O co chodzi w rykowisku

Piotr Horzela, youtuber: Leśnicy latają między biurem a wywozem drewna, są menedżerami od tabelek Excela. Nie mają czasu, by przyjrzeć się przyrodzie i spokojnie z nią współpracować.

21.09.2020

Czyta się kilka minut

 / PIOTR HORZELA
/ PIOTR HORZELA

A możemy nie pisać, gdzie mieszkam? W internecie dla zmyłki rozszerzam swoje terytorium na obszar kilku powiatów. Tak jest lepiej – prosi Piotr Horzela, gdy maszerujemy leśną drogą parę kilometrów od jego domu rodzinnego.

– Nie lubisz gości?

– Lubię ludzi, ale nie chcę zwiększać presji na lokalną przyrodę, nie chcę, żeby nagle przyjechało tu dziesięć osób podglądać wilki czy rykowisko. Zwierzaki potrzebują spokoju, dlatego wolę, żeby miejsce pozostało anonimowe.

Niech więc tak będzie: las jak las. Taki, jakich w całej Polsce mnóstwo. Zachodnia część Pomorza, mrowie sosen posadzonych na piachach, poszatkowane liniami oddziałowymi. Płasko. Nieopodal nieduży rezerwat na zabagnionym terenie. Strumyk wpadający do większej rzeczki, która kończy w Brdzie. Stara, poniemiecka, murowana leśniczówka położona parę kilometrów od najbliższej wsi. Przystrzyżony trawnik ze starym klonem. I jeszcze skrzypiąca furtka, za którą są już tylko rzędy sosen.

Można wyjść z domu i po kilkudziesięciu krokach być już w lesie. Wszystkie dorosłe sosny czy buki na tych terenach sadzili Niemcy. Polska je po nich „odziedziczyła” – jak mówi Horzela. Oto przewrotny aspekt przesuwania granic: Niemiec posadził, Polak ścina, zarabia i sadzi ponownie dla przyszłych pokoleń.

Jednoosobowa firma

Piotra Horzelę można więc spotkać w anonimowym lesie na Pomorzu oraz – przede wszystkim – w internecie, gdzie tworzy pod hasłem „Piotr Horzela opowiada”. Opowiada przede wszystkim na realizowanych przez samego siebie filmach, które zamieszcza w serwisie YouTube (gdzie jego poczynania śledzi 39 tys. widzów; rekord jednego filmu to 740 tys. wyświetleń) oraz – coraz częściej – na Instagramie, gdzie dzień w dzień, z godną podziwu regularnością, relacjonuje swoje wycieczki do lasu. Jak na internetowego twórcę przystało, Horzela to jednoosobowa firma producencka. Jest sam sobie scenarzystą, dokumentalistą, operatorem, montażystą i aktorem. Czasem tylko kamerę potrzyma mu mama lub znajomy.

Kiedy typowy mieszczuch odpala w domowym zaciszu Netfliksa, Horzela zaczyna nadawać: chmara byków na polanie. Kuźnia dzięcioła. Odpoczywające wilki. Borsuk na drodze. I lis, którego sam przywabił, udając mysz (trzeba ułożyć usta w dzióbek i cicho piszczeć). Wszystko to opatrzone wiedzą leśno-przyrodniczą i efektownymi kadrami z okolicznych łąk i zarośli. Las w jego wydaniu to tętniące życiem miejsce. Na zwierzęta zdaje się natykać na każdym kroku.

– Często mówię, że jestem z lasu, co brzmi trochę jak tandetny slogan reklamowy, ale w moim przypadku jest absolutną prawdą – opowiada z filiżanką kawy w dłoni, siedząc pod wspomnianym już klonem, który wraz z końcówką lata zaczyna gubić pierwsze liście.

– Trafiłem do tego domu jako trzylatek. Rodzice są leśnikami. Ukończyli studia w Poznaniu, choć w dużym rozstrzale, bo jest między nimi 13 lat różnicy. Ojciec jest ze Śląska, mama z Kujaw, po ślubie podjęli pracę i zamieszkali w Bytowie. To było fajne miejsce do pracy, aż do pewnego dnia w 1981 r., kiedy lekarz, zamiast być na dyżurze na porodówce, pojechał na ognisko, a odbierające poród pielęgniarki zerwały mi cały splot barkowy. Codziennie przez trzy i pół roku mama wałkowała ze mną rehabilitację i dzięki temu ręka jest dziś sprawna, choć nie jestem w stanie jej obrócić. Ale z Bytowem mama nie chciała mieć już nic wspólnego.

