Nigdy się nie cofam

Były współpracownik: – Z nim jest jak z Wałęsą. Głównym wrogiem ks. Stryczka jest ks. Stryczek. Jacek Santorski: – Gdyby nie szedł czasami po bandzie, nie rozmawialibyśmy o nim.

17.04.2016

Czyta się kilka minut

Ks. Jacek Stryczek inauguruje kolejną edycję „Szlachetnej Paczki”, Kraków, 16 listopada 2013 r. / Fot. Wojciech Matusik / FORUM
Ks. Jacek Stryczek inauguruje kolejną edycję „Szlachetnej Paczki”, Kraków, 16 listopada 2013 r. / Fot. Wojciech Matusik / FORUM

Podczas półtoragodzinnej rozmowy cztery razy powie, że „nie bardzo rozumie pytania”. Dwa razy, że jeśli „dobrze odczytuje zarzut, to...”. Powie też, że na krytykę jest odporny, choć zaznaczy, iż niektórych adwersarzy nie uważa za partnerów do rozmowy (od miesięcy odmawia wywiadu jednemu z dziennikarzy „TP” – to z powodu jego krytycznych wpisów na blogu).

Zapewni, że nie ma problemu z odmiennymi poglądami („Tym się różnię od »Krytyki Politycznej«, że »Krytyka Polityczna« krytykuje mnie, a ja »Krytyki Politycznej« nie krytykuję”). Ale też zapatrywania swoich adwersarzy nazwie swoim ulubionym słowem: „katomarksizm”.

Ks. Jacek Stryczek, twórca „Szlachetnej Paczki”, przyjmuje w siedzibie Stowarzyszenia Wiosna. Obszerny gabinet, za oknem ruchliwa uliczka krakowskiego Kazimierza, po drugiej stronie wejście do Biedronki.

Zapytany, czy lubi, jak po jego wypowiedziach pojawia się medialny „dym”, mówi: – Nie, to jest dla mnie destrukcyjne. Ale to nie ma znaczenia: moje wypowiedzi są zawsze w sprawie. Jestem od tego, by poświęcać życie ludziom, a nie żyć wygodnie.

„Liberalne brednie” kontra „wyważone słowa” 

Po ostatnim medialnym „dymie” – wywiadzie dla portalu money.pl – dorobił się łatki ultraliberała. Wystarczyło kilka łatwych do zapamiętania zdań: że bycie bogatym jest „czymś bardzo dobrym”; że nie rażą go zarobki prezesów banków po 36 tys. zł dziennie; że w życiu wszystko zależy od człowieka, a nic od systemu; że nie istnieje sprawiedliwość społeczna. Wreszcie: odpowiedź na pytanie, czy Jezus kazał się dzielić („To mit! Nie ma takiego cytatu w Ewangelii”).

Wybucha burza. Jedni chwalą ks. Stryczka za odwagę, inni uznają jego wystąpienie za retoryczne szaleństwo. Albo – jak dominikanin o. Maciej Zięba, w wywiadzie dla magazynu „Plus Minus” – za „liberalne brednie”.

– Wywiad był autoryzowany? – na to pytanie ks. Stryczek, jak zresztą na kilka innych, reaguje rozbawieniem.

– Był, poza lidem – odpowiada po chwili. – I podpisuję się pod wszystkim. Zresztą były to słowa bardzo wyważone.

– Wyważone?

– Tak. Choć jeśli pan myśli, że moim głównym celem jest unikanie kontrowersji, to się pan myli.

Na początek rozwijamy fragment o „miłości do bogatych”. Ks. Stryczek tłumaczy: odkrył, że Polska to kraj dorobkiewiczów, którzy potrzebują pomocy. Od kogoś, kto im powie prawdę, jak wyjść z syndromu dorobkiewicza i zacząć się dzielić z innymi.

– Ale skąd pomysł, by bogactwo i biedę stawiać na osi dobro–zło? – pytam.

– Ależ ja tego nie robię! – mówi. – Dla mnie nie ma znaczenia, czy ktoś jest bogaty, czy biedny. Znaczenie ma coś innego: odpowiedzią na polską biedę jest nie tylko pomoc rzeczowa i motywacja. Chciałbym też pomóc ludziom, by nauczyli się zarabiać. Mam wizję Polski jako kraju milionerów. Ludzi, którzy się dorobią i będą umieli ze sobą rozmawiać. Odprawiam msze dla milionerów, przyszłych i obecnych, czego nikt nie rozumie. Bo myślą, że te msze są tylko dla bogatych. A one mają służyć tym, którzy chcą ryzykować i walczyć o przetrwanie. Promując dobre postawy w życiu i biznesie, chcę wykreować zmianę.

