich, wśród strzelców tyrolskich, stąd długo przypisywano go do 2. Pułku Tyrolskich Strzelców Cesarskich – złożonego wprawdzie głównie z tamtejszych górali, ale niebędącego jednostką górską.

W istocie trafił – jak wykazał historyk Sławomir Kułacz – do II Pułku Strzelców Krajowych (od 1917 r. zwanego Kaiserschützen, strzelcy cesarscy). Wprawdzie bez Tyrolu w nazwie, lecz górskiego i rekrutowanego z mieszkańców ówczesnych austriackich regionów Brixen i Trydent. A z czasem również z Chorwatów (z nimi Maczek, którego dziadek był Chorwatem, odczuwał pokrewieństwo) oraz nielicznych Polaków.

Cztery odznaczenia

W 1915 r. walczył w Karpatach – i już w dwa dni po przybyciu na front wyróżnił się wytrwałością w boju podczas rosyjskiego ataku, za co po raz pierwszy przedstawiono go do odznaczenia. Wkrótce trafił ze swoim pułkiem na front włoski. Walczył w Alpach, kształcił jako instruktor w szkole oficerów rezerwy i znów bił się na froncie, dowodząc plutonem i kompanią. Zbierał doświadczenie w walkach w górach, kończąc wojskowe kursy: szturmowy, wysokogórski i narciarski.

Po latach przyzna, że przydała się ta praktyka w późniejszych bojach – z Ukraińcami w latach 1918-19 r., z bolszewikami w 1920 r., na Podhalu w 1939 r. i we Francji w 1944 r. Pisał: „do końca mej służby wojskowej byłem szczęśliwym, gdy teren na mapie zaczynał się gmatwać i czernić wartwicami – najlepiej mi się wtedy wojowało”.

Docenią to już austro-węgierscy przełożeni, chwaląc energicznego frontowca, lubianego przez podwładnych, którego jedyną słabością jest brak biegłości w języku niemieckim. Choć pierwszy wspomniany wniosek odznaczeniowy zwrócono ze względu na zbyt krótki pobyt Maczka na froncie, potem doceniono go czterema austro-węgierskimi odznaczeniami za odwagę i zasługi w bojach w trudnym górskim terenie.

Z Alp do Krosna

„Koniec wojny zastał mnie daleko i wysoko, bo ponad 3000 metrów w Alpach austriackich – w pułku, który wciąż chciał wygrać wojnę dla Austrii” – napisze po latach.

Gdy jesienią 1918 r. armia austro-węgierska zaczyna się rozpadać, Maczek rusza do Galicji, gdzie złożone z polskich żołnierzy garnizony oraz peowiacy i młodzi ochotnicy oswabadzają – począwszy od Tarnowa i Krakowa – kolejne miasta. Po drodze żegna się z adiutantem Ukraińcem, którego obowiązek wzywa do walki po przeciwnej stronie. Jest listopad, zaczynają się polsko-ukraińskie walki o Przemyśl i Lwów.

W tych dniach w Krośnie i okolicy panuje entuzjazm: do powstających oddziałów zgłasza się młodzież z okolicznych miast, z Jasła, Odrzykonia, Haczowa, gotowa zapałem nadrabiać braki w wyszkoleniu i wyposażeniu. Formują kompanię, „pół na pół stary żołnierz z przeróżnych frontów i zdarzeń armii austriackiej czy legionów, i chłopcy nieletni, niedorostki, wprost z ławy szkolnej lub opiekuńczych skrzydeł matki”. Brakuje dowódcy. Zostaje nim Maczek, który przez Kraków dociera do Krosna, gotów iść na odsiecz rodzinnego Lwowa.

Kolejne miesiące spędzi, walcząc pod Ustrzykami Dolnymi i Chyrowem – na dzisiejszym polsko-ukraińskim pograniczu – jako oficer 3. Batalionu Strzelców Sanockich.

Manewr i inicjatywa

Chyrów – dziś ukraińskie miasteczko przy granicy z Polską – to wówczas punkt strategiczny: krzyżują się tu drogi prowadzące na Przemyśl, Sambor (i dalej na Lwów), a także na Sanok i na południowy-wschód, ku roponośnemu Zagłębiu Drohobycko-Borysławskiemu. Oraz dwie kluczowe linie kolejowe: transwersalna (tj. wiodąca z zachodu na wschód przecinając góry, od Czadcy do Husiatyna) z linią Węgiersko-Galicyjską (Budapeszt–Lwów, w Galicji łącząca Lwów z Przemyślem).