Sosna zamiast ziemniaka

Szukając innego lasu do życia i pracy Horzelowie trafili na pusty od co najmniej dekady dom z 1890 r. Budynek był ruiną, ratowało go tylko to, że w okolicy lubił polować jeden z wysoko postawionych leśników z regionu. Ojciec Horzeli przez rok stawiał dom na nogi, a potem sprowadził rodzinę.

– Tu wszędzie jest strasznie słaba gleba, co ma odwzorowanie choćby w tym, jak ta sosna rośnie. Jest niższa, wolno przyrasta, co powoduje, że nie jest tak majestatyczna jak choćby w Puszczy Knyszyńskiej, za to jej drewno jest o wiele bardziej wytrzymałe. Niemcy kiedyś płacili osadnikom za to, żeby chcieli tu w ogóle mieszkać. Gleba nie rodziła, więc w końcu uznano, że nie ma sensu jej w tę i z powrotem przewracać. Zamiast tego trzeba posadzić drzewa. Przyjechał nadleśniczy z Berlina organizować w tych stronach gospodarkę leśną, m.in. rozpoczynając zalesienia gruntów porolnych. Koło mojego domu co prawda wcześniej też rósł las, ale jak podjedziemy potem kawałek dalej na zachód, to zobaczysz sosnę rosnącą na dawnym polu ziemniaków. To widać gołym okiem.

Zanim jednak wybierzemy się do lasu, Piotr Horzela opowiada dla odmiany o sobie. Innego pomysłu na przyszłość niż leśnictwo nie miał. Dookoła wszędzie leśnicy, drwale i transport leśny: – Do podstawówki miałem 12 km. Autobus wyjeżdżał o 6.30, powrotny miałem w południe, po czwartej lekcji, ale ten stawał cztery kilometry stąd. Drugi i zarazem ostatni wracał z miasta o 15.30. Nie było mowy, żeby pograć z kolegami po szkole w piłkę czy zostać na jakieś zajęcia pozalekcyjne. Wracałem do lasu, który był moim ogromnym placem zabaw.

Czy człowiek wychowany w takich warunkach, kiedy osiąga samodzielność, nie marzy wyłącznie o ucieczce?

– Jasne, że tak. Dlatego do dziś nie potrafię powiedzieć, gdzie chciałbym mieszkać na stałe. Teraz, z uwagi na pandemię, jestem ciągle u rodziców, ale wolałbym chyba pół na pół: zimniejsza połowa roku w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu czy innym dużym mieście, reszta w lesie. Ciągnie mnie do ludzi, a odludne dzieciństwo sprawiło, że byłem podatny na subkultury. Dlatego też lubię np. piłkarskie stadiony, spędziłem na nich dużo czasu. I to jako zaangażowany ultras Legii Warszawa. Mam na koncie około stu wyjazdów i jakieś dwieście meczów u siebie.

Leśnik od lodowców

Skończył studia leśne, najpierw w Poznaniu, potem w Warszawie. Zajęło mu to razem dziewięć lat, w tym dwa urlopy dziekańskie na jeżdżenie po świecie i pracę. Jak się człowiek zachłyśnie częstymi zmianami otoczenia, to trudno mu sobie wyobrazić, że resztę życia ma spędzić w jednej leśniczówce. Na podróże zarabiał jako sprzedawca w sklepie turystycznym.

Trafiło mu się tam paru klientów, którzy brali faktury na Zakład Biologii Antarktyki Polskiej Akademii Nauk. Zaczął ich wypytywać o wyprawy polarne, potem doczytał w ­internecie, że trwa nabór na kolejną. Napisał CV, tak ładnie je motywując, że „aż uwierzył, że się nadaje”. Najpierw nie dostał żadnej odpowiedzi. Ale potem był nagły telefon, że ktoś zrezygnował i na gwałt potrzebny jest nowy członek wyprawy do Polskiej Stacji Antarktycznej im. Arctowskiego na Wyspie Świętego Jerzego.

– Aplikowałem do funkcji obserwatora przyrody, skończyło się na mierzeniu lodowców. Jak się później dowiedziałem, osoby przeglądające podania zobaczyły moje CV, a w nim informacje, że skończyłem leśnictwo. „Leśnicy to fajne chłopy, powiedzieli, zaprośmy leśnika na rozmowę” – wspomina.

