O podróży do Betlejem

Królowie przyszli ze Wschodu, gdy Rzym pozostawał obojętny na dziwne zjawiska i wieści. Nieprzypadkowo to gwiazda prowadzi wędrowców: gwiazda, czyli światło radykalnie odmienne od pochodni oświetlających komnaty cezara. Wizyta trzech monarchów w Betlejem to klęska Rzymu, klęska ograniczonego, pozbawionego wyobraźni spojrzenia na świat, a w konsekwencji klęska pozbawionej wyobraźni polityki.

09.01.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

1. Nie pojawili się w naszym świecie niespodziewanie. Nim ich orszak ukazał się na horyzoncie przymglonym od gnanego wiatrem piasku, zapowiedział ich Psalm 72, w którym czytamy historię hołdowniczego pochodu: “Królowie Tarszysz i wysp niech przyniosą dary; / Królowie Saby i Seby niech złożą daninę! Niech mu oddadzą pokłon wszyscy królowie...". Ale to wszystko w aurze politycznej i społecznej utopii: ten, przed którym kłonią się monarchowie, jest władcą sprawiedliwym, który kiedyś, w przyszłości “ocali wołającego o ratunek biedaka" i wspomoże “ubogiego, który nie ma pomocy". Ziemia sprawiedliwego monarchy stanie się oazą wszelkiego powodzenia, a jej “plon będzie szumiał jak Liban".

Poezja biblijna zapowiada pokłon przed królem królów nie tyle jako zakończenie pewnej fazy historii (np. oczekiwania na nadejście Chrystusa), lecz jako wizję bujnej przyszłości. W tym sensie opowieść o trzech monarchach jest “polityczna"; nie dlatego, że mowa w niej o “królach", tych charakterystycznych figurach władzy, lecz dlatego, że polityka to troskliwe zastanowienie się nad momentem teraźniejszym właśnie po to, aby otworzyć pewną wspólną przyszłość, a nie po to, aby teraźniejszość ową zawłaszczyć jedynie dla siebie.

Trudno nie przyznać, że już tylko w tym ostatnim, skarlałym i schorzałym sensie pojmujemy to, co dzieje się w polskim życiu publicznym. I nam przydałaby się podróż, którą staram się tutaj opisać.

2. Ale trzy barwne postaci zmierzające w stronę wschodniego miasteczka nie muszą wcale być monarchami. Już wczesne chrześcijaństwo widziało w nich czasami uczonych mężów, dla których niebo i ruchy ciał niebieskich nie miały tajemnic, czasami zaś magów i astrologów odczytujących wyroki przyszłego losu z położenia gwiazd i planet. Być może nadeszli więc z Chaldei i Mezopotamii, słynnych wówczas ośrodków nauki, chociaż możliwe, że droga ich rozpoczęła się w Medii, szczycącej się znajomością wiedzy tajemnej. Gdyby tak było, to w każdym z tych przypadków z jednej strony pragnęli swą wędrówką, która nabiera wtedy charakteru ekspedycji, wykazać słuszność swych obliczeń i obserwacji, lecz z drugiej strony, pochylając się z szacunkiem przed Tym, który leżał w ubogim posłaniu, pragnęli rozpoznać i uznać granice swej wiedzy. Poznanie przywiodło ich do miejsca, poza którym ich dociekania mogły okazać się nie tylko całkowicie chybione i nieskuteczne, lecz - co gorsza - mogły wypaczyć i zniekształcić obraz tego, co starali się poznać.

W tych trzech figurach dojrzałych mężów, których niezliczone dzieła sztuki przedstawiają jako pochylonych nie tyle nad, co przed dzieckiem, widzimy ostrzeżenie przed skłonnością do dociekliwości, która wszystko chce przełożyć na język tego, co na sposób ludzki zrozumiałe. Kacper, Melchior i Baltazar (jeśli w istocie takie nosili imiona) nie mówią nic o tym, co nastąpi - jakie będą konsekwencje niezwykłych narodzin; nie przyjeżdżają do Betlejem, aby ukorzyć się przed przyszłym Zbawcą i autorem licznych cudów. Życie Chrystusa, które rozpoczęło się przed kilku dniami, nie jest ważne z powodu konsekwencji, które przyniesie, lecz dlatego, że Bóg wycofał się w nim ze swej boskości i przyjął formę ludzkiego życia. Jak pisze Kierkegaard we “Wprawkach do chrześcijaństwa": “Akcent pada nie na to, że ów człowiek żył, lecz nieskończony akcent pada na to, że Bóg żył. Tylko Bóg może przykładać tak wielką wagę do samego siebie, że to, iż żył, jest nieskończenie ważniejsze od wszystkich tego następstw, które zarejestrowano w historii".