Teza o tym, że wszystko zależy od człowieka? Ks. Stryczek zaczerpnął ją od Grzegorza z Nazjanzu, który w IV w. dowodził, że za sprawą swoich decyzji jesteśmy rodzicami samych siebie. – Każdy z nas widzi całą masę uwarunkowań: rodzinę, sytuację, otoczenie – przekonuje duchowny. – Ewangelia mówi, że trzeba się powtórnie narodzić, a nowy początek życia nie pochodzi z uwarunkowań, ale z relacji z Bogiem. Grzegorz z Nazjanzu nauczał, że mamy kreować swoje życie, a nie tylko znosić los.

– Ale między „tylko znosić los” a „wszystko zależy od człowieka” jest przestrzeń. Pani z Biedronki za oknem...

– W Biedronce nie jest już tak źle – przerywa z uśmiechem ks. Stryczek. – A pan interpretuje moje słowa potocznie, podczas gdy wypowiadam je jako filozof używający słów precyzyjnie. „Wszystko” oznacza potencjał do zmiany. Wierzę, że możemy się rodzić na nowo, zarządzać swoim życiem.

Jezus i dzielenie się? – To karkołomna sytuacja, bo On tego rzeczywiście nie powiedział! – mówi duchowny. – Wkładanie twórcy religii własnych słów w usta to ogromne nadużycie. Powtarzanie tego zdania to sprowadzanie Ewangelii do prostych rozwiązań społecznych, którymi ona się nie zajmuje. Owszem, Jezus mówi, że gdy ktoś nas prosi, to trzeba dać, a gdy chce pożyczyć, to trzeba mu pożyczyć. Ale ja pytam: czy zawsze? Na przykład wtedy, gdy z tego dzielenia nic nie wynika, poza wyrządzoną szkodą?

– Spór o słowa Jezusa nie jest w kontekście działalności społecznej drugorzędny?

– Nie, bo to spór o czystość religii! Moja teza jest następująca: w Polsce obowiązuje pseudoreligia. Stworzono zestaw wierzeń, z którymi się nie dyskutuje.

– Wyjaśnijmy więc: ks. Stryczek nie odradza dzielenia się?

– Chyba jednej rzeczy nie rozumiem – mówi z lekką irytacją. – Zarządzam jednym z najważniejszych projektów charytatywnych w Polsce. Jak mógłbym twierdzić, że nie należy się dzielić?

Santorski ujęty Stryczkiem 

Jakiej odpowiedzi na pytanie o bilans przemian 25-lecia można spodziewać się po duchownym, który – idąc zresztą pod prąd w kraju, gdzie duże pieniądze bywają z definicji podejrzane – broni wolnego rynku? Pewnie innej niż ta, jakiej udziela.

– No masakra! – mówi z emfazą, dodając, że nie wchodzi w politykę, a odnosi się do społecznej aury lat 90. – Stworzył się okropny podział, w którym bogatych nie interesowało, co się dzieje naokoło. W odpowiedzi na ten klimat powstała „Szlachetna Paczka”.

Rok 2000. Mniej jeszcze wtedy znany duszpasterz akademicki – rocznik 1963, pochodzący z górniczego Libiąża – rozkręca ze studentami akcję „Świąteczna Paczka”. W pierwszej edycji pomoc trafi do 30 rodzin. Po 15 latach – już do tysięcy. Cel? Połączyć potrzebujących z chcącymi pomóc. Wolontariusze „Paczki” sami znajdują rodziny w trudnej sytuacji, a darczyńcy przed Bożym Narodzeniem przygotowują pomoc.

W roku 2009, czyli w czasie rozkwitu akcji, do „Paczki” – jako trzydziestolatek – trafił M. (nie chce podawać nazwiska): – Wspominam to miejsce i Jacka z sentymentem – opowiada. – Przychodziło się do pracy z poczuciem, że robimy rzeczy mądre i potrzebne. Po czterech miesiącach pracy miałem miesiąc nadgodzin! Harowało się po 12 godzin, zwłaszcza przed „Paczką”. „Pasja” to chyba słowo klucz. Poza tym Wiosna była i jest organizacją charytatywną, ale robioną wedle najlepszych wzorców biznesowych.

