O byciu dziewczyną

Ze wszystkich informacji dochodzących z francuskich boisk najbardziej interesują nas te dotyczące żon i dziewczyn piłkarzy.

20.06.2016

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz /  / Fot. Grażyna Makara
Stanisław Mancewicz / / Fot. Grażyna Makara

Oto śledząc ich możliwości, zajęcia i zainteresowania, bardzo chcielibyśmy być żoną bądź dziewczyną dowolnego piłkarza. Nawet rezerwowego. Rzecz jasna, każda praca bądź funkcja ma swoje dobre i złe strony. Taką sobie stroną bycia żoną bądź dziewczyną piłkarza jest nie tylko konieczność nieustannego bycia w szortach i adidasach oraz w pełnym makijażu, czy to plucha, czy upał, ale przede wszystkim odwieczne, publiczne rozważania specjalistów od futbolu, czy mianowicie uprawianie seksu przed meczem zmniejsza, czy zaiste ułatwia piłkarzowi kiwanie bądź rekuperowanie. Analizowanie, czy oto skłonność do zostawania na spalonym, umiejętność chytreńkiego bicia rożnych biorą się z uprawiania bądź nieuprawiania seksu przed – za przeproszeniem – pierwszym gwizdkiem, to norma.

Fizjologia piłkarza jest najpowszechniej omawianym tematem, jeśli idzie o ssaki naczelne, co niewątpliwie dla żony bądź jego dziewczyny musi być elementem życiowo nieco krępującym i niejako ograniczającym publiczne funkcje tych pań do absolutnego minimum lub, jak kto woli – maksimum. Walka o piękno piłki to zatem takoż wyrzeczenia, więc decyzja o byciu żoną bądź dziewczyną piłkarza nie jest taka prosta, jak by się nam, ludziom szalenie szarym, mogło wydawać, gdy tak sobie siedzimy przed telewizorem w szortach zgoła innego gatunku, z torebką bynajmniej nie od Vuittona, a zwykłą papierową, pełną słonych chruperów.

Skoro już jesteśmy przy jakże interesujących sprawach fizjologicznych, o których nigdy mało, zważmy, że nikt niemal nie zastanawia się nad fizjologią – dajmy na to – samorządowca. Nikt nie bawi się w dywagacje, czy samorządowcem bywa się lepszym czy gorszym przed czy po stosunku płciowym. A przecież bycie samorządowcem to też główkowanie, to takoż kiwanie i rekuperacja. Niestety, a szkoda, dziewczyny i żony samorządowców raczej nie oklaskują ich podczas sesji rad gmin, będąc ubranymi skąpo oraz ładnie uczesanymi. Są to zaprawdę sprawy poważne dla istoty naszego życia w gminie, więc dlatego tutaj, na tych znakomitych łamach o tym napomykamy, chcąc pokazać inność światów i planet krążących wokół Ziemi. Niemniej bycie dziewczyną, tak mniemamy, jest mimo wszystko usłane różami. Ta ryzykowna opinia, wydawałoby się jednostronna i nieco z naszego punktu widzenia abstrakcyjna, znajduje jednak potwierdzenie w dzisiejszym piśmiennictwie, nie tylko sportowym.

Dowodem, że bycie dziewczyną jest cokolwiek wartościowsze niż bycie mężczyzną, są ostatnie instrukcje skierowane do literatów. Otóż przez prasę naszą przemknęła elektryzująca rzesze, bynajmniej nie pisowskie, a pisarskie, informacja, że obmyślony został algorytm, wedle którego można bez większego kłopotu i nakładu pracy napisać powieść z gwarancją, że stanie się ona bestsellerem. Warunki są zaiste proste. W książce takiej nie może być słowa o życiu politycznym, gospodarczym ani – uwaga – płciowym, jakkolwiek gibko i z talentem opowiedzianym. Książka absolutnie nie może poruszać kłopotów życia rodzinnego, takich jak – powiedzmy – niesprzątanie, niepranie, niemycie, niepłacenie komornego, nie może też zawierać nawet najdrobniejszego cytatu z owych barwnych rozmów, wynikłych z niedogotowania ziemniaków. Słowem: powieść owa musi być odarta ze wszystkiego, co pisarzowi może dawać prawdziwą przyjemność tworzenia. Jest jednak sowita nagroda za mozół tych rezygnacji. W tytule – jak wynika z badań rynku – obowiązkowo musi się znaleźć słowo „dziewczyna”, i to właściwie wystarczy. Słowo „dziewczyna” jest elementem gwarantującym skrajne powodzenie i miejsce w historii literatury.

Nikt z nas – jak tu siedzimy w szortach innego gatunku – nie napisał powieści z „dziewczyną” w tytule. Prawda jest taka, że ta prosta recepta nie przyszła nam po prostu do głowy. Stąd zapewne, w ramach naszych genetycznych skłonności do destrukcji, pytamy, czy trud ów nie spełźnie na nice, gdy do „dziewczyny” dodamy jakieś inne słowo, mniej powabne, o którym w instrukcji wspomnianej nie ma żadnej wzmianki. Weźmy tytuł przychodzący nam do głowy a vista. Czy mianowicie powieść pt. „Dziadek i dziewczyna” odniesie sukces? Czy słowo „dziadek” – pytamy – zniweluje rynkową moc słowa „dziewczyna”? Czy może, na zasadzie kontrastu, moc ową wzmocni? Są to pytania – przyznajmy – krzepkie i dobre dla każdego zmęczonego licznymi pytaniami o sens istnienia państwa demokratycznego, zadawanymi przez ludzi niekompetentnych. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2016