Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Taka banalna historia kilkorga zaledwie ludzi z małej miejscowości, której nazwy nawet nie zapamiętałam. Kobieta otrzymuje decyzją opieki społecznej w gminie rentę na opiekowanie się dwojgiem schorowanych teściów. To brzmi zwyczajnie: „opieka całodobowa”, a oznacza trud nieustanny o wymiarze heroicznym. Tylko że po paru latach nagle się okazuje, iż urzędniczka w gminie popełniła omyłkę: renta się nie należy. A zatem? Kilkusetzłotowa miesięcznie suma zdążyła urosnąć do kilku tysięcy. Teraz te pieniądze, wydawane przecież na codzienną opiekę, trzeba zwrócić. Bo za pomyłkę nie odpowiada urzędniczka, ona nawet teraz przed kamerą uważa, że wszystko jest w porządku. Jej stanowisko wójt potwierdza w całej rozciągłości. A dziennikarz miotający się po gminie zostaje bezradny, tak samo jak kobieta dalej obarczona dwojgiem bezradnych chorych, a teraz jeszcze długiem nie do spłacenia, jawnie niesprawiedliwym.
Z reportażu aż bije oczywistość wniosku: ani cienia dobrej woli u paru ludzi zasiedziałych w swej władzy, w zakamieniały sposób pewnych siebie i zdecydowanych bronić się przed odpowiedzialnością. Ani cienia solidarności z tymi, którym ma się służyć. To nic, że dzieje się to na najmniejszym skrawku polskiej rzeczywistości. Jest okrutnie jasne, że tu niepotrzebna jest rewolucja ustrojowa ani patos podniosłych wzruszeń. Tu brak po prostu czegoś, co jest w repertuarze tak zwanych cnót drugorzędnych, u nas w Polsce raczej niedocenianych: poczynając od znajomości rzeczy, za które wzięło się odpowiedzialność.
Myślę sobie, wracając do tamtego obrazka twarzy zrozpaczonej nieznajomej kobiety, że chciałoby się częściej usłyszeć refleksję nie o tym, co wielkie i największe, lecz o tym małym, które zależy ode mnie.