Z czasów dynamicznego rozwoju Stowarzyszenia ks. Stryczka pamięta też Jacek Santorski, znany psycholog biznesu. Wspomina, że duchowny ujął go podczas... wspólnego występu w telewizji: – Pewna pani, która pracowała wiele lat w korporacji i była zmęczona bezdusznością oraz konformizmem kolegów i liderów, napisała książkę-paszkwil – opowiada Santorski. – Spodziewano się, że Stryczek, jako duchowny, zaatakuje korporacje, a ja będę ich bronił. I wtedy Jacek zadał tej pani pytanie, które zapamiętałem do dziś: „Od kogo zależy, czy pani będzie w tej korporacji trybikiem, czy będzie kimś?”. Powiedział też o spotkanych na swojej drodze duszpasterskiej wiernych: z jednej strony o „klepiących” bezmyślnie różaniec, a z drugiej o tych, którzy każdą z jego części odmawiają inaczej, ale zawsze z radością i świeżością. Ujęła mnie ta metafora, bo trafnie oddawała to, jak ważne jest nasze nastawienie do tego, co robimy.

To wtedy Santorski zaczyna zapraszać Stryczka na spotkania liderów biznesowych. Na jednym z nich krakowski duszpasterz mówi o celach organizacji. Ma nim być wynik finansowy – by go osiągnąć, potrzebni są właściwi ludzie. Jeśli zaś tacy nie są, należy ich zwolnić.

– Niektórych to podejście raziło: „Jak on, duchowny, może pozbawiać człowieka pracy?” – kontynuuje Santorski. – Nie jestem w stanie przytoczyć jego odpowiedzi precyzyjnie, ale mówił chyba coś o współczuciu i o tym, że takiej osobie zawsze można pomóc prywatnie. Ale dodawał też, że byłoby czymś niemoralnym, gdyby ktoś w jego organizacji był „świętą krową”. Mnie to przekonało, ale pamiętam, że niektórych uczestników spotkania nie. Mówili mi potem, że to „coś” było w tonie jego wypowiedzi. Tak jakby czerpał z pozbywania się ludzi satysfakcję. Ten jego ton mógł sprawiać wrażenie pewnej nadmiarowości.

– Do dzisiaj mam kontakt z kilkorgiem byłych współpracowników Jacka – wspomina z kolei M. – Wszyscy cenią sobie to, czego tam się nauczyli. Zwłaszcza to, że praca dla organizacji pozarządowej może być skuteczna i mądra, a w dodatku – nie być szlachetnym dziadostwem.

M. opowiada też o cesze „Szlachetnej Paczki”, której wielu Stryczkowi zazdrościło: rozbudowany i dobrze działający PR.

Kiedy o styl komunikowania oraz autopromocji Wiosny i samego ks. Stryczka pytam w Fabryce Komunikacji Społecznej (zajmującej się marketingiem społecznym), nie słyszę nic poza entuzjazmem. Maria Zakrzewska i Anna Iżyńska wymieniają cechy tego stylu: Stryczek potrafi zwrócić na siebie uwagę; wychodzi z przekazem poza kościół (kiedyś ustawił konfesjonały w Galerii Krakowskiej); doskonale porusza się w przestrzeni multimedialnej (Facebook, YouTube, kazania w formie mp3); angażuje w pomoc youtuberów, którzy dla młodych są ważniejsi od tradycyjnych autorytetów; odwołuje się – inaczej niż wiele kampanii społecznych, próbujących wzbudzić litość – do pozytywnych emocji.

– A przede wszystkim jest autentyczny i wiarygodny – słyszę w FKS. – Dlatego ludzie mu wierzą.

„Najsłabszy” dostaje indeks 

Ale nie wszyscy.

 „Trudno mi zaakceptować, że ktoś, kto może iść do pracy, jest biedny w 2010 roku, dalej jest biedny w 2011 (...) Tym wszystkim ludziom, którzy nie chcą pracować, którzy żyją z tego, że wyglądają na biednych, którzy sobie zorganizowali tak życie, żeby inni, którzy pracują, ich utrzymywali, mówimy »nie«. (...) I jesteśmy coraz bardziej radykalni w tym, komu odmawiamy tej pomocy” – mówił w 2013 r. w filmie na YouTubie ks. Stryczek.

