Nowa forma życia

W „2001: Odysei kosmicznej” Stanley Kubrick postanowił opowiedzieć historię, która swym zasięgiem obejmie nie tylko losy ludzi i zamieszkiwanej przez nich planety, ale także całego Wszechświata.

02.05.2014

Czyta się kilka minut

Keir Dullea jako Dave Bowman w filmie „2001: Odyseja kosmiczna” / Fot. MATERIAŁY PRASOWE
Keir Dullea jako Dave Bowman w filmie „2001: Odyseja kosmiczna” / Fot. MATERIAŁY PRASOWE

W krótkim eseju na temat „Odysei” Italo Calvino zadaje na pozór błahe pytanie: ile opowieści znajduje się w Homeryckim poemacie? Wiadomo, że główny wątek dotyczy dziesięcioletniej wędrówki Odyseusza. Grecki pieśniarz przedstawia nam losy przebiegłego króla Itaki, który po zwycięskiej wojnie trojańskiej usiłuje wrócić do domu, gdzie czekają na niego żona i syn. Ale w tę główną nić opowieści wplecione są również inne fabuły. W eposie Homera – powiada Calvino – mamy kilka odysei. Jedna z nich stanowi najogólniejszą ramę dla pozostałych. Jest granicą świata, dzięki której każda partykularność, każda pojedynczość, każda wyjątkowość nabiera finalnego sensu.

Opowiadaczy możemy podzielić na dwie grupy. Jedni zajmują się lokalnością, schodzą z ubitego traktu dziejów i zapuszczają się w boczne odnogi czasu, dokąd nie docierają echa wielkiej historii. Drugich interesują wyłącznie najważniejsze wydarzenia cywilizacyjne, chcą zrozumieć i opisać znaczenie całości, wykreślić linię łączącą początek z końcem. A jeśli nie z końcem, to przynajmniej z punktem zwrotnym, poza którym zaczyna się coś nowego (nowy świat, nowa forma życia).

W połowie lat 60. ubiegłego wieku Stanley Kubrick postanowił opowiedzieć historię, która swym zasięgiem obejmie nie tylko losy ludzi i zamieszkiwanej przez nich planety, ale także całego Wszechświata. To miała być odyseja odysei – opowieść, która najpierw nada znaczenie wszystkim pomniejszym fabułom, a następnie je unieważni i uczyni zbędnymi. Amerykański reżyser wprowadził istotną korektę do Homeryckiego wzorca: jego bohaterowie nie chcieli wracać do domu, lecz go ostatecznie porzucić.

Wszystko jest prawdopodobne

Pomysł na film wyłaniał się powoli. Wiosną 1964 r. Kubrick zwrócił się do Arthura C. ­Clarke’a, fizyka, astronoma i pisarza, z prośbą o pomoc w wymyśleniu intrygującej historii SF. Miał to być – jak powtarzał reżyser – „film fantastycznonaukowy z prawdziwego zdarzenia”, różniący się od wszystkich wcześniejszych produkcji. Zależało mu na stworzeniu realistycznej wizji kosmosu, która nie byłaby jedynie polityczną metaforą (powojenne kino amerykańskie chętnie korzystało z fantastycznego kostiumu, by za jego pomocą przedstawić napięcia między Wschodem a Zachodem).

Clarke miał w szufladzie krótkie opowiadanie pt. „Strażnik”, które napisał w grudniu 1948 r. na konkurs sponsorowany przez British Broadcasting Corporation. Rzecz opowiadao przełomowym odkryciu, którego ludzie dokonują na Księżycu. Odnaleziona przez nich piramida jest dowodem na istnienie pozaziemskiej cywilizacji. Jaką funkcję pełni ów tajemniczy obiekt? Otóż jest tropem pozostawionym dla nas przez Obcych i czekającym – jak pisał w swym komentarzu Clarke – „aż człowiek wyjrzy poza ojczystą planetę i stanie się tym samym obiektem godnym jakiegokolwiek zainteresowania” (tłum. R. Kot). Potrzebne były milenia ewolucyjnego i cywilizacyjnego rozwoju, by spotkanie z kosmiczną formą życia stało się możliwe. Ludzie musieli wprzódy pokonać rozliczne przeszkody i przekształcić się w świadomych mieszkańców Ziemi. Tak jakby Obcym zależało na kontakcie z równymi sobie.

