Obyś cudze dzieci żywił

Dwadzieścia tysięcy. Tyle razy zalajkowano na Facebooku wpis restauracji w dużym mieście na zachodzie Polski, która głosi o sobie, iż stanowi „połączenie niespotykanej dziś autentyczności, gościnności, designu oraz smaku serwowanych potraw”.

03.09.2019

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

Z tą autentycznością to bym był ostrożny, bo mimo włoskiego sznytu w nazewnictwie podają tam „breakfast” oraz „lunch”. Gdyby ich gość dzięki teleportacji znalazł się, dajmy na to, w Parmie, to na breakfast dostałby nędznego rogalika nadziewanego dżemem i maleńki łyczek kawy, ewentualnie z dodatkiem piany, której nikt nie ułoży w kształt palemki, serduszka czy choćby figi z makiem.

Którą to figę właściciele – gościnni, pamiętajmy – pokazali ludziom chcącym przyjść z małymi dziećmi, i tego dotyczył masowo polubiony wpis. Dzieci przeszkadzają, bałaganią i brudzą. Na dowód zamieszczono dokumentację fotograficzną – od istotnie poważnych strat w postaci upaćkanej tapicerki po śmieszne, bo parę klusek na podłodze to nie problem, odkąd ludzkość zna szczotki i szmaty. Klientelą – tak czytam – są ludzie „ładujący baterie na ciężkie dni w pracy” i szukający kącika na romantyczny obiad, czemu istotnie nie sprzyja widok rozkrzyczanego drobiazgu. Ten zaś „biega slalomem między stołami, rozlewa wodę i oliwę, niszczy meble” – to już słowa właściciela restauracji rybnej w rzymskiej dzielnicy Pigneto, którego podobne w treści ogłoszenie wywołało ze dwa lata temu burzę we włoskich mediach. Na koniec swojego lamentu dodał jeszcze sensowną rzecz: „a poza tym dzieci nie lubią ryb”.

Ta słuszna uwaga prowadzi nas do tego, by spojrzeć na problem od drugiej strony – dzieci wrzucone przez rodziców w restauracyjny kontekst nie tylko się nudzą, ale jeszcze bywają narażone bardziej niż w domu na niedobre w ich pojęciu jedzenie. Ileż razy jako kelner musiałem słuchać negocjacji rodziców na temat tego, co paniątko raczy wziąć do ust. Sam wcześniej ciężko doświadczony parą latorośli wrogich nowym doznaniom smakowym, ratowałem sytuację, proponując, że dostarczę nieprzewidziane w karcie spaghetti z pomidorami i klopsikami; w większości przypadków skutkowało to rozejmem. Na szczęście była to knajpa bez obrusów i tapicerek, więc nie było problemu, żeby potem pościerać z okolic stołu ekspresyjne smugi sosu godne Jacksona Pollocka.

Im mniej płodzimy dzieci, tym więcej poświęcamy im uwagi. Traktujemy je – zależnie od sytuacji i stopnia pokrewieństwa – jak płoche cacko, które trzeba chronić przed przeciągiem, albo siewców destrukcji. Powód do najdzikszych panik moralnych, obiekt całodobowej troski podszytej tysiącem strachów albo istoty z wrogiego kosmosu. W tej perspektywie właściwie nie wiadomo, skąd się potem biorą „dojrzali” ludzie – bo na pewno nie ze stopniowego rozwoju osobnika, który ma swoje emocje, potrzeby, styl ekspresji, rytm rozwoju i który bywa życzliwy albo okropny w mieszanych proporcjach, jak wszyscy.

Tymczasem najsensowniejszy sposób to stopniowo wpuszczać je w dekoracje naszego życia codziennego ze świadomością, że będzie głośno i upierdliwie – przepraszam za kolokwializm, który najlepiej oddaje istotę relacji międzypokoleniowych. Dlatego ze sceptycyzmem podchodzę do próby krzyżowania restauracji ze żłobkiem – te wszystkie kąciki i z kredkami, i „animatorami” malującymi buźki... przecież i tak codziennie posyłamy je do specjalnie przystosowanych placówek, więc dobrze przy niedzieli potraktować je serio i posadzić przy normalnym stole. Nikt nie będzie przecież szedł na szybki rodzinny obiad do pozłacanej restauracji w pięciogwiazdkowym historycznym wnętrzu (świętej pamięci prof. Tadeusz Jaroszewski, obwożąc studentów po znacjonalizowanych pałacach, powtarzał nam co rusz, że najgorszy los zabytku to szkoła, bo nic nie dewastuje stiuków i boazerii tak jak drobne rączki). I nikt nie będzie pochwalał zachowania dzieci, którym nie stawia się granic. Ale w tych szerokich ramach trzeba po prostu przyjąć dzieci jako jeden z życiowych faktów obok zmiennej pogody i kursu franka. Poszukiwaczom autentyczności warto zaś przypomnieć scenę ulicznej uczty w „Rzymie” Felliniego. Tak upragniona kultura stołu i biesiady na modłę śródziemnomorską zaczyna się właśnie od sfory niegrzecznych dzieci. ©℗

Wraz z początkiem szkoły może się zdarzyć, że dziecko sprowadzi wam po lekcjach tabun koleżanek i kolegów. Jak je szybko wykarmić ? Naleśniki są zwykle celnym strzałem, tylko że jeśli ma być ich np. 30, to zajmuje nam sporo czasu przy patelni. Oto sposób na szybki placko-naleśnik z blachy. Mieszamy 350 ml mleka i tyleż maślanki i jedno jajko. W osobnej misce przesiewamy 380 g białej mąki, 50 g cukru, łyżkę proszku do pieczenia i łyżeczkę sody. Wkrajamy w to 120 g zimnego masła w kawałkach, czubkami palców mieszamy, aż wszystko będzie miało konsystencję bułki tartej. Wlewamy miksturę mleczną do składników suchych, mieszamy starannie, dodajemy ewentualnie kapkę esencji waniliowej, odstawiamy na 10 minut. Smarujemy masłem blachę ok. 30 x 40 cm, wykładamy papierem do pieczenia, znów smarujemy masłem. Wstawiamy na chwilę do rozgrzanego piekarnika, potem wyjmujemy, wlewamy masę, pieczemy w 200 stopniach ok. 20 minut, pod koniec można włączyć funkcję grill od góry. Jeśli mamy mniejszą blachę, zmniejszamy proporcje, ciasto po wylaniu nie powinno być wyższe niż 5 mm. Po upieczeniu oczywiście dajemy to, co dzieci lubią – nutellę z bananami, dżem, miód, syropy. A przepis na spaghetti meatballs, o którym wspominam w tekście, znajdziecie w archiwum, warto mieć go pod ręką – to świetnie pacyfikuje przedszkolaki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2019