A Misza Tomaszewski, redaktor naczelny dwutygodnika internetowego „Kontakt”, który w 2015 r. poświęcił Stryczkowi i „SP” cykl krytycznych tekstów, odpowiadał m.in.: „Aż nie wiadomo, od czego zacząć... Od rozbrajającej ignorancji w kwestii problemu strukturalnego bezrobocia i jego destrukcyjnego wpływu na osobowe życie człowieka? (...) Od całkowitego braku zrozumienia strategii przetrwania osób dotkniętych wielowymiarowym ubóstwem? A może od lansowania skrajnie uproszczonego podziału tych osób na zasługujące i niezasługujące na pomoc?”.

Cytowany już były współpracownik „SP” przyznaje: wiele razy zastanawiał się nad selekcją do tej akcji. M. proponuje jednak, by na moment odwrócić logikę oceny: skupić się na grupie, do której pomoc trafia. – To byli i są rzeczywiście „cisi” potrzebujący, którzy nigdy po pomoc by się nie zgłosili – mówi.

Istota „Szlachetnej Paczki” według jej pomysłodawcy? Ks. Stryczek służy historią ludzką numer jeden. Mieszkanie, rozmowa wolontariuszki z rodziną. Samotny ojciec, obok niego dziecko z wodogłowiem. Po wejściu pary wolontariuszy chłopak natychmiast ląduje na kolanach dziewczyny. – Wolontariusz zwyczajowo prosi o opowieść. Ojciec na to, że żona postawiła mu ultimatum: albo oddadzą dziecko, albo ona odejdzie – opowiada Stryczek. – Odeszła, a on popadł w biedę. Na pytanie, czego potrzebują, odpowiedział: „Najważniejsze, że mnie wysłuchaliście”.

Bo w „SP”, przekonuje ks. Stryczek, ważny jest osobisty kontakt, rozmowa. Paczka jest prezentem, i razem z wieloma innymi działaniami zmienia sposób myślenia człowieka o sobie: – Jeśli dostajemy beznadziejny prezent, myślimy często: „Mogłeś mi lepiej nic nie dawać, czuję się poniżony” – mówi ks. Stryczek. – Tak właśnie często pomoc demoralizuje ludzi. Dostają z kolejnej instytucji kaszę, mąkę, ryż i koduje im się w głowach, że są gorsi. Dajemy nowe rzeczy, których ci ludzie często nie widzieli wcześniej na oczy.

– Dlaczego nie można się do was zgłosić po pomoc? – pytam.

– Bo ci sprytniejsi, bardziej roszczeniowi, byliby pierwsi. Moim marzeniem jest trafiać do rodzin w pierwszym roku po tym, gdy stało się coś złego – mówi. I przytacza historię numer dwa.

Małżeństwo, oboje pracują. Ich dziecko podpala tapicerkę samochodu. Ojciec odwozi je do szpitala, w drodze powrotnej, w amoku, traci koncentrację i ginie w wypadku: – Jeden dzień: nie żyje głowa rodziny, dziecko jest na granicy życia i śmierci – opowiada ks. Stryczek. – Tacy ludzie nie są nauczeni, by zgłaszać się po pomoc.

– „Jesteśmy coraz bardziej radykalni w odmawianiu”, mówił Ksiądz w 2013 r. Aż się boję zapytać, czy ta radykalizacja postępuje.

– Zaczynaliśmy od idei spotkania biednych z bogatymi. A potem zorientowałem się, że pomagam wielu osobom, które tego nie potrzebują, a nawet je demoralizuję. W Polsce obowiązuje taki model: dzielimy ludzi na zaradnych i niezaradnych. Ci pierwsi rzucają ochłapy drugim, żeby ci drudzy tkwili w swoim stanie jak najdłużej.

– Nie miał Ksiądz pokusy, by sprawdzić, co się dzieje z tymi „odrzuconymi”?

– Mam zasadę: nie mogę wziąć odpowiedzialności za drugiego człowieka. Wydaje mi się, że jednych inspirujemy paczką, a drugich tym, że tej paczki nie dostaną. Prawdziwa pomoc jest wtedy, gdy pomagamy człowiekowi, by sam poradził sobie w życiu.

Ta ostatnia zasada pasuje pewnie jeszcze lepiej do drugiej części działalności Stowarzyszenia Wiosna. Mniej znanej i spektakularnej. To Akademia Przyszłości, miejsce wyrównywania szans: – Ja w ogóle lubię pomagać „najsłabszym” – mówi szef Wiosny. – Wybierając ludzi, którym chcę pomóc, szukam tych mniej atrakcyjnych, którym pomaga się trudniej. Wśród nich są dzieci, które idąc ulicą, potrafią powiedzieć: „Idę się utopić, bo komu na mnie zależy?”.