Kubrick doszedł do wniosku, że opowiadanie Clarke’a maogromny potencjał i może być zaczynem całej opowieści. Zaproponował pisarzowi wspólną pracę nad scenariuszem. Zaczęli od zastąpienia piramidy monolitem (komputerem o potężnej mocy, wykonanym z nieznanego materiału), a następnie „ustalili” rok jego odkrycia. Analizując wypowiedzi amerykańskich polityków na temat planów podboju przestrzeni kosmicznej, doszli do wniosku, że ludzkość będzie mogła swobodnie podróżować na inne planety około 200 r. W ten sposób film, który początkowo miał się nazywać „Jak podbito kosmos?”, otrzymał tytuł: „2001: Odyseja kosmiczna”.

Fabuła zaczyna się miliony lat wcześniej. Ziemię zamieszkują przodkowie dzisiejszych ludzi. Żyją w stadach niedaleko wodopoju, chroniąc się przed niebezpieczeństwem w jaskiniach. Nie potrafią polować, więc ich pożywienie składa się z roślin, nasion i owoców. Zmianę w ich sposobie funkcjonowania wywołuje pojawienie się monolitu. To od niego pochodzi impuls intensyfikujący ewolucję. Małpoludy uczą się zabijać, wykonując pierwszy krok na drodze do podboju całej planety. Następnie przeskakujemy kilka milionów lat w przyszłość, do roku 2001, kiedy to podobny (lub dokładnie ten sam) monolit zostaje odkryty w jednym z kraterów Księżyca. Sprawę bada astronauta doktor Heywood Floyd. Wyniki pomiarów nie pozostawiają żadnych wątpliwości: obiekt został celowo zakopany pod powierzchnią Księżyca, co oznacza, że jest pozostałością po obcej cywilizacji.

W kolejnej części znajdujemy się na statku „Discovery 1”, który zmierza w stronę Jowisza. Kilkuosobowa załoga (której część została poddana hibernacji) ma na celu eksplorację najdalszych rubieży naszej galaktyki. Dwóch astronautów – David Bowman i Frank Poole – nadzoruje pracę międzygwiezdnego okrętu, a pomaga im w tym superkomputer HAL 9000, który jest najdoskonalszą maszyną, jaką kiedykolwiek udało się stworzyć człowiekowi. W wyniku błędu w systemie HAL zabija Poole’a oraz zahibernowanych członków załogi. Bowmanowi udaje się go zdezaktywować, zachowując jedynie te funkcje, które są niezbędne do kontynuowania podróży.

Dopiero po tych wydarzeniach z Ziemi przychodzi informacja, która uświadamia Bowmanowi prawdziwy cel wyprawy. Odnaleziony na Księżycu monolit wyemitował sygnał skierowany w stronę Jowisza. NASA doszła do wniosku, że właśnie tam powinniśmy szukać obcej cywilizacji.

Ale bezpośredniego spotkania z Innymi Kubrick nigdy nam nie pokazuje. Bowman trafia do ­miejsca, które przypomina starodawny, wykwintny hotel. Samotnie przepędza kolejne lata swego życia. Gdy leży na łożu śmierci, jego oczom ukazuje się monolit. Chwilę później Bowman znika, a jego miejsce zajmuje płód, Gwiezdne Dziecko – ostatni etap ewolucji.

Kubrick kierował się dwoma – na pozór sprzecznymi– założeniami. Po pierwsze chciał, by jego film był w pełni zgodny z ustaleniami nauki, by jego wizja pomyślnie przeszła naukową weryfikację i jawiła się widzowi jako prawdopodobna. Po drugie był przekonany, że opowieść nie może zawierać wszystkich informacji, że potrzebne są luki, które zmuszą odbiorcę do interpretacyjnego wysiłku.

Clarke uważał, że w ten sposób dzieło będzie nazbyt hermetyczne. Wedle jednej z legend, gdy pisarz zorientował się, że Kubrick nie ustąpi i nie uzupełni fabularnych wyrw, postanowił napisać powieść pod tym samym tytułem. Ukazała się w roku premiery filmu: 1968.

