O wyspie bezludnej

Czasy są kiepskie i niepewne, a niepewność i poczucie zagrożenia działają deprymująco. Czekać? Na co? Zmykać? Dokąd? Z kręcenia globusem nic nie wynika.

01.04.2014

Czyta się kilka minut

Tu reżym, tam reżym, ówdzie reżym. Jak nie satrapia, to fiskalizm, jak nie dżenderyzm w formie obleśnej, to kamienowania, jak nie liberalizm, to korupcja. Człowiek, który próbował tego wszystkiego uniknąć, czyli Gerard Depardieu zbzikował z tego zmykania i znalazł się w położeniu groteskowym. Reklamuje zegarki i mówi, że jest Rosjaninem, jakby nie doczytał, że reklamowanie zegarków i bycie Rosjaninem jest obrazkiem wizerunkowo słabym i stanem nie do osiągnięcia bez lat medytacji. Gerard Depardieu nigdy nie medytował, a od zjedzenia kawioru szaflikami nikomu się jeszcze nie zrobiło na imię Saszka, ani ucho do kazaczoka się nie uformowało. Ot, żyzń.

Wracając do zadanego na początku pytania: dokąd czmychać, wybór mamy żaden. Choć wyspa bezludna, jest, owszem, wyjściem. Jak zawsze zresztą, gdy topią się ucukrzone porządki. Na wyspie takiej można stworzyć reżym wedle własnego gustu, i mu się poddać. Wyspy bezludne mają same zalety i jedną wadę: jest się tam samemu. Nadto poddawanie się reżymowi ułożonemu wedle własnego widzimisię ma feler, a ma ta komplikacja na imię Samodyscyplina. Tego nikt nie lubi. Jakże więc – trzymając się jednak koncepcji ucieczki na wyspę bez ludzi – urządzić się i mieć wszystko? Nie stwarzając sobie piekła samodyscypliny? By te dyscyplinę nakreślił nam ktoś inny? Odpowiedź brzmi prosto, trzeba zabrać ze sobą Jarosława Kaczyńskiego.

Widząc owego człowieka tak, jak widzi go szary obywatel RP, można mniemać, że ów zgodziłby się na taką eskapadę. Całe lata z tą od fałszywych torebek, z tą następną, co jest wulgarną jędzą nad jędze, lata z Brudzińskim i jego aparaturą kłująco-ssącą, z leśnikami-geodetami, wąsaczami, gromadami cieniasów bez fantazji, zdolnych tylko do okazjonalnych obnażeń członka po wypiciu, musiały w nim, w Jarosławie K. uruchomić sny o wyspie. O plażach, o palmach, zagubionej krewetce, koliberkach, i o Piętaszku. W każdym by uruchomiły. Słowem: wydaje się, że wystarczy doń, do prezesa, szepnąć słówko „spadamy” i już byłby gotów, z walizeczką i kotkiem w nosidle, by stawić się na dworcu.

No dobrze, co dalej? – zapytają nieliczni trzeźwi rodacy. Wszak prezes jest wedle jednych uroczy, wedle innych to despota i dziwak. Otóż to. Bo robi się ciekawie. Na wyspie bezludnej musiałby prezes się gruntownie zresetować i zaktualizować. Taki np. pomysł, by wynajmować od premiera Tuska jego pokój, by w nim występować przed kamerą w przebraniu prezesa rady ministrów. Prezes na wyspie bezludnej uznałby to natychmiast za gruby absurd. Co mi pan tu z pokojem Tuska – rzekłby ciepło. Krzeszmy!

I byśmy sobie z prezesem kręcili suchym patykiem w patyku, w celu wywołania iskry znacznie bardziej sensownej niźli ów projektowany przez jego filmowców spot w rozumach współobywateli. Albo dajmyż na to Orbán. Dotychczas niezbędny prezesowi ponureńki osobnik, konieczny do opisywania jego, prezesa, wyimaginowanych przyszłych radosnych zwycięstw. Byłby on tematem co najwyżej bocznym. Nie dlatego, że Węgry modlą się dziś do Putina i ruskiego prądu, ale z tej racji prostej, że flotę Węgrzy mają mikrą. Idźmy dalej. Arabski. Kolejna obsesja prezesa. No więc, cóż nam do stu tysięcy beczek zjełczałego tranu po Arabskim na wyspie, skoro właśnie obok nas gruchnął z palmy orzech kokosowy? Kiść bananów zleciała? Dawajże, trzeba orzech rozłupać, ktoś musi pierwszym być do picia mleka, do zjedzenia pożywnego miąższu, a kto dziś banany obiera? No kto? Ja? Prezes? Oto pytania ważne, a Arabski, doprawdy, niech grzeje stare kości na nudnym dworze hiszpańskim. Oto żagiel widać na horyzoncie. Olać – rzekłby prezes – a nuż komitet polityczny mnie szuka, moją frazą frazujący szantę. Idźmyż w głąb wyspy – by zarządził. I byśmy poszli niespiesznie. Wśród stadka polatujących kolibrów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2014