Dla obu stron jest to punkt kluczowy: dla Polaków, by iść na odsiecz oblężonego Lwowa (polskie dowództwo planuje skierować tędy jedną z grup odsieczy) lub zająć zagłębie naftowe. Dla Ukraińców – by je utrzymać (ropa to dla nich ważny surowiec, za który kupują broń i amunicję), zatrzymać Polaków i atakować na Przemyśl lub Sanok.

Tamten konflikt polsko-ukraiński różni się od Wielkiej Wojny: znacznie mniej liczne wojska walczą nie o rozbudowane linie okopów (te powstają rzadko), lecz o kluczowe punkty: o miejscowości, linie kolejowe. O sukcesie decydują manewr i inicjatywa.

W takich warunkach uwidaczniają się cechy Maczka: połączenie umiejętności wykonania odważnego manewru, który daje przewagę (pozwala obejść przeciwnika i zaatakować z kierunku, z którego najmniej się tego spodziewa), z wykorzystaniem warunków terenowych. A także pomysłowość: np. aby zniszczyć dokuczliwą ukraińską baterię artylerii, która ostrzeliwała linię kolejową, rozkazuje żołnierzom założyć na płaszcze bieliznę. Zamaskowani na tle śniegu, przekradli się przez linie wroga i wykonali zadanie.

Szturmowcy: specjalsi sprzed stu lat

Umiejętności Maczka docenia dowództwo. Gdy wiosną 1919 r. sanocki batalion zostaje włączony do 4. Dywizji Piechoty, obejmuje nowo utworzony w niej oddział: lotną kompanię szturmową. Nazwa, jak zanotuje, „pretensjonalna, ale może nie w złym znaczeniu, bo żołnierz lubi takie nazwy specjalne jak szturmowy, lotny, pościgowy i chętnie za nie płaci krwią na polu bitwy”. Żołnierze to w tym przypadku ochotnicy, wybrani z najlepszych z sanockiego batalionu, a nawet z całej dywizji, „młodzieńczo prężni i nierozważni”, bieglejsi w walce nożem i granatem niż w defiladach.

Oddziały szturmowe to idea powstała podczas Wielkiej Wojny, odpowiedź państw centralnych – ich prekursorami byli Niemcy, a ich śladem poszła armia Austro-Węgier – na impas wojny okopowej.

Wyszkoleni w skrytym przechodzeniu ziemi niczyjej, obrzucaniu okopów granatami, następnie opanowywaniu ich i utrzymaniu do przybycia wsparcia, „szturmowcy” nieraz dowiedli swej skuteczności. W szarozielonych maskujących mundurach i stalowych hełmach, z zapasem granatów i nożem przy pasie, wspierani bronią maszynową, artylerią, miotaczami ognia, bliżsi byli żołnierzom kolejnej wojny światowej niż poprzednikom sprzed ledwie kilku lat. Taka taktyka okazała się skuteczna.

W warunkach walk manewrowych z lat 1918-20 koncepcję specjalizacji w przełamywaniu linii okopów zarzucono. Ale wciąż były potrzebne oddziały złożone z żołnierzy najbitniejszych i najlepiej wyszkolonych, kierowane do zadań najtrudniejszych lub pełniące funkcję „straży pożarnej” – odwodu interweniującego w kryzysowej sytuacji.

Taką była lotna kompania 4. DP. Na czele oddziału – transportowanego wozami (dzięki temu ludzie są mniej zmęczeni) i wyposażonego w liczne karabiny maszynowe – Maczek wykonuje w roku 1919 akcje, do jakich dziś kieruje się oddziały elitarne i specjalne: działania na szpicy własnych wojsk, by uchwycić kluczowy dla przeprawy dywizji most; rajdy na tyły wroga; błyskawiczne zajęcie celu (np. Drohobycza – Maczek zna teren, był tam harcerzem i kończył gimnazjum). W brawurowym rajdzie ewakuuje grupę Polek, które schroniły się w klasztorze urszulanek w Jazłowcu, głęboko na terenie opanowanym przez Ukraińców.

Obserwujący jedną z akcji „lotnej”, Józef Piłsudski na polu walki awansuje Maczka.

Gdy ten opuszcza dywizję, w pożegnalnym rozkazie jej dowództwo pisze, że z jego odejściem traci ona jednego z najwybitniejszych oficerów. Ale komendę „szturmowców” obejmie znów już kilka miesięcy później, gdy latem 1920 r. staje na czele batalionu szturmowego wchodzącego w skład 1. Dywizji Jazdy. Bije się ze słynną Armią Konną Siemiona Budionnego. Dowódca dywizji opiniuje: „Wybitny oficer pod każdym względem”.