Nauki Zaratustry

Kubrick wynajął cały zastęp specjalistów z różnych dziedzin: od fizyków, przez astronautów, aż po informatyków i inżynierów. Ale tworząc swój obraz kosmosu, w niewielkim tylko stopniu mógł bazować na danych, którymi podówczas dysponowała ludzkość. Warto przypomnieć, że lot na Księżycmiał miejsce rok po powstaniu filmu. Reżyser musiał polegać na wyobraźni własnej i swoich współpracowników.

Według Jamesa Camerona „Odyseja kosmiczna” wciąż zachwyca efektami specjalnymi, które inspirują kolejne pokolenia filmowców. Ale najlepszym, najbardziej widowiskowym efektem tego dzieła nadal pozostaje wyjściowy koncept: idea, której reżyser podporządkował narrację.

Głównym tematem filmu jest ewolucja ludzkiego gatunku, a mówiąc precyzyjnie: ewolucja różnych form życia, wśród których znajduje się również człowiek jako ogniwo pośrednie między małpoludami a Gwiezdnym Dzieckiem. Równolegle rozwijane są dwa inne wątki. Pierwszy dotyczy pozaziemskich cywilizacji – ich wpływu na warunki, w jakich rozwijało się nasze życie. Drugi natomiast wiąże się z nowymi technologiami. Kubrick zastanawia się nad konsekwencjami postępu, który został zainicjowany przez człowieka, który ma służyć człowiekowi, a który – wszystko na to wskazuje – w każdej chwili może się wymknąć spod kontroli.

Zacznijmy od ewolucji.

Amerykański reżyser starannie dobrał muzykę, by za jej pomocą nie tylko ilustrować poszczególne ujęcia, lecz także podpowiadać widzowi interpretacyjne tropy. Itak muzyczną klamrę filmu stanowi utwór Richarda Straussa pt. „Also sprach Zarathustra” – hołd złożony przez kompozytora dziełu Friedricha Nietzschego. Poemat niemieckiego filozofa opowiada o śmierci Boga i narodzinach nadczłowieka, który ma być kolejną – doskonalszą, bardziej samoświadomą, wolną od przesądów – formą istnienia. W Nietzscheańskiej wizji ewolucji człowiekowi przypadło w udziale miejsce poślednie. Znajduje się bliżej swoich prehistorycznych przodków, niż sądzi, a to dlatego, że jego wola została spętana ufnością w przemożne siły, którym ludzkość zawierzyła swój los. „Czymże dla człowieka jest małpa? – pyta Nietzsche. – Pośmiewiskiem lub wstydem bolesnym. I tym samym winien być człowiek dla nadczłowieka: pośmiewiskiem lub wstydem bolesnym. Przebyliście drogę od robaka do człowieka, ale wiele w was jeszcze z robaka. Niegdyś byliście małpami, a i teraz jeszcze człowiek bardziej jest małpą niżeli jakakolwiek małpa” (tłum. S. Lisiecka,Z. Jaskuła). Człowiek ma do odegrania bardzo konkretną rolę i tylko z tego powodu zasługuje na szacunek. Jeśli jest w nim coś wielkiego – powiada filozof – to tylko to, że stanowi pomost, który wiedzie od zwierzęcia do nadczłowieka. Nic poza tym. Jest liną rozpiętą między tymi granicznymi punktami, liną, którą rozciągnięto nad przepaścią. Nie możemy się zatrzymać ani zawrócić, nie możemy spojrzeć w dół. Musimy zmierzać w stronę swego przeznaczenia, wstydliwie pozostawiając za sobą starą formę życia, tak jak wąż zrzuca wylinkę.

Jerold J. Abrams uważa, że opowieść Kubricka jest w pewnym sensie „ekranizacją” Nietzscheańskiego poematu. Jeśli nie bezpośrednią, to przynajmniej ideową. Osią przewodnią obu dzieł jest bowiem ta sama historia – dzieje wielkiej przemiany, na które składają się trzy fazy rozwoju: przedludzka, człowiecza i posthumanistyczna.

