Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W dziesięć miesięcy po atakach na redakcję „Charlie Hebdo” i sklep żydowski – kiedy zginęło 17 osób – w Paryżu uderzyli znów terroryści. Okazało się niestety, że styczniowe ataki były – pod względem swojej skali – tylko małym preludium do piątkowej rzezi.
Dokładny bilans masakry nie jest jeszcze znany. Jak podały francuskie media na podstawie źródeł policyjnych, przekroczył on już 120 osób. Jednak może on jeszcze wzrosnąć, gdyż według dziennika „Le Figaro”, aż 80 poszkodowanych w zamachach odwieziono do szpitali w bardzo ciężkim lub krytycznym stanie.
Komentatorzy zwracają uwagę na precyzyjną koordynację działań terrorystów, którzy przeprowadzili jednoczesny atak w sześciu punktach stolicy. Stało się to około godz. 22, gdy w mieście zaczął się weekend i tętniło nocne życie.
Najwięcej ofiar – co najmniej 80 – zginęło w legendarnej sali koncertowej Bataclan w centrum Paryża, gdzie podczas występu muzyków wdarło się kilku terrorystów z bronią automatyczną. Strzelali oni do bezbronnych, uwięzionych w sali widzów. Według relacji niektórych świadków, napastnicy w Bataclanie krzyczeli „Allach Akbar!” i potępiali plany interwencji francuskiej w Syrii. Dopiero szturm sił specjalnych uwolnił setki zakładników. Media podały, że trzech lub czterech terrorystów zginęło w następstwie interwencji.
Niemal w tym samym czasie inni terroryści strzelali do ludzi w kawiarniach i barach zlokalizowanych niemal w sercu stolicy - w 10. i 11 dzielnicy Paryża. Oprócz tego doszło do samobójczego podłożenia materiałów wybuchowych na północy metropolii w bezpośrednim sąsiedztwie stadionu Stade de France. Miejsca tego nie wybrano zapewne przypadkowo – w czasie ataków trwał mecz piłki nożnej Francja-Niemcy, któremu przyglądał się na trybunie prezydent Francois Hollande. W zamachu w pobliżu stadionu zginęli przypadkowi przechodnie. Szefowi państwa nic się nie stało.
Mieszkańców Paryża i okolic wezwano w piątek, aby nie opuszczali swoich domów. Jeszcze w nocy zwołano nadzwyczajne posiedzenie francuskiego rządu. Zapadły dwie wyjątkowe decyzje: wprowadzono stan wyjątkowy w całym kraju oraz tymczasowo zamknięto granice kraju. Ten drugi środek działania ma zapobiec ucieczce pozostających wciąż na wolności sprawców paryskich ataków. Jak podkreślają media nad Sekwaną, stan wyjątkowy wprowadzono we Francji po raz pierwszy od dziesięciu lat. Ostatnim razem obowiązywał on w 2005 roku, gdy za rządów Jacquesa Chiraca na północnych przedmieściach stolicy wybuchły niezwykle gwałtowne walki młodzieżowych grup z policją.
Podczas stanu wyjątkowego można zarządzić we Francji godzinę policyjną, przeprowadzać rewizje bez nakazu organów śledczych lub zamykać w trybie nagłym miejsca publiczne, jak muzea czy sale koncertowe.
Głosy wsparcia dla Francuzów popłynęły natychmiast ze strony przywódców z całego świata – od Baracka Obamy po Władimira Putina.
Organizacja Państwo Islamskie w komunikacie wysłanym w sobotę przyznała się do przeprowadzenia serii zamachów w Paryżu. Ostrzega też przed dalszymi atakami.
W relacjach zauważa się, że większość zaatakowanych w piątek obiektów mieści się tuż obok placu Republiki – czyli tam, gdzie odbywały się wielkie manifestacje przeciw terroryzmowi po zamachach na redakcję pisma satyrycznego "Charlie Hebdo". Można więc przypuszczać, że wybór miejsc nowych ataków miał z punktu widzenia terrorystów sens symboliczny.
Jest jedna wyraźna różnica między obu krwawymi wydarzeniami. Styczniowe zamachy godziły w ściśle określone grupy: pismo lewicowo-anarchistyczne, publikujące karykatury Mahometa oraz mniejszość żydowską we Francji. Piątkowe ataki uderzyły w przypadkowe osoby, takie jak słuchacze koncertu czy klienci kawiarni.
- Teraz mamy świadomość, że terroryści zagrażają naprawdę każdemu. Od jutra przyjdzie strach i wielu z nas będzie się bało wyjść na ulicę - mówi „Tygodnikowi” paryżanka Hanna, Polka, która dziesięć lat temu osiadła we Francji. Z nastoletnią córką Mają mieszka kilkaset metrów od kafejki „Belle Equipe”, gdzie w piątek strzelano do gości z karabinu. - Chodziłam często do tego baru i nie mogę uwierzyć, że teraz wynoszą z niego ciała zabitych ludzi. Obawiam się, że po tej rzezi wiele kawiarni i barów paryskich po prostu przestanie działać – dodaje.
„Potrzeba nam teraz solidarności i zimnej krwi. Francja musi być silna. W obliczu przerażenia stoi naród, który potrafi się bronić i stawić czoła sytuacji” – wzywał w piątek o północy rodaków prezydent Hollande. A potem podkreślił: „Będziemy prowadzić tę walkę i będziemy bezlitośni”.
Jednego można być pewnym: cokolwiek się zdarzy, następne dni i tygodnie będą dla Francuzów czasem wielkiej próby.