Ułani zmotoryzowani

Gdy nastaje pokój, Maczek pozostaje w armii jako oficer zawodowy. Jego doświadczenie zaowocuje, gdy pod koniec 1938 r. ten ówczesny pułkownik dyplomowany – wtedy dowódca piechoty dywizyjnej w częstochowskiej 7. Dywizji Piechoty – otrzyma komendę 10. Brygady Kawalerii: pierwszej w Wojsku Polskim jednostki całkowicie zmotoryzowanej (wówczas mówiono: motorowej lub pancerno-motorowej). Decyzja go zaskoczyła – był wszak piechurem, a brygada z tradycji była kawaleryjska. Doceniono jego doświadczenie w dowodzeniu jednostkami mobilnymi, ukończone studia wojskowe i wybitne opinie przełożonych.

Znalazł wspólny język z kawalerzystami. Franciszek Skibiński, szef sztabu brygady, doceniał talent taktyczny dowódcy. Pisał: „Z długoletniej obserwacji jego dowodzenia mógłbym przytoczyć wiele przykładów bardzo oryginalnych rozwiązań, odznaczających się nie tylko doskonałym wyczuciem sytuacji i terenu, ale również śmiałością i rozmachem”. Skibiński i Maczek stworzą skuteczny duet podczas kampanii w 1939 r. w Polsce, Francji w 1940 r. i potem w 1944-45 r. (Francja, Belgia i Niemcy).

Zyska także uznanie podkomendnych. – Łzy w oczach stanęły jemu i mnie, gdyśmy się żegnali – wspomni po latach w rozmowie z autorem tekstu Tadeusz Lutak, dziś 106-letni weteran, w 1939 r. kapral, goniec w 121. Kompanii czołgów lekkich.

Trzon jego brygady stanowiły dwa pułki: 24. ułanów i 10. strzelców konnych. Z nazwy pozostają kawaleryjskie, ale koni już w nich nie ma: żołnierze kawalerii zmotoryzowanej poruszają się ciężarówkami, samochodami i motocyklami. Liczebnością porównywalne z batalionami piechoty, są jednak silniej nasycone bronią maszynową i przeciwpancerną. Oraz dywizjony: rozpoznawczy, przeciwpancerny i artylerii, kompanie czołgów Vickers i tankietek, batalion saperów i działa przeciwlotnicze – łącznie kilkadziesiąt pojazdów pancernych (etatowo: 16 czołgów, 26 tankietek) i ponad 4,5 tys. ludzi.

To oddziały całkowicie zmotoryzowane, podczas działań wojennych jej żołnierze nie muszą się zmagać z bolączką piechoty – codziennymi wielokilometrowymi marszami. Są w stanie przemieszczać się szybko i na duże odległości, by – jak przewiduje dowódca – „na czas zlokalizować pożar to tu, to tam”.

„Nie dopuścić, by nieprzyjaciel...”

Taki „pożar” pojawia się już pierwszego dnia niemiecko-słowackiej agresji – nad ranem 1 września 1939 r. Tego dnia płk Janusz Gaładyk, dowódca 1. Brygady Górskiej Strzelców – chroniącej polskie skrzydło od strony Słowacji i rozciągniętej między Żywcem a Gorcami – telefonuje do sztabu Armii „Kraków”: „Cała dolina Orawy pełna setek czołgów, samochodów pancernych i transportowych, sunących na Jabłonkę, Spytkowice i Czarny Dunajec. Nie zrozumcie mnie źle, 1 Pułk KOP [współtworzący tę brygadę] spełni rolę Leonidasa, ale myślcie o swoim skrzydle i tyłach”.

Nie jest to meldunek panikarza: przez Orawę i Podhale istotnie suną na północ setki czołgów Wehrmachtu: 2. Dywizja Pancerna, 4. Dywizja Lekka (zmotoryzowana i też dysponująca czołgami) oraz maszerująca za nimi 3. Dywizja Górska. Przewaga wroga jest tak przytłaczająca, że odwołanie do antycznej klasyki, do bitwy pod Termopilami, jest zasadne: Gaładyk może przeciwstawić wrogowi garść armat i karabinów przeciwpancernych. W razie przełamania polskiej obrony wróg mógłby zjawić się szybko pod Krakowem – na tyłach Armii „Kraków”, rozwiniętej wzdłuż granicy od Beskidu Śląskiego po Częstochowę.

Dowódca armii rzuca więc na południe odwody, w tym najsilniejszy: brygadę Maczka. Rozkaz brzmi: „Nie dopuścić, by nieprzyjaciel wyszedł z wąwozów górskich. W tym celu opóźniać go jak najdłużej na kierunkach Myślenice i Dobczyce”. Maczek rusza w góry. Gdy następnego dnia rano Niemcy atakują Wysoką, trafiają na jego ludzi – przełamanie obrony przypłacą dotkliwymi stratami [patrz „Reduta pod Wysoką”, „TP” 37/ 2021 >>>].