Nie sposób się z tą wykładnią nie zgodzić, z drugiej jednak strony nie można jej przyjąć bez zastrzeżeń. Bo choć Kubrick nawiązuje do Nietzschego w ostentacyjny sposób, to jednak wprowadza do nauk Zaratustry istotne modyfikacje. Według niemieckiego filozofa decydującym momentem w historii zachodniej cywilizacji (a co za tym idzie – w historii człowieka) była detronizacja Boga. Gdy uświadomiliśmy sobie, że niebiosa są puste, gdy nauka pokazała nam wyrwę w miejscu, w którym wcześniej religia umieszczała Stwórcę, nastał czas nihilizmu. Czym jest ten ostatni? To stan, w którym człowiek konfrontuje się z przygodnością swej egzystencji. Przytłacza go obraz pustego nieba, przeraża go przypadkowość otaczającego świata, zniewala chaos materii. Ale ze zgliszcz i gruzów boskiego porządku wyłania się „nowy zamysł” – zamysł na wskroś ziemski, czyli narodziny ostatniego ludzkiego dziecka: nadczłowieka. Nietzsche przyzywa ludzkość do powrotu na łono ziemi, z którego powstanie nowa forma istnienia. „Zaklinam was, bracia moi, dochowajcie wierności ziemi i nie dawajcie wiary tym, którzy mówią wam o nieziemskich nadziejach” (tłum. S. Lisiecka, Z. Jaskuła).

Kubrick w miejscu Stwórcy umieszcza przedstawicieli pozaziemskiej cywilizacji, co wśród odkrywców monolitu wywołuje potężny wstrząs (w obawie przed społecznymi konsekwencjami wiedza na temat znaleziska trzymana jest w największej tajemnicy). Niemniej jednak w „Odysei kosmicznej” nie ma miejsca na Nietzscheański nihilizm. Rolę Boga przejmują Obcy, co znaczy, że ewolucja nie jest procesem przypadkowym, lecz celowym. Kto inny pociąga za sznurki, ale człowiek tak czy inaczej jest tworem wyższej inteligencji. Świadomość tego uwarunkowania zmusza ludzi do zmiany stosunku wobec religii i przewartościowania wszystkich wartości, lecz ich życie nie zostaje pozbawione podstawy. Nie wiadomo, co prawda, jakie będą konsekwencje spotkania z Innymi, ale pewnośćich obecności we Wszechświecie staje się nowym punktem oparcia dla ludzkich dążeń.

Osobliwość

Uprzedzając nieco dalszy wywód, powiem już teraz, że wersja Kubricka wydaje mi się zarazem bardziej optymistyczna, jak i – paradoksalnie – dużo bardziej złowieszcza. Nie chodzi mi przy tym o konsekwencje detronizacji Boga, która w obu opowieściach wywołuje erupcję w naszym światopoglądzie. Idzie o efekty samej ewolucji i stosunek reżysera do towarzyszących jej strat.

Zanim jednak przejdę do rozważań na ten temat, chiałbym zatrzymać się jeszcze przy zapowiedzianym już wcześniej wątku nowych technologii. Krytycy od samego początku przedstawiali „Odyseję kosmiczną” jako przestrogę przed nadmierną ekspansją maszyn, które mogą zagrozić trwałości gatunku ludzkiego. Kubrick uważał, że ostateczny skok człowieka w nową formę życia może się dokonać wyłącznie poprzez odcięcie technologicznych protez, które na pewnym etapie umożliwiły nam odkrycie monolitu, co przeorało naszą świadomość i pozwoliło ludzkości obrać nowy kurs, ale co podczas decydującej rozgrywki może okazać się balastem. W jednej ze scen HeywoodFloyd – tuż przed odlotem na Księżyc – łączy się za pomocą wideofonu z córką, która następnego dnia będzie obchodzić urodziny. Doktor pyta ją, jaki prezent chciałaby dostać. Dziecko odpowiada bez namysłu, że marzy o telefonie. „Mamy przecież wiele telefonów” – mówi Floyd. To znamienna rozmowa. Córka astronauty traktuje maszyny nie jako środek, lecz jako cel sam w sobie, przedmiot zabawy, który z wolna przekształca się w konieczny suplement. Floyd „zostawia” swe dziecko na Ziemi, sam zaś udaje się do bazy na Księżycu, by wziąć udział w wydarzeniach, których efektem będą narodziny Gwiezdnego Człowieka.

