Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Inicjatorzy charytatywnych maratonów muzycznych na Litwie (przypominających nieco naszą Wielką Orkiestrę) i słoweńska organizacja Starejši za starejše (Starsi starszym), której celem jest wzajemne wspieranie się osób w podeszłym wieku. Przeszło 90-letni cypryjski pediatra, który poświęcił życie dzieciom mającym problemy z uczeniem się, i rumuński matematyk organizujący krajowe i międzynarodowe olimpiady matematyczne. Czeska Caritas, fińskie stowarzyszenie troszczące się o kulturę i prawa Lapończyków, niemiecka akcja na rzecz umacniania wspólnoty europejskiej Puls Europy i hiszpańska platforma reprezentująca chorych na żółtaczkę typu C. Do tego masa osób i instytucji pomagających uchodźcom, m.in. szwedzka organizacja Hej främling (Witaj, cudzoziemcze!), francuski klub krykieta, w którym trenują uciekinierzy z Afganistanu i Pakistanu, utworzony kilkanaście lat temu w Wielkiej Brytanii START (Students and Refugees Together) czy chorwacki Jesuit Refugee Service, prowadzony przez 34-letniego duchownego, który na uroczystość wręczenia nagrody przyjechał z chórem wykonującym tradycyjne dalmackie pieśni ludowe.
Wszyscy wymienieni to tegoroczni laureaci Europejskiej Nagrody Obywatelskiej. Przyznaje ją Parlament Europejski na wniosek poszczególnych europosłów. Nagroda jest honorowa – dyplom i medal. Dyplom odbiera się w Brukseli, a medal w swoim kraju. Pojechałem do Brukseli wraz z delegacją Stowarzyszenia Drogami Tischnera, które do nagrody zgłosiła Róża Thun. Z Polski było też dwoje innych laureatów: lubelska dziennikarka Ewa Dados, inicjatorka akcji „Pomóż Dzieciom Przetrwać Zimę”, i Mazowieckie Stowarzyszenie Pracy dla Niepełnosprawnych „De Facto”.
Nie ma co gadać, wzruszyłem się. Kiedy w jednym miejscu spotyka się ludzi reprezentujących tak różne obszary aktywności i jednocześnie tak bardzo sobie bliskich – przez sam fakt, że każdy i każda z nich angażuje w ów obszar całe swoje serce – człowiek czuje się, jakby nagle odnalazł krewnych, z których istnienia nie zdawał sobie sprawy. Rozmaite szlachetne idee – otwartości, solidarności, współpracy – oblekają się w ciała i mają odtąd konkretne twarze i głosy. Pewnie, że przy takiej okazji nie ze wszystkimi można się poznać osobiście (laureatów było w tym roku 49). Niemniej miło jest podejść i uścisnąć rękę komuś, kto – jak się okazuje – większość czasu i energii poświęca sprawom nie własnym i wydaje się z tego faktu zadowolony.
Najbardziej poruszyło zgromadzonych wystąpienie 92-letniego Roberta Hébrasa, ostatniego żyjącego świadka masakry w Oradour-sur-Glane. 10 czerwca 1944 r. Niemcy wkroczyli do tej francuskiej wioski i wymordowali blisko 650 osób, a potem podpalili zabudowania. Był to akt zemsty za zabicie niemieckiego oficera, mimo że – jak wykazała rewizja – w wiosce nikt nie przechowywał broni, a większość przebywających w niej mieszkańców stanowiły kobiety i dzieci. Robert Hébras opowiadał o tym, jak leżał na dnie stosu ciał, a krew rozstrzelanych ściekała mu po twarzy. „Nie wiedziałem w tej chwili, czy żyję, czy umarłem”, mówił. W końcu udało mu się wydostać i uciec. W masakrze zginęła jego matka i siostry, zamknięte wraz z innymi kobietami i dziećmi w kościele, pod który Niemcy też podłożyli ogień.
Ruiny wioski można dziś oglądać w takim stanie, w jakim zostawiono je po uprzątnięciu zwęglonych ciał. Robert Hébras regularnie przyjeżdża w to miejsce i opowiada odwiedzającym, co się wydarzyło. Nie wygląda na 90-latka: jest silny, trzyma się prosto, mówi w sposób zdecydowany. W jego świadectwie bardzo przejmujący jest nie tylko opis masakry, ale też tego, co stało się potem. Hébras zaangażował się bowiem w działania mające na celu pojednanie Francuzów i Niemców. O swojej działalności też mówi krótko i konkretnie: nie można żyć w nienawiści – czy nawet niechęci – jeśli nie chcemy, by takie tragedie się powtórzyły.
Kiedy się witamy, czuję, że skóra jego dłoni jest szorstka i sucha. Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy: jeśli istnieją wspólne wartości europejskie i jeśli mamy je przekazać kolejnym pokoleniom, to w sytuacji, w jakiej jesteśmy, mogą to zrobić tylko tacy ludzie, jak Robert Hébras. ©