I tak świeżo upieczony absolwent wydziału leśnego zajął się lodowcami w Antarktyce. Po roku było mu mało, więc zasugerował kierownictwu, że taniej będzie zostawić go jeszcze na parę miesięcy, niż ściągać nowego pracownika. W ten sposób zaczął robić to, po co naprawdę poleciał na południową półkulę. Trafili w dwie osoby do drewnianej chaty w sąsiedniej wobec Arctowskiego zatoce. Prądu mieli godzinę dziennie, wodę przyciągali w beczce ze strumienia. Przez cztery i pół miesiąca żyli jak na stacji kosmicznej, prowadząc obserwacje okolicznej przyrody. Horzela żył więc w Antarktyce ciurkiem ponad 16 miesięcy.

Po zakończeniu kontraktu wydostał się z Antarktyki w sposób godny tego miejsca – jachtostopem. Polska łódź Katharsis II przetransportowała go – okrężną drogą, zahaczając jeszcze o kontynentalną Antarktydę – do Punta Arenas w Chile. W Ameryce Południowej spędził kolejne pół roku – podróżując i blogując, jedno i drugie bez większych zobowiązań.

– Powrót do Polski po dwóch latach nieobecności też był spektakularny – śmieje się. – Biegiem z lotniska na Okęciu na autobus, plecak zostawiłem w słynnym wśród kibiców Legii barze Źródełko, na stadion wszedłem w chwili, gdy Miroslav Radović strzelał bramkę Spartakowi Moskwa.

Horzela wrócił do pracy w sklepie turystycznym, ale rok później był już w Sudanie Południowym („Lałem tam beton”). Kiedy wreszcie wylądował w kraju na dobre, zamiast szukać pracy, postanowił ją sobie wymyślić i zorganizować. Zaczął robić to, z czego dziś zna go internet. Opowiadał. Przede wszystkim o swoich podróżach i pracy na drugiej stronie globu. Z prezentacjami jeździł na festiwale podróżnicze, odwiedzał szkoły i domy kultury. Jak mówi, to wciąż jego główne źródło zarobku. Z czasem pojawił się pomysł działania w YouTubie. Kręcił filmy leśne i relacje z podróży, choć jego gen nomady stopniowo się uspokajał.

Ma być cicho

Przez cztery lata nagrał prawie 60 filmów o długości od kilku do kilkunastu minut. Jak czytać słupki oddziałowe i jak się wśród nich nie zgubić. Kawki, wrony i gawrony. Czy trzeba bać się dzików. Co robią kleszcze. Jak skutecznie podglądać zwierzęta. Jak sprawdzić wiek drzewa za pomocą telefonu. Kto pracuje w lesie. O co chodzi w rykowisku. Co kwitnie wiosną. Jak rośnie choinka i jak zrobić z niej… mikser. Z inną twórczynią internetową, Magdą Bębenek, prowadził również projekt „Las w nas”. Przez ponad rok mieszkali w mobilnym domu w Puszczy Knyszyńskiej, skąd nadawali w świat.

– W całym tym przekazie, który staram się firmować swoją twarzą, chodzi o to, by edukować, trzymając się jednocześnie z dala od wszelkich sytuacji konfliktowych – tłumaczy, gdy ruszamy przez las drogą, która zaczyna się zaraz za jego domem.

Mijamy chyba wszystkie możliwe stadia wiekowe lasu gospodarczego: uprawy, młodniki, tyczkowiny i drągowiny, by wreszcie, po niecałej godzinie, dojść do drzewostanu dojrzałego, wyznaczonego do ścięcia. To te sosny, które pamiętają jeszcze rękę niemieckiego gospodarza.

– W lesie się nie krzyczy i o lesie też się nie powinno. Jeśli komuś zależy na przyrodzie, to znaczy, że powinien mieć chęć, by się spotkać, porozmawiać. Można mieć przeciwne zdania, ale trzeba rozmawiać. I to nie w taki sposób, w jaki robi się to w Polsce od paru lat. Głównie z tego powodu zająłem się robieniem leśnego YouTube’a. Nie znajdziesz u mnie materiałów o odstrzale żubrów, o konflikcie w Puszczy Białowieskiej. Kiedy nie mam stuprocentowej pewności, że białe jest białe, a czarne – czarne, to po prostu nie ruszam tematu. Jeśli jadę nagrać film do Białowieży, to po to, by opowiedzieć, czym jest kornik drukarz. Nie przekonuję, że jest dobry albo zły i ile go potrzebujemy. To bardzo złożony wielowątkowy temat i nie mam wystarczającej wiedzy, by się jednoznacznie wypowiedzieć. Chodzi mi o to, żeby uzupełniać luki w edukacji podstawowej i nie dać się spolaryzować. Bo w przestrzeni publicznej nie jest istotne, czy na sporny temat wypowiem się merytorycznie czy nie. Jeśli ktoś usłyszy fałszywą, w jego mniemaniu, nutę, to od razu zostanę dla niego drugą stroną konfliktu. I przestanie mnie słuchać. A chcę trafiać do jak największej liczby osób, zachowując wiarygodność.