By jednak do tego doszło, załoga promu „Discovery 1” musi pokonać przeciwnika, którego stworzył ludzki rozum: komputer pokładowy. Kubrick pokazuje to starcie w oryginalny sposób, przenosząc atrybuty maszyny na człowieka, a maszynę wyposażając w cechy człowieka. Bowman i Poole zachowują się w nieprawdopodobnie zdyscyplinowany sposób: z absolutnym spokojem realizują plan, podporządkowując się wszystkim procedurom. Dla odmiany HAL 9000 odmawia posłuszeństwa: gdy w jego systemie pojawia się usterka, zaczyna działać destruktywnie, ale nie dlatego, że uruchomiony został program, którego celem jest zniszczenie, lecz dlatego, że „świadomość” maszyny została zdestabilizowana. HAL zachowuje się histerycznie i nieprzewidywalnie.

Kubrick uważał, że ostateczny przełom w ewolucji człowieka będzie polegał na wzmocnieniu naszych biologicznych mocy. Protezy przestaną być potrzebne, albowiem po spotkaniu z obcą cywilizacją (być może nawet w efekcie połączenia się z nią) ludzkie ciało i ludzka świadomość osiągną najwyższy stopień zaawansowania.
Jak to się ma do dzisiejszych prognoz dotyczących tempa i sposobu rozwoju nowych technologii? Zgodnie z przewidywaniami analityków w przeciągu najbliższych 30 lat rzeczywiście dojdzie do radykalnej zmiany ludzkiej formy życia. Wejdziemy w nową fazę ewolucji. Wszystko jednak wskazuje na to, że proces ten doprowadzi do symbiozy między człowiekiem a maszyną. Transfiguracja naszego istnienia nie będzie miała charakteru biologicznego, lecz przede wszystkim technologiczny. Jak twierdzi Raymond Kurzweil, amerykański futurolog i filozof zajmujący się rozwojem sztucznej inteligencji, około 2045 r. będziemy świadkami narodzin „Osobliwości”: powstanie byt, który w części będzie się składał z biologii, w części zaś z ultrainteligentnej elektroniki. Życie biologiczne nie zniknie (przynajmniej nie od razu), niemniej jednak z czasem będzie odgrywało coraz mniejszą rolę. Parafrazując Nietzschego, Kurzweil powiada, że człowiek jest liną, która łączy to, co przedludzkie, z tym, co osobliwe: robaka z cyborgiem.

Nie będzie to era całkowicie posthumanistyczna, albowiem maszyny przejmą, a następnie przewyższą ludzką inteligencję. A to właśnie świadomość jest – według Kurzweila – najważniejszą cechą człowieka, wyróżniającą go spośród innych bytów ziemskich, gwarantującą mu ciągły rozwój, nieustającą transcendencję. Tę ostatnią należy tutaj rozumieć w szczególny sposób. Nie chodzi o istnienie sfery, która przewyższa ziemski pułap, np. sfery boskiej, lecz o to, że ­świadomość (pod postacią informacji) może ekspandować w nieskończoność. ­Najpierw przekroczy granice biologii, a następnie wypełni sobą cały Wszechświat, który – wedle Kurzweila – przypomina źle działający komputer, prymitywną maszynę elektroniczną, w której jest za dużo nieświadomej materii.

W obliczu takiej wizji Obcy Kubricka byliby jakimś rozwiązaniem.

Kondycja (nie)ludzka
Ale rozwiązaniem nie do końca satysfakcjonującym. Wspomniałem już, że „Odyseja kosmiczna” jest pospołu optymistyczna i złowieszcza. Steven Spielberg uważa, że końcówka filmu – obraz płodu – to najbardziej optymistyczna scena, jaką stworzyła zachodnia kinematografia. Obdarzenie dziejów ludzkości sensem, którego źródłem jest ta nowa forma życia (upostaciowanie heglowskiego ducha absolutnego), rzeczywiście daje nadzieję, przynajmniej komuś, kto nie może znieść przygodności, kto musi czuć pod nogami solidny fundament.