Przeciwko trzem dywizjom

Kluczowe jest jednak coś innego: przełamanie obrony pod Wysoką nie daje Niemcom zwycięstwa. Maczek, któremu podporządkowano strzelców Gaładyka, organizuje kolejne linie obrony, zatrzymuje przeciwnika na linii rzeki Skawy w rejonie Jordanowa. Po całodziennej walce 2. Dywizja Pancerna posuwa się zaledwie 4-5 km do przodu.

Także w kolejnych dniach Maczkowe opóźnianie jest skuteczne: ułani i strzelcy konni, wyposażeni w broń przeciwpancerną, walczą pod Naprawą i Skomielną Białą. Walczą i kontratakują także polskie czołgi. Choć do walki wchodzi kolejna, trzecia już dywizja przeciwnika – 3. Górska – nie udaje się Niemcom skruszyć obrony. Gdy wieczorem upada Mszana Dolna, co zagraża polskim tyłom, Maczek ponownie wykorzystuje atut brygady – mobilność – by przerzucić większość jej sił naokoło, szosą przez Myślenice i Dobczyce, by móc dalej powstrzymywać Niemców. W walkach w dolinie Raby, pod Kasiną Wielką, Skrzydlną, odchodząc stopniowo w stronę Myślenic, Bochni, Nowego Wiśnicza udaje się to przez kolejne dwa dni.

W efekcie ułani i strzelcy konni Maczka, z nieliczną artylerią, czołgami i tankietkami, oraz żołnierze Gaładyka skutecznie opóźniają trzy niemieckie dywizje. Nie są w stanie ich pobić (i tego nikt od nich nie oczekuje), ale spowalniają znacznie liczniejszego wroga, ratując dywizje Armii „Kraków” przed wpadnięciem w okrążenie.

Tunel i estakada

W 2014 r. pada propozycja, by tunel, mający połączyć wsie Lubień i Skomielną Białą, przecinający górę Luboń Mały – wówczas dopiero planowany – nazwano imieniem Maczka. Idea nadania tego właśnie patrona okazuje się głębsza niż sam fakt bronienia południa Małopolski przez 10. Brygadę.

Dr Piotr Sadowski, autor monografii bitwy jordanowskiej, przekonuje w rozmowie: – W rejonie budowanego tunelu jego żołnierze dali 2 i 3 września 1939 r. liczne przykłady poświęcenia, próbując powstrzymać przeważające siły wroga. Niedaleko północnego wylotu obecnego tunelu płk Maczek miał swój punkt obserwacyjny w czasie walk o Jordanów 2 września. Do kluczowego starcia 3 września doszło bezpośrednio nad obecnym tunelem. O skuteczności naszych działań obronnych zdecydowało pojawienie się na polu walki czołgów Vickers, które kontratakując wzdłuż szosy, odepchnęły Niemców, umożliwiając pułkowi wycofanie się na kolejną pozycję. Trudno o lepsze skojarzenia ponad to, że płk Maczek był w tych miejscach, osobiście organizując obronę. Jego żołnierze tu ginęli. Trzej zostali pośmiertnie odznaczeni Krzyżami Virtuti Militari.

Za postacią Maczka przemówiły także jego późniejsze dokonania: boje we Francji w 1940 r. (już jako generał) i ponownie w 1944 r. na czele 1. Dywizji Pancernej – walki pod francuskim Falaise, wyzwalanie holenderskiej Bredy i zajęcie niemieckiego portu Wilhelmshaven. Do Polski nie wrócił: pozbawiony obywatelstwa przez komunistów, został na Zachodzie. Zmarł w 1994 r. w Edynburgu, w wieku 104 lat. A prócz zasług wojennych, był też kandydatem apolitycznym, uniwersalnym.

Ostatecznie staraniem gminy Lubień imieniem generała Maczka nazwano estakadę, rozpościerającą się na południe od wylotu tunelu. Prócz panoramy na Beskidy, łączy ona miejsca walk jego żołnierzy pod Skomielną Białą i Chabówką. ©

Autor jest historykiem, pracuje w Biurze Poszukiwań i Identyfikacji Oddziału IPN w Krakowie. Ostatnio wydał: „W oddziale »Babinicza«. Działalność oddziału Konspiracyjnego Wojska Polskiego ­»Jastrzębie«/»Oświęcim« i losy jego partyzantów” oraz „Oddziały szturmowe Wojska Polskiego” (współautor).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Specjalsi roku 1919