– A próbowano cię wciągnąć w jakieś spory? – pytam.

– Mnóstwo razy. I leśnicy, i niektóre organizacje ekologiczne, bo tak najczęściej wygląda oś konfliktu. Znajomi też już mi przygadywali, czasem stosując emocjonalny szantaż: jeśli o tym nie mówisz, to tak jakbyś to popierał. Uodporniłem się już na to. Interesuje mnie oddolna edukacja w zakresie podstawowym.

Stół dla wnuka

Kiedy się jednak ogląda dostępne w internecie nagrania jego wystąpień, ma się wrażenie, że zła reputacja, na jaką Lasy Państwowe zapracowały w ostatnich latach (m.in. w Puszczy Białowieskiej i w Karpatach), nie pozostaje bez wpływu na jego działalność. Podczas wykładu TEDx w Katowicach w 2018 r. wspominał, że dawniej, gdy przedstawiał się jako leśnik z wykształcenia, na widowni widział serdeczne uśmiechy: „Ale dwa, trzy lata temu coś się zaczęło zmieniać. Gdy wychodzę przed publikę i mówię, że jestem leśnikiem z wykształcenia, to czasami słyszę cięty komentarz, czasami ktoś oko przymruży. Inaczej jestem odbierany”.

– A ja przecież nie pracuję i nigdy nie pracowałem w Lasach Państwowych. Nie tworzę też dla nich żadnych materiałów. Ukończyłem po prostu kierunek przyrodniczy, gdzie poza takimi przedmiotami jak pozyskanie drewna czy inżynieria miałem również entomologię, fitopatologię, ekologię, botanikę, zoologię i inne stricte przyrodnicze zajęcia. Studia leśne to nie kurs pilarza. Poza tym żyję już wystarczająco długo, by móc zaobserwować zmiany zachodzące w gospodarce leśnej. Często rozmawiam z leśnikami. Głównie tymi z terenu, nie zza wysokich biurek. Narzekają na to, jak ich praca zmieniła się w ciągu ostatnich 30 lat. Coraz częściej słyszy się frustrację, że stali się ludźmi od wydawania drewna. Latają między biurem a wywozem drewna, są menedżerami od tabelek Excela. Nie mają czasu, by przyjrzeć się przyrodzie i spokojnie z nią współpracować. Odpowiada za to pieniądz, polityka, ale globalnie patrząc, jest w tym też nasza, wspólna wina – przekonuje Horzela.

– Jak to?

– Konsumpcjonizm, przeliczanie wszystkiego na pieniądze. Chcemy coraz więcej, szybciej, taniej. Ludzie kupują głównie meble z płyt zrobionych z wiórów i kleju, sam to jeszcze jakiś czas temu robiłem. To powoduje, że udział zmielonego drewna czy innej pulpy drzewnej w rynku jest coraz większy. W biurach i w domach kupujemy meble na góra pięć, dziesięć lat. Jak się rozklejają albo znudzą, to je wymieniamy. Lasy gospodarcze, czyli niemal wszystkie te, w których zbieramy grzyby, są odzwierciedleniem potrzeb społeczeństwa. Być może więc zamiast utyskiwać, że taki las jak ten, przez który właśnie idziemy, to wcale nie las, tylko plantacja, zastanówmy się, kiedy ostatni raz kupowaliśmy jakiś mebel z myślą, że przejmą go nasze wnuki. Szafę z litej deski za trzy tysiące złotych zamiast takiej za pięćset? Kiedy ostatni raz szukaliśmy stolarza, zamiast jechać do Ikei? Praca leśnika w terenie jeszcze z początku moich studiów leśnych wyglądała inaczej niż teraz. Jak słucham kolegów ze studiów i spotkanych leśników, czuję ulgę, że stworzyłem sobie stanowisko pracy w lesie według własnych zasad i nie muszę być elementem systemu.

Jednocześnie podkreśla, że za swoje działania – świadome lub nie – na rzecz poprawienia wizerunku polskiego leśnika nigdy nie brał od Lasów Państwowych żadnych pieniędzy. Jak tłumaczy, na szali jest przecież wiarygodność, a internet szybko wyłapuje ściemy.

– Poza tym nie jest możliwe opowiadanie o lesie i jego kształcie bez opowiadania o roli, jaką odegrały w nim pokolenia leśników. A że ktoś może brać to za ich obronę, to już nie moja sprawa – ucina.

Podchody z wilkiem

Pętla wokół domu, którą maszerujemy, prowadzi obok świeżo wypatrzonej przez Horzelę dziupli sowy włochatki (drzewo, oznaczone zieloną literą W, jest teraz sercem strefy ochronnej o promieniu 50 metrów). W świerczynie płoszymy dużego byka, widząc głównie jego falujące między pniami poroże. Mijamy strumień niedawno zasiedlony przez bobry i utworzone ręką człowieka zalewisko, w którym Horzela wielokrotnie nagrywał bielika oraz kąpiące się jelenie. Do lasu wracamy parę godzin przed zmrokiem.

– Nie jestem specjalistą w żadnej z dziedzin. Mam sporo wiedzy ogólnej. Uciekam od nazywania siebie ekspertem. Ale umiem łączyć kropki. Trochę wiem o zwierzętach, trochę o drzewach, trochę o tym, co człowiek robi w lesie, co też daje inną perspektywę. Mam fazę na borsuki, więc przez miesiąc oglądam borsuki. To samo z jeleniami albo owadami. Zechcę zrobić materiał o danym gatunku drzewa, będę się wtedy gapił na wszystkie pąki, liście, korę. Lubię takie skakanie po tematach, bo daje mi to coraz pełniejszy obraz całości. Coraz lepiej ten las rozumiem.

W ostatnim czasie jego konikiem stały się wilki, które udało mu się obserwować czterokrotnie na przestrzeni raptem trzech tygodni. Najwyraźniej niedaleko mają jamę, w której na świat przyszły młode. Teraz, krążąc wokół niej, uczą się dorosłości, by stać się samodzielnymi. Chcemy spróbować szczęścia w okolicy, w której już się na nie natknął. Nie podchodzimy jednak zbyt blisko miejsca, gdzie jeszcze dwa tygodnie temu bawiły się młode, żeby nie zostawiać tam zapachu, co mogłoby je niepotrzebnie stresować.

Z aparatem i lornetką chowamy się w trawie na zakręcie, z którego rozciąga się widok na kilka leśnych skrzyżowań. Nic się jednak nie dzieje, więc tropimy dalej. Kolejne godziny wypełnia deptanie po piętach paru dorosłym i młodym osobnikom. To jak zabawa w podchody. Co rusz natrafiamy na tropy, niektóre świeże, inne starsze, ale wciąż nieźle zachowane, bo dawno nie padało. Jest też parę wypełnionych sierścią kup i dowód, że jesteśmy blisko – ciemna plama moczu w sąsiedztwie odcisków łap dorosłego wilka, która nie zdążyła jeszcze wyschnąć na letnim słońcu. Wymowne oznakowanie ruchliwego skrzyżowania.

Zataczamy parokilometrowy okręg, licząc, że w pewnym momencie nasze ścieżki się przetną, ale bez powodzenia. Wreszcie grubo po zmroku, kiedy oczy przestają być do czegokolwiek przydatne, dajemy sobie spokój. Las jest już w zupełnie innym, nocnym trybie funkcjonowania, z którego wyłapać możemy tylko dźwięki. Szurającego w trawach borsuka, trzask patyków łamanych przez wychodzące na łąkę jelenie, szelest w zaroślach. Na pocieszenie zostaje nam szaro­bury lelek kozodój, który niczym egipska mumia rozłożył się na asfalcie i nic nie robi sobie z reflektorów auta, którym wracamy do leśniczówki.

Kilka dni później Horzela wrzuca na Instagram zdjęcie znajomej drogi oddziałowej. To „wilcze okolice”, po których się razem kręciliśmy. „Znowu w pracy...”, głosi podpis. Jest też mail: „Wahałem się, czy ci to pisać, ale kilka dni później znów je widziałem”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2020