Co jednak z istnieniami, które pojawiają się nawcześniejszych etapach ewolucji? Odpowiedź Kubricka, zainteresowanego wyłącznie tym, co dzieje się na głównym trakcie i ignorującego boczne odnogi czasu, jest jednoznaczna: wszystko, co żyje, ma sens tylko o tyle, o ile prowadzi do następnego stadium. Gdy już to następne stadium osiągniemy, przeszłe formy istnienia przestaną być ważne. Być może nie zginą od razu, być może znajdą – jak Bowman – wygodne miejsce, w którym będą powoli zanikać, ale nie mogą liczyć na nic więcej.

W tym punkcie spotykają się wszyscy bohaterowie mojego eseju: Kubrick, Nietzsche i Kurzweil. Mimo że inaczej rozkładają akcenty, mimo że inaczej wyobrażają sobie przyszłość, ich stosunek do bytów pośrednich jest podobny. Oto wizja wyjątkowej rewolucji, w której nie chodzi już o zmianę warunków życia, o poprawę sytuacji człowieka, lecz o całkowite porzucenie człowieczeństwa (w wersji Kurzweila: całkowite porzucenie życia biologicznego). Możemy rzecz jasna uznać, że przepowiednie Nietzschego to tylko majaczenia szaleńca, opowieść Kubricka to jedynie fikcja, a przewidywania Kurzweila to mrzonki milionera, który nie może znieść procesu starzenia się, dlatego kreśli obraz świadomości uwolnionej od balastu ciała. A jednak nawet ci, którzy z niejakiego dystansu przyglądają się rozwojowi nowych technologii, muszą przyznać, że szeroko rozumiana ewolucja dokonuje się dziś w dużej mierze poza naszą kontrolą i zmierza do punktu, po przekroczeniu którego dojdzie do fundamentalnej zmiany nie tylko w sposobach funkcjonowania człowieka, ale przede wszystkim w samym człowieku.

W eseju „Tożsamość bez osoby” Giorgio Agamben powiada, że naszym losem kieruje niepodważalne prawo, zgodnie z którym nie da się powrócić do przeszłych kondycji. Kierunek wędrówki, cel naszej odysei, nie ulegnie zmianie. W związku z tym – pisze filozof – musimy „bez żalu i bez nadziei” szukać nowej postaci człowieka. Postaci, której ostatecznego kształtu „nie możemy jeszcze zobaczyć, lecz którą przeczuwamy” (tłum. K. Żaboklicki).

Owym poszukiwaniom powinien – według mnie – towarzyszyć namysł nad dwiema fundamentalnymi kwestiami: kim i czym jesteśmy? O ile odpowiedź na pierwsze pytanie wydaje się łatwa (jesteśmy ludźmi), o tyle drugie zagadnienie wymusza na nas zajęcie wobec samych siebie zewnętrznej perspektywy. W „Kondycji ludzkiej” Hannah Arendt sugeruje, że może to zrobić wyłącznie Bóg. Czym jesteśmy, możemy się dowiedzieć jedynie w trybie objawienia.

Ewolucja technologiczna stawia nas w niezwykle trudnej sytuacji. Maszyny (elektroniczne i społeczne) nie czekają na objawienie, tylko zmieniają zarówno nasze otoczenie, jak i nas samych. Jeśli chcemy ów proces poddać choć minimalnej kontroli, musimy na własną rękę szukać odpowiedzi na pytanie, czym jesteśmy, czym jest (lub: może być) życie?
Zgoda – to zadanie trudne, a nawet niemożliwe, ale właśnie konieczne.

W ramach Festiwalu Kopernika odbędzie się pasmo filmowe, którego częścią będzie specjalny pokaz „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka. Zapraszamy wszystkich miłośników amerykańskiego reżysera 7 maja o godz. 21.00 do Gmachu Głównego Muzeum Narodowego przy alei 3 Maja 1.

GRZEGORZ JANKOWICZ (ur. 1978) jest filozofem literatury, krytykiem i tłumaczem. Pracownik Centre for Advanced Studies in the Humanities UJ. Wiceprezes Fundacji Korporacja Ha!art, redaktor jej dwóch serii wydawniczych: Linia Krytyczna i Proza Obca. Juror Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Redaktor działu kultura „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor wykonawczy Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2014