Więc ten „najsłabszy”, ciągnie opowieść Stryczek, trafia do Akademii. Z honorami: otwarciem roku w auli UJ, z rekrutacją, jakby to był nabór do korporacji. Trafia wreszcie do tutora (to opiekun, który udziela mu czegoś w rodzaju korepetycji), a ten, zamiast mówić mu, że wcale najgorszy nie jest, daje mu na początek łatwiejsze zadania: – Żeby na starcie miał osiągnięcie, które zostanie zapisane w specjalnym „Indeksie sukcesów” – mówi ks. Stryczek. – Efekt? Dziecko, pod okiem opiekuna, powoli zaczyna widzieć siebie jego oczami.

Duchowość ekstremalna 

Redakcję „Tygodnika” odwiedziła młoda kobieta. Wcześniej wysłała do redakcji list. W obronie ks. Stryczka, jej zdaniem ocenianego pochopnie po wywiadzie dla money.pl: – Dlaczego nikt z krytyków nie łączy cytatów z Ewangelii, jakimi posługuje się ks. Stryczek, z tym, jak postępuje w życiu? Dlaczego wszyscy rzucili się na pojedyncze zdania? I skąd pomysł, że on dzieli świat na bogatych i biednych, skoro on te dwie grupy łączy? – pyta Iwona Kafel na wstępie.

Przez niemal dekadę zajmowała się organizowaniem „Szlachetnej Paczki”. Trafiła do niej przez wspólnotę dla studentów w krakowskiej dzielnicy Prokocim, gdy jeszcze kilkanaście lat temu prowadził ją Stryczek. – Potem został przeniesiony do Podgórza, do kościoła św. Józefa, a duszpasterstwo akademickie stało się Wspólnotą Indywidualności Otwartych – mówi Iwona Kafel.

Chce opowiedzieć o formacji duchowej, bo to od niej – podkreśla – zaczyna się działanie we WIO. Mówi więc o niedzielnych mszach o 20.00, podczas których Stryczek wygłasza kazania. I których rozwinięciem są projekty, takie jak Męska Strona Rzeczywistości czy Perła Kobiecości, gdzie uczestnicy mają rozwijać swoją tożsamość. A przede wszystkim o czwartkowych spotkaniach, bo to one dają początek formacji duchowej opartej na medytacji Pisma. Jednym z owoców formacji prowadzonej przez Stryczka są „Rekolekcje w mieście”, do których komentarze piszą ludzie ze wspólnoty WIO. Wreszcie, mówi o Ekstremalnej Drodze Krzyżowej, w której uczestniczyła („Co roku coraz więcej osób w całej Polsce wychodzi na szlaki EDK, aby w nocy, czasem w zmęczeniu i chłodzie, spotkać się z Jezusem na trasie o długości około 40 kilometrów. Tutaj Misterium Męki Pańskiej naprawdę potrafi zaboleć” – czytamy na stronie WIO).

Kazań ks. Stryczka przychodzą słuchać tłumy. Ale jego sposób komunikowania nie wszystkim odpowiada. „Tak mnie wkurzał swoimi tezami o wyższości bogaczy nad biednymi, pozbieranymi nad nieudolnymi, powoływaniem się na autorytety wcale nie kryształowych biznesmenów, że zmieniłam kościół. (...) Sporo pomagam, ale w życiu nie czyniłam tego z wyższością. A ks. Stryczek niedobrze czyni, upokarzając. Zgrzyt” – napisała na Facebooku jedna z czytelniczek „TP”.

Inny zarzut? Że na ambonie jest coachem. – Tak jest! – potwierdza entuzjastycznie szef „SP”. – Bo ludzie, którzy przychodzą do kościoła, też potrzebują pomocy. Wszystko, co mówię, ma związek z Ewangelią.

– A nie za dużo ks. Stryczka w kazaniach ks. Stryczka? – pytam, przytaczając zasłyszane słowa krytyki.

– Jest go dużo, bo kiedyś doszedłem do wniosku, że głupią rzeczą jest mówić o czymś, czego sam nie sprawdziłem. Całe moje nauczanie oparte jest na rzeczach, o których wiem, że działają.