3. Jeżeli jednak przyjąć, iż wędrowcy byli rzeczywiście monarchami, wówczas nie możemy nie zwrócić uwagi, że przychodzą “ze Wschodu", jak pisze św. Mateusz. Gdy Zachód zamyka się w swoich dostatnich dziedzinach, Wschód znacznie czujniej przygląda się światu i reaguje na to, co dzieje się dokoła. Rzym pozostaje obojętny na dziwne zjawiska i wieści; ostatecznie zdają się go nie dotyczyć - rozgrywają się w tak odległych prowincjach. Nawet szczęk mieczy oprawców Heroda nie potrafi pokonać takiej odległości. Wzrok Rzymu ograniczony jest do tego, co swojskie i rodzime, i nie ogarnia Osobliwego nadchodzącego zza horyzontu. Narracja o trzech wędrowcach jest także przestrogą przed lekceważeniem tego, co obce i co ledwie majaczy na widnokręgu. Gdy mędrcy ze Wschodu spostrzegli gwiazdę, Rzym grążąc się w kryzysie spojrzenia widział jedynie własne regulacje prawne i polityczne zabiegi.

Oto dwa rodzaje polityki wynikające z dwóch odmiennych spojrzeń. Jeden, w którym ograniczając się do spraw “domowych" albo w ogóle nie potrafimy dostrzec tego, co obce, albo też dopuszczamy je na naszych warunkach do udziału w naszym porządku tak, iż traci całą siłę obcości. I drugi rodzaj polityki, który należy do świata wschodnich pielgrzymów: idziemy tam, gdzie prowadzi nas spojrzenie szczególnie wyczulone na to, co obce i co burzy nasz ład. Nieprzypadkowo to gwiazda prowadzi wędrowców: gwiazda, czyli światło radykalnie odmienne od pochodni oświetlających komnaty cezara. Wizyta trzech monarchów w Betlejem to klęska Rzymu, klęska ograniczonego, pozbawionego wyobraźni spojrzenia na świat, a w konsekwencji klęska pozbawionej wyobraźni polityki.

4. Można zatem powiedzieć, że nasi podróżnicy to ludzie gwiazdy. “Widzieliśmy jego gwiazdę na Wschodzie i przyszliśmy oddać mu pokłon", powiedzą u św. Mateusza, który jako jedyny ewangelista wspomina o dziwnych podróżnych. Już wiemy, że iść za światłem gwiazdy oznacza nie dowierzać ludzkim opisom historii, te bowiem wszystko kroją wyłącznie na miarę człowieka. Powiedzmy teraz, iż nie bez powodu gwiazda przewodniczy wędrówce: aby dostrzec to światło, trzeba oderwać (choćby na niedługą chwilę, ale moment ten ma niezwykłą wagę) wzrok od tego, co dobrze znane i okoliczne. Gwiazda raptownie otwiera mój świat ukazując to, co poza horyzontem codzienności. Rozbłyskujące z odległości światło nie należy do kręgu domowego, lecz do świata drogi. Kto widzi gwiazdę, ten musi ruszać z miejsca. “A oto gwiazda, którą ujrzeli na Wschodzie, wskazywała im drogę, a doszedłszy do miejsca, gdzie było dziecię, zatrzymała się", mówi Ewangelista.