Mnie się to jakoś rozjeżdża 

M. bierze do ręki leżący na stole wydruk z wywiadem dla money.pl: – Najpierw zacząłem się zastanawiać, czy on tak naprawdę myśli. A potem doszedłem do wniosku, że z nim jest trochę jak z naszą legendą Solidarności. Tak jak Wałęsa jest największym zagrożeniem dla Wałęsy, tak Stryczek jest największym wrogiem Stryczka. Myślę sobie o całej jego wspaniałej działalności, i mi się to jakoś rozjeżdża z jego słowami. Bo co, jeśli przeczyta to ktoś, kto nie dostał pomocy? Powiedziałbym mu tak: „Jacek, przecież za kilka miesięcy będziesz sam apelował do tych bogatych, żeby się podzielili!”.

– Rozumiem, że on to później tłumaczy, wyjaśnia – dodaje M. – Ale jako znawca komunikacji powinien wiedzieć, że w głowach wielu odbiorców zostanie przekaz: „Stryczek uważa, że nie należy się dzielić”.

Inaczej rzecz widzi Jacek Santorski: – Nie dostrzegam tu pęknięcia czy sprzeczności – mówi. – Ks. Stryczek prowadzi biznes, być może w sposób twardy, może nawet bezwzględny, który służy działalności społecznej. Można łączyć w sobie postawę prospołeczną z przedsiębiorczą. Można być jednocześnie i drapieżnie wolnorynkowym, i społecznie wrażliwym. A mówiąc o roszczeniowości, odmawiając pomocy, Jacek nikogo nie stygmatyzuje, nie mówi przecież o „śmierdzących leniach”.

– Tak to wiele osób odbiera – mówię w rozmowie z Santorskim.

– Jeśli tak rzeczywiście jest, to miałbym zastrzeżenia, a nawet byłbym skłonny się za Jacka pomodlić – śmieje się psycholog. – Tylko proszę nie zapominać, że wiele jego wypowiedzi to są prowokacje. Pewnie, że jedzie po bandzie, ale jakby nie jechał, to byśmy o nim teraz nie rozmawiali.

Żeby lepiej zrozumieć poglądy ks. Stryczka, Santorski cofa się do lat 90. i własnych fascynacji nowo wówczas odkrytą rzeczywistością: – Wspominam z nutką wstydu, jak w tamtych czasach, kiedy rozwijało się już założone przeze mnie wydawnictwo, podchodziłem do znajomych akademików, którzy skarżyli się na „drapieżny kapitalizm”. Zdarzało mi się o nich mówić, a nawet myśleć: „dupa-humaniści”. Miałem swoje racje, ale dzisiaj określiłbym swój stan ducha jako „świeżo nawrócony”.

– Ks. Stryczek jako nawrócony?

– Na liberalny kapitalizm, którego już w dawnej postaci nie ma – mówi Santorski. – Tej rozczulającej postawy formacji, która odchodzi do historii wraz z wysycaniem się rozwiązań na styku liberalizm-kapitalizm-demokracja, nie etykietowałbym tak, jak to robi o. Zięba. Dałbym Jackowi, tak jak sobie kiedyś, prawo do przegięć.

Lubię ryzyko 

Ks. Stryczek prywatnie?

– Inspirujący, łamiący schematy. Znam go wiele lat, nigdy nie słyszałam, by o kimś mówił źle – mówi Iwona Kafel.

– Charyzmatyczny, świetnie zorganizowany – dodaje M.

Opowiada też o człowieku lubiącym światła reflektorów, stawiającym znak równości między sobą a Wiosną: – Choć w tym, co robi, jest wiarygodny – zastrzega M. – Nie lubi luksusów, nie jest gadżeciarzem.

Sam ks. Stryczek o sobie opowie niewiele, bo „ma zasadę, że chroni życie prywatne”. Dużo myśli, dużo pisze, uprawia sport, za to nie prowadzi życia towarzyskiego. – Nigdy, odkąd w wieku dwudziestu lat nawróciłem się z katolicyzmu na katolicyzm, nie pogodziłem się z marnowaniem czasu – wyznaje. – Jeśli spotkanie, to przemyślana formuła.

Chętnie opowie o górach. Po czterdziestce zaczął się wspinać, na cztero- i pięciotysięczniki: – Zawsze pod górę szło mi lepiej. Jak jest daleko, jest zmęczenie, boli, to jest lepsze życie. Gdy wchodziłem na Matterhorn, zamiast jeden dzień, szliśmy trzy. Byłem najsłabszy z trójki, ale się nie cofnąłem. Bo ja nigdy się w górach nie cofam. Lubię ryzyko. To chyba po mnie widać, prawda? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2016