5. Idąc za światłem gwiazdy mniej absorbujemy sobą innych, usuwamy się na drugi plan, zostawiając pierwsze miejsce światłu. Uderzyć nas zatem musi kontrast między postawą ludzi gwiazdy a bogactwem ich strojów i przepychem orszaku, w jakim często lubują się malarze przedstawiający scenę przybycia wędrowców do Betlejem. U Gentile da Fabriano na przykład aż tłoczno od dworskiej świty w szatach, których ostentacyjna zasobność zastanawia; jakby artysta chciał pokazać chwałę renesansowego człowieka, a jednocześnie nie możemy nie odczytać tej sceny jako krytyki dążenia do agresywnego uczłowieczania wszystkiego, do tłumaczenia tego, co przychodzi spoza horyzontu, na język tego, co domowe.

W biblijnej opowieści św. Mateusza akcent spoczywa gdzie indziej: monarchowie oddając cześć Nowonarodzonemu czynią gest inicjujący nowy etos polityczny. Wycofują siebie, dając pierwszeństwo innemu, i to radykalnie innemu, obcemu, który przyszedł spoza wszelkich możliwych granic. Nie ma tu lęku Heroda, klasycznego satrapy i polityka, który postawi zawsze tylko na siebie i swoje ambicje. Pisze Klaus Held w “Fenomenologii świata politycznego", iż grecki etos polegał na “powstrzymywaniu się ze swoim ujawnianiem się w świecie, w wyniku czego pozostawia się przestrzeń, pozwalającą ujawnić się innym ludziom".

6. Niewiele wyczytamy z Ewangelii o samej podróży, choć epizod z Herodem pozwala na domysł, że nie była łatwa, a po drodze czyhały na pielgrzymów liczne pułapki. Jednak im bliżej współczesności, tym bardziej musimy podziwiać wytrwałość wędrowców. T.S. Eliot powie, że wybrali się w swą podróż w najgorszą z możliwych pór roku, a przez całą drogę towarzyszy im zdrada i niechęć otoczenia. Nim dojdą do Betlejem, nie raz zamarzą o swoich wygodnych pałacach; w ciemnym tle gospody majaczą trzy suche drzewa na szczycie wzgórza, w drzwiach ktoś już rzuca kości podzwaniając srebrnikami. Nim zobaczą Narodziny, ujrzą Śmierć, która już przybyła na miejsce. Gwiazda przewodnia wiedzie ich ku Narodzinom i ku Śmierci, bowiem ten, kto dotarł do Betlejem, musi umrzeć dla “starego" świata.

Drugi Król w bożonarodzeniowym wierszu wielkiego poety północnych wysp George’a Macaya Browna powie: “W gospodzie / Płomień świecy w butelce, naprzeciw / Wrzawa przekrwionych ust. / W naszej izbie / Gwiazda jak gwóźdź była jedynym światłem" (przeł. Andrzej Szuba). Zanadto zauroczeni jasełkową gwiazdą zapominamy o tym, iż w sposób zasadniczy różniła się od innych, zwyczajnych źródeł jasności. Z jednej strony jest płomień świecy wetkniętej w otwór butelki i światło niczym ręka Caravaggia dobywające z ciemności otumanione twarze bywalców gospody; z drugiej strony gwiazda, która eliminuje inne rodzaje oświetlenia, lecz nie po to, aby cokolwiek znajomego wydobywać z ciemności, lecz po to, aby skupić naszą uwagę na tym, co istotne. Jest “jak gwóźdź", to znaczy bezlitośnie ostra i przeszywająca nas na wylot, jak metal, który przeszyje już niedługo ręce Nowonarodzonego.

A jednak trwają mędrcy w swej wędrówce, mimo iż czasami wydaje się im ona czystym szaleństwem (folly). Dlatego zwiemy ich ludźmi gwiazdy, bowiem pozostają wierni i gotowi do cierpliwego towarzyszenia światu, wiedząc, iż na końcu nie czeka ich ani nagroda, ani laurowy wieniec. Z Betlejem odjadą z pustymi rękami. “Idea trwałości jest wspólnym mianownikiem, który łączy zagubione, rzadkie i zagrożone ostatecznym wyginięciem jakości" - pisze Zygmunt Bauman w “Razem/osobno". Jeśli tak jest, trzej mędrcy są politykami (wy)trwałości pomimo wszystko; nie zdradzają, nie zawierają doraźnych porozumień w imię utrzymania się przy władzy, nie zasiadają do rozmów z Herodem, lecz omijają go dalekim łukiem.

Pierwszy Król w wierszu Macaya Browna mówi: “Trzeba trzymać się jednej gwiazdy, / Jakiejkolwiek gwiazdy / Z wirującej gwiezdnej zamieci. / Ta gwiazda powiedzie cię / Dokądkolwiek / Ku Narodzinom i Miłości i Śmierci". Oto ciąg zadań dla nas: podnieść wzrok odrywając go od utartego biegu rzeczy, bowiem “ubóstwienie ustalonego porządku jest gnuśnym, świeckim, egoistycznym wynalazkiem ludzkiego umysłu, który chce mieć spokój" (Kierkegaard); nie czuć się zawiedzionym tym, że nie czeka nas jedna jedyna gwiazda, która zagwarantuje nam bezpieczną podróż; z zamieci gwiazd wybrać jedną i pozostać jej wiernym, nie licząc na nagrody i zaszczyty.

7. Chcemy wierzyć, że tak wyglądała polityka trzech monarchów, gdy powrócili do swych ziem i poddanych. Nie wiemy nic o drodze powrotnej, chociaż musiała być okrężna, aby ominąć siepaczy Heroda. Wiemy, że przestroga nie przyszła ze strony wszechwiedzących sąsiadów ani szpiegów, od których zapewne roił się cały szlak wędrówki. “A ostrzeżeni we śnie, by nie wracali do Heroda, inną drogą powrócili do ziemi swojej", pisze św. Mateusz, dając do zrozumienia, że nie wszystko może zostać ujawnione, bowiem szlak gwiazdy jest w pewnej mierze zawsze szlakiem tajemnicy. Nie da się go wymierzyć do końca ani odległością geograficzną, ani pozorną bliskością wyznaczaną przez ludzkie traktaty i porozumienia.

Ale droga powrotna wiodła innym szlakiem nie tylko z powodu Heroda. Gdy Ewangelista pisze “inną drogą powrócili do ziemi swojej", czytamy w tym zdaniu istotną naukę: tak, jak podróż do Betlejem rozpoczyna się od wstrząśnienia utartymi przyzwyczajeniami, tak powrót nigdy nie może nastąpić przetartym już szlakiem. Kto wędruje za gwiazdą i kto uprawia politykę motywowaną nie ślepym przywiązaniem do tego, co domowe, lecz otwarciem na to, co przychodzi spoza horyzontu, ten nie powtarza dróg; dla tego każda ścieżka jest “inna". Staję się innym człowiekiem; teraz “inny to ja".

8. Odmienność drogi nie polega na jakimś nadzwyczajnym jej usytuowaniu; nie chodzi tu o topograficzne detale ani o turystyczną atrakcyjność. Rzecz polega na odmiennym przeżyciu rzeczywistości; ten, kto wraca do “ziemi swojej" “inną drogą", widzi “w nowym świetle własne sprawy i potrafi nimi samodzielnie pokierować, aby zupełnie na nowo zajrzeć w czeluść swojej egzystencji jako niezbyt jasnego zadania" (Václav Havel, “Listy do Olgi"). Inność powrotnej drogi bierze się więc z nagłego zmarnienia tego, co uznawaliśmy za najistotniejsze, z uwiądu wszystkiego, co stanowiło dla nas wartość zasadniczą. Ale jednocześnie to w tym momencie wydobywają się z mroku przedmioty zwykle nieuważnie trwonione i zużywane w wypełnianiu różnych czynności. W inności rzeczywistość przestaje być zbiorem narzędzi, a nawet więcej - w ogóle nie daje się pojąć jako “zbiór", jako efekt gromadzenia i wieloletniego dokładania przedmiotu do przedmiotu. Inna droga do ziemi swojej prowadzi wśród rzeczy nagle odsłoniętych i uwolnionych od ludzkich celów i zamierzeń.

Teraz rozumiemy lepiej, czemu wędrowcy składają w Betlejem dary, po czym odchodzą z pustymi rękami. Nie jest to tylko ukłon wobec prastarych tradycji obdarowywania; chodzi o symboliczne pozbywanie się drogocennych przedmiotów, o ogołocenie, o wyrzeczenie się gromadzenia jako sposobu bycia zniekształcającego istnienie tak moje, jak i przedmiotów. Królowie pozbywają się wszystkiego i stają się włóczęgami. Macay Brown wkłada w usta Trzeciego Króla przejmującą kwestię: “Stoimy, trzej włóczędzy, u drzwi ostatnich. / Czarna pięść / Trwa, gwiazda, na wyschniętym drzewie".

9. A więc i dom nie jest już “domem", nie jest bowiem miejscem, w którym zgromadziłem wszystko, co dobrze znane i bliskie. Królowie stoją “u drzwi ostatnich". To, że Chrystus przychodzi na świat jako bezdomny, jest nie tylko przytykiem wobec ludzkiej bezduszności. “Nie było dla nich miejsca w gospodzie" - pisze św. Łukasz, a w zdaniu tym silniej niż bezdomność akcentujemy brak miejsca. Bóg jest tym, co nie ma miejsca, co miejsca mieć nie może, co jest wyjątkowo “nie na miejscu" (pisze Kierkegaard: “zgorszenie w sposób istotny odnosi się do złożenia Boga i człowieka, czyli do Boga-Człowieka"), i co nigdy nie może być miejscowe, czyli zawłaszczone przez jakieś konkretne miejsce. Człowiek jest na tyle małoduszny i egoistyczny, iż Boga nie zaprasza; lecz Bóg w swej mądrości wie, że zaproszenie takie musiałby odrzucić. Gdyby je przyjął, stałby się natychmiast narzędziem ludzi miejscowych, którzy umieściwszy Jego imię na sztandarach i drzewcach kopii rozpoczęliby zbożne dzieło konkwisty. Polityka Boga nie jest nigdy miejscowa, bowiem nie jest na miarę ludzkiego pomieszkiwania.

To paradoks, ale Boże Narodzenie, święta pozornie tak domowe i rodzinne, w istocie wstrząsają samą ideą domostwa. Nie ma domu Chrystus, nie mają go już monarchowie, którzy długo i mozolnie przedzierają się do Betlejem, by wracać inną drogą do ziemi swojej, a gdy powrócą, jak powiada Eliot, będą już czuli się obco wśród swoich i ich przyziemnych bóstw. Być “nie na miejscu" jest przesłaniem Bożego Narodzenia.

10. Dlatego mędrcy wędrują do siebie inną drogą, wolni już nawet od światła gwiazdy. Porzucają ów znak jakby w obawie, iż na dłuższą metę i oni ulegną, tak jak uległ Konstantyn, który swoją wizję gwiazdy utworzonej przez kombinację greckich liter “chi" i “rho" rozpoczynających imię Chrystusa rychło przekuł w insygnia umieszczone na legionowych sztandarach. In hoc signo vinces, w imię tego znaku zwyciężaj: jeśli monarchowie boją się czegoś, to właśnie takiej ideologizacji doświadczenia swojej podróży; próbują być politykami “bez znaku", bez partii, bez popleczników, bowiem wszelkie znaki jednoczą ludzi najczęściej (po krótkim okresie początkowej euforii) do przemocy i triumfu brutalnej siły. Idą razem, mimo wszystkich rozbieżności zdań i przeciwności losu; jest coś, co każe każdemu z nich wycofać siebie i ustąpić przed innym. Ale historia poucza na ogół o czymś odmiennym.

W innym wierszu o trzech królach Macay Brown tak skomentuje za pośrednictwem jednego z monarchów, którego nazwie Spiżową Twarzą, ludzką historię i znajdującą się u jej podstaw politykę: “Dobrodziejstwa zesłane ludziom na początku świata, które stracono na przepych, wojny, lichwę, rozpustę; zmarnowane dary niebieskie... Szukamy rąk, które pierwsze je nam dały, kiedy trwało jeszcze starożytne królestwo. Teraz chcemy je zwrócić w ofierze. Niech jaśnieją przy obrzędach ubogich". Polityka musi więc przemyśleć to, co uczyniła z oryginalnymi darami, które stracono, zamieniając je w instrumenty pychy. Przywrócenie tajemnicy dobrodziejstwa staje się zadaniem polityki tych, którzy jechali do Betlejem.

11. Może więc to dobrze, iż nie wiemy, kim są tajemniczy wędrowcy; może winniśmy czerpać szczególną inspirację z tego, iż raz jawią się nam jako astrologowie, kiedy indziej znowu są uczonymi, a stroje, w których uwięziła ich powszechna wyobraźnia, wciąż podsuwają nam myśl o ich rojalistycznym rodowodzie. A może są zwykłymi pasterzami przybyłymi z dalszej okolicy. Tak jak ich wędrówka nie jest do końca określona, a miejsce przeznaczenia niepewne, tak też ich tożsamość migocze, jakby ostrzegając nas przed tym, co stanowi grzech tak silny, iż zapewne uwięziłby ich w wygodnych domach, nie pozwalając podjąć wielkiego ryzyka trudnej podróży. Mowa o grzechu pewności siebie, przekonania o tym, iż jest się dysponentem i powiernikiem jedynej prawdy, w imieniu której skazuje się na banicję wszelkie inne drogi zmierzające ku prawdzie. “Chrześcijaństwo nie jest doktryną", ostrzega Kierkegaard.

Dla trzech magów wyprawa do Betlejem to swoiste uwolnienie się od prawdy doktryny, zrzucenie z siebie ciężaru i pokusy jednocześnie; idą do prawdy, wciąż ku niej zmierzają, a gdy dotrą, składają dary i nie zabierając niczego, nie obarczając się ani jednym ziarnkiem prawdy, ruszają znów w drogę. Zapewne podróż to pełna cierpienia i samotności, o których tak przejmująco pisze T.S. Eliot w poemacie poświęconym trzem mędrcom. Ale przecież o to właśnie chodzi: o porzucenie prawdy jako domeny pewności siebie i samozadowolenia, które zamykają drogę cierpieniu; władza bezgranicznie pewna siebie nie wierzy w cierpienie: ani w to, którego sama doznaje, ani w to, które tak hojnie rozdaje innym. Wystarczy przyjrzeć się uważnie Herodowi. Nie dopuszcza do siebie myśli o cierpieniu, którego jedyną dopuszczalną dlań formą jest lęk przed utratą władzy (“Gdy to usłyszał król Herod, zatrwożył się..."); a przecież, aby zabić swój lęk przed upadkiem, zamienia świat w scenę niewyobrażalnej męki niewinnych ofiar (“Wtedy Herod... wydał rozkaz, aby pozabijać wszystkie dzieci w Betlejemie i w całej jego okolicy, od dwóch lat i młodsze...").

Trzeba ogołocić się z prawdy, aby z prawdą nawiązać istotny kontakt; a więc nie można już być do końca ani królem, ani uczonym, ani magiem; trzeba się obnażyć. Pozostawać w relacji z prawdą oznacza otwarcie na niepewność i cierpienie. Tymczasem świat patrzy na tę kwestię inaczej. Jakże słusznie ironizuje Kierkegaard: “Bycie w prawdzie ... nie może już znaczyć, że o tyleż bardziej musi się cierpieć: nie, tu jest zgodność, im bardziej ktoś się od prawdy uwalnia, tym bardziej jest czczonym i szanowanym. Ach!... gdyby teraz Chrystus przyszedł na świat, to najpierw zostałby profesorem i awansowałby coraz bardziej, wszystko to ukazywałoby coraz jaśniej, że jest w prawdzie!".

Nie dajmy zatem zwieść się pysznym strojom i pozorom wielkości. Uroczystość Trzech Króli przypomina nam o niejasnym przeznaczeniu, które musimy odpowiedzialnie podjąć, o ciężarze samotnej wędrówki, o konieczności polityki wypływającej z zasady ogołocenia i bycia “nie na miejscu". “Stoimy u drzwi ostatnich".

Prof. TADEUSZ SŁAWEK (ur. 1946) jest poetą i prozaikiem, tłumaczem, teoretykiem literatury. W latach 1996-99 był rektorem Uniwersytetu Śląskiego. Opublikował m.in. “Antygonę w świecie